sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 38

A więc tak. Ten rozdział dedykuję Chochliczkowi, która zmotywowała mnie do napisanie. Gdyby nie ona zapewne jeszcze by go nie było. Należą się jej podziękowania również za to, że jest tutaj ze mną od mojego pierwszego rozdziału, od mojego wstąpienia w ten świat bloggera (to mój pierwszy blog). Sporo ze mną wytrzymałaś ;). Życzę Ci także szybkiego powrotu do zdrowia no i weny.
Ah i jeszcze Morgarth przesyła pozdrowienia dla Stefana ;**

-------------------------------------------

Patricia:
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Właśnie wtedy poczułam też ciepły i miękki materiał, który mnie okrywał. Przez chwile tkwiłam w czarnej dziurze. Myśli wirowały nie mogąc się na niczym skupić, jakbym próbowała wygrzebać się z bardzo głębokiego rowu, a zewsząd otaczała mnie tylko ziemia. Tyle, że w tym rowie pachniało delikatnie świeżymi kwiatami. Z wysiłkiem otworzyłam oczy, ale zobaczyłam tylko czerń.
- To czarna otchłań? - mruknęłam chcąc usłyszeć swój głos, który był ledwo słyszalny.
- To sufit, kretynko - skomentował jakiś głos.
Zmarszczyłam brwi chcąc wyostrzyć wzrok. Mój widziany obraz poszerzył się i faktycznie teraz było widać, że to sufit. Dostrzegłam też inne rzeczy takie jak pomalowane na ciemno karmelowy kolor ściany. Na wprost mnie znajdowało się wielkie okno zasłonięte jasno brązowymi zasłonami. Zajmowało większą cześć ściany. Przekręciłam głowę w stronę, z której słyszałam głos. O drzwi z ciemnego drewna stał oparty chłopak, który nie mógł mieć o wiele więcej lat niż ja. Wpatrywał się we mnie jasnymi, wesołymi oczami, a uśmiech rozświetlał twarz. Jego jasne, wręcz białe włosy zakrywały czoło i opadały kosmykami na oczy. Ubrany był w białą, luźną koszulą i czarne jeansy
- Co się dzieje? - spytałam zdezorientowana z ulgą słysząc swój normalny głos.
Odkryłam grubą pościel i jakąś ciężką narzutę, aby wstać i rozprostować kości. Opuściłam najpierw nogi na miękki dywan i rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było utrzymywane w ciemnych, ciepłych kolorach. Wielka szafa z ciemnego drewna, a obok podobny kufer. Poczułem jego wzrok, który przesuwa się po całym moim ciele. Zerknęłam ukradkiem na swoje ubranie, jeżeli można to tak w ogóle nazwać. Miałam na sobie brązową koszulę nie sięgającą nawet do kolan. Przejechałam opuszkami palców po szorstkim materiale, wyczuwając jakieś kokardki zapewne majtek. Bielizna na pewno nie była moja, ale dobrze, że przynajmniej nie prześwitywała.
- Idziemy na obiad?
Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam głos chłopaka blisko mnie. Nim zdążyłam zareagować ciągnął mnie już korytarzem za rękę. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył na myśl o jedzeniu, a oczy aż się skrzyły. Byłam zbyt zaspana, żeby ogarnąć co się dzieje.
- Czekaj... - Chłopak zatrzymał się raptownie i spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Hmm?
- Możesz mi powiedzieć chociaż gdzie jesteśmy? Jak się tu dostałam? Dlacz...
- Ej dojść pytań! Nie zapamiętam ich wszystkich - bronił się. - Najpierw coś zjemy, a później będą pytania.
Nie czekając na mnie ruszył biegiem przez korytarz. Nie zbyt wiedząc, co robić pobiegłam za nim trzymając jedną ręką koszule, żeby nie podwinęła mi się do góry. Po kilku zakrętach straciłam kompletnie orientacje. Stanęłam, opierając się o ścianę i wyzywając ten głupi labirynt korytarzy. Od podłogi ciągnęło zimno, więc szybko zaczęłam się trząść, a na dodatek mój brzuch domagał się jedzenia. Zsunęłam się po ścianie i oplotłam rękoma podwinięte po szyje nogi. Jakaś część mojego mózgu nadal spała i nawet myślenie przychodziło mi z trudem. Nie potrafiłam teraz wymyślić niczego racjonalnego. Tylko łóżko, ciepłe i miękkie, poduszka pod głowę...
- Mała? Żyjesz... - cichy głos dochodził gdzieś z daleka. Był bardzo przyjemny, ciepły. - I co mam z to...

