czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 10

Z perspektywy Patrici
Przechodziłam właśnie obok gabinetu dyrektora kiedy nagle się otworzyły się drzwi. Czyjaś dłoń zasłoniła mi usta i wciągnęła do środku. Ciśnienie od razu mi podskoczyło. Miałam ochotę drzeć się, ale nie miałam jak. Po chwili zauważyłam Alfie i Fabiana siedzących przed komputerem Sweeta, a kiedy się odwróciłam także Eddiego. Strzepnęłam jego rękę z moich ust.  Pokazał mi, żebym była cicho i chwycił za rękę, prowadząc przed monitor. Były tam małe kwadraciki, czyli kamerki szkolne. Jedna pokazywała sale teatralną i właśnie na to miejsce wszyscy patrzyli w skupieniu. Przy oknie stała jakaś postać. Patrzyła za okno i wodziła wzrokiem co jakiś czas po sali. Było widać, że na kogoś czeka. Ciemność panująca wokół nie pozwalała nam dostrzec szczegółów postaci. Było widać jedynie jej kontury i ruch. Ciągle miałam dreszcze na skórze po nagłym pojawieniu się Eddiego. Ciekawe co by zrobił gdybym dostała przez niego zawału!
- Co tu robisz? - szepnął, patrząc na mnie podejrzanym wzrokiem.
- Ej, później o tym pogadamy. Teraz cicho - uciszył go Fabian i wrócił do gapienia się w ekran komputera.
Byłam pewna, że przez dudnienie deszczu nie dałoby się usłyszeć nawet biegnącego słonia. Pewnie Fabian chciał uniknąć kłótni, bez której raczej by się nie obyło. Dzięki temu miałam przynajmniej czas na wymyślenie jakieś dobrej wymówki. Niestety żadna nie przychodziła mi do głowy. Wylądowałam w sytuacji bez wyjścia, albo przynajmniej ja nie potrafiłam go znaleźć. Niby jak mu wytłumaczę co robię w środku nocy w szkole i to w tym samym czasie co ten koleś na kamerce. Poza tym wybitnie było widać, że on na kogoś czeka. Usiadłam zrezygnowana na kanapie. Eddie usiadł obok, ciągle mnie obserwując, a Fabian i Alfie siedzieli na krzesłach przed monitorem. Serce ciągle wariowało mi w piersi. Czułam jakąś złą energię, jakby to powiedziała Willow. Jak na złość Lavreia nigdzie nie było. Po kilku minutach, kiedy emocje już trochę opadły poczułam się senna. Przydałby się jakiś dzbanek kawy, albo ewentualnie wiadro. Głowa sama opadła mi na ramie Eddiego. Przez chwile myślałam, że wstanie, ale on objął mnie w pasie i przysunął do siebie. Czułam ciepło jego ciała i było to strasznie przyjemnie uczucie. Takie, które chciałoby się czuć zawsze. Uzależniało bardziej niż narkotyk, a najgorsze było to, że ja już się uzależniłam. Pozwoliłam mu na obrócenie mojej głowy za podbródek, a potem poczułam jego ciepłe usta na swoich. Nie protestowałam, chodź pewnie powinnam.
- Jest - oznajmił nagle Alfie, wiercąc się na krześle.
Nie chętnie razem z Eddiem podeszliśmy do monitora. Teraz na obrazie było widać dwie, rozmazane postacie.
- To nie ma sensu. Nie rozpoznamy ich, ani nie słyszymy - powiedział Fabian, marszcząc czoło.
- Chcesz tam iść? - spytał Alfie, spoglądając na niego jak na idiotę.
- Nie mamy innego wyboru - odpowiedział. - A co jeżeli planują porwanie KT?
- Dobra, idziemy - stwierdził po chwili Eddie i ruszył do wyjścia.
Otworzyliśmy cicho drzwi, pilnując się, żeby nie zaskrzypiały i wyszliśmy na korytarz. Poszliśmy do sali teatralnej, ale nie weszliśmy do środka. Zatrzymaliśmy się na progu i słuchaliśmy rozmowy.
- Zguba Anubisa jest ci potrzebna! Nic bez niej nie osiągniesz.
- Wiem, ale to nie jest takie łatwe. Sama musi oddać mi życie, a nakłonić ją do tego jest rzeczą na domiar trudną.
- Pomogę ci, żeby było szybciej.
- Jak chcesz, ale jeżeli to spaprasz, to po prostu cie zabije. Mamy tylko jedną szansę.
- Spokojnie. Z tego co powiedział mi chłopak, to jeszcze nie wiedzą kim ona jest.
- I chce żeby tak zostało, ale muszę mieć na uwadze....
Nagle mężczyzna przewał wypowiedź. Ciszę zagłuszało tylko bębnienie deszczu w okno. Po chwili dało się słyszeć ciężkie kroki. Spojrzeliśmy po sobie i powoli zaczęliśmy się cofać do wyjścia. W końcu odwróciliśmy się i biegiem ruszyliśmy do drzwi. Biegłam ostatnia i przed samym wyjściem odwróciłam się, ale zobaczyłam tylko białe włosy związane z tyłu w kucyk.

Wpadliśmy do domu plącząc się o własne nogi. Alfie od razu poszedł do kuchni, a my poszliśmy do pokoju Fabiana i Eddiego. Na łóżku siedziała KT, czekając na nas. Oparłam się o szybę, czując na karku jej przyjemny chłód.
- Tak myślałam, że poszłaś z nimi - odezwała się dziewczyna. - To ona mogła iść, a ja nie? - zwróciła się oskarżycielsko do chłopaków.
- Ty to nie ona - odpowiedział Eddie, siadając na swoim łóżku. - Mogłoby ci się coś stać, a jesteś zbyt ważna.
- Aha, czyli ja nie jestem? - spytałam, nieźle zdenerwowana. - Mi może się coś stać?
- Nie tak bardzo jak KT - powiedział blondyn. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę co powiedział, ale to już za późno. - Znaczy mam na myśli, że KT jest ważna i nie możemy pozwolić, żeby coś się jej stało i ....
- Eddie - uciszył go Fabian, patrząc wymownie. Nawet on wiedział, że przegiął.
Nagle zapanowała w pokoju cisza, a napięcie było bardzo wyczuwalne.  Deszcz trochę się uspokoił i można było usłyszeć zmęczone biegiem oddechy. Eddie wstał z łóżka i podszedł do mnie. Stanął na przeciwko mnie i patrzył w oczy.
- Powiesz nam co robiłaś w szkole w środku nocy? - spytał Eddie. Że on miał jeszcze czelność sie w ogóle odzywać!
- Poszłam na spacer - odpowiedziałam poważnie. - Taka piękna pogoda.
- Przestań żartować!  To poważna sprawa.
- Nie muszę się wam ze wszystkiego spowiadać!
- Jesteśmy razem, więc chyba powinienem wiedzieć?
- Czekaj, czyli jesteś ze mną tylko dlatego, żebym powiedziała ci co ja tam robiłam?! - Nie no, ja nie wieże w to! Ta cała akcja w gabinecie była tylko po to, żebym mu powiedziała prawdę.
- To nie tak... - bronił się, ale widziałam w jego oczach, że to właśnie tak. Zrobił to wszystko tylko po to...
- Nienawidzę cię - powiedziałam  i odepchnęłam od siebie. Reszta siedziała tylko w ciszy, zapatrzeni w podłogę.
- Daj spokój. To dla dobra KT. - Oczywiście, jak zwykle ona.
- Ej mnie w to nie mieszaj - protestowała, zmieszana.
Nie wiedziałam co mam zrobić. Stałam przez chwile i patrzyłam się na chłopaka. Chyba musiałam w końcu zrozumieć, że to spojrzenie tych oczy nie jest dla mnie, że ciepło jego ciała również nie jest przeznaczone dla mnie. On po prostu nie był dla mnie... Zazdrościłam dziewczynie, którą będzie kiedyś kochał. Która będzie mogła patrzeć na niego codziennie i być blisko niego. Mieć go tylko dla siebie.
- Ja już pójdę do siebie - powiedziałam.
- Patricio... - zaczął i złapał mnie za rękę kiedy chciałam go minąć.
Spojrzałam na drzwi. Lavrei stał tam i spoglądał na mnie zmartwionym wzrokiem. Zobaczyłam w jego oczach dużo współczucie i cierpienia. Dzieli ze mną nawet ból i w tej chwili cieszyłam się, że mam jego.
- Puść mnie - szepnęłam, ale on nadal mnie trzymał.
Odwróciłam się w jego stronę i uderzyłam go z otwartej dłoni. Poskutkowało. Od razu mnie puścił. Wszyscy oderwali wzrok od podłogi i spojrzeli na mnie.
- Odchodzę z Sibuny - powiedziałam i wyszłam z pokoju.
Na schodach omal nie wpadłam na Alfiego, Jeroma i ....dywan?  Tak, chłopacy nieśli na barkach ciemno czerwony dywan perski. Do złudzenia przypominał mi ten z gabinetu Victora. Zatrzymali się przede mną z wielkimi uśmiechami na pół gęby.
- Co wy wyprawiacie z tym dywanem? Ludzi chcecie pozabijać?
- Tak, bo my z Alfiem kochamy zabijać ludzi w środku nocy perskim dywanem - odpowiedział Jerome ciągle się szczerząc.
- No nie wiem, może i lubisz. Każdy ma jakieś hobby.
- Kradniemy dywan z gabinetu Victora - oznajmił Alfie, podskakując w miejscu.
- Kradniecie dywan z gabinetu Victora... - powtórzyłam bezmyślnie.  - Na jaką cholerę, ja się pytam?!
- Będzie nam do kafelek pasował w łazience- odpowiedział.
- Zresztą uważamy za niesprawiedliwe fakt, że Victor posiada miękki, włochaty dywan, a my szorstki i nie włochaty - dopowiedział Jerome. - Przecież to jasny policzek z jego strony w nasze osoby. Poza tym taki dywan świetnie wchłania krew.
- Zamierzasz prowadzić zadarte boje w swoim pokoju Clark?
- Nie, ale nigdy nie można wykluczyć takiej możliwości.
- A co powiecie Victorowi jak się was zapyta gdzie jest dywan? - spytałam.
- Za nim on wróci zdążymy go oddać.
- Jesteśmy pewni, że Victor nie miałby nic przeciwko zabraniu jego dywanu - dodał Alfie.
- Polemizowałabym. Zresztą....
- Pająk!!! - Wydarł się nagle Alfie i puścił dywan.
Jerome zachwiał się pod ciężarem dywanu i już po chwili leżał na podłodze, przygnieciony przez dywan, a Alfie skakał w miejscy. Wyglądało to trochę komicznie i nie mogłam powstrzyma uśmiechu.
- Lepiej mi pomóż Williamson,a  nie się śmiejesz z mojego nie szczęścia - zrzędził Clark, próbując zrzucić z siebie dywan.
- Po co? Świetnie się bawię. O masz pająka na czole.
 Alfie od razu zareagował. Podniósł dywan z Jeroma i zaczął walić nim w jego głowę, aby pozbyć się pająka. Wybuchnęłam nie pohamowanym śmiechem.
- Co się tam dzieje?! - krzyknęła Trudni z swojej sypialni na strychu.
Przestałam się śmiać i zabrałam Alfiemu dywan. Jerome wstał z podłogi, rozcierając sobie czerwone czoło. Słyszeliśmy jak Trudy biegnie do nas, więc szybko wnieśliśmy dywan do pokoju Lewisa i Clarka. Przywitała nas tam Joy, która siedziała na łóżku i czytała książkę.
- O Patrcia, część - przywitała się. - Co się stało w twoje czoło, Jerome - Odgarnęła włosy z czoła chłopaka, który usiadł obok niej.
- Alfie katował go dywanem na korytarzu - odpowiedziałam jej, siadając na łóżku Alfiego.
- Alfie! - Joy spojrzała na chłopaka oskarżycielsko.
- Miał pająka na czole! - bronił się i uniósł ręce w geście nie niewinności.
- To ci nie daje powodu do katowania kogoś dywanem!
- I to kradzionym z gabinetu Victora - dodałam z uśmiechem.
- Latacie po domu z kradzionym dywanem i katujecie się nim?! Mieliście iść tylko po picie - powiedziała Joy i westchnęła.
- I poszliśmy - oznajmił Alfie i wyciągnął z zrolowanego dywany picie i przekąski.
- Ja wracam do pokoju - oznajmiałam i chciałam wyjść, ale Alfie zagrodził mi drogę.
- Po pierwsze Trudy się tam kręci, a po drugie zostajesz z nami na pikniku.
- Świetnie, a jest trzeci powód?
- Nooo kosmicie cie porwą jak wyjdziesz.
- Tak, nie ma to jak dobry powód. - Joy spojrzała na mnie błagalnie. - Dobra, dobra.
Chłopcy rozłożyli na środku pokoju dywan, a na nim przekąski i picie. Usiadłam przy łóżku i oparłam się o nie. W powietrzu unosił się zapach jakiegoś kremu, a raczej ciasta Trudy z kremem i kawałkami czekolady. Jerome i Alfie wyjęli karty i grali wrzeszcząc na siebie samych i kiwając na wszystkie strony. Joy usiadła obok mnie i spoglądała na Jeroma.
- Dobrze,  że przyszłaś bo bym się zanudziła z nim.
- Czemu w ogóle tutaj jesteś? - spytałam.
- Wszyscy chcą wykorzystać ostatnią noc bez dozorcy i widzisz jakie są tego skutki. - Wskazała na perski dywan. - Myślałam, że poszłaś do Eddiego? KT tam chyba jest.
- A tak, byłam tam,  ale poszłam.
- Dlaczego?
- Zeszliśmy się i pokłóciliśmy jakąś nie całą godzinę później. - Joy spojrzała na mnie zdziwiona, marszcząc czoło. Mój związek z Eddiem wytrwał nie całą godzinę. Nie dziwie się, że jest zdziwiona.
- Coś ty sobie zrobiła? - spytała po chwili zauważając moją dłoń, którą rozmasowywałam. Chyba trochę przesadziłam z siłą uderzenia, bo rękę bolała mniej jak diabli.
- Zerwałam z nim i boli.
- Serce? - spytała ze współczuciem.
- No ręka! Bo jak uderzałam to wzięłam zły zapęd - odpowiedziałam wkurzona. Tyle razy waliłam, a  teraz mi nie wyszło. Co za pech.
Joy uśmiechnęła się, a ja odpowiedziałam tym samym. Chodziło o to, że Eddie nie był mi potrzebny. Miałam przyjaciół, w tym Joy. Nie miałam zamiaru się nim przejmować. Odeszłam z Sibuny i teraz nie musiałam się niczym martwić. Mogłam skupić się na swoich sprawach.
- Współczuję Eddiemu - powiedział Jerome ze śmiechem, nadal grając.
- Ty lepiej skupi się na grze - zbeształa go Joy.