Całe ramię mi zdrętwiało, więc obróciłam się na drugą stronę. Mimo, iż czułam na sobie ciężar kołdry, która powinna mnie grzać, było mi zimno. Zaswędziało mnie w nosie i kichnęłam. Miałam wrażenie, że pękną mi żebra. Od razu się wybudziłam i podniosłam na łokciach. Wiele jednak nie zobaczyłam, tylko jaką zasłonkę wokół łóżka. Wstałam na nogi i złapałam za skrawek firanki, ale w tym momencie ktoś inny po drugiej stronie zrobił to samo. Zdążyłam tylko zobaczyć szopę czarnych włosów i niebieskie oczy.
- Aaaa! Renifer chce pożreć moje flaki!!! - Chłopak w mgnieniu oka wypadł z pokoju. Nie zbyt wiedząc, co robić wybiegłam z nim wrzeszcząc, żeby się zatrzymał. Ślizgałam się na drewnianej podłodze, ale pędziłam ile sił, żeby tylko go nie zgubić.
- Poczekaj! Jaki renifer, do cholery?!
Z siłą czołgu czarnowłosy wpadł na wielkie drzwi, które pod wpływem siły otworzyły się z hukiem. ,,Goni mnie renifer! Chce zjeść moje flaki!" - darł się jak opętany. Wbiegłam za nim prostu do... kuchni. Stanęłam na białych kafelkach łapiąc łapczywie oddech i omiatając pomieszczenie wzrokiem. Kuchnia była ogromna! Na środku stał wieli stół z jasnego drewna,  a wszędzie wokół były rozmieszczone blaty i kilka lodówek. Zżerała mnie ciekawość, co smacznego może się tam znajdować. Naleśniki, placki ze śmietaną i cukrem i....
- Idź precz reniferze! - wrzasnął chłopak wyciągając z szafki sznurek czosnku. - Nie dostaniesz moich flaków i nie pozwolę ci wypić moich zwłok!
- Czekaj, o czym ty gadasz? W ogóle czosnek nie jest na na wampiry? - spytałam i usłyszałam pisk. Spod stołu zaczął wychodzić chłopak, którego zgubiłam wcześniej. Jego białe włosy spłaszczyły się od blatu stołu.
- To zmartchwywstały renifer jedzący flaki! - wydarł się i podbiegł do czarnowłosego. Po drodze zgarnął patelnie z kuchenki i szli teraz wolnym krokiem w moją stronę.
- No co wy... ludzie?
Moja słowa nikły w przestrzeni omijając ich zupełnie. Spokojna i inteligentna rozmowa nie wchodziła w grę, więc powoli zaczęłam się cofać.
- Ej dosyć. Nie mamy ubezpieczonej kuchni - usłyszałam głos za swoimi plecami.
- A moje życie? - zawołałam odwracając się z wyrzutem. Chłopak przekrzywił lekko głowę zastanawiając się.
- Hmm no tak twoje życie też coś tam znaczy, ale wiesz ile poszło na kuchnie?
- Dobra. - Wzięłam głęboki wdech i cofnęłam się o krok do tyłu, żeby móc spojrzeć na nich wszystkich razem. - Niech ktoś mi z łaski swojej powie, co się tu dzieje i gdzie ja w ogóle jestem.
- Jaka wymagająca - mruknął białowłosy, ale zaraz uśmiechnął się szeroko i potrząsnął białymi włosami. - Jestem Luck - a po chwili dodał: - i nie lubię reniferów jedzących flaki.
- Teraz moja kolej! Moja! - zawołał czarnowłosy wymachując w powietrzu patelnią. Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą lekko ścisnęłam. - Jestem Neit. Lubie koty i kolor...
- Może od razu pesel jej podaj i numer konta- wtrącił się pan ,,kuchnia jest ważniejsza od ciebie". Spojrzał na mnie poważnie czarnymi oczami. - Jestem Keith. Miło nam cie gościć - powiedział i ukłonił się przyciągając jedną rękę do brzucha, a brązowe włosy zasłoniły całkowicie jego twarz. Zbił mnie tym z tropu i nie miałam pojęcia, co mam zrobić.
- Eee cześć - odezwałam się w końcu zakłopotana.- Może ktoś mi powie gdzie jestem?
- Luck, zrób kolacje, a je jej wszystko wytłumaczę - mruknął Keith i wyszedł z kuchni. Po chwili zrównałam z nim krok i szliśmy w ciszy przez korytarz.
- To... - próbowałam zacząć rozmowę. - O co chodziło z tym reniferem?
- Masz czerwony nos, jak renifer - powiedział, marszcząc czoło. - Obudziłaś się kilka godzin wcześniej, a już jesteś chora.
Spojrzałam na niego nie będąc pewna, czy aby nie żartuje. Co prawda nie czułam się najlepiej i miałam katar, więc może mój czerwony nos był skutkiem zwykłego przeziębienia. Ale żeby brać mnie za renifera? Korytarz rozszerzył się, kiedy doszliśmy do końca. Naprzeciwko nas stały ogromne, otwarte na roścież drzwi, nawet większe niż te od kuchni. W sumie to nie ma, co się dziwić. Sam sufit miał z siedem metrów wysokości. Weszłam do środka zaraz za Keithem, który jak na złość nic nie chciał mówić, a miałam masę pytań. Minęliśmy długi stół z ozdobnymi krzesłami i przykuwający wzrok fotel, który pełnił funkcję czegoś na kształt tronu. Stał odrobinę wyżej niż inne oraz wyglądał na pozłacany. Przeszliśmy całą ogromną sale, w której znajdowały się tylko ten stół i stanęliśmy przy rzędzie okien, które rozciągały się po całej długiej ścianie.
- Co chcesz wiedzieć? - odezwał się w końcu, spoglądając za okno. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam piękny widok. Niby nic nadzwyczajnego, a Amber zapewne nie była by zachwycona. Przed nami rozciągały się porośnięte trawą góry i łąki, które przesłaniały horyzont. Tylko tyle, ale widok był naprawdę piękny. Trudno było oderwać od niego wzrok.
- Co to za miejsce? - spytałam po dłuższej chwili przypominając sobie o obecności chłopaka. Uśmiechnął się prawie niewidocznie, jakby wiedział o czym przed chwilą myślałam.
- Widzę, że trzeba zacząć od początku. Nic nie wiesz - bardziej stwierdził niż zapytał, ale i tak przytaknęłam głową. - Jesteś w świecie błąkających się, czyli dokładniej ludzi bez serca, których Anubis nie przyjął do siebie tym samym skazując na życie tutaj bez serca. Dzięki jakimś podejrzanym układom z naszym królem Henotem zamiast umrzeć trafiłaś tutaj... żywa - Ostatnie słowo powiedział jakby z niesmakiem.
- Nie miałam z nim, żadnych układów - powiedziałam szybko, ale miałam  wrażenia jakbym zarzekała się zbrodni, a on odwrócił spojrzenie ciemnych oczu od okna i zerknął zaciekawiony na mnie.
- Gdybyś była nikim, to nie ratowałby ci życia. - Zamilkł na chwile po czym znowu się odezwał. -  Miasto rozciąga się daleko z tond i akurat z tego miejsca go nie zobaczysz. Teraz znajdujesz się w prywatnym zamku Henota. I od razu mówię, że jest ogromny, więc nie łaź bez celi, bo znowu się zgubisz.
- Zgubie...? - powtórzyłam. - Kto mnie wtedy znalazł? Słyszałam jakiś męski głos.
- Hiroki. Na twoje szczęście miał niedaleko pokoju, do którego cie zabrał.
- Oh - powiedziałam tylko. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
- Henota obecnie nie ma, więc musisz poczekać aż przybędzie, więc pewnie trochę tu posiedzisz.
- Ale ja chce wrócić... - mruknęłam, czując się przytłoczona i zagubiona.
- Patricio nie masz gdzie - powiedział cicho, ale jakoś nie mogłam zrozumieć o co mu chodzi. - Żyjesz, ale tylko dlatego, że jesteś w tym świecie. Uratował ci życie.
- Nigdy nie wrócę do domu?
- Tu jest twój dom. Tak jak i nas wszystkich.
- Ale...
- Posłuchaj, musisz poczekać, aż wróci Henot - oznajmił spokojnie i skierował kroki do wyjścia. - Chodź na kolacje. Neit potrafi świetnie gotować
Szliśmy do kuchni w ciszy. Musiałam wiele przemyśleć, ale nie wiedziałam od czego zacząć, więc po prostu szłam za Keithem przyglądając się ścianą, aby zapamiętać drogę. Kiedy doszliśmy do kuchni od razu zakręciło mnie w nosie. W powietrzu unosiły się różne zapachy, od których swędziało w gardle. Neit stał przy kuchence, a Luck lata po całej kuchni z wyciągniętymi rękoma i zamkniętymi oczami.
- Co ty wyprawiasz Luck? - spytał Keith, obserwując jak chłopak biegnie w naszą stronę obijając się o blaty.
- Nic nie wiedzę! Keith, oślepłem! - wrzeszczał bliski łez. - Widzę tylko czerń! Oślepłem!
- To może otwórz oczy? - zaproponowałam, kiedy chłopak omal na nas nie wpadł i walnął prosto w ścianę.
- O... Otworzyć oczy? - powtórzył i wstał otwierając oczy. Zamrugał kilka razu i spojrzał na mnie jasnymi, brązowymi oczami. - Ja... Ja widzę!
Z impetem chłopak wpadł na mnie i wyściskał. Po chwili zainterweniował Keith, odklejając go ode mnie. Kiedy w miarę już wszyscy się ogarnęli, a jedzenie wylądowało na talerzach zasiedliśmy do kolacji. Mimo, iż stół był dojść duży i długi wszyscy skupili się wokół siebie. Luck szybko przytargał moje krzesło, kiedy usiadłam odrobinę dalej od nich. Wylądowałam pomiędzy białowłosym, a Neitem, z którego był naprawdę dobry kucharz. Na przeciwko mnie siedział Keith, co chwile zerkając na puste krzesło obok.
- Czekamy na kogoś jeszcze? - zwróciłam się do Keitha.
- Zawsze przygotowujemy jeszcze jedzenie dla Hirokiego, ale on nie przychodzi - odpowiedział mi Luck wskazując nożem puste krzesło. - W sumie, to rzadko go w ogóle widujemy.
- Dlaczego?
- Był tu pierwszy - odpowiedział Keith poważnym głosem. - Przez kilkanaście lat mieszkał tutaj zupełnie sam. Ponoć nigdy nie przekroczył obszaru tego zamku. Jest prawą ręką Henota, ale on rzadko tu bywa. Pojawia się raz lub więcej na miesiąc. Hiroki chyba po prostu przyzwyczaił się do samotności.
- Keith robił za przewodnik i opiekuna, kiedy tutaj trafiliśmy - wtrącił czarnowłosy wskazując głową Lucka. - Wiesz, było nam trudno, więc rozumiemy, jak się musisz teraz czuć. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy tutaj we dwóch w tym samym czasie.
- Jesteśmy braćmi - dodał Luck, szczerząc się jak głupi do Neita.
- Oh - wymamrotałam tylko nie wiedząc co powiedzieć. Hiroki musiał być bardzo samotny, żyć przez tyle lat samemu. Tylko, że przynajmniej nikt mu nie przeszkadzał, był panem samego siebie. Jakaś cząstka mnie też tego pragnęła. - Czekaj, to ile ona ma lat?
- Dwadzieścia - odezwał się Neit skubiąc widelcem sałatkę. - Nie starzejemy się tutaj, bo przecież my w sumie nie żyjemy.
-No tak.
Nie chciałam drążyć tego tematu. Wydawał mi się bardzo osobisty i krępujący, a przecież moje serce wciąż biło. Może nie tak jak kiedyś, bo wolniej, ale biło. Cisza przy stole nie trwała długo. Luck i Neit przekrzykiwali się przez co, że siedziałam między nimi, moje uszy dotkliwie cierpiały. Miałam masę pytań, ale moje zmęczenie wygrywało.

Oparłam czoło o szybę okna. Ciemność przysłoniła cały świat za oknem. Mimo, iż nie widziałam za oknem chmur, to gwiazd również nie było widać. Po kolacji Luck odprowadził mnie do swojego pokoju, który w pełni przypadł mi do gustu. Był dojść duży, ale przytulny. Zamiast żyrandola paliły się świeczki, które dawały przyjemny półmrok. Ciemnie kolory zawsze mi pasowały, jednak w tym momencie czułam się strasznie samotna. Zastanawiałam się, co robią mieszkańcy Anubisa w tym Eddie. Jak wytłumaczą moje zniknięcie? Im dalej zagłębiałam się swoje myśli tym bardziej bolała mnie głowa, aż natrafiłam na barierę, która jak mur oddzielała moje myśli od przeszłości. Może to co się stało to dar? Nowe życie, które powinnam wykorzystać. Otworzyłam oczy zdając sobie sprawę, że jakaś część mnie już... nie chce wracać do tamtego świata.
- Czy to jest wolność? - spytałam cicho samą siebie, a szyba zaparowała od mojego oddechu. Palcem namalowałam na niej koślawą owieczkę. - Czy bycie samemu jest właśnie wolnością?

sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 37

- To co chcesz obejrzeć? - spytałem Anny, zerkając na laptopa.
- Co chcesz Eddie - odpowiedziała cicho, nawet nie patrząc w moją stronę. Wzrok miała utkwiony w podłodze.
Westchnąłem  i dalej przeszukiwałem listę filmów w celu znalezienia czegoś interesującego. Dziewczyna zachowywała się dziwnie od wyjazdu Patrici z domu Anubisa. Unikała mojego wzorku i trzymała dystans, jednak mimo to, nadal do mnie przychodziła. Zerknąłem ponownie na małą szarą kropeczkę przy imieniu mojej byłej dziewczyny. Za każdym razem liczyłem, że zapali się ona i napisze coś. Cokolwiek. Były to jednak złudne nadzieje. Bez niej  było tak przerażająco pusto. Starałem się na wszystkie sposoby zająć sobie czas i myśli. Każde wspomnienia z nią związane były bolesne i poszerzały pustkę. Zacząłem nawet grać z Fabienem w szachy, aby tylko się czymś zająć. ,,To była jej decyzja" - pomyślałem ponownie. Ostatnio często, to sobie powtarzałem. Może była to kwestia poczucia winy, że nawet nie wiedziałem o jej wyjeździe? Wyszła i nie wróciła. Nawet nie zabrała swoich rzeczy, nie pożegnała się. Ze mną. Dopiero na drugi dzień przy śniadaniu Trudy powiadomiła nas o jej wyjeździe. Nie potrzebnie tylko czekałem na nią całą noc i martwiłem się.
- Cholera - mruknąłem, zdając sobie sprawę, że znowu o niej myślę.
- Co jest? - odezwała się w końcu Anna zerkając na mnie.
- Nie, nic - zapewniłem szybko.
- Myślisz o jej wyjeździe prawda? - Nie odpowiedziałem. - Nie uważasz, że to takie nagłe? Wiesz, wychodzi z domu i znika. Trochę jak porwanie, albo jakby coś się jej stało - mówiła niepewnie z wyczuwalną udręką w głosie.
Chciałem coś powiedzieć, ale musiałem przyznać, że trafiła idealnie. Na wszystkie sposoby chciałem odrzucić od siebie tę myśl. Przecież gdyby coś się jej stało, to kompletnie bym się załamał. Kochałem ją. Nadal i pomimo tego wszystkiego, co przeszliśmy. Nie miałem pojęcia jak można kochać i nie chcieć z kimś być. To głupie.
- Przepraszam Eddie - wyjąkała przez łzy Anna.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Po jej bladych policzkach spływały pojedyncze łzy. Dziwiłem się, że w ogóle ona sama bierze pod uwagę taką możliwość. Nie ukrywajmy, Anna jej nie lubiła.
- Daj spokój. Pewnie miała mnie dojść i wyjechała - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem.
Przysunąłem się do dziewczyny i objąłem ją. Kiedy tylko to zrobiłem rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie spodziewałem się, że akurat ona będzie, aż tak przeżywać jej odejście.



Czy możne nam brakować czegoś, co mieliśmy tak krótko? Zastanawiam się nad tym od dwóch miesięcy, od kiedy to się stało. Niby nic się nie zmieniło. Chodzę do szkoły, a później akademik. Nigdy nie lubiłem monotonności, która właśnie teraz mnie dopadła. Ludzie wokół denerwują mnie jeszcze bardziej niż zawsze. Uśmiechają się do siebie nawzajem, a w oczach mają wypisaną pogardę, fałszywość. Kroczyli za sobą, jak owce na rzeź. Ja nie chciałem za nimi ślepo podążać. Nie obchodziły mnie problemy tego świata.
- Co ty tu jeszcze robisz Sano? Jest już po dzwonku! - Głos dyrektora rozniósł się po korytarzu. Przełożył do drugiej ręki jakieś stos papierów i minął mnie wskazując palcem klasę. - No już, idź.
Nie czekając, czy aby na pewno pójdę, dyrektor minął mnie szybkim krokiem. Stałem przez chwile w miejscu patrząc na drzwi wejściowe, w których zniknął. Spojrzałem za okno. Ciepłe promienie słońca wpadały przez nieskazitelnie czyste szyby. Kiedy stanęło się na wprost można było zauważyć, że biały parapet jest lekko krzywy z prawej strony. Wiele razy waliłem w niego głową, kiedy ciepły głos budził mnie z drzemki.
- Co ja ci mówiłam o spaniu pod parapetem? Czy ty nie masz łóżka? - wybudził mnie wesoły głos. Słyszałem, jak ciężkie krople deszczu uderzają o szybę i jej lekkie kroki. 
- Nie, nie mam, Patrico. Jakiś ociężały hokeista na nim śpi - mruknąłem do dziewczyny, która kucnęła obok mnie.  
- Trafili ci się naprawdę paskudni współlokatorzy. Nie zmienia to jednak faktu, że nie możesz spać pod parapetem i unikać co tydzień lekcji z Korkiem. 
- Oj daj spokój. Nie dość, że koleś ma dziwne nazwisko, to jeszcze uczy chemii. Nie cierpię jej.
-  Przesadzasz, to miły gość. - Westchnęła i wstała wyciągając w moim kierunku dłoń. - Chodź na lekcje. Sweet zaraz będzie szedł i znowu będzie się sapał, że nie jesteś na lekcji. 
- Gdyby była pogoda, to poszlibyśmy na spacer - powiedziałem zrezygnowany. Miałem już po dziurki w nosie tej ponurej pogody. - Nie chce mi się tutaj siedzieć i patrzeć na tych ludzi.
- Po prostu jesteś aspołeczny - wytknęła mi, unosząc lekko kąciki ust. 
- A ty to co?
- Nie ważne. - Zsunęła torbę z ramienia i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na przeciwko mnie pod parapetem. - Jak podoba ci się szkoła?
- Jedynym plusem jest duża przestrzeń. Mam gdzie biegać. 
- No tak i wałęsać się jak pedofil po lasie w nocy - zaśmiała się cicho. 
- A co ty robiłaś w lesie? - spytałem, unosząc jedną brew do góry. - Też jesteś pedofilem.
- Ja? - zdziwiła się i obrzuciła oburzonym spojrzeniem. - Szukałam jednorożców - powiedziała i wytknęła mi język, jak małe dziecko. - Willow uważa, że jak dziewica pójdzie w nocy do lasu i położy się na trawie w świetle księżyca, to jednorożec przyjdzie do niej poleżeć na kolana...
Przestała mówić widząc moje spojrzenie. Nie byłem pewien, czy mam puknąć ją w głowę, czy przestać się hamować i wybuchnąć śmiechem. Patt spojrzała na mnie pytająco, choć raczej doskonale wiedziała o co mi chodzi. 
- Willow, to ta w czarnych włosach? - spytałem. Czasami bywałem w Anubisie, ale rozmawiałem tylko z nią i moim bratem. 
- Nie,nie - zaprzeczyła szybko. - To Mara, ona nie wierzy w jednorożce. 
- Jedyna mądra - mruknąłem. 
- Ej słyszałam to! 
- Miałaś słyszeć. 
- Cham - stwierdziła odwracając teatralnie głowę  w bok omal nie waląc w ścianę. Trwała przez chwile w takiej pozycji. 
- I jak ci się ogląda ścianę? - spytałem. 
- Bardzo dobrze. Jest taka prosta i ...
W tym samym momencie spojrzeliśmy na korytarz. Kroki dyrektora niosły się po całym korytarzu. Tylko jego buty wydawały taki śmieszny dźwięk, kiedy chodził. Podniosłem się szybko, chwytając w rękę torbę i waląc się głową w parapet od spodu. Jęknąłem cicho i spiorunowałem wzrokiem Patricie, która nie próbowała ukryć śmiechu i wytarmosiła mi włosy. 
- Śmieszny z ciebie pedofil - ledwo powiedziała nie przestając się śmiać. 
Złapałem ją za nadgarstek i wybiegliśmy ze szkoły nim dyrektor zdążył wyjść zza zakrętu. 