Po ostatnim postem było, aż 6 komentarzy. Bardzo wam za to dziękuje, bo nic innego tak nie motywuje do pisania. Opowiadanie miałam dodać w sobotę, ale skoro już je napisałam to wstawiłam od razu. Mam nadzieje, że rozdział się podobał.

wtorek, 28 maja 2013

Rozdział 9

Z perspektywy Patrici
Wróciłam do domu akurat na obiad. W końcu miałam czas, żeby coś zjeść, ale jak już usiadłam przy stole, to najadłam się od samego patrzenia. Coś jednak trzeba było zjeść.
- A wiecie, że wracając z Alfiem z szkoły znaleźliśmy kopiec mrówek! - oznajmiała nam Willow, omal nie spadając z krzesła ze szczęścia.
- Jedna przypominała mi Victora - dodał Alfie z pełną buzią. - Mógłbym przysiąc, że miała szpilkę.
- Eh Alfie, mrówki nie mają szpilek - powiedział Jerome z politowaniem.
- A jak szyją sobie ubrania, co? - wtrącił szybko chłopak ze zwycięskim uśmiechem.
- Szyje się igłą, a nie szpilką - powiedziała mu Mara, popijając sok.
- Naprawdę?! To wyjaśnia dlaczego nie mogłem zaszyć dziury w szaliku.
- Ohh ja ci chętnie zeszyje - wtrąciła Willow i położyła mu rękę na ramieniu. - Mogę też wyszydełkować ci czapkę.
- A wiecie, że ostatnio pomyślałam jakby wyglądała mrówka w czapce świętego mikołaja - powiedziałam, przypominając sobie tamtą akcje z mrówką. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Jejku Patti, to genialny pomysł! Od razu po obiedzie pójdę szyć! - Willow cieszyła się jak małe dziecko. - Ciekawe jak mi wyjdzie.
- Ja się tam raczej zastanawiam, co brała Patti przed obiadem - oznajmił Jerome ze śmiechem. - Naprawdę, mogłabyś się podzielić ze mną. W końcu jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze raźniej we dwoje rozmyślać o mrówkach w czapce.
- W taki razie ja też chce! - zgłosiła się Joy.
- Oooo we trójkę jeszcze lepiej! Ktoś jeszcze się zgłasza? - zawołał Jerome i z wielkim uśmiechem na całą twarz, rozejrzał się po wszystkich zebranych. Ręka Alfiego od razu wystrzeliła w górę jak proca. - Świetnie, jest już czterech chętnych na prochy Trixi!
- Nie no, nie wierze w was - odezwał się Fabian i teatralnie walną głową w stół.
- Oj nie martw się Fabs dla ciebie także wystarczy - pocieszała go Joy.
- Skąd pomysł, że chce prochy, po których będę gadał o mrówkach w czapce mikołaja?
- Nie musisz się wstydzić, że chcesz, naprawdę - mówiła dalej dziewczyna. - To całkowicie normalne.
- Normalność w tym domu mnie przeraża - wtrącił Eddie. - Ja popieram Fabiana i żadnych prochów nie chce.
- Ci prochy nie potrzebne, żebyś był nie normalny - powiedział Jerome, odchylając się na krześle.
- Odezwał się normalny.
- Ja przynajmniej nie jestem w gangu.
- No proszę, do czego prowadzi rozmowa o mrówce - powiedziałam, świetnie się bawiąc oglądając tą komedie.
- Ty, a może zaczniemy hodować nie legalnie mrówki i sprzedawać szamaną na pustyni?! - zarzucił pomysł Alfie, wywijając w powietrzy widelcem, na którym wciąż był kawałek placka.
- Po co szamaną mrówki? - spytałam rozbawiona pomysłem.
- No wiesz do mikstur i jedzenia - odpowiedział mi dumny, że ktoś docenił jego pomysł.
- To wiele wyjaśnia - zaśmiał się Jerome. - Mrówka idealnie się nadaje na dietę. A jak masz zamiar prowadzić transakcje skoro pustynia jest daleko?
- Oni przyślą wielobłonda z kasą, a ja wielobłonda z mrówką.
- Alfie, wielbłąda, a nie wielobłonda - poprawiła go Mara, próbując udawać poważną. - A skąd ty go weźmiesz?
- Nooo nie pomyślałem... - powiedział smutny.
- Może Victor ma jakiegoś na składnie - pocieszała go Willow.
- Nawet jakby miał, to już dawno by wypchał - stwierdził Jerome. - Zresztą nie nakręcaj go.
Było już za późno. Alfie uśmiechnął się i rozejrzał dookoła. Nagle do domu wparował dyrektor Sweet. Wskazał palcem na Matta. Ten omal nie wywalił się z krzesła kiedy to zauważył. Im bliżej podchodził Sweet, tym dalej, razem z krzesłem odsuwał się od stołu chłopak. Wszyscy razem ze mną wybuchnęliśmy śmiechem. Takich atrakcji nie przewidziałam na dzisiejszy obiad.
- Nie ma tu nic do śmiechu! - odezwał się dyrektor.
- Oj jest, jest - powiedział pod nosem Alfie, jedząc dalej placki i polewając je obficie sosem czekoladowym.
- Co ty robisz?! - wydarł się Sweet z przerażeniem wskazując na placka.
- Eee... polewam sosem czekoladowym?
- Toż to samo zło! Cukrzycy się nabawisz! Marsz mi do pielęgniarki!
- Ale... - Alfie próbował protestować, ale nadal nie rezygnował z polewania placka.
- Już do pielęgniarki!
Alfie wstał od stołu i odszedł kilka kroków po chwili jednak wrócił i chwycił w rękę wszystkie placki, a w drugą sos czekoladowy. Wyszedł z domu rzucając na odchodnym oskarżycielskie spojrzenie dyrektorowi.
- Były placki i się zmyły placki - skwitowałam tylko.
- Od dziś placki z sosem czekoladowym są zakazane! - wygłosił.
- Że co? - zapytał Jerome. Widziałam po jego twarzy, że ledwo się powstrzymuje, żeby nie parsknąć śmiechem. Sweet obdarzył go morderczym spojrzeniem i ruszył w jego kierunku. - Matt ucieka z krzesłem po schodach! - Krzyknął, wskazując schody.
Nie mam pojęcia jak on się tam nie zauważenie dostał z tym krzesłem, ale nieźle mu to szło. Był już w połowie drogi kiedy zauważył, że wszyscy go obserwujemy. Ciekawa tylko jestem dlaczego nie zostawił krzesła i nie pobiegł na nogach.
- Dzięki za solidarność - powiedział, marszcząc brwi.
- Wiesz, trudno cie nie zauważyć - oznajmił mu Jerome. - To krzesło jest dojść duże.
- Nie ważne! - odezwał się dyrektor szkoły. - Doszły mnie słuchy, że posiadasz rzeczy, które są nie legalne w tej szkole.
- Ja!? Nie no, skąd - bronił się i skakał na krześle coraz to wyżej.
- Złaź mi chłopcze z tego krzesła i marsz do pokoju. Przeszukamy twoje rzeczy.
- Nie! To naruszenie prywatności!
- Jak ja ci zaraz naruszę twoją prywatność...
Sweet zniknął w pokoju Fabian i Eddiego gdzie stał materac Matta i jego rzeczy. Chłopak szybko zeskoczył ze schodów i udał się do pokoju razem z krzesłem. Wszyscy siedzieli w ciszy i nasłuchiwali reprymendy dyrektora. Zastanawiałam się skąd o tym wiedział. Bawiłam się płatkami w misce, kiedy nagle pomyślałam o pewniej osobie. Eddie! Spojrzałam na niego i odłożyłam łyżkę. Czując na sobie mój wzrok, spojrzał na mnie i uśmiechnął się twierdząco. Nie no, ja go zabije! Chodź w sumie nie obchodziło mnie, czy go wywalą, czy nie. Może i to lepiej nawet dla mnie gdyby go nie było. Luknęłam na Joy. Ta siedziała wpatrzona w herbatę z uśmiechem na twarzy. No i wszystko jasne. Same konspiracje w tym domu!
- Eddie jeszcze nawet nie zdążył się odezwać, a już nagrabił sobie u Patrici - powiedział Alfie, wkraczając do domu i widząc moje spojrzenie. - Współczuje stary.
- A ty nie powinieneś być u pielęgniarki? - spytałam, wracając do zabawy płatkami w misce.
- Nie poszedłem! Jeszcze czego - odpowiedział mi i usiadł na swoim miejscu, całując w policzek szczęśliwą Willow. Niby taki zwykły gest, a coś mnie ukuło w sercu. - Poszedłem na ławkę przed domem skończyć jeść naleśniki. Coś  mnie ominęło?
Z pokoju wybiegł Matt ciągle obejmując krzesło. Za nim wypadł dyrektor i wrzeszczał coś o tym, że nie chce go nigdy widzieć w tej szkole i ma zaraz zniknąć z tej poważnej instytucji. Przyznam, że nie miałam nic przeciwko temu. Nadal jednak nie pochwalałam decyzji Eddiego o powiedzeniu ojcu wszystkiego. Matt wybiegł z domu, a za nim Sweet, który po chwili jednak wrócił i wskazał na Alfiego.
- Już mi do pielęgniarki, bo się cukrzycy nabawisz! - I wyszedł.
- Dobra -  odezwał się Jerome. - Idę do pokoju. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Przynajmniej znowu będziemy mieć pokój tylko we dwójkę. Będzie więcej miejsca - stwierdził Fabian do Eddiego.
- Ciekawe, czy wyrzucą go ze szkoły, czy tylko z naszego domu? - zastanawiał się Eddie.
- W sumie mnie to wcale nie obchodzi - powiedział Jerome. - Bardziej interesuje mnie kiedy odda nasze krzesło.
Wszyscy wstali od stołu i rozeszli się. Postanowiłam iść do swojego pokoju i pomyśleć co zrobić w sprawie tej kartki, którą dostałam na lekcji. Pozostawała też sprawa zdjęcia, które znalazła w drzewie. Byłam na schodach kiedy nagle przede mną pojawił się Eddie. Spoglądał na mnie przez chwile.
- Czego chcesz? - spytałam w końcu. - Co ja obrazek do patrzenia?
- Jesteś bardzo zła? - Oczywiście miał na myśli tą całą akcje z Mattem. Zwlekałam przez chwile z odpowiedzią.
- Sama nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Chciałem dla ciebie dobrze - zaczął się usprawiedliwiać. - Nie mogłem patrzeć na to co robisz... przez tego idiotę. Jesteś dla mnie za ważna, żeby od tak patrzeć jak cierpisz.
- Powinieneś skupić się na ochronie KT. Ja dam sobie radę sama.
- Wiem, ale chce być przy tobie. To takie trudne do zrozumienia? Nie chce cię zostawić.
- Jakbyś nie zauważył my już nie jesteśmy razem. Już mnie zostawiłeś - powiedziałam akcentując ostatnie zdanie.
- A co ty byś zrobiła na moim miejscu gdybyś zobaczyła jak obejmuję jakąś dziewczynę? - spytał zdenerwowany. Nie rozumiałam go. Ja tylko siedziałam z Mattem na kanapie... blisko.
- Zerwałabym z tobą, bo za bardzo cie kocham żeby móc patrzeć jak obejmujesz inną dziewczynę - odpowiedziałam mu i ominęłam go.
Stanęłam koło drzwi i mimo, że nie chciałam odwróciłam się i spojrzałam na niego. Nadal tak stał ze spuszczoną głową, a serce mi się krajało. Jednak tak było lepiej i dla mnie.... i dla niego.
- Co tu robi moje krzesło! - wrzasnęła Trudy z podwórka, a ja poszłam do swojego pokoju.