Przyłożyłem dłoń do głowy i jakaś mała część mnie chciała poczuć jej drobne palce na swoich włosach. Nie mogłem zrozumieć tej potrzeby, a już na pewno nie chciałam jej odczuwać.
- Sano! Miałeś iść na lekcję - wrzasnął dyrektor wchodząc z powrotem do szkoły, a raczej wbiegając i wyrywając mnie z rozmyślań. Miałem ochotę mu za to podziękować. - Już mi do klasy, bo wyszorujesz wszystkie podłogi w szkole szczoteczką do zębów.
- Ludzie, jaki pan jest irytujący - mruknąłem przez co zostałem obdarowany piorunującym spojrzeniem, której bardziej mnie śmieszyło. - Idę już, idę.
Zniknąłem za najbliższym zakrętem i stanąłem opierając się o ścianę. Nie miałem najmniejszego zamiaru iść na lekcje tej głupiej chemii. Nie daleko mnie znajdował się gabinet Sweeta. Dyrektorek wszedł tam i równie szybko wyszedł trzymając przy uchu telefon, którego najwidoczniej zapomniał. Nagle tupnął nogą, przeklął i zatrzymał się w połowie korytarza do wyjścia. Wychyliłem się zza ściany, aby sprawdzić co się stało.
- Nie rozumiem w czym widzisz problem, Victorze - mówił z irytacją do słuchawki. - Williamson nie żyje, więc nie odzyska wspomnień. Nikt się już nie dowie prawdy. - Zamilkł na chwile wsłuchując się zapewne w słowa rozmówcy. - Posłuchaj, wiem że ci na niej zależało, ale nie mogłeś nic zrobić. Jej śmierć nie jest ani dobra ani zła. Jeżeli chcesz, to możesz zwalić to na przeznaczenie. Zresztą gdziekolwiek teraz przebywa, to jest jej na pewno lepiej niż tutaj. - Znowu zamilkł na chwile i westchnął ciężko. - Możesz to...
Drzwi wejściowe do szkoły zamknęły się za nim z trzaskiem, a jego głos zniknął po drugiej stronie. Na korytarzu zapanowała wręcz irytująca cisza. Oparłem głowę o ścianę próbując wszystko sobie poukładać. Jeżeli Victor naprawdę nie chciał jej śmierci, to może wiedziałby kto jej chciał i powiedział mi. ,,Więc teraz do pana Rodenmara w odwiedziny" - powiedziałem do siebie i ruszyłem do wyjścia. Miałem nadzieję, że gospodyni domu Anubisa wiedziała gdzie mogę go zastać. Gdzieś w połowie drogi do Anubisa zauważyłem idącą parę. Anna co kilka sekund spoglądała niepewnie na blondyna. Eddie zdawał się tego nie zauważać. Po wyjeździe Williamson chodził zawsze wesoły, jakby chciał każdemu udowodnić, że nie obchodzi go jej wyjazd. Ostatnio jednak coraz częściej można było zobaczyć go samego. Byłem ciekaw, kiedy pęknie i przyzna się przed samym sobą, że za nią tęskni. Chyba każdy to widział, ale on uparcie twierdził inaczej. Zresztą to nie moja sprawa. W ogóle, czy w tej szkole nikt nie chodzi na lekcje Korka?
- Miller, wiesz gdzie mogę znaleźć waszego dozorce? - spytałem, kiedy przechodzili obok.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział zatrzymując się. - Może Trudy będzie wiedziała.
- Pewnie tak. Pójdę do niej.
Chłopak przytaknął głową i poszedł dalej. Nie przepadałem za nim już wcześniej, a teraz moja niechęć się pogłębiła. Miał przy sobie świetną dziewczynę, a wybrał jakąś małą, czarną wiedźmę. Trudno było mi się w to nie mieszać. Najchętniej wszystko bym mu wygarnął.

- Ja rozumiem, że ten cały Eddie nie jest tak piękny jak ja, ale nie musisz się z tego powodu tak w niego wpatrywać. - powiedziałem i przysiadłem się do siedzącej na przerwie w auli Williamson. Uśmiechnąłem się, a po chwili na jest zamyślonej twarzy również pojawił się lekki uśmiech. Nie koniecznie szło jej maskowanie smutku. - Co jest? Zabić debila? - spytałem zerkając znacząco na blondyna. 
- Nie ma co zawracać sobie nim głowy - mruknęła bardziej do siebie. - Eh jestem beznadziejna. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy już nie będę miała chłopaka. - Zaśmiała się, choć nadal nie spuszczała wzroku z Eddiego, który podpierał z Anną ścianę. Co jakiś czas on również zerkał w stronę szatynki, ale ona wtedy szybko odwracała wzrok. 
- Co za dziecinada - skomentowałem, kiedy znowu raptownie odwróciła wzrok w moją stronę.
- Nie drąż tematu - powiedziała szybko, przeczesując drobnymi palcami włosy. 
- Posłuchaj, to nie tak, że żaden chłopak cie nie chce. Po prostu jesteś wyjątkowa. Za wyjątkowa dla tych zwykłych ludzi. Dlatego musisz poczekać na kogoś kto będzie równie wyjątkowy jak ty. 
Na jej ślicznej twarzy pojawił się uśmiech skierowany wyłącznie do mnie. Nie umknęły mojej uwadze również lekkie rumieńce na policzkach. To było takie nie w jej stylu, że aż sam nie mogłem powstrzymać uśmiechu. 
- Dziękuje Sano - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. Miała ciepłe i miękkie usta, których nie da się zapomnieć. 

Miałem ochotę walnąć głową w ścianę, ale na swoje szczęście żadnej tutaj nie było. No chyba, że w drzewo. Dziwnie by to jednak wyglądało. Nie chciałem o niej myśleć, a ciągle krążyła mi po głowie. Dla mnie nie była osobą wyjątkową. Ona po prostu była i już. Od mojego pierwszego przyjazdu tutaj, a teraz kiedy znikła było jakoś pusto. Może mimowolnie, bez mojej zgody stała się moją przyjaciółką? I może właśnie myślenie o niej poprowadziło mnie prosto do krypty. Jakbym wiedział, co mam robić wszedłem do środa całkowicie pewny swojej decyzji. Nie obchodziło mnie, że to nie ją powinienem chronić. W środku było o wiele chłodniej niż na zewnątrz, a ostre promienie słońca nie męczyły bezlitośnie oczu. Usiadłem na podłodze opierając się plecami o zakurzoną ścianę. Wyczekująco wpatrywałem się przed siebie. Nie mogłem powstrzymać nikłego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
- Jesteś tego pewien? - odezwał się męski głos po kilkunastu minutach.
- Tak - odpowiedziałem krótko, ale po chwili dodałem. - Proszę, pozwól mi chociaż spróbować zawalczyć o jej duszę. Ty już miałeś swoją szansę, więc teraz moja kolej, jako kolejnego strażnika Zguby Anubisa.
- Tam jest inaczej....
- I tak nie pasuje do tego świata.
Ciemna postać wpadła na mnie, jak dzikie zwierze na ofiarę. Poczułem jak zapadam się w podłogę, a później w mokrą ziemie. Tlen przestał docierać do płuc, ale nie dusiłem się. Wszystko wokół mnie wirowało, a ja zapadałem się z ogromną szybkością w dół. Jakbym chciał dokopać się do samego jądra ziemi. Był to niekończący się wir.

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 36

Nie czekałam długo. Nie minęła minuta, a do łazienki gwałtownie zapukał chłopak. Kręciłam kilka razy gałką nim udało mi się otworzyć drzwi. Eddie nie pytał o co chodzi. Po prostu wszedł do środka, zamknął drzwi i objął mnie, a ja jak skończona kretynka schowałam twarz w jego białej koszulce. Nigdy w życiu nie czułam się tak żałośnie. Cała moja duma uleciała w jednej chwili.
- Przepraszam, że zadzwoniłam - powiedziałam cicho, bo miałam wrażenie, że zawracam mu tylko głowę.
- Jejku Pat. Nie przepraszaj mnie za takie rzeczy. Cieszę się, że zadzwoniłaś.
- Czuje się przy tobie żałośnie - wyznałam nim zdążyłam się powstrzymać.
- Nie masz do tego powodu - powiedział uspokajająco i przeczesał moje włosy palcami. - Powiesz mi co się stało?
- Ja... Nie mogłam znaleźć długopisu - powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Wiedziałam, że mi nie uwierzył, ale nie drążył tematu. Widząc, że nadal się trochę trzęsę zabrał mnie do pokoju. Była pora kolacji, więc nikogo nie było. Zresztą cały dzień w tym pokoju byłam tylko ja. Usiadłam na swoim łóżku, opierając plecami o ścianę i przyciągając nogi do siebie. Opatuliłam się kołdrą i patrzyłam jak Eddie podnosi z ziemi półkę, a później siada obok łóżka na podłodze.
- Idź na kolację - powiedziałam, a chłopak odwrócił w moją stronę głowę i uśmiechnął się.
- Nie zostawię cie.
Westchnęłam chcąc pokazać mu swoją frustracje, ale on tylko uniósł kpiąco brew i dalej siedział w miejscu. Było zimono, a za oknem nadal padał deszcz. Widziałam na jego skórze ciarki. Jego głowa powoli przechylała się w dół, jakby miał zaraz zasnąć, albo już spał. Odkryłam się i wstała z łóżka. Usiadłam na ziemi obok niego i sięgnęłam po kołdrę. Przykryłam nią siebie i chłopaka opierając głowę na jego ramieniu i wsłuchując w jego spokojny oddech. Był dla mnie jak błogosławieństwo.

- Ej wstawajcie - powtarzał ciągle dobrze znany mi głos.
- Joy, co jest? - spytałam zaspana.
- Śniadanie już jest. Poza tym nie mogę dostać się do szafki.
Słyszałam jak po chwili odchodzi i zamyka drzwi. Otworzyłam oczy. Chwile zajęło mi przyzwyczajenie się do ostrych promienie słońca wpadających przez okno. Było mi bardzo ciepło, jakbym spała przytulona go grzejnika, a na dodatek ten grzejnik mnie obejmuje. Tylko od kiedy grzejnik obejmuje? I dlaczego śpię na podłodze. Zamrugałam kilka razy chcąc odpędzić sen. Spojrzałam na prawo, prosto na twarz Eddiego i jego potargane włosy. Opuszkami palców pogładziłam jego policzek.
- Eddie, wstawaj - powiedziałam cicho, mając małą nadzieję, że nie obudzi się i zostanie ze mną.
Niestety po chwili otworzył swoje brązowe oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Nie chce wstawać - oznajmił i przysunął się bliżej mnie. - Chce z tobą tak leżeć cały dzień.
- Pech. Wypad!
- Co innego mówisz, a co innego widzę w twoich oczach.
- Na filozofa ci się zebrało - burknęłam i wstałam szybko. - Jesteś idiotą.
Spałam we wczorajszym ubraniu, tak jak Eddie, który powoli gramolił się na nogi. Chętnie bym z nim jeszcze poleżała.
- Pogadamy po śniadaniu, więc nie uciekaj, dobra?
- Nie obiecuje - powiedziałam obojętnie. Cokolwiek mnie wczoraj wzięło już minęło. - Nie jesteś godzien mojego czekania.
- Ludzie, jak kobieta w ciąży - powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Co za humorki.
- Wynocha z pokoju. Idź do Luciana.
- Zazdrosna o Luciana? - spytał z uśmiechem.
- Mam być zazdrosna o nietoperza wiszącego w windzie, której nawet nie mam? Taa jasne.
- Wiedziałem!
- Jaki z ciebie kretyn.
- A ty jak zwykle dużo gadasz.
- Widocznie lubię.
- Ale zlutuj się nade mną.
- Nikt nie każde ci ze mną siedzieć.
- Eh zwariować można.
- Nienawidzę cie - warknęłam zirytowana.
- Też cie kocham - powiedział z szerokim uśmiechem.
- Serio myślisz, że jestem taka głupia, żeby w to uwierzyć? Więc dlaczego jesteś z Anna?
- Właśnie - powiedział damski głos zza pleców Eddiego.
Anna stała w drzwiach i z uniesioną brwią przyglądała się nam. Sądząc po grymasie niezadowolenia na twarzy raczej nie była szczęśliwa. Ale co się dziwić? Jej chłopak łazi ciągle za mną i wyznaje mi miłość.
- Nie przejmuj się Anna, on żartuje - powiedziałam mijając zakłopotanego blondyna. - On nigdy mnie nie kochał i nie kocha. Kompletnie mu na mnie nie zależy, ale za to uwielbia się mną bawić. Jestem parszywym dupkiem i nie wierze, że mogłam z nim kiedykolwiek być.
- Patricia... - zaczął Eddie, ale przerwałam mu szybko.
- Zapomnij o wczoraj. Miałam kiepski dzień i tyle.
- Zdradziłeś mnie z nią wczoraj?! - krzyknęła Anna. Na jej twarzy odbijało się zdziwienie. Nie wiedziała, co się dzieje.
- Nie - odpowiedziałam jej. - Pomagał mi tylko wczoraj szukać długopisu, który pożarła szafa. Poza tym przecież Eddie cie kocha, więc nigdy by cie nie zdradził - dodałam mijając ją. - No chyba, że z nieistniejącym nietoperzem w windzie.
Wyszłam z pokoju nie oglądając się na nich. Nie miałam powodów, żeby nastawiać Anne przeciwko niemu, a przecież byłoby to w tej chwili wyjątkowo łatwe. Tak bardzo chciałam ją nie lubić, ale nie miałam powodów. Związała się z Eddie, kiedy ja już z nim nie byłam i nie mogę ją winić za to, że jest zazdrosna. Tylko dlaczego ten kretyn musi ją zwodzić. Niech z nią będzie, albo nie robi głupich nadziei. Nienawidziłam go i siebie za tą wczorajszą chwile słabości. Czułam obrzydzenie do swojej osoby.
Bojowo nastawiona poszłam prostu do pokoju Jeroma i Alfiego. Ten pierwszy właśnie wychodził z niego idąc pewnie na śniadanie, na którym już prawie wszyscy byli. Wciągnęłam chłopaka z powrotem do pokoju i zatrzasnęłam drzwi.
- Co ty odwalasz?! - Krzyknęłam, nie chcąc tracić animuszu.
- Głody jestem! - Bronił się. - Mam cie prosić, czy mogę iść na śniadanie?
- Nie o to chodzi, idioto! Mam na myśli wczorajszą akcję.
- Aaa chcesz kontynuować. - Jerome spojrzał na mnie spod czupryny z małym uśmieszkiem.
- Jesteś z Joy, Joy, Joy - powtarzałam, licząc że wbije mu to do łba. - Co cie napadło? - spytałam już spokojnie, wiedząc, że wrzaskami nigdzie nie zajdziemy. Usiadłam na jego łóżku, a on stał obok mnie.
- Wiesz, nie odsunęłaś się. Poza tym z Joy nie mogę się tak świetnie bawić.
- Jerome... To moja przyjaciółka - przypomniałam mu i niedosłyszalnie westchnęłam.
- Tak? To powiedz mi gdzie ona jest. Czy interesuje się, co u ciebie? - Pokręcił przecząco głową nie oczekując mojej odpowiedzi. - Nie. To nie jest przyjaźń.
- O co ci chodzi?
- Próbujesz zgrywać niedostępną i trzymać wszystkich na dystans. Grasz osobę, która dba tylko o siebie, a tak naprawdę jest inaczej. Choć tego nie okazujesz zawsze przejmujesz się innymi zamiast sobą.
- Na łeb ci padło? - spytałam.
Przeczesał palcami włosy i usiadł obok mnie, obejmując ramieniem.
- Gdybyśmy to my byli razem, to nie byłoby tylu problemów.
- Insynuujesz coś? - Zerknęłam na niego nie mogąc powstrzymać unoszących się kącików ust w uśmiechu.
- Ja? - Udawał zdziwionego. - Uśmiechnęłaś się, a to mi wystarczy.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Nie mogłam przyjąć do świadomości, że ktoś by mógł się o mnie troszczyć, martwić. Mimo wszystko zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Dlaczego ci na tym zależy? - odezwałam się w końcu.
- Dlaczego? - Zastanowił się. - Lubie jak się uśmiechasz. Uwielbiam cie z tamtych czasów, kiedy kradliśmy krasnale z ogródka obcych ludzi.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Niektóre krasnale były przerażające. Szczególnie, kiedy było ciemno, a ich czerwone ślepia wpatrywały się tępo w przestrzeń.
- Oj Jerome. - Pokręciłam głową. - Lepiej pilnuj Joy, bo utnę ci łeb i wrzucę do rzeki, jak jej coś zrobisz.
- Moja kochana Patunia - mruknął.
Zaśmiał się, a jego śmiech był wręcz zaraźliwy. Po chwili poszliśmy na śniadanie. Kiedy wchodziliśmy do jadalnie moją uwagę przykuł Alfie. Stał na oparciu kanapy i dłońmi trzymał sufit, jakby miał zaraz spaść mu na głowę. Jego wyciągnięty język był przyklejony na taśmę do sufitu.
- Co robi Alfie? - spytałam, siadając na swoje miejsce.
- Uznał, że skoro nietoperz Lucian może wisieć na języku w windzie, to one też może. A skoro nie ma windy, wisi na suficie - wytłumaczyła Mara, sceptycznie spoglądając na Lewisa.
- Myślałam, że trzyma sufit - pożaliła się Willow. - Albo go liże.
Śniadanie długo się ciągnęło. Nie było szkoły, więc nikomu się nie śpieszyło. Czułam na sobie spojrzenie Eddie, które dosadnie mówiło ,,siedź w miejscu, pogadamy po śniadaniu". Przewróciłam oczami i wstałam od stołu. Szybkim krokiem wyszłam z domu. Nie było gorąco, ale też nie tak zimno jak wczoraj. W cieniu, gdzie promienie słońca nie dosięgały, trawa wciąż była lekko mokra przez co błyszczała się z daleka. Zwolniłam tępa i spokojnie szłam w głąb lasu oddychając świeżym powietrzem.