Siedziałam na łóżku i miętoliłam w dłoni kartkę, którą dostałam na lekcji. Byłam tak zdenerwowana, że nawet nie zeszłam na kolacje. Nie dałabym rady nic przełknąć. Chodź myślałam o tym cały dzień, to i tak miałam wątpliwości. Może gdyby nie fakt, że znalazłam tą samą kartkę u mnie pod poduszką, to olałabym sprawę, ale przez Sibune zrobiłam się bardzo czujna. Zresztą liczyłam też po cichu, że ta osoba może coś wiedzieć o zdjęciu i o mnie. Przez chwilę zastanawiałam się także nad powiedzeniem Sibunie wszystkiego, ale w sekundę odrzuciłam pomysł. To była moja sprawa, z którą sama musiałam sobie poradzić. Oczywiście miałam jeszcze Lavreia, który co jakiś czas szwendał mi się pod nogami. Byłam ciekawa co on robi, kiedy nie jest ze mną.
- Przyniosłam ci kanapkę Patt - powiedziała Joy, wchodząc do pokoju z talerzem. - Naprawdę zaczynam się o ciebie martwić.
- Dzięki Joy. - Wzięłam od niej talerz i spojrzałam na nią. Przez chwile zastanawiałam się, czy jej nie powiedzieć. - Joy... A jak tam z Jeromem?
Dziewczyna usiadła na łóżku i zaczęła mi opowiadać. Potem dołączyła do nas KT. Po dwóch godzinach dziewczyny już spały, a ja cicho wyszłam z pokoju. Miałam jeszcze pół godziny do północy, ale postanowiłam się zbierać, żeby się nie spóźnić. Na moje nieszczęście rozpadało się i zaczęło grzmieć. Wzięłam szybko kurtkę i wyszłam z domu. Do szkoły pobiegłam, żeby nie zmoknąć za bardzo. Ta ciemność i cisza na dworze była przerażająca. W szkole wcale nie było lepiej. Na korytarzach oraz gabinetach nie paliło się żadne światło. Deszcz dudnił o parapety i szyby, zagłuszają moje kroki na wypolerowanej podłodze. Z niektórych gabinetów dobiegało skrzypienie starych okien. Pogoda naprawdę, robiła mi na złość. Wiatr świstał spod szpar drzwi, szczególnie pracowni chemicznej. Potłukło się tam kilka rzeczy, bo słyszałam jak coś toczy się po klasie. Stałam przez chwile w miejscu nasłuchując, aż w końcu ruszyłam wzdłuż korytarza.

sobota, 25 maja 2013

Rozdział 8

Z perspektywy Patrici
Siedziałam sama w klasie gdzie zaraz miałam mieć lekcje. Nie miałam ochoty na śniadanie więc przyszłam wcześniej do szkoły. Zastanawiałam się co ja wczoraj robiłam. Kiedy się obudziłam na chwile w nocy zobaczyłam Eddiego, ale rano już go nie było. To musiał być  tylko sen chodź nie byłam co do tego pewna. Na pewno nie miałam zamiaru się go o to pytać. Wyszłabym na idiotkę gdyby okazało się, że tylko mi się przyśnił. Po za tym nie czułam się najlepiej. Słońce wpadające przez okno raziło mnie w oczy. Usiadłam na swojej ulubionej ławce, czyli najbliżej okna. Wyglądnie przez nie było ciekawsze niż lekcja.
- Jak się czujesz? Już nie rozmawiasz z drzewami? - zapytał z uśmiechem Lavrei. Tak, w końcu dowiedziałam się jak ma na imię ten koleś.
- Bardzo śmieszne.
- Kobieto rozmawiałaś z drzewem!
- Będziesz mi to teraz ciągle wypominał, prawda? - powiedziałam i westchnęłam.
- Tak - nagle spoważniał. -Ciągle nie czuje ten mocy, która była przy tobie wcześniej.
No tak, Lavrei uważał, że od wczorajszej nocy ta ,,moc" gdzieś zniknęła. Nie wiem o co mu chodzi, ale czułam jakąś różnice. Najgorsze był brak możliwości pozbycia się go. Wcześniej nie mógł się do mnie dostać, a jak już mu się udawało to tylko na chwile.
- Dlatego muszę się z tobą użerać - oznajmiałam i spojrzałam na niego oskarżycielsko.
- Nie rozumiesz. Skoro ja mogę bez twojego pozwolenia przebywać w tym świecie to on również. To zbyt nie bezpieczne dla ciebie - zerknął na mnie. - Ale masz rację. Tera się mnie nie pozbędziesz.
- Dlaczego chce się dostać akurat do mnie i czemu tylko ja cie widzę? - spytałam. - Przecież to KT jest Zgubą Anubisa, a ja jako potomek mam ją pilnować - Wiedziałam to wszystko od Alfiego, który streścił mi wczorajsze odkrycia.
- Wiesz... - uciął i zastanawiał się przez chwile.
- Właśnie nie wiem, więc powiedz mi w końcu. - Koleś zaczął mnie powoli irytować.
- Myślę, że to kompletny przypadek. Nie może dostać się do niej bezpośrednio więc chce wykorzystać kogoś z jej otoczenia. Padło akurat na ciebie. A co do mojej widoczności, to widzą mnie ci, którym na to pozwalam  - powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- Przyczepiłeś się do mnie jak rzep do psiego ogona - stwierdziłam po chwili. - Powiedz mi coś więcej o Zgubie Anubisa. Przecież coś wiesz.
- Wiem tylko tyle co ty. Jeżeli odda mu życie dobrowolnie to będzie mógł wrócić do tego świata.
- Nie mówisz mi wszystkiego. - Byłam pewna, że on wie więcej.
- Może powinnaś się zastanowić nad odejściem z tej Sibunu, o której mi mówiłaś.
- Co? - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Niby dlaczego? Przecież mam chronić KT.
- Skoro on chce wykorzystać ciebie do dostania się do niej, to lepiej żebyś trzymała się jak najdalej. W ogóle najlepiej, żeby oni nic nie wiedzieli. Muszą skupić się na obronie jej, a nie mieć jeszcze na głowie pilnowanie ciebie...
Zniknął. Siedziałam zdziwiona i nie mogłam przetrawić tych słów. Czy ja naprawdę byłam dla nich problemem? Musieli zająć się KT, a ja kompletnie się nie nadawałam. Zawadzałabym tylko im.
- Patricio, wszystko w porządku. Słyszałam jak z kimś rozmawiałaś. - Nawet nie zauważyłam kiedy do klasy weszła nauczycielka. Patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem.
- No tak... recytowałam wiersz. Wie pani, zawsze lepiej się na głos uczy. Szybciej się zapamiętuje.
- Oh wiersze są jak muzyka dla umysłu...
I zaczęła się kilku minutowa przemowa o wierszach. Ludzie, że jej się chciało tyle gadać. Powoli do klasy schodzili się uczniowie. O dziwo Matt również się pojawił. Na końcu przyszła cała Sibuna. Jakby tak teraz pomyśleć, to wyglądali jak jakiś gang. Ta myśl trochę mnie rozśmieszyła, ale dalej próbowałam udawać, że pilnie słucham wykładu pani Macklery. W końcu dzwonek przywrócił ją do rzeczywistości i wróciła do prowadzenia lekcji.
Oparłam głowę na dłoni i patrzyłam przez okno. Na dworze musiało być bardzo duszno. Słońce świeciło i nie dawało spokoju ani na chwile. Widok miałam na skraj lasu i niski, zarośnięty mur. Nagle na ławce wylądowała kartka. Rozejrzałam się po klasie, ale nikt na mnie nie patrzył. Rozwinęłam kartkę i przeczytałam ,,O północy w szkole". Nie miałam pojęcia od kogo ta wiadomość. W klasie panowała kompletna cisza.
- Patricio może otworzyłabyś podręcznik? - spytała nauczycielka, zerkają na mnie ze swojego biurka. Dopiero teraz zorientowałam się, że wszyscy coś czytają.
- Jasne.
Coś ruszyło się za oknem. Wbiłam tam wzrok, ale nic nie zauważyłam. Na pewno nie był to wiatr. Nagle z lasu wybiegła dwójka dzieci, wyglądających na jakieś dziewięć lat. Dziewczynka była ubrana w białą, letnią sukienkę, a z tyłu skakał jej długi warkocz. Jej towarzysz stanął na skraju lasu i spoglądał jak biegnie do okna. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że oboje są czarno biali. Jak na starym, przedwojennym filmie.
- Thomas, wiesz że ma tu być kiedyś szkoła?! - zawołała wesoło dziewczynka. Poznałam ten głos od razu. To była mała Sara.
- Wiem, dlatego muszę się wyprowadzić - odkrzyknął jej i schylił głowę. Czekaj, czekaj jakie ,,kiedyś"?!
Mała podbiegła do okna i zajrzała do środka, podpierając się na parapecie. Chciałam spojrzeć na innych, czy również ją widzą, ale nikogo nie było. Siedziałam w jakimś starym pokoju urządzonym jak dom Anubisa. Na ścianach wisiało mnóstwo głów wypchanych zwierząt. Dziecięce oczy zatrzymały się na mnie.
- Pobawisz się z nami? - spytała.
- Ja...
- Patricio o co chodzi? - spytała nauczycielka, podchodząc do mnie.
Rozejrzałam się wokół. Byłam znowu w klasie i większość osób się na mnie patrzyła. Pani Macklery stała na de mną i czekała na odpowiedź.
- Ja... nie wiem jaka strona?
- Zaraz koniec lekcji, a ty się pytasz która strona?! To coś ty robiła całą lekcje. - No tak, tylko jej wrzasków mi brakowało. Spojrzałam za okno. Mała Sara stała przy lesie i machała mi ręką, pośpieszając mnie. Nikt inny jej chyba nie widział. Co mi tam, lekcja i tak jest nudna.
- Skoro podwórze jest ważniejsze od mojej lekcji to nie będę cie zatrzymywać!
- Dziękuje i do widzenia - powiedziałam, zbierając swoje rzeczy i wychodząc z klasy. Zwróciłam na siebie przy tym uwagę wszystkich uczniów, a nauczycielka stała tylko zdziwiona i patrzyła się za mną.
Wybiegłam ze szkoły, omal nie wpadając na dyrektora, wychodzącego ze swojego gabinetu. Pewnie nieźle mi się oberwie za tą całą akcje, ale później będę się o to martwić. Sara czekała na mnie za murem. Jak tylko mnie zobaczyła zaczęła biec w głąb lasu. Od razu ruszyłam za nią. O dziwno nie robiła żadnego hałasu przedzierając się przez drzewa. Jakby jej nie było.
- Stój! - krzyknął Lavrei, biegnąc obok mnie. - Co ty wyprawiasz?!
Zignorowałam go. Po chwili dobiegłam do przewróconego drzewa. Mała Sara zniknęła i stała tak przez chwile z Lavrei u boku.
- Ty... Widziałeś ich? - spytałam go.
- Nie. Biegłem za tobą.
Rozejrzałam się wokół, ale nikogo nie było. To miejsce coś mi przypomniało.
- Byłam tu kiedyś. To drzewo zwalił piorun.
- Kiedy?
- Nie mam pojęcia. Czuje jak bym miała luki w pamięci.
- Może masz i ktoś specjalnie kieruje cie po śladach, które kiedyś przebyłaś.
- W takim razie sny też są jego sprawką. Tylko, że gdybym straciła kiedykolwiek pamięć to bym wiedziała. Ktoś by mi powiedział.
Lavrei nic nie odpowiedział. Ominął  drzewo i zniknął mi z oczu. Jak zwykle gdy nie wiedział co powiedzieć, po prostu odchodził. Podeszłam do przewalonego drzewa. Miał  w korze dziurę wielkości dziecięcej dłoni. Poszerzyłam trochę ją i włożyłam tam rękę. Miałam przeczucie, że coś tam znajdę i nie pomyliłam się. Wymacałam jakiś papier i wyciągnęłam go. Zdębiałam  gdy zobaczyłam co jest na zdjęciu. Czarno biała fotografie przedstawiała mojego dziadka, Victora i mnie, stojącą po środku. Staliśmy w gabinecie dozorcy w Anubisie. Mój dziadek trzymał cygaro w dłoni, a drugą ręko obejmował mnie. Najdziwniejsze było to, że w ogóle tego nie pamiętam! Wyglądałam na tym zdjęciu dokładnie tak jak przed przyjazdem na pierwszy rok do szkoły. Na włosach nie miałam jeszcze kolorowych pasemek, które zaczęłam nosić dopiero w pierwszym semestrze tutaj.
- Nie daleko jest mała polana. - Nagle obok mnie pojawił się Lavrei. - Co to jest? Z tyłu jest twój podpis - odwróciłam zdjęcie i faktycznie był tam mój podpis, a obok coś napisane. Tak jak mi się wydawało, to ja wsadziłam tam to zdjęcie.
- ,,Żebym nigdy nie zapomniała kto odebrał ci życie" - przeczytał i spojrzał na mnie. - Facet z cygarem na zdjęciu to twój dziadek, więc zostaje Victor.
- Nie! Nie wieże, żeby Victor mógł kogoś zabić! - To było nie możliwe. Przecież mój dziadek żyje, tylko wyjechał i przestał się odzywać... Ale ja jak zwykle tego nie pamiętam. Dowiedziałam się tego od kogoś.
- Lavrei, muszę się dowiedzieć o co tu chodzi. Wszystko wskazuje na to, że naprawdę mam luki w pamięci. Straciłam kawałek życia i muszę go odzyskać. Sama - powiedział poważnie i jeszcze raz spojrzałam na zdjęcie dziadka.
- Zgadzam się, ale nie będziesz sama. Masz mnie.