Z perspektywy Eddiego
Patricia zmyła się od razu po śniadaniu, ignorując moją prośbę. Trudno było się z nią dogadać, kiedy nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Pozostało mi zająć się czymś w pokoju czekając, aż wróci. Nie wiem skąd mi się wzięło, to pilnowanie jej. Może trochę się bałem, że jak spuszczę ją z oczu, to już nie wróci? To było jak przeczucie. Anna weszła do pokoju. Zupełnie zapomniałem o jej istnieniu. Usiadła na łóżku obok mnie i pocałowała w policzek podając herbatę.
- Dzięki - powiedziałem przyjmując kubek. - Jak tam smoki? - spytałem, chcąc przerwać ciszę.
- Wysłałam je na wyprawę po czarne jagody potrzebne do eliksiru - odpowiedziała z uśmiechem, choć w jej głosie można było dosłyszeć smutek.
- Coś się stało? - spytałem.
- Nieee... Albo tak, chociaż może nie - jąkała się, przeczesując nerwowo czarne włosy.
- Mam trzy odpowiedzi do wyboru. - Uśmiechnąłem się przyjaźnie. - Mam wybrać?
- Przepraszam - wyszeptała i spojrzała w końcu na mnie. - Nie oczekuje, że będziesz mnie od razu kochał, ale chce wiedzieć, czy przynajmniej ci na mnie zależy.
Wpatrywałem się w nią jak głupi. Zdawałem sobie sprawę, że jej nie kocham, ale ciąglę liczyłem na zmianę w tym aspekcie. Anna była świetną dziewczyną, jednak mimo to nie potrafiłem jej pokochać. Może potrzebowałem jeszcze na to czasu?
- Oczywiście, że zależy - powiedziałem szybko, choć bez przekonania, którego nie mogłem z siebie wydusić.
- To zabrzmiało, jakbyś się przyznawał do morderstwa - zauważyła z uśmiechem na twarzy. - Wiesz, pójdę już, bo jeżeli tu zostanę prawdopodobnie ze mną zerwiesz, a ja tego nie chce.
Minęła się w drzwiach z Fabianem, który właśnie wchodził. Chłopak spojrzał na mnie pytająco. Przyzwyczaił się, że Anna siedzi tu zazwyczaj do późna.
- Wyszła, bo nie chciała, żebym z nią zerwał - wytłumaczyłem powoli, sam zastanawiając się nad jej słowami.
- Eh to kobieca logika, Eddie. Nie przejmuj się - powiedział wygrzebując spod pościeli laptopa.
- Alfie nadal udaje nietoperza? - spytałem, przyglądając się poczynaniom przyjaciela.
- Niestety. Skąd żeś w ogóle wytrzasnął tego nietoperza wiszącego na języku w windzie?
- Musiałem mieć jakąś wymówkę, żeby iść do Patrici - powiedziałem, jakby to było oczywiste.
- A od kiedy potrzeba ci wymówka?
- Cholera, kocham ją Fabian - wyznałem nagle. Dużo wysiłku kosztowało mnie przyznanie się do tego przed samym sobą.
- Anne? - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- No nie! - Zaprotestowałem szybko. - Patricie.
- Serio? - Uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. - Późno się skapnąłeś.
- Muszę jej to powiedzieć.
- I myślisz, że ci uwierzy? Szczególnie, że jesteś z inną dziewczyną?
- Przekonam ją jakoś - mówiłem z zapałem już myśląc, jak to zrobić.
- Wiesz, jednak dobrze, że Anna uciekła, bo faktycznie byś z nią zerwał - zakpił.
Muzyka dudniła w słuchawkach, ale prawie jej nie słyszałem. Wpatrywałem się w sufit leżąc na łóżku. Myślałem, jak przekonać znowu do siebie Gadułe... i czy na pewno tego chce. Kochać ją i być z nią, to w jej przypadku dwie różne rzeczy. Poza tym nic nie da, że podejdę do niej i powiem ,,Cześć Pat, kocham cie". Zabiłaby mnie, albo najpierw wykrzyczała, że nienawidzi, a później zabiła. Była święcie przekonana, iż tylko nią pogrywam. Nie umiałem dotrzeć do niej, ale miałem jeszcze czas. Muzyka rozbrzmiewała coraz to głośniej. Zmarszczyłem czoło. Spokojna melodia przechodziła w pisk, aż w końcu po moich uszach przebiegł piskliwy wrzask. Zerwałem z uszu słuchawki i rzuciłem nimi o ścianę, omal nie trafiając w Fabiana. Na środku pokoju pojawił się zarys kobiety z dobrze mi znaną porcelanową maską.
- Gdzie Zguba Anubisa? - spytała spokojnie, zerkając to na mnie, to na Fabiana.
- Nie wiemy - powiedziałem wstając.
- To się dowiedzcie - skwitowała i prychnęła. - Tylko szybko.
- A gdzie ci się śpieszy? Jesteś duchem - przypomniałem.
- Jestem Zgubą Anubisa - warknęła, a jej ciemne oczy usadziły mnie w miejscu. - Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, co to znaczy.
Fabian jednym ruchem zgarnął telefon z komody obok. Chwile czegoś szukał, poklikał w klawisze, a już po niecałej minucie odezwała się cicha melodyjka oznaczająca przyjście wiadomości. Rutter zmarszczył brwi przez co na jego czole pojawiła się ledwo widoczna zmarszczka.
- Jest niedaleko krypty Frobishera - powiedział zdziwiony.
- Czekaj, czekaj - wtrąciłem. - Co masz zamiar zrobić? - Zwróciłem się do kobiety.
- Obiecałam wam pomoc i to mam zamiar zrobić - odpowiedziała spokojnie. - Wiecie, co zrobiła pierwsza Zguba Anubisa, kiedy ją przywołałam błagając o pomoc? Pomogła mi, choć na swój własny chory sposób. Ona nie uratowała mnie, ale świat.