Z perspektywy Eddiego
Po tym jak Patricia wyszła sobie z lekcji jak gdyby nigdy nic, nauczycielka poszła porozmawiać z dyrektorem. Byłem strasznie ciekaw co się stało, ale kiedy później szukałem ją na przerwie to nie mogłem znaleźć. Musiała wyjść ze szkoły. Nie był to najlepszy pomysł ponieważ była osłabiona. Nie była na śniadaniu, a i wczoraj też nic nie jadła. Mogła gdzieś upaść i zrobić sobie krzywdę. Eh nie miałam już siły na tą dziewczynę. Nie dojść, ze musiałem zajmować się nią to jeszcze KT nie mogłem spuszczać z oka. Za dużo tych osób do pilnowania. Przecież się nie rozdwoję! Postanowiłem odpuścić sobie ostatnie trzy lekcje i poszedłem do domu. Miałem ochotę na jakiś zimy sok. Było dzisiaj bardzo duszno i gorąco. Wszedłem do domu i zaćmiło mnie nagle.
,,Stałem przy drzwiach ze wszystkim mieszkańcami Anubisa. KT prawie płakała, a Fabian wyglądał na naprawdę przerażonego. Ze schodów zbiegł jakiś facet w wieku Victora. W oczy rzucały się białe włosy, związane z tyłu w kitkę i niebieskie oczy. Wyglądał na naprawdę wkurzonego. Wrzeszcząc coś podszedł do KT i za nadgarstek pociągnął do gabinetu Victora. Patricia stojąca za nią, przysunęła się do Fabiana. Staliśmy tak chwile i słuchaliśmy rozmów. Po kilku minutach okno gabinetu dozorcy rozprysło się na małe kawałeczki, a potem zobaczyłem jak z okna leci KT. Uderzyła w podłogę i leżała tak nie przytomna... lub nie żywa. Mężczyzna wybiegł na schody i spoglądał tylko na nią. Nie wiele myśląc podbiegłem do dziewczyny, ale zamiast KT zobaczyłem Patricie"
- Eddie co ty robisz? - spytała Trudi, wycierając dłonie w ścierkę. Kucałem na środku pustego korytarza.
- No... moneta mi spadła - powiedziałem pierwsze co wpadło mi do głosy. Wziąłem głęboki oddech. To była tylko wizja. Nie wiem co znaczyła, ale przecież nie musi się spełnić... Prawda?



Jakoś nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale trudno. Jeżeli chcecie żebym coś zmieniła lub coś wam przeszkadza to piszcie. Poza tym mam jeszcze pytanie, czy chcecie więcej Patrici i Eddiego, czy bardziej skupić się na zagadkach.

wtorek, 21 maja 2013

Rozdział 7


Z perspektywy Patrici
Kiedy po raz setny Joy zaczęła do mnie wydzwaniać postanowiłam w końcu wrócić do domu. Było już dawno po kolacji, a my nadal siedzieliśmy w tym lesie. Matt był już całkowicie pijany i zaczął właśnie całować się z Nataszą. Kolejny, który jak widzi inną dziewczynę to zapomina o mnie. Po prostu mam pecha do chłopaków. Wstałam z ziemi, otrzepałam się i chwiejnym krokiem poszłam w kierunku Anubisa. Miałam dziwne wrażenie, że drzewa same się przesuwają, ale skoro inni mogą chodzić na spacery, to czemu nie drzewa? Może jakiś szedł na randkę albo na imprezę... albo po prostu za dużo wypiłam. Mniejsza o powód. Nie  miałabym nic przeciwko gdyby pokazały mi drogę, albo dały coś do jedzenia. Byłam strasznie głodna. Od rana nic nie jadłam. Wypiłam tylko trochę piwa, które miało dziwny smak, pewnie dlatego, że Matt dodał kilka swoich ulepszeń. Pewnie teraz za kare strasznie bolał mnie brzuch i ledwo szłam, a jeszcze coś kuło mnie w kolano przy każdym kroku. Drzewa się pewnie ze mnie śmiały, widząc jak idę. Boże, co ja mam z tymi drzewami?! Wyszarpałam z kieszeni to coś. Wyglądał jak busola. Chyba kiedyś to już widziałam. Szarpałam ją przez chwile próbując otworzyć, ale przywaliłam prosto w drzew.
- Na cholerę się przesunąłeś?! Nie widzisz, że ktoś idzie?! - wydarłam się wkurzona. - Jasne, jasne nawet mi nie odpowiesz. Nie łaska przeprosić?  Nie no, zero kultury! Co za drzewa tu rosną!
Podniosłam się z ziemi. Znowu byłam brudna i chodziła po mnie mrówka. Ciekawe jakby wyglądała ze świąteczną czapeczką mikołaja. W ogóle są takie małe czapeczki? Czekaj, czekaj o czym ja myślę! Muszę wrócić do domu, bo chyba wypiłam trochę więcej niż powinnam. Po za tym robiło się coraz zimniej. Czułam ciarki na skórze i jakieś nie miłe uczucie. Naprawdę chciałam znaleźć się już w domu. Bałam się, ale nie wiem czego. Wcale nie pomagała mi myśl, że jestem w lesie z chodzącymi drzewami. Poczułam paranoiczny strach i od razu wytrzeźwiałam. Za to brzuch zaczął mnie boleć jeszcze bardziej. Zadrapałam sobie dłonie, wywalając się, a widok krwi spotęgował tylko moją panikę. Zachciało mi się płakać i po chwili usłyszałam swój własny szloch.
- Uspokój się i idź do domu!
Obok mnie pojawił się mężczyzna. Ten sam co widziałam przy oknie. Wyglądał na spanikowanego i patrzył się na mnie z troską.
- Ale ja nie wiem jak wrócić - powiedziałam, próbując hamować szloch.
- Zaprowadzę cię, tylko chodź już. Musisz jak najszybciej wrócić do Anubisa. On jest blisko.
- Ale tu jest drzewo - wypaliłam nagle. - Przesuń je!
- Co? - Spojrzał na mnie dziwnie, a potem na drzewo. - Czy ja ci na drwala wyglądam! Jak mam przesunąć drzewo!
- No... popchnij.
- Posłuchaj mała, nie wiem co ci jest, ale nie czas teraz na jakieś bredzenie. Musimy się wynosić.
- Ale on poczuje się odrzucone jak go nie weźmiemy! - Było mi naprawdę szkoda tego drzewa. Pewnie czuło się porzucone tak jak ja. Nagle rozpłakałam się jeszcze bardziej. Czułam się samotna.
- Nie no, nie wierze - powiedział i westchnął. - On zaczął już działać. Myślałem, że z tobą nie uda mu się tak łatwo. - Spojrzał na mnie ze smutkiem. - Jesteś twarda jak ona, ale łatwo cie rozbić.
- Jaka ona? - spytałam cicho.
- Nie ważne. Rusz się mała.
Mężczyzna raptownie zniknął i po chwili pojawił się kawałek dalej. Ruszyłam biegiem za nim. Co chwile się potykałam, ale jakimś cudem ciągle biegłam. Ledwo za nim nadążałam. Po kilku minutach biegu znalazłam się przy Anubisie. Nie mogłam złapać powietrza. Byłam całkowicie wykończona. Ból brzucha był nie możliwy. Stałam przez chwile, zgięta w pół próbując złapać oddech. Poganiana przez towarzysza poszłam otworzyć drzwi. Bałam się, że natknę się na kogoś. W moim stanie  mogłoby się to naprawdę źle skończyć. Otworzyłam cicho drzwi i szybko pobiegłam na górę, wpadając do pokoju po ciuchy. Na szczęście nikogo tam było. Przeskoczyłam do łazienki i zamknęłam się. Usiadłam na ziemi, opierając się o drzwi. Musiałam chociaż chwile odpocząć. Serce tłukło mi się w klatce piersiowej jak by miało zaraz wyskoczyć. Uczucie przerażenia zmalało jak tylko przekroczyłam drzwi Anubisa, ale nadal czułam to coś, a mężczyzna zniknął. Chyba został w pokoju przy swoim ulubionym oknie. Dobrze, że chociaż szanuje moją prywatność i nie łaźni wszędzie za mną. Jedyny plus tej sytuacji był taki, iż wytrzeźwiałam trochę.
- Patti to ty?! - zawołała Willo, pukając do drzwi.
- Tak, tak - opowiedziałam.
- Urządzamy z dziewczynami babski wieczór w moim pokoju. Przyjdziesz?
- Wybacz Willo, ale źle się czuję. Może innym razem, dobrze?
- Oh no dobra. Przynieść ci tabletki przeciwbólowe? - spytała zatroskanym głosem. Cała Willo. Martwiła się o mnie chodź ja jestem często dla niej taka wredna.
- Dzięki, ale mam. Pogadamy jutro, dobra?
- Jasne, to pa!
Słyszałam jak odbiega w podskokach. Uśmiechnęłam się do siebie. Ona naprawdę potrafiła poprawić mi humor. Po długiej kąpieli udałam się do pokoju. Wzięłam od razu trzy tabletki i walnęłam się na łóżku, zginając w pół. Czułam jakby ból rozrywał mi cały brzuch.

Z perspektywy Eddiego
Nie widziałam Patrici cały ranek. Matta również nie było więc pewnie była z nim. Joy wyglądała jak kłębek nerwów. Wydzwaniała do kogoś na każdej przerwie. Zrobiła się taka od kiedy przyjechał ten chłopak. Była długa przerwa i chciałem z nią porozmawiać na jego temat i coś się o nim dowiedzieć, ale ciągle siedziała z telefonem i dzwoniła. Pozostało mi siedzenie na kanapie i czekanie, aż skończy.
- Eddie, Eddie, Eddie, Eddie - wrzeszczał Fabian podbiegając do mnie z KT i Alfiem.
- Wiem jak mam na imię, Fabian - powiedziałem.
- Eddie... Byłem w bibliotece i znalazłem genialną książkę - powiedział i walnął się zmęczony na kanapę. Podał mi książkę liczącą kilka tysięcy stron.
- To może tak streścisz? - spytałem, oddając mu książkę.
- Pisze tam o Zgubie Anubisa - zaczął. - Nie jest tego za wiele i nic dokładnego. Myślę, że ten kto to pisał sam nie wiedział za wiele. Ta osoba, w tym wypadku KT jest poszukiwana przez zjawę, którą bóg Anubis skazał na wieczną tułaczkę. Autor książki uważał, że jeżeli Zguba Anubisa dobrowolnie odda mu swoje życie będzie mógł je wziąć i wrócić do tego świata.
- Ale dlaczego akurat moje życie? - spytała KT.
- Nie wiem - odpowiedział jej Fabian. - Tylko tyle znalazłem na ten temat.
- Dobra, wiemy co ta zjawa chce od KT. Musimy po prostu cie pilnować - zwróciłem się do dziewczyny stojącej obok.
- Nie mam zamiaru oddawać mu swojego życia!
- Sara mówiła, że umie manipulować ludźmi. Myślę, że właśnie o to chodzi.
- Czekajcie, jest coś jeszcze. Zgubę Anubisa mają za zadanie pilnować potomkowie. Mają zapobiec zrobieniu jakieś głupoty. Nie wiem co oni mają wspólnego z tym, ale tak pisze. Zresztą wszyscy będziemy cie chronić.
- Czyli, że potomkowie też są zagrożeni. Przeraża mnie to - powiedziała. - To przynajmniej wyjaśnia moje dziwne sny o krypcie.
- Właśnie! Mieliśmy tam iść i dowiedzieć się o co chodziło Victorowi - odezwał się Alfie. - W sumie ja wcale nie chce wiedzieć kto tam jest, ale chyba musimy... A tak  w ogóle to gdzie Trixi?
- Sam chciałbym wiedzieć - odpowiedziałem mu i rozległ się dzwonek na lekcje.

Wszedłem do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Jerome całą kolacje posyłał znaczące spojrzenia na puste miejsce Patrici i Matta. Potem zaczął coś gadać o nowym związku w domu. Szlak mnie trafiał, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Od rana jej nie widziałem i zaczynałem się martwić. W sumie nadal nic nie wiedziałem o tym nowym. Źle zrobiłem pozwalając jej rano z nim wyjść, ale przecież ona go znała. Zresztą co niby bym jej miał powiedzieć, żeby nie szła? Panika Joy zaczęła mi się udzielać powoli. Kopnąłem z całej siły torbę Matta, która leżała przy materacu. Trafiłem w ścianę i zepsułem zamek. Jego rzeczy wyleciały na podłogę, ale nie obchodziło mnie to. Przydałby się jednak to posprzątać, bo oberwie mi się od Trudy. Nawet nie zauważyła braku dwóch osób przy stole. Przejęła obowiązki dozorcy dopóki nie przyjedzie nowy i była bardzo zabiegana. Przypaliła nawet tosty co jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło. Pakując rzeczy Matta z powrotem do torby zauważyłem jakiś woreczek z czymś białym. Nie żebym kiedyś brał, ale nie raz widziałem i od razu poznałem dopalacze. Chwile zajęło mi dojście do sedna. Zamartwianie się Joy i ten tekst, że w nic nie wciągnie jej przyjaciółeczki, a ja właśnie zostawiłem Patt samą z nim. Powrzucałem szybko rzeczy do tory i położyłem ją z powrotem na swoje miejsce. Do pokoju wszedł Fabian.
- Stary wiesz, że dziewczyny robią dzisiaj babski wieczór? Alfie ma plan żeby... - przerwał i spojrzał na mnie, marszcząc czoło. - Wszystko w porządku?
- Wiesz, że ten cały Matt ma dopalacze w torbie - spytałem chodź wcale nie oczekiwałem odpowiedzi. - A teraz jest gdzieś z Patricią i to od rana!
- Co się martwisz? Przecież nie jesteście już razem - powiedział ze złośliwym uśmiechem.
Tak, Fabian przez godzinę po oświadczeniu, że nie jestem z nią prawił mi morały. Był święcie przekonany, że coś do niej czuje, a ona do mnie. Po za tym była jego przyjaciółką i nie chciał żeby cierpiała, ale przecież to ona rzuciła mnie. Oczywiście, powtarzałem mu, że to związek bez przyszłości. Wieczne kłótnie były zbyt męczące, ale mu nie dało się nic wytłumaczyć.
- Nie ważne, wychodzę - oznajmiłem i wyszedłem z pokoju.
Za chwile Trudy zacznie ganiać nas do spania. Co prawda nie miała szpilki, ale za to miotłę, równie skuteczną. Na holu omal nie wpadłem na Willow, schodzącą w podskokach ze schodów. Ta dziewczyna była nie możliwa.
- Przepraszam Eddie. Właśnie idę po zapas picia na babski wieczór.
- Świetnie - powiedziałem z sarkazmem i ominąłem ją.
- Szkoda, że Patricia źle się czuje i nie może przyjść - powiedziała po chwili i westchnęła.
- Gdzie ona jest?!
- Chyba w pokoju.
Od razu pobiegłem na górę i skierowałem się do jej pokoju. Bez pukania wparowałem do środka. Patrcia leżała na łóżku, trzymając się za brzuch. Była strasznie blada, a oczy miała zamknięte.
- Patrcia? - Podszedłem do niej i usiadłem na łóżka, a on od razu otworzyła oczy.
- Co tu robisz? - spytała cicho.
- Patrze, czy nic ci nie jest - Serce mi się krajało jak tak na nią patrzyłem. Było widać, że bardzo ją boli. - Co jest?
- Wszystko w porządku - odpowiedziała i próbowała się uśmiechnąć. Kompletnie jej to nie wyszło.
- Daj spokój. Mnie nie oszukasz, przecież widzę, że cie boli.
- Tylko trochę brzuch.
- Dobrze,  w takim razie nie masz nic przeciwko spacerowi - spytałem, unosząc jedną brew.
- Eddie... Wyjdź - powiedziała i dała sobie spokój z próbami uśmiechu.
Byłem na nią zły, a raczej wściekły, ale widząc ją w takim stanie nie potrafiłem jej zostawić. Miałem ochotę zabić Matta za to, że tak cierpi. Zamiast posłuchać się jej i wyjść, położyłem się obok niej. Zabrałem jej rękę z brzucha i zacząłem go powoli masować. Nic nie powiedziała, bo wiedziała, że nie wygra ze mną. Spojrzała tylko na mnie i patrzała tak przez chwile.
- Kochasz Matta? - spytałem nagle. Nie powinienem ją męczyć, ale musiałem się spytać.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała od razu, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Więc po co z nim jesteś, skoro go nie kochasz?
- Eddie...
- Nie, chce wiedzieć. Ze mną też byłaś tylko od tak. Z nudów i nic do mnie nie czując? - Przez chwile nic nie mówiła. Chciałem wiedzieć, ale bałem się odpowiedzi twierdzącej.
- Z tobą byłam, bo cie kochałam - odpowiedziała w końcu. - I nadal kocham.
Przysunęła się do mnie i przytuliła. Położyła głowę pod moja szyję, chwytając lekko moją koszulę i ściskając delikatnie w dłoni. Jak by się bała, że zaraz wstanę i sobie pójdę. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że nie zależnie co by teraz powiedziała i tak bym jej nie zostawił. Objąłem ją w pasie jedną ręką, a drugą dalej masowałem jej brzuch. Ciepło bijące od jej ciała powoli mnie usypiało. Czułem na szyi jej spokojny oddech. Chyba już spała, ale ciągle trzymała w dłoni moją koszulę. Oczy same mi się zamykały i powoli odpływałem.
- A on jak zwykle ją kocha - wyszeptał ktoś. - Robi się coraz ciekawiej Anubisie. Zaczyna się prawdziwa gra. Zobaczymy kto będzie pierwszy...

niedziela, 19 maja 2013

Rozdział 6

Z perspektywy Eddiego
Patricia odwróciła się raptownie i wstała z kanapy. Nie wiedziała co powiedzieć i stała tylko. Matt za to miał bardzo dużo do powiedzenia. 
- Koleś, miałem ją zaraz pocałować! Kurcze, popsułeś randkę - powiedział i zmierzył mnie wzrokiem. 
- Oh randkę? No to przepraszam Yacker. 
- Eddie, to nie randka. - wtrąciła szybko, podchodząc do mnie. 
- Czyli zgubiłaś się po drodze do mojego pokoju? - spytałem, nieźle już wkurzony. 
- Ej nie odzywaj się tak do niej! -  warknął na mnie ten chłoptaś. - To moja dziewczyna. 
Spojrzałem na Patt. Stała i się na niego patrzyła nie wiedząc co robić. Nic nie mówiła i to doskonale wystarczało za odpowiedź. 
- A sorry Matt, nie wiedziałem, że z tobą jest. Umknęło mi to.
Wolałem skończyć już tą dyskusje. Nie wiem na kogo byłem w tej chwili bardziej wściekły. Na Patrcie, czy Matta. Zresztą to nie miało znaczenia. Poszedłem się przejść przed dom. Nie mogłem tam dłużej zostać. Nosiło mnie. Gadała z nim całą noc i nie wierze, żeby zapomniała mu powiedzieć o nas. Chociaż nas już chyba nie było. To nawet brzmiało koszmarnie! Nie wyobrażałem sobie dalszego mieszkania tu bez niej. Jednaka nic na siłę. Ona nic do mnie czuła i nic na to nie poradzę. 
- Eddie! 
Stanąłem przy murze domu i czekałem, aż Patricia do mnie podejdzie. Mimo, że stałem w cieniu, było dojść gorąco. Nawet nie zauważyłem kiedy słońce wzeszło. Kiedy dziewczyna do mnie podeszła, wyglądała na bardzo zmartwioną. 
- Posłuchaj, to nie była randka. Nie mogłam spać i poszłam do kuchni, zrobić herbatę. Zapomniałam, że on tam śpi! Przecież bym cie nie zdradziła - tłumaczyła się. Pierwszy raz widziałem, żeby się tłumaczyła. - Nie wiem co on tam gadał, ale do niczego nie doszło. Po po prostu zapomniałam mu powiedzieć, że jesteśmy razem i...
- Patrcia! - przerwałem jej. - Wiesz... My chyba.. No wiesz...
Dziewczyna spojrzała na mnie. Widziałem w jej oczach, że wie o co mi chodzi. Powinienem to teraz powiedzieć i mieć za sobą, ale... nie mogłem. Może ona nic do mnie nie czuła, jednak ja do niej tak. Nie potrafiłem z nią zerwać.
- Yacker...
-Nie musisz być taki delikatny. Powiedz „spadaj”, bo to właśnie usiłujesz mi powiedzieć?
Nawet nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się i poszła do domu. Oparłem i o mur i westchnąłem. Ona to powiedziała, bo ja nie miałem na tyle odwagi. W końcu zerwaliśmy i znowu zrobiła to ona. Znowu zostawiłem to jej sumieniu. 
Z perspektywy Patrici
Weszłam do domu i od razu pobiegłam na górę do pokoju. Wszyscy siedzieli już na śniadaniu i na szczęście nikogo nie zastałam. Usiadłam tylko na łóżku i siedziałam tak przez chwile. Powiedziałam mu to, bo nie mogłam już wytrzymać tego wszystkiego. Nic do mnie nie czuł, więc to i tak by się stało. Matt po prostu uświadomił mi jak źle ostatnio między nami było. Przypomniałam sobie o busoli w kieszenie spodni. Wyjęłam ją i obróciłam kilka razy w dłoni. Gdyby nie to, że busola zrobiła się nagle mokra nawet bym nie zauważyła, że po policzkach lecą mi łzy. Usłyszałam jakiś cichy szept wydobywający się z niej i zamierzałam ją otworzyć, ale usłyszałam kroki pod drzwiami. Szybko schowałam busole z powrotem do kieszeni i spojrzałam na gościa. 
- Ty płaczesz Patti - powiedział Matt, zamykając drzwi i siadając obok mnie na łóżku. Objął mnie ramieniem. 
- Zerwał ze mną - wyszeptałam i rozpłakałam się jeszcze bardziej. 
- To ty z nim byłaś? - spytał, nieźle zdziwiony. - Raczej nie zachowywał się jakby z tobą był. 
- Nie wiem co teraz ze sobą zrobić - wyznałam, wtulając się w chłopaka. - Znowu zostałam sama. 
- Wiesz Patti, ciebie nikt nie zostawia. To ty zostawiasz wszystkich - powiedział szeptem. - Mnie też zostawiłaś. 
- Dobrze wiesz dlaczego - odpowiedziałam, odsuwając się od niego. - Nie chciałam tego brać. 
- Może i tak, ale teraz jesteś nieszczęśliwa - stwierdził z uśmiechem. - Gdybyś jednak chciała trochę to zapraszam do mnie. Wiesz gdzie mnie szukać.
Pogłaskał mnie po głowie i wyszedł. Uśmiechnęłam się mimowolnie do siebie. Może i Matt nie był idealny, ale zawsze się mną opiekował. Robił wszystko żebym była szczęśliwa, chodź jego metody pozostawiały wiele do rzeczenia. Postanowiłam choćby dla niego wziąć się w garść i pokazać Eddiemu, że skoro wcześniej byłam szczęśliwa bez niego, to teraz również nie jest mi potrzebny.  Ostatnio zaniedbałam przyjaciół. Przydałby się jakiś babski wieczór, czy coś takiego. Zrobiłam sobie od nowa makijaż i zeszłam na dół. Usiadłam koło Matta i szepnęłam mu kilka sów. Uśmiechnął się i poszedł do pokoju Fabiana i Eddiego. Victor czepiał się, że nie może zostawiać rzeczy w salonie więc Trudy rozstawiła mu tam rano materac. Biedak trafił akurat na ten pokój. Zresztą mi to bez różnicy. 
- Idziemy Patti? - zapytał, wychodząc do salony szkolną.
- Jasne - odpowiedział z uśmiechem i wstałam od stołu. 
- Co wy tak wcześnie do szkoły? - zainteresował się Jerome. 
- Nie twój interes - powiedziałam i usłyszałam westchnienie Joy, ale postanowiłam to zignorować.
Jak tylko wyszliśmy za mury domu, chłopak z uśmiechem satysfakcji podał mi paczkę i butelkę. Może i wygrał, ale nie miałam teraz ochoty na nic innego. Mogłam robić to co chce. Nikt się mną nie interesował, więc nie muszę się o nic martwic. Poszliśmy do lasu, usiąść przy jakimś drzewie. Później dołączyła na nas Natasza. Dawno jej nie widziałam.

wtorek, 14 maja 2013

Rozdział 5

Z perspektywy Patrici

Do salony wszedł chłopak w naszym wieku. Miał czarne włosy, które aż chce się poczochrać i dobrze znane mi brązowe oczy, prawie czarne. Do tego biała koszulka i skórzana kurtka. Na mój widok od razu się uśmiechnął.
- Matt? - spytała, nie dowierzając, że go widzę.
- Czyli jednak trafiłem do dobrego domu - podszedł do mnie i uściskał. - Siema Patti.
- Ale co tu robisz? - spytałam.
- Mój ojciec będzie dozorcą w tym domu, a ja przyjechałem tu na naukę. Mam mieszkać w domu Ra, ale mam tu spędzić kilka dni, aż zwolni się tam miejsce. Jeden z uczniów rezygnuje za tydzień - powiedział, uśmiechając się do mnie.
- Czyli, że nasz nowy dozorca to twój ojciec? - spytał Alfie.
- Tak. Miałem przyjechać z nim, ale coś go zatrzymało po drodze i przyjechałem sam. On dojedzie za kilka dni.
- Super, czyli mamy kilka dni wolnego - odezwał się Jerome z uśmiechem.
- A skąd znasz Patricie? - spytał Eddie.
- Kiedyś byliśmy ra...
- Dobra, Trudy chyba czas na kolacje. Matt pewnie jest głody po podróży - powiedziałam szybko, przerywając Mattowi.
- Gwiazdko nie wiedziałam, że przyjedziesz i nie masz gdzie spać - odezwała się zmartwiona.
- Nie szkodzi proszę pani. Prześpię się na kanapie - spojrzał na mnie. - No chyba, że Patricia mnie do siebie przyjmie.
- Śpisz na kanapie - wtrącił Eddie.
- No, ale jak tak... - odezwała się Trudy.
- Nie, to naprawdę żaden problem.
- No dobrze, gwiazdko. Chodźcie na kolacje.
- Mogę się do ciebie przykleić na jakiś czas? Jeszcze nikogo tu nie znam - zwrócił się do mnie.
- Jasne.