Z perspektywy Patrici
Kiedy doszłam słońce padało prosto na kryptę. Wdrapałam się na nią i usiadłam na dachu pokrytym trawą. Po chwili po prostu się położyłam delektując ciepłymi promieniami słońca. Z pozoru było przyjemnie, ale w środku czułam się paskudnie. Może od początku źle, to wszystko rozegrałam? Może lepiej by było gdybym odpuściła i zginęła. Jeżeli już zawsze mam się czuć tak jak teraz, to chyba wolałabym nie żyć. Kiedy już wszystko się ułożyło i Henot dał, przynajmniej chwilowy, spokój to ci musieli wyskoczyć z jakimś przywoływaniem. To wszystko było chore. I nagle zapragnęłam własnej śmierci. Przerażało mnie, to uczucie. Westchnęłam głośno nie otwierając oczu.
- Co tak wzdychasz? - spytała Kara z dołu.
Z niezadowoleniem otworzyłam oczy i podniosłam się. Zerknęłam na dziewczynę, która stała ze splecionymi na piersi rękoma.
- Co jest?
- Wiesz, jak pierwsza Zguba Anubisa pozbyła się drugiej? - Przekrzywiła z niesmakiem głowę. - To wcale nie była pomoc.
- Przejdź do sedna - powiedziałam i zeskoczyłam do niej.
Nie wiem ile czasu tak leżałam, ale słońce zmieniło już swoją pozycję na niebie i zostało przykryte w połowie przez białe, puszyste chmury. Zrobiło się też chłodniej. Widziałam to po lekko zaczerwienionych od ostrego wiatru policzków Kary i dreszczy na skórze. Schowałyśmy się w krypcie. Od kurzu zaczęło drapać mnie w gardle, ale ignorowałam to.
- Przywołaliście Zgubę Anubisa i nie wiecie nawet, co ma w planach? - spytałam rozgoryczona.
- Powiedziała nam, że załatwi sprawę, bo była na naszym miejscu - tłumaczyła. - Również przywołała Zgubę Anubisa szukając pomocy. Była już wtedy bliska popełnienia samobójstwa. Henot doprowadził ją do fatalnego stanu.
- Skąd to wiesz?
- W nocy przyszedł do mnie mężczyzna. Wyglądał jak średniowieczny podróżnik, wojownik. Powiedział mi, jak powstrzymano Henota przed zdobyciem serca i kazał cie ostrzec. Mówił, że nie może do ciebie dotrzeć, bo podświadomie go zablokowałaś.
- Dobra i jak jej się to udało? - spytałam. Od razu wiedziałam, że mężczyzna, o którym mówi Kara, to Lavrei.
Momentalnie zgięłam się w pół. Miliardy małych igieł wbijało się w moją skórę, a przynajmniej tak czułam. Kara upadła na kolana i jęczała jak zranione zwierze. Od razu przypomniał mi się dawny ból, kiedy miałam ochotę ukrócić go śmiercią. Było ono bardo podobne. Trudno było wziąć duży chłyst powietrza, bo nagle stało się ono gęste, jakby można było je pokroić nożem. Otworzyłam oczy, nawet nie zdając sobie sprawy, że z bólu je zamknęłam, i spojrzałam prosto w porcelanową maskę postaci stojącej naprzeciwko mnie. Czarna mgła nadal ją otulała, ale była już bardziej przejrzysta. Jej długa do podłogi złoto żółta suknia błyszczała się. Od pasa w dół miała kształt klosza, ale u góry już się zwężała dokładnie przylegając do szerokich bioder i płaskiego brzucha. Uwydatniała spory biust dekoltem z drobnymi zdobieniami. Nie wyglądała jak potwór, czego w sumie się spodziewałam.
- Byłam wtedy sama w domu - powiedział melodyjny głos. Był bardzo przyjemny, ale z nutką goryczy. - Odcięłam się od świata, a moje myśli bez przerwy kręcił się wokół skończenia tej męki. Gdybym tak zrobiła, to Henot by wygrał i zdobył moje serce. Spróbowałam więc przywołać pierwszą Zgubę Anubisa i zarówno moją poprzedniczkę, której udało się go oszukać. Przyszła do mnie i obiecała pomoc. Zaufałam jej, bo nie miałam nikogo kto by mną wtedy potrząsnął i pomógł dostrzec prawdę. Poszłam do kuchni i wyciągnęłam z szafki duży, kuchenny nóż mojej mamy. Chyba już wiecie, co zrobiłam? Przebiłam nim sobie serce. Na wylot. Dzięki temu zniszczyłam zarówno siebie jak i serce, a Zguba Anubisa zabrała moje ciało z tego świata. Henot potrzebuje całego serca, a ja własnoręcznie je zniszczyłam. - Umilkła na chwile, jakby utonęła we wspomnieniach. - To cały sekret. Jedynym sposobem na wygranie jest zranienie swojego serca.
Ból utrudniał mi myślenie, ale każde jej słowa wbijały się we mnie i tam już zostawały. Szukaliśmy pomocy, a znaleźliśmy kolejny koszmar. Szloch Kary wcale nie ułatwiał sytuacji. Słuchanie go doprowadzało mnie do szaleństwa. Chciałam podejść do niej i zabrać od niej cały ten ból.
- Która z was jest Zgubą Anubisa? - spytała poważnie, jakby również miała już dojść tej sytuacji.
Kara podniosła głowę na kobietę. Otworzyła usta, a kilka łez wślizgnęło się do środka. Nim zdążyła się odezwać zrobiłam krok do przodu i zasłoniłam ją.
- Ja nią jestem - powiedziałam oddychając coraz głośniej. Spojrzałam na Kare i bezgłośnie powiedziałam jej, żeby stąd wyszła.  - Naprawdę nie ma innego sposobu?
- Przykro mi, ale nie.
Kobieta nawet nie drgnęła, ale czułam jak ogromna siła pchnęła mnie do tyłu. Prawym udem nogi uderzyłam w coś twardego. Straciłam równowagę i runęłam do tyłu. Głową walnęłam w jakiś róg. Chciałam przesunąć rękę w prawo, ale natrafiłam na ściankę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że leże w trumnie, w której sam Frobisher udawał własną śmierć. Panka uderzyła do mojej głowy przyprawiając mnie o zawroty. Kilka centymetrów od mojej twarzy pojawiła się maska. Słyszałam niepokojące dźwięki zasuwania czegoś, ale nie mogłam przekręcić głowy. Wysiliłam wzrok i spostrzegłam jak betonowa płyta powoli mnie zakrywa. Szła od stóp w górę.
- Nie możesz nic zrobić - wydusiłam z siebie drżącym głosem. - Ty nie żyjesz.
Pogrzebanie żywcem wcale mi się nie podobało, ale nie mogła mnie zabić. Jej sytuacja przedstawiała się jak Lavreia. Kontaktowała się z innymi, jednak fizycznie nie mogła nic zrobić.
- Wiem, dlatego ściągnęłam tu kogoś - powiedziała i spojrzała wyczekująco na wejście do krypty. Jej ciemne, długie, brązowe włosy opadły na maskę. Chciałam wstać, ale nie byłam zdolna do żadnego ruchu. Wszystko mnie bolało nie pozwalając nawet skupić wzroku. Doskonale jednak poznałam chód i głos osoby, która weszła do środka.
-  W końcu - odezwała się Anna i podeszła do mnie ukazując swoją twarz. Jak zawsze była blada, a czarne włosy okalały policzki. Na iskrzące oczy, szczególnie widoczne w ciemniejszym pomieszczeniu, opadały pojedyncze kosmyki wycieniowanej grzywki.
Na chwile straciłam przytomność, żeby znowu ją odzyskać. Po drugim razie czułam na piersi coś zimnego. Dokładnie gdzie biło moje serce. Może i wolniej, ale wciąż biło. Nie chciałam tego widzieć, więc nie otwierałam oczu. Cierpliwie czekałam, aż nóż przejdzie przez skórę i dojdzie do serca. Byłam ciekawa, czy moje imię już zniknęło z piersi tego człowieka w korytarzach. W głowie słyszałam głos. Był spokojny, jakby chciały ułatwić mi tą sytuacje. Nawet w tym momencie Lavrei mnie nie opuścił. Nie doczekałam się bólu, bo znowu straciłam przytomność i podświadomie wiedziałam, że już jej nie odzyskam.


Narrator
Na zewnątrz, pod rozłożystym drzewem o grubym pniu, siedział chłopak. Zimny wiatr targał czarnymi włosami przez co czasami musiał przeczesać je skostniałymi od chłodu palcami. Ciemne wręcz czarne oczy były skupione na wejściu do krypty. Jego twarz była nieruchoma i wyrażała smutek zmieszany ze złością spowodowaną bezsilnością. Sano wiedział, co dzieje się w środku i wiedział także, że nic z tym nie może zrobić. Za późno się dowiedział. A szkoda, bo polubił tą chodzącą po nocach dziewczynę. Była na swój sposób wyjątkowa. Dlatego też nie dziwiło go to, że właśnie ona poświęciła życie za przyjaciółkę. Było mu jej żal. Jedyna osoba, z którą lubił rozmawiać, i która go rozumiała.Gardził innymi. Nawet tą dziewczyną siedzącą obok niego z podciągniętymi do brody kolanami i zalaną łzami. Nie pocieszał jej, nie objął ramieniem choć trzęsła się z zimna. Nawet nie patrzył w jej kierunku. Wystarczająco irytujący był jej szloch. Kiedy czarnowłosa dziewczyna wyszła z krypty chłopak przyłożył dłoń do ust Tatiany, chcąc ją uciszyć. Czekał, aż zniknie za drzewami i wstał sprawnie.
- Chodź - zwrócił się do dziewczyny, która tylko przytaknęła głową.
Weszli do krypty. Panował w niej półmrok męczący oczu. Nawet cisza była nienaturalna. Dziewczyna stanęła przy wyjściu nie chcąc podchodzić bliżej. Chłopak za to nie wahał się. Bez większego wysiłku podniósł płytę, ale w środku nikogo nie było. Jej ciało zostało zabrane. Spodziewał się tego. Po obecności dziewczyny zostały tylko ślady krwi. Westchnął cicho i podszedł do mieszkanki Anubisa.
- Już wszystko w porządku - powiedział spokojnie i położył dłoń na głowie ciemnowłosej. - Po prostu zapomnij, bo już nic nie zrobisz. Twoi przyjaciele zaraz tu będą.
- Ale... Co ja mam im powiedzieć?
- Że wyjechała, bo jeżeli powiesz prawdę, to zniszczysz im życie, a tego nie chcesz?
- Nie chce.
- Ty też zapomnij.
Sano wyszedł zostawiając dziewczynę samą. ,,Takie życie" pomyślał i wtopił się w czerń lasu. Szedł na spacer, choć doskonale wiedział, że boi się ciemności. Ale przecież każdy człowiek się czegoś boi. Trzeba z tym walczyć. Może ta dziewczyna, która już nie żyła bała się śmierci, ale potrafiła to ukryć za swoim własnym murem? On też miał swój mur. Był wysoki i niedostępny dla każdego. Chłopak przeklął cicho, chcąc pozbyć się swoich myśli. Nie warto zaprzątać tym głowy. Jej śmierć będzie dla innych tylko kolejną tajemnicą, jakich wiele. Kolejną głupią historyjką.

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 35

Z perspektywy Eddiego
Ciemne oczy iskrzyły się pod porcelanową maską. Była to jedyna rzecz, na której można było skupić wzrok. Jej kontury rozmazywały się, jakby targał nią wiatr. Była jak czarna mgła. Na ramiona obadały długie, lekko kręcone włosy. Sądząc po dziwnym kloszu na nogach miała na sobie sukienkę do samej ziemi. Przechyliła trochę głowę w bok, przyglądając się nam wszystkim po kolei
- Czuje coś nienaturalnego - odezwała się, a jej głos rozbrzmiał jak spokojna muzyka.
- Dzień dobry, pani - wyjąkała Kara. Jej zazwyczaj zaróżowione policzki zrobiły się dziwnie blade. - Jest pani...
- Zgubą Anubisa - dokończyła i skupiła wzrok na mnie, kompletnie ignorując Tatiane. - Osirion? Czego chcecie?
- Chcemy dowiedzieć się jak...
- Eh jak oszukałam Henota? - skończyła za Fabina. Wyglądała na zniecierpliwioną, jakby miała co robić, jako duch. - To samo zrobiłam ja. Przywołałam moją poprzedniczkę, której się to udało. Więc teraz moja kolej żeby wam pomóc, tak jak ona pomogła mi. Po prostu zostawcie wszystko w moich rękach i róbcie, co wam każde.
Znikła, od tak. W pokoju zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy nadal wpatrywali się w miejsce, gdzie przed chwilą stała. To w ogóle można nazwać pomocą? Raczej nie podobał mi się fakt, że jakaś zjawa lata po domu i nie wiadomo co ma w planach.
- Tak szczerze, to nie spodziewałem się, że nam się uda - wyznał Fabian po chwili.
- To chyba nie był dobry pomysł - mruknęła Kara. - Kompletnie mnie olała, a przecież cała ta sytuacja właśnie mnie dotyczy.
- Ej spokojnie - odezwałem się. - Powiedziała, że załatwi sprawę. Skoro jej się udało, to wie co robi. Zaufajmy jej.
- Serio? - spytał Alfie, zerkając na mnie jak na idiotę. - Chcesz ufać kobiecie, która pojawiła się z znikąd jak cień, dziwnej średniowiecznej sukni i porcelanowej masce? Eddie, to KOBIETA! Już sam ten fakt jest dowodem, że nie można jej ufać!
- Alfie... - odchrząknęła Tatiana, mordując chłopaka wzrokiem.
- Eee zgłodniałem.