Matt usiadł koło mnie i przez całą kolację rozmawialiśmy. Znałam go z mojej poprzedniej szkoły. Spędzaliśmy ze sobą wtedy dużo czasu i byliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi, ale pod koniec ostatniego roku został wywalony. Nie znałam za bardzo jego ojca. W sumie to nawet go nigdy nie widziałam na oczy, ale słyszałam trochę o nim. Raczej nie będzie gorszy od Victora.
- Matt nie mogłeś wybrać innego szkoły? Na przykład na innej planecie?- spytała Joy.
- A ty nadal mnie nie lubisz Joy? - powiedział z uśmiechem. - Nie martw się, nie zamierzam w nic wciągać twojej przyjaciółeczki.
- Jasne, bo ci uwierzę.
- Joy - wtrąciłam, spoglądając na nią wymownie.
- Dobrze, ale potem do mnie nie przychodź - wstała i poszła na górę.

Po kolacji wszyscy się rozeszli do pokoi. Ja zastałam z Mattem i pomogłam mu rozłożyć się na kanapie. Chwile jeszcze pogadaliśmy i poszłam do siebie. Chłopak poprawił mi humor. Dobrze się przy nim czułam. Zwracał uwagę tylko na mnie i sprawiła, że czułam się ważna w jego towarzystwie. To było naprawdę... miłe uczucie.

Była równo północ. Mieliśmy spotkanie Sibuny na strychu i właśnie szłam tam z KT. Musieliśmy omówić ostatnie wydarzenia oraz postanowić co robimy dalej. Brak dozorcy dawał nam znakomitą okazję do działania. Kiedy weszłyśmy na górę prawie cała Sibuna już była. Po kilku minutach doszedł Alfie i Eddie.
- Spóźniliście się - powiedział Fabian od razu.
- Wybaczcie, ale przez tego kolesia śpiącego na kanapie nie mieliśmy jak przejść - spojrzał na mnie. - Chyba nie może spać po nocach.
- Co mnie to? - spytałam, zdziwiona jego zachowaniem.
- Nic, może weź go do siebie. Na pewno lepiej będzie mu się spało - odpowiedział i poszedł na drugi kraniec pomieszczenia.
- Co? - spytałam cicho. Gdybym go nie znała uznałabym, że jest zazdrosny.
- Możemy skupić się na sprawach Sibuny? - zaczął Fabian, spoglądając na nas. Przytaknęłam tylko głową.
- Dawaj - powiedział Eddie i oparł się o ścianę z założonymi rękami.
- A więc stwierdźmy co jak na razie wiemy.
- Victor miał mnie usunąć, ale wyjechał, bo jest chory - odezwała się KT, siedząca koło mnie na skrzyni.
- Skoro wyjechał to cie nie porwie - stwierdził Alfie. - Możemy już iść?
- Nie - powiedziałam. - Victor rozmawiał z kimś przez telefon, więc ktoś jeszcze o wszystkim wie. Po za tym nie mówił nic o tym, że porwie ja osobiście. Może z kimś działać...
- Ale z kim? Denby już nie ma - wtrąciła KT.
- To Victor - odpowiedziałam. - Za pewne ma mnóstwo podejrzanych znajomych. Zresztą nie wiemy kto jeszcze wie o tym wszystkim co się tu działo. Frobisher był całkiem sławny, więc nawet jeżeli nie ma już Victora, to ktoś może wiedzieć, że KT jest jego prawnuczką i nadal jest w niebezpieczeństwie.
- Patricia ma rację - powiedział Fabian. - Musimy przede wszystkim jej pilnować.
- Nie rozumiem - oznajmił Alfie, spoglądając na wszystkim po kolei. - Po co ktoś miałby porywać KT? Przecież niczego nie szukamy. Wszystko skończone.
- Nic nie jest skończone! - odezwał się jakiś kobiecy głos. Wszyscy zaczęli się rozglądać dookoła. - Są ludzie, którzy ciągle szukają tego co powinno zostać zapomniane. Nie macie do czynienia z żywymi ludźmi.
Na środku strychu pojawiła się Sarach. Wyglądała na przerażoną. Omiotła nas wszystkich wystraszonym wzrokiem, a potem zatrzymała go na KT. Wszyscy stłoczyli się wokół niej. Musieliśmy się dowiedzieć o co chodzi.
- Kto, czego szuka? - spyta Eddie.
- Szuka Zguby Anubisa. Nie, on już nie szuka. On ją znalazł i teraz tylko czeka, aż będzie mógł ją zabrać. Coś mu nie pozwala, ale to tylko kwesta czasu zanim osiągnie swój cel. Wcześniej mu się udawało... - wyszeptała cicho.
- Czekaj, co to jest Zguba Anubisa? - wtrącił Fabian. Musieliśmy dowiedzieć się jak najwięcej za nim zniknie i zostawi nas z milionem nie wyjaśnionych pytań.
- Nie co, tylko kto. - Sara wskazała na KT. - Ty jesteś Zguba Anubisa. Każda komórka mojego ciała czuję to.
- Ale ty nie masz ciała - wtrącił Alfie, a Fabian spiorunował go wzrokiem.
- On działa na psychikę człowieka. Będzie czekał, aż sama zrobisz sobie krzywdę i przyjdziesz do niego. Jest doskonałym manipulatorem. Zrobi wszystko, żebyś czuła się samotna i przyszła do niego na kolanach.
- Co możemy zrobić? - spytał Eddie, patrząc ze współczuciem na wystraszoną KT.
- Musicie jej pilnować, żeby nic sobie nie zrobiła - powiedziała i zafalowała. - Nie odstępujcie jej na krok.
Sarah zniknęła. No oczywiście, to bardzo wygodne. Nagadać się i zniknąć zostawiając wszystko nam. Spoglądaliśmy po sobie nie wiedząc co robić. Każdy ciągle przetwarzał usłyszane informacje.
- Co miała na myśli mówiąc, że nie mamy do czynienia z żywym człowiekiem? - spytał Alfie
- Nie wiem Alfie, ale lepiej jeżeli posłuchamy się rady Sary i będziemy pilnować KT - stwierdził Eddie i zwrócił się do dziewczyny. - Musisz nam o wszystkim mówić. Każdym przeczuciu, dobra?
- Jasne - odpowiedziała cicho.
- Powiem o wszystkim Joy. Mamy razem pokój, więc lepiej żeby o wszystkim wiedziała. W sumie i tak jest w Sibunie - powiedziałam.

Po wróceniu do pokoju nie mogłam zasnąć. Wszystko zaczynało się od nowa, a ja miałam już dosyć. Najbardziej jednak przerażało mnie to co czułam kiedy Sara się pojawiła. Ta rozmowa o czymś co nie pozwalało jej zostać z nami, przypomniała mi, że ktoś mi już to kiedyś mówił. Przewróciłam się na drugą stronę i spojrzałam na okno. Ostatnio tam stał i teraz również tak było. Nie wiedziałam jego twarzy, ale zauważyłam jak pokiwał mi głową. Chciała mu zadać tyle pytań, ale bałam się, że obudzę współlokatorki. Musiałam zaczekać.

Po jakiś dwóch godzinach przewracania się z boku na bok i słuchaniu muzyki w końcu dałam sobie spokój ze spaniem. Wstałam cicho z łóżka i narzuciłam na siebie dłuższy sweter. Poszłam do kuchni zrobić herbatę. Miałam ochotę na coś gorącego. Wchodząc do kuchni wpadłam na kogoś i omal się nie przewróciłam. Na szczęście zostałam złapana.
- Masz szczęście, że mnie złapałaś Matt - powiedziałam, patrząc na uśmiechniętego chłopaka.
- Jak mógłbym ciebie nie złapać kochanie. Co tutaj robisz o tej godzinie?
- Nie mogę spać i przyszłam zrobić sobie herbatę, chodź skoro nie śpisz to ty może mi ją zrobić - oznajmiłam i uśmiechnęłam się.
- Dobrze wiesz, że za ten uśmiech zrobi ci wszystko. Chcesz do tego kanapkę?
- Jasne. Tylko zero ryby.
- Wiem, wiem - powiedział, podchodząc do szafki i wyciągając chleb. - Jeszcze pamiętam co lubisz.

Resztę nocy spędziłam z Mattem na kanapie. Wyganiałam go co chwile po herbatę, albo coś do jedzenia. Noc zleciała nam na samych wygłupach. Na szczęście te pięć kaw ciągle trzymało mnie na nogach. Nie widzieliśmy się masę czasu i mieliśmy wiele do nadrobienia. Buzie nam się nie zamykały. Naprawdę dobrze się przy nim czułam.
- Uroczy widok - odezwał się Eddie za nami.

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 4

Z perspektywy Patrici

O mało nie wpadłam na walizki kiedy weszłam do gabinetu. Na półkach brakowało mnóstwa rzeczy, część książek zniknęła. Victor zamknął za mną drzwi i usiadł na fotelu przy biurku. Ja nadal stałam, czekając co powie.
- Musze ci coś dać - zaczął. - Chciałem poczekać, ale jak widać rozchorowałem się i to na dobra. Zmusza mnie to do opuszczenia domu Anubisa i dokonania poniekąd wyboru za ciebie.
- O co panu chodzi? - spytałam. - Odchodzi pan z pracy?
- Tak. Nie jestem pewny, czy będę mógł wrócić, ale nie po to cie tu zaprosiłem - powiedział i wyciągnął coś z szuflady.
- W sumie to pan mi kazał tu przyjść, a nie zaprosił. To spora różnica.
Victor rzucił mi coś na kształt busoli. Wyglądała na bardzo starą, a złota powłoka wyblakła w nie których miejscach. Mimo wszystko była bardzo ładna.
- Co mam z tym zrobić? - spytałam, oglądając ją.
- To pamiątka rodzinna. Nie chce jej zabierać tam gdzie jadę i pomyślałem, że mogłabyś ją wziąć. Możesz potraktować to jako prezent, ale wolałbym żebyś nikomu o tym nie mówiła.
- Ale dlaczego akurat mi pan ją daje? - Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Victor zachowywał się dziwnie. Jak by się żegnał... - Jest pan poważnie chory? - spytałam.
- Eh to nie jest takie łatwe. Więc umowa stoi? - Ruchem głowy wskazał busole.
- Nie wiem...
- Proszę. To dla mnie ważne. - Victor o coś poprosił! Świat się wali.
- Dobrze.

Jak tylko wyszłam z gabinetu zaczęłam się zastanawiać co ja zrobiła. Przyjęłam od Victora jakąś podejrzaną busole i oznajmił mi, że opuszcza dom Anubisa bo jest chory. Nie wiem czemu, ale wierzyłam mu. Należał do tajnego stowarzyszenia, ale przecież oddał ostatnią łzę złota by ratować Joy. Po za tym ciągle coś krążyło mi po głowie. Jakieś wspomnienia, których nie mogłam sobie przypomnieć. Czy to w ogóle miało jakiś sens? Mimo wszystko jestem pewna, że widziałam już Victora za nim przyjechałam zamieszkać do Anubisa. Tylko skąd ja go mogłam wcześniej znać? Weszłam do mojego pokoju. Sibuna siedziała i patrzyła się na mnie z widoczną ulgą.
- Aż tak się stęskniliście? - spytałam, siadając na swoim łóżku.
- Co chciał od ciebie Victor? - odezwał się Fabian.
- Powiedział mi, że opuszcza dom Anubisa. Jest chory i nie wie czy w ogóle wróci do nas - odpowiedziałam mu.
- I po to cie zawołał?
- Noo oberwało mi się też za lustro. - Wymyślałam szybko. Muszę się zastanowić, czy powiedzieć im o busoli. Przecież Victor tego nie chciał, a musiał mieć jakiś powód.
- Aaaa więc to ty je zbiłaś! - krzyknął Alfie. - Widzę, że uczysz się ode mnie, ale jak to zrobiłaś? Było dojść duże.
- Wiesz, nie chcący. Potknęłam się i jakoś tak na nie wpadłam.
- Taaa... - odezwał się Eddie. Oczywiście musiał się wtrącić.
- Przymknij się i zajmij obejmowaniem dziewczyny - powiedziałam wkurzona.
Eddie spojrzał na KT. Jakby dopiero teraz sobie przypomniał, że ciągle ją obejmuje. Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Wystarczyło, że nie było mnie chwile, a on już mizia się z inną dziewczyną. No dobra, może nie miział, ale przytulał i to przy swojej dziewczynie. Kurde, co z nim nie tak! W ogóle czemu ja się tym tak przejmuję. Skoro tak się zachowuje to raczej koniec tego chorego związku. Niech idzie się ugania za jakimiś dziewczynami! Proszę bardzo, nie będę mu przeszkadzać. Ja mam dosyć tego wszystkiego. Skoro wcześniej potrafiłam żyć bez niego i było mi dobrze, to teraz też mogę.
- Wszystko w porządku, Pat? - spytała Joy. Usiadłam kolo niej na kanapie w salonie.
- Jasne - powiedziałam. - Joy, czy ja się zmieniłam od kiedy jestem z Eddiem? - dodałam po chwili.
- Noo, chyba tak. Na pewno stałaś się milsza. Wiesz, miłość zmienia człowieka...
- Dobra! Dzięki, ale skończmy ten temat. - Jeszcze mi tylko gadki o miłości potrzeba do szczęścia.
- W ogóle skąd to pytanie? - spytała, patrząc na mnie zmartwiona.
- Tak się pytam.
Wstałam i poszłam do kuchni. Nie chciałam już drążyć tego tematu. Postanowiłam zrobić sobie kawę. Może chociaż trochę mnie rozbudzi, bo czułam się fatalnie.
- Patricia, musimy porozmawiać.
Oczywiście to musiał być Eddie. Wszedł do kuchni i stanął na przeciwko mnie. Nagle wszystko stało się ciekawsze, byle nie patrzeć na niego.
- Ja rozumiem, że bardzo lubisz podziwiać architekturę kuchni, ale na serio musimy pogadać - odezwał się, zmuszając mnie tym samym do spojrzenie na niego. - O co ci chodzi?
- O nic. Tylko wiesz jak już musisz się miziać z jakąś dziewczyną to przynajmniej nie przy mnie!
- Ja ją tylko obejmowałem! - bronił się.
- Daj spokój. Jeżeli chcesz zerwać to zerwij i tyle! - podniosłam głos. - Może będzie ci lepiej beze mnie!
- Nie mów tak!
- Mówię jak jest!
- Nie rozumiem cie! O co ci chodzi!?
- Przestań się już drzeć!
- Przestane jak tylko ty przestaniesz!
Zamknęłam się i patrzyłam tylko na niego. Czekałam, aż się uspokoi.
- Do KT też się tak wydzierasz? - spytałam, próbując nie zacząć wrzeszczeć.
- Nie, ponieważ tylko na tobie mi tak zależy - powiedział z uśmiechem.
- Czy ty próbujesz przekupić mnie uśmiechem?
- A to działa? - spytał i zbliżył się do mnie, kładąc ręce na moich biodrach.
- Denerwują mnie te wszystkie dziewczyny, które się do ciebie kleją, a ty widzę nie masz nic przeciwko - powiedziałam. Musieliśmy to sobie teraz wyjaśnić, bo później będzie tylko gorzej.
- Nie wiem gdzie ty widzisz te dziewczyny. Zresztą to nie moja wina, że jestem taki fajny - odezwał się. Nie no, szlak mnie trafi zaraz z tym człowiekiem. Czemu zawsze jak prowadzimy jakąś poważną rozmowę on musi się wydurniać?
- A niby co ty masz w sobie takiego fajnego?
- Noo... Ty jesteś fajna - powiedział i uśmiechnął się. - Mam ciebie.
Eh on po prostu kupił mnie tym. Ze mną jest naprawdę fatalnie. Tutaj jedna kawa nie pomoże. Przysunął się do mnie i pocałował. Odsunęłam się po chwili.
- Z tobą nie da się normalnie porozmawiać - stwierdziłam.
- Nawzajem, ale i tak chce być z tobą.

Trudy szykowała już kolacje. Wszyscy siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy. Victor nie dawno opuścił dom Anubisa. Oświadczył, że jest chory, ale pewnie nie długo wróci więc mamy nie zdemolować mieszkania. Nie napomknął nic o tym, że może nie wrócić, ale nie odzywałam się. Biedna Trudy płakała, ale nie tylko ona, bo Willow również. To było dziwne. Już tyle czasu Victor się nami opiekował, że nikt nie wyobrażał sobie mieszkania tutaj bez niego. Naprawdę się zdziwił kiedy razem z dziewczynami podeszłyśmy i go uściskałyśmy, życząc mu szybkiego powrotu do zdrowia. Przez chwile miałam wrażenie że zaszkliły mu się oczy. Mimo jego charakteru należał do naszej małej rodziny i i bez niego nie będzie już tak wesoło.
- Jejku kiedy przyjdzie ten nowy dozorca? - spytał Alfie.
- Powinien już tu być - odpowiedziała mu Trudy. - Mam nadzieję, że zaraz przyjdzie, bo chciałam żeby zjadł z nami kolacje.
- Myślicie, że też będzie miał swoją szpilkę? - żartował Jerome.
- Może on gustuje w gwoździach - odpowiedział mu Alfie.
- Zamknijcie się już. Jakiś samochód przyjechał - powiedziałam i wszyscy spojrzeli na drzwi, które właśnie ktoś otwierał.

niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 3

Z perspektywy Patrici

Zeszłam na śniadanie. Po szkle nie było ani śladu. Może Trudy posprzątała zanim Victor zszedł. Jednak w końcu zauważy brak lustra i nieźle mi się dostanie. Nie było jeszcze wszystkich, ale nie ma co się dziwić. W końcu dzisiaj sobota i nie którzy lenili się jeszcze w łóżkach. Przy stole byli tylko Willow, Joy, Mara, Alfie i Eddie. Usiadłam na swoim miejscu i patrzyłam jak wszyscy się śmieją. Miałam ochotę stąd wyjść i pobyć sama. Poczułam czyjąś dłoń na mojej ręce, którą trzymałam na kolanie pod stołem. Ciągle miałam na niej bandaż i chciałam uniknąć pytać.
- I jak dłoń? - spytał Eddie, lekko ją masując.
- Lepiej. Już nie boli - odpowiedziałam mu.
- Zmienię ci bandaż, chodź myślę, że powinnaś iść z tym do Trudy - powiedział, mocnej zaciskając swoją rękę na mojej. - Ej, spójrz na mnie - dodał po chwili.
- O co ci chodzi?
Wyszarpałam rękę i spojrzałam na niego. Było widać, że się o mnie martwi. Naprawdę, aż tak go ruszyło to noce zdarzenie? Co się ze mną dzieje.
- Co znowu z wami? - spytał Jerome wchodząc do kuchni.
- Nic - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- Patrici przydałby się pies - odezwała się Willow.
- Po co jej pies? - spytał Eddie.
- Może żebym miała kogo kochać i z kim spędzić czas- wtrąciłam.
- Przecież masz mnie.
- Ty nie zasłużyłeś - powiedziałam i wstałam od stołu.
- Heh dobre, dobre - dorzucił Jerome.

Poszłam usiąść na kanapę. Miałam dojść tego jego chodzenia za mną i opiekowania się. Zresztą jak przychodzi, co do czego to i tak rozgląda się za innymi dziewczynami. Powoli zaczynałam mieć tego dosyć. Nie chciałam mu się narzucać, więc może powinnam z nim zerwać? Mu na pewno byłoby lepiej beze mnie. Spokoju długo nie miałam, bo zaraz przybiegła do mnie Willow z blokiem i ołówkiem. Podeszła do mnie i podała mi rzeczy.
- I niby co ja mam z tym teraz zrobić? - spytałam, bawiąc się ołówkiem.
- Narysuj swoje uczucia - powiedziała z dziwnym uśmiechem. - Przelej swoje emocje na papier. Możesz nawet narysować psa! - wykrzyczała zachwycona własnym pomysłem.
- A jak to zrobię, to sobie pójdziesz?
- Chciałam dobrze - oznajmiała i przestała się uśmiechać. Westchnęłam cicho. Niech mi tylko ktoś powie, że niby ja jestem wredna.
- Dziękuje Willow - powiedziałam z uśmiechem. - Dam ci znać jak tylko skończę. Na pewno mi to pomoże.
Dziewczyna w jednej chwili walnęła na twarz wielki uśmiech i zadowolona wróciła o stołu. Nie miałam pojęcia co narysować. Może dlatego, że nie miałam pojęcia co ja tak naprawdę czuje.

Z perspektywy Eddiego
Poczułem się gorszy od psa. To nie było miłe uczucie. Gdyby powiedział to ktoś inny, to po prostu bym to olał, ale to powiedziała Patricia. Musiałem przyznać przed samym sobą, że po prostu jej nie rozumiem. Jeżeli nic do mnie nie czuje to po co ze mną jest? Willow dała jej jakiś blok i wróciła do stołu. Postanowiłem z nią porozmawiać. Nie chciałem z nią zrywać, ale bez sensu jest się jej narzucać. Wstałem od stołu i usiadłem obok niej. Chciałem zobaczyć co rysuje, ale kartka była pusta, a ona bawiła się tylko ołówkiem.
- Posłuchaj... -zacząłem.
- Jestem zajęta - przerwała mi.
Westchnąłem i wyjąłem jej ołówek z ręki. Uzyskałem tylko tyle, że na mnie spojrzała. No cóż, to zawsze coś. Spoglądała na mnie oczekująco. Miała ładne oczy. Lubiłem na nie patrzeć. Czekaj, czy ja nie miałem z nią porozmawiać o naszym związku? Zresztą nie ważne. Uwielbiałem jak na mnie patrzała. Miałem ochotę ją pocałować.
- Co robisz? - spytałem, żeby przerwać ciszę.
- Piszę reklamacje - odpowiedziała, odbierając mi swój ołówek.
- Na co?
- Na ciebie - oznajmiła z lekkim uśmiechem.
- No to wybacz, ale ja nie podlegam zwrotowi.
Nachyliłem się do niej i pocałowałem ją. Już myślałem, że się odsunie, ale po chwili oddała pocałunek. Miała bardzo miękkie usta. Położyłem dłoń na jej szyi, ale ona odsunęła się odrobinę.
- Nie w salonie Eddie - powiedziała cicho.
- Oni rozmawiają - odpowiedziałem.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale znowu ją pocałowałem. Tym razem od razu oddała pocałunek, bez żadnych sprzeciwów. No cóż, nasza rozmowa o związku nie koniecznie się udała, ale nie narzekam. Mógłbym z nią tak częściej rozmawiać. Długo to jednak nie trwała bo mój telefon się rozdzwonił. Patrici i Alfiemu również. Nie chętnie oderwałem się od dziewczyny i wyjąłem telefon. Wiadomość była od KT. Zwoływała natychmiastowe zebranie Sibuny u niej w pokoju. Z westchnieniem wstałem z kanapy. Wchodząc po schodach natknęliśmy się na Fabiana, który również dostał sms'a z wiadomością. Kiedy mijaliśmy gabinet Victora, drzwi się otworzyły.
- Panno Williamson, proszę do mojego gabinetu - powiedział. Wyglądał jakby nie spał kilka nocy. Włosy miał potargane, a oczy zapadnięte.
- Po co? - zapytała Patrcia.
- Porozmawiamy w gabinecie.
Rozchylił przed nią drzwi i stanął z boku. Wszyscy staliśmy zdumieni.
- Dobrze - odpowiedziała mu. - To idźcie robić ten projekt beze mnie. Zraz przyjdę do was. - I weszła, znikając nam z oczu.
Staliśmy tam jeszcze przez chwile. Nikt nie wiedział, czy to bezpieczne tak ją zostawiać. Victor nie zasunął rolety w drzwiach i patrząc na nas czekał, aż pójdziemy.
- No to idziemy - powiedział Fabian. - Poczekamy na nią w pokoju.
- Zostawimy ją tam? - spytał Alfie, patrząc podejrzanie na gabinet.
- Nie możemy czekać. KT kazała nam przyjść natychmiast. Chodź Alfie.

Weszliśmy do pokoju. KT siedziała na łóżku. Nie wyglądała najlepiej.
- Co się stało? - spytałem, siadając obok niej.
- Jak schodziłam na śniadanie usłyszałam rozmowę Victora przez telefon -zaczęła. - Powiedział, że po tej całej akcji z Frobisherem i kluczem najbezpieczniej będzie się jej pozbyć. Mówił też coś o krypcie. Ponoć ktoś tam jest, ale więcej nie usłyszałam bo Trudy do niego szła i musiałam uciekać.
- On... miał na myśli ciebie, prawda? - spytał Alfie, spoglądając po nas.
- No raczej. KT w tamtym roku sprawiła mu dużo problemów i jest spokrewniona z Frobisherów - odpowiedziałem.
- Boje się wyjść z pokoju - oznajmiała cicho.
- Musimy cie pilnować. Jeżeli Victori chce coś ci zrobić to nie ma mowy żebyśmy zostawili ciebie chodź na chwile samą - stwierdziłem i objąłem ją ramieniem. Czułem jak się trzęsie.
- Victor porwał już Joy kto wie do czego jest zdolny - powiedział Fabian.
- Nie pomagasz Fabian - odezwała się KT. - A tak w ogóle to gdzie jest Patricia?
- Nooo u Victora - opowiedział jej.
Spojrzeliśmy po sobie. Yacker powinna być bezpieczna. W końcu on chce KT, więc do czego mu ona. Wszyscy siedzieliśmy w ciszy, patrząc na drzwi i czekając, aż Pat wróci.