Z perspektywy Patrici
Romans? Dramat? Komedia? Choć w sumie... nie. Niech będzie horror. Tylko jaki?
- Ludzie, jakie nudy - mruknęłam, odstawiając laptopa na łóżko. Nawet filmu nie chciało mi się oglądać.
Nie miałam nawet z kim pogadać, bo moje współlokatorki się zmysły. Joy, pewnie jest u Mary, albo z Jeromem. Właśnie, muszę z nim w końcu porozmawiać, choć kompletnie nie mam na to ochoty. Z nadzieją, że w salonie znajdę natchnienie do czegokolwiek skierowałam się do drzwi. Pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Zamknęłam je szybko i otworzyłam z powrotem. I tak kilka razy. Westchnęłam ciężko.
- Eh miałam nadzieję, że mam zwidy - powiedziałam do Eddiego, który stał w drzwiach i zerkał na mnie zaciekawiony.
- Oooo Patricio! To naprawdę ty?! Co za niespodzianka! Naprawdę, nie spodziewałem się, że cie spotkam. No ale skoro już tu jestem, to wejdę. Ah te niezapowiedziane wizyty.
Na chama wepchnął mi się do po pokoju i walnął na moje łóżko, szczerząc jak głupi. Sfrustrowana zamknęłam drzwi i splotłam ręce na piersi.
- Co ty wyprawiasz? Zapraszał cie tu ktoś?
- Ale to tak niespodziewanie! - Bronił się zawzięcie. - Przechodzę sobie obok, bo byłem w odwiedzinach, i na ciebie wpadłem. Co za przypadek!
- Niby u kogo byłeś w odwiedzinach?
- No wiesz... U Luciana.
- Luciana? - powtórzyłam, patrząc na niego podejrzanie.
- To nietoperz wiszący w windzie na języku, bo mu ten język do sopla lodu przykleił.
- Że co proszę? - Spojrzałam na niego, jak na skończonego kretyna, którym zresztą był. - Co z tobą nie tak? Poza tym tutaj nie ma windy!
- Czepiasz się szczegółów. Lucianowi byłoby przykro, że kwestionujesz jego istnienie - burknął, przewracając się w stronę ściany.
- Eddie, wypad z mojego łóżka. - Podeszłam do niego i popchnęłam w ramię.
- Tak traktujesz gościa? - Obrócił się w moją stronę i podniósł na łokciach.
- Pech! Jak chcesz spać, to na ziemi. Znaj swoje miejsce.
- Osz ty wredoto.
- To nie ja wepchałam ci się siłą do pokoju.
-  A szkoda, bo chciałbym. Nawet bym ci ugościł i pozwolił leżeć na swoim łóżku - powiedział znacząco nawiązując do obecnej sytuacji.
- Ta, ja nie wątpię.
Przyglądałam się chłopakowi. Leżał sobie w najlepsze i nic nie robił z mojego sprzeciwu. Nawet nie chciało mi się z nim kłócić.
- Nienawidzę cie - powiedziałam z westchnieniem.
Odgarnęłam włosy z twarzy i położyłam się obok niego. Blondyn od razu przysunął mnie bliżej siebie i objął.
- Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele.
- Wiem, wiem. Przecież i tak już nic do ciebie nie czuje - powiedział nie otwierając nawet oczy. Miałam wrażenie, że kłamstwo byłoby w nich zbyt widoczne. Poczułam jego ciepłe usta na moim czole i dłoń, która pogładziła mój policzek. Byliśmy przyjaciółmi, więc nie widziałam w tym nic złego.

Z frustracją oglądałam jak krople deszczu spływają po szybie i uderzają w parapet. Nie miało dzisiaj padać, ale padało. Gdzie tu sprawiedliwość? Rozpadało się od razu po obiedzie przez co moje plany spaceru rozpłynęły się w powietrzu. W ogóle dlaczego w tej chacie jest tak zimno?Mam na sobie bluzę i kurtkę, a i tak mi zimno. Przyłożyłam głowę do szyby.
- Walenie głową o szybę nie sprawi, że deszcz przestanie padać, Trixie - powiedział Alfie, który z Willow grał w karty na kanapie.
- Powale twoją głową i zobaczymy.
- Nie martw się Patti. Luciano, też jest sfrustrowany tą pogodą - wtrącił Eddie przez co obdarzyłam go morderczym spojrzeniem. Niedawno zwlekł się z mojego łóżka, a jego włosy ciągle były nie ułożone.
- Jaki Luciano? - spytał Lewis, nie odrywając się od kart.
- Nietoperz wiszący w windzie na języku - odpowiedziałam, przykładając z powrotem głowę do chłodnej szyby.
- Ah... Ale my nie mamy windy - zastanawiał się. - Mniejsza! Mogę z nim powisieć na języku w windzie?!
- Jasne - powiedziałam mając co raz większą ochotę walnąć głową Lewisa w szybę. - Nie krępuj się.
Chłopak uradowany pobiegł do swojego pokoju. Willow pozbierała opuszczone przez niego karty i poszła w jego ślady. Masakra, jaka patologia. Przymknęłam na chwile zmęczone oczy. W tym samym momencie poczułam jak pod moimi dłońmi powstają zgrubienia. Cienki linie poszerzały się, a ostre szpikulce wbijały w opuszki palców. Mozolnie otworzyłam brązowe oczy widząc w szybie ich bardziej iskrzące się odbicie. Ciemne oczy schowane za porcelanową maską spoglądały na mnie. Kiedy pochwyciła moje spojrzenie odsunęła się od szyby i wolnym krokiem cofała, aż pochłonęła ją ciemność. Odwróciłam się za siebie, ale nic nie świadczyło tym, żeby ktoś jeszcze ją widział. Z korytarza wychylała się Trudy i przywoływała mnie gestem dłoni. Sądząc po jej zniecierpliwionej minie robiła to już dojść długo. Otrząsnęłam się i podeszłam do niej. W drzwiach zobaczyłam osobę, której akurat teraz nie spodziewałam się zobaczyć. Victor, podpierając się laską z ciemnego drewna, chwycił mnie za nadgarstek i cicho zaprowadził do piwnicy. Mozolnym ruchem ręki wyciągnął z kieszeni ciężki klucz i przekręcił w zamku. Starając się nie robić żadnego hałasu wepchnął mnie do środka po czym zamknął za nami drzwi. Nie odzywał się dopóki nie usiadł na krześle, odstawił laskę, opierając ją o stół i westchnął. Spojrzał znacząco na krzesło obok. Usiadłam na nie przypominając sobie, jak siedziałam na nim, kiedy byłam mała. Wtedy było większe, albo to ja tak urosła. Pewnie to drugie.
- Jej obecność w tym domu jest wyczuwalna z daleka - mruknął bardziej do siebie.
- Kogo? - spytałam nic nie rozumiejąc.
- Poprzedniej Zguby Anubisa. Twoi przyjaciele ją przywołali - powiedział z niesmakiem. - Pewnie chcieli wiedzieć, jak udało jej się oszukać Henota. Gdyby znali prawdę...
- Jaką prawdę?
- Jak tak naprawdę udało się pokrzyżować plany Królowi. Bo tak już to działa. Każdy człowiek chce żyć i trzyma się tego życia kurczowo nawet jeżeli jest bolesne i skutkuje kolejnymi bliznami. Zresztą ty to wiesz... - uciął nagle i sposępniał.
- Nie, nie wiem. Bo odebrałeś mi pamięć - przypomniałam mu. Spojrzałam na niego z wyrzutem. - Właśnie dlatego to zrobiłeś? Zabrałeś mi pamięć, bo chciałeś żebym zapomniała o tych bliznach, które i tak już mam? Wiesz jak ja się teraz czuje? Moje obecne życie miesza się ze wspomnieniami, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze sprawa Zguby Anubisa. Za dużo tego