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 2

Z perspektywy Eddiego

Obudziłem się w nocy i nie mogąc zasnąć poszedłem do kuchni zrobić sobie kanapkę. Szkoła zaczęła się nie dawno, ale i tak już myślałem tylko o wakacjach. Po tej całej akcji z Frobisherem w tamtym roku wszytko budziło we mnie podejrzenia. Omal nie dostałem zawału kiedy Patrcia nagle weszła do kuchni.
- Pat?
Nie odpowiedziała. Minęła mnie tylko i odkręciła wodę w zlewie. Całą dłoń miała we krwi. Zmarszczyła brwi wkładając rękę pod zimny strumień wody. Musiało ją boleć, ale nawet nie pisnęła. Stała tak przez chwile.
- Co ci się stało w dłoń? - spytałem, odkładając kanapkę i podchodząc do niej.
- Nic - odpowiedziała cichym i zachrypniętym głosem.
- Przecież widzę.
- Mówię, że nic.
- Chyba nie będziesz mi wmawiać, że tej krwi nie ma? - To było głupie. \
- Nie ma.
- Ale... - Nie miałem pojęcia co na to odpowiedzieć.
- Nie ma.
Krew nie chciała przestać lecieć, a Patrcia tylko stała i się patrzyła. Nie wiem co z nią było, ale zmartwiłem się. Wyglądała jak by był nieprzytomna.
- Pokaż mi. Coś zaraz poradzę.
- Daj spokój. Wszytko dobrze. Zaraz przestanie lecieć - powiedziała.
Westchnąłem tylko i chwyciłem ją za nadgarstek. Zacisnąłem uchwyt bardziej bo myślałem, że będzie się wyrywać, ale nie ruszyła się nawet o centymetr. Zauważyłem coś wbitego w wewnętrzną stronę dłoni.
- To szkoło? - nie odpowiedziała mi. - Rozmowa z tobą to sama przyjemność Yacker.
I tym razem nie doczekałem się reakcji. Postanowiłem po prostu wyciągnąć kawałek szkła. Chciałem, żeby bolało ją jak najmniej więc pociągnąłem szybko bez uprzedzenia i krew popłynęła jeszcze bardziej. Dziewczyna automatycznie wyrwała rękę i zacisnęła ją w pięść, chcąc chodź trochę zmniejszyć ból.
- Czekaj, owinę ci to bandażem - powiedziałem.
Z własnego doświadczenia wiedziałem już gdzie Trudy trzyma apteczkę. Wyciągnąłem ją z dolnej szuflady i wyjąłem kawałek bandaża po czym owinąłem Patrici dłoń. Nadal nic nie mówiła. Dziwiłem się, że nawet nie jęknęła, bo rozcięcie było całkiem sporę i musiało nieźle boleć. Ona trzymała tylko rękę przed sobą i pozwalała mi ją obwiązywać. Naprawdę irytowało mnie, że nawet raz na mnie nie spojrzała, więc w końcu schyliłem lekko głowę by spojrzeć jej w oczy. Od razu pożałowałem tego co zrobiłem. Miała tak bardzo smutny i zrozpaczony wzrok. Nie widziałem jej nigdy, aż tak smutnej. Złej owszem, ale nie smutnej.
- Ej co się stało? Aż tak boli? - spytałem. Zrobiłbym w tej chwili wszytko, żeby tylko się uśmiechnęła. - Jutro minie, zobaczysz. Chcesz herbaty, albo kawy? A może jesteś głodna?
Wiem, że zamęczałem ją pytaniami, ale nie mogłem znieść tego spojrzenia. Dziwiłem się sam sobie, ale bolało mnie ono. W końcu nie wytrzymałem i przysunąłem ją do siebie, obejmując. Myślałem, że od razu się odsunie, ale ona tylko mocniej się do mnie wtuliła. Pogładziłem ją po głowie. Dobrze było znowu poczuć jej ciepło i mieć tą świadomość, że jest przymnie i nikt jej nie zabierze.
- Powiesz mi co się stało, że przychodzisz w środku nocy do kuchni z zakrwawioną dłonią? - spytałem, nadal ją obejmując
- Lustro się zbiło - odpowiedziała w moją koszulę
- Zbiło? Musiałaś nieźle w nie przywalić - stwierdziłem.
- Dotknęłam lekko.
- Już widzę to twoje lekkie dotknięcia - powiedziałem z uśmiechem. Mógłbym teraz tak stać nawet całą noc i nie puszczać jej ani na chwilę.


Z perspektywy Patrici
Jak tylko Eddie mnie objął uspokoiłam się. Czułam się przy nim bezpieczna. Widziałam jak zabolało go moje spojrzenie, ale nie mogłam nic na to poradzić. Naprawdę chciałam mu powiedzieć, ale bałam się, że uzna to tylko za zły sen. Nic chciałam, żeby myślał, iż przestraszyłam się zwykłego koszmaru. Wiedziałam, że to coś więcej. Dokładnie jak powiedział ten mężczyzna. Jakby kawałek z mojego życia, którego nie pamiętam. Chodź nawet nie wiedziałam jak znalazłam się na dole. Pamiętałam jak poszłam spać, dziwny sen, a potem obudziłam się z poranioną dłonią przed zbitym lustrem. Dobrze, że to tylko ręka. Mogło być gorzej. Byłam strasznie zmęczona i nie myślałam logicznie. Najlepiej będzie jak po prostu pójdę spać. Powoli odsunęłam się od chłopaka. Nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu, ale mi również było ciężko.
- Dziękuje Eddie.
Pocałowałam go w policzek i wyszłam z kuchni. Najchętniej to bym przesiedziała z nim całą noc, ale nie mogłam. Wróciłam do swojego pokoju. Na szczęście nie obudziłam Joy i KT. Położyłam się do łóżka, ale jak się spodziewałam nie mogłam zasnąć. Bałam się, że znowu będę mieć jakiś sen. Bardzo je przeżywałam i potrzebowałam komuś o nim powiedzie, ale nie mogłam. Nikt by mi nie uwierzył. Spojrzałam za okno. Zamiast zobaczyć drzewa i ciemne niebo, zobaczyłam ledwo widzialną postać, stojącą ze spuszczoną głową i założonymi rękami. Widziałam przez nią konary drzewa uderzające o szybę. Postać falowała, jakby wiatr uderzał w nią z każdej strony.
- Czemu znowu tu jesteś? - spytałam, wysilając się żeby go zobaczyć.
- Próbuje się tu dostać - odpowiedział mi cicho. - Pilnuje cię
- Kto? - Poczułam, że robię się coraz bardziej zmęczona.
- Nie musisz tego wiedzieć.
- Grozi mi coś?
- Nie, puki ja tu jestem. Na razie zostanę z tobą. Oczywiście jeżeli tego chcesz. Nie mogę cię zmusić.
Straciłam go z oczy. Wiedziałam, że tam jest. Czułam to, ale nie mogłam go zobaczyć. Jednak sama świadomość, że jest działała na mnie uspokajająco. W końcu dzięki niemu zasnęłam.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 1

Z perspektywy Patrici

Leżałam chwile nie otwierając oczu. Czułam się dziwnie. Powieki wydawały mi się bardzo ciężkie, ale w końcu otworzyłam je. Zamrugałam kilka razu jednak na nie wiele to się zdało. Wokół było ciemno i nic nie mogłam zobaczyć. Czułam, że leże na czymś zimnym i twardym, a w powietrzu unosi się zapach kurzu, ale też coś czego nie potrafiłam określić. Powoli zaczęłam dochodzić do siebie. Kiedy przyzwyczaiłam się do panującej wokół ciemności, dostrzegłam kształty przedmiotów. Tam chyba były drzwi, ale nie byłam pewna. Wstałam podtrzymując się czegoś co było koło mnie i ruszyłam do wyjścia. Omal nie upadłam, nie zauważywszy dwóch stopni, ale jakoś dałam rade. Coś było nie tak, ale nie mam pojęcia co. Doszłam do drzwi i przez chwile siłowałam się nimi, aby je otworzyć. Dreszcze przebiegły po całym moim ciele kiedy ktoś pomógł mi je otworzył od drugiej strony. Stałam nie zdolna się ruszyć. Zimny wiatr od razu uderzył we mnie przynosząc ze sobą znowu ten sam stary zapach. Była noc, ale księżyc dawał wystarczającą ilość światła żebym widziała, że nikogo nie ma. Wokół stały tylko drzewa, które wydawały mi się większe niż kiedykolwiek . No pięknie, zwariowałam! Stałam tak jeszcze przez chwile nasłuchując. Byłam zdezorientowana i przerażona. Nie miałam pojęcia co się dzieje i gdzie jestem. Pewnie stałabym tak jeszcze długo, ale kiedy usłyszałam za sobą w pomieszczeniu coś jakby westchnienie od razu wybiegłam na zewnątrz. Nikt jednak nie wyszedł. Rozejrzałam się po okolicy i dokładnie przypatrzyłam wejściu osłoniętemu trawą i krzakami, przysłaniającymi drzwi. Poznałam kryptę, ale wyglądała trochę inaczej niż ją pamiętałam. Nie było żadnych pajęczyn i wyglądało na to, że często ktoś odwiedza to miejsce, dbając o nie. Na drzwiach było coś napisane, ale w tych ciemnościach nie mogłam tego przeczytać.
- Dobra nie jest tak źle - powiedziałam do siebie, chodź by tylko po to żeby przerwać tą przerażającą cisze. Ledwo poznałam swój głos. - Victor mi pomoże... Co ja gadam!
Wzięłam głęboki oddech żeby się uspokoić. Gadanie do samej siebie mi nie pomoże. Powinnam się ruszyć i wracać, ale nogi nie chciały mnie słuchać. W końcu jednak ruszyłam na prawo. Nie miałam pojęcia gdzie idę, ale nie chciałam dłużej tu zostać. Ciągle czułam na sobie spojrzenie czujnych oczu, a każdy odgłos przyprawiał mnie o dreszcze na całym ciele.
- Idź tak dalej to na pewno cię zauważą. Robisz więcej hałasu niż słoń - złość w głosie była nie do przeoczenia. - Odwróć się powoli, tylko nie krzycz.
Stałam, trzęsąc się jak idiotka, ale przecież nie codziennie człowieka spotykają takie rzeczy. Sądząc po głosie był to mężczyzna. Przypomniałam sobie o tym westchnięciu w krypcie. Przecież on mógł mi coś zrobić!
- Nie to nie, jeszcze będziesz mnie prosić żebym się pokazał - powiedział rozbawionym , bardziej spokojnym głosem. - Posłuchaj i jak już się nie będziesz tak trząść to idź na lewo, ciągle prosto i powinnaś wyjść gdzieś w okolice Anubisa. Ktoś ci tam na pewno pomoże. Tylko cicho. Uważaj na siebie mała.
Nadal stałam odwrócona. Za bardzo się bałam, żeby się odwrócić, czy chodź by iść przed siebie. Poczułam rękę na ramieniu i dreszcz, a potem nic. Przestałam się trząść i uspokoiłam. Odwróciłam się chcąc spojrzeć na właściciela ręki, ale nikogo nie zauważyłam. Dłoń zsunęła się z mojego ramienia.
- Faja sztuczka - szepnęłam do siebie. Przestałam czuć strach. Nie, ja nic nie czułam.
- Moja ulubiona - odezwał się. - Idź już mała.
- Zaczekaj, powiedz mi tylko, czy to jest sen.
- Nie. To coś po środku. Można by powiedzieć, że śni ci się kawałek życia, który został tobie kiedyś odebrany, ale teraz chce wrócić.
- Nie rozumie. Obudzę się zaraz?
- Chyba tak - odpowiedział. - Dam ci radę. Zachowaj to wszytko dla siebie. Są ludzie, którym nie na rękę jest, żebyś się dowiedziała co się wtedy działo, ale to już od ciebie zależy. Będę blisko ciebie jak byś czegoś potrzebowała. Idź już, mała.
- Dobrze
Faktycznie słyszałam głosy rozmów i ciężki chód. Wcześniej strach przyćmiewał wszystko, ale teraz szłam przed siebie jak bym była na spacerze. Ciekawe co on mi zrobił. Minęłam szerokim łukiem miejsce nocnych pogawędek. Jeden głos wydawał mi się znajomy, ale nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należał. Trudno, chciałam tylko dojść do tego domu Anubisa.Nie miałam pojęcia nawet jak to wygląda, ale musiałam zaufać temu mężczyźnie.

W końcu doszłam do celu. Dom był bardzo łady z tym swoim starym urokiem i zadbaną okolicą. W dzień musiał wyglądać jeszcze lepiej. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. W środku było ciemno. Wyglądało na to, że górne piętro było remontowane. Od razu w oczy rzucił mi się wielki sarkofag. Podeszłam do lustra, które stało obok, oparte o ścianę. Zobaczyłam tam siebie, ale w wieku jakiś 7 lat. To wyjaśniało dlaczego wszytko wydawało mi się takie duże. Dotknęłam delikatnie szyby.
- Co tu robisz!?
Poznałam ten głos od razu. Często go słyszałam, ale tym razem brzmiał ostrzej. W drzwiach od piwnicy stała postać.
- Powiedział, że mi pomożesz - odpowiedziałam cicho. Bałam się go.
- Wystraszyłaś mnie. - Jego głos stał się nagle spokojny i miły. - Kto ci tak powiedział?
- Pan, którego spotkałam w lesie. Powiedział, że jak tu dojdę to mi ktoś pomoże. - Moja dłoń automatycznie powędrowała do kieszeni. Wyczułam coś w kształcie wisiorka. Zacisnęłam na nim mocniej dłoń.
- Powiedz mi, czy ten pan wyglądał jak ja? - spytał i wyszedł z cienia piwnicy.
Próbowałam się mu przyjrzeć, ale wszytko nagle pękło. Jak by to co widziała było tylko lustrem i właśnie je rozbiłam. Poczułam , że pękło też coś we mnie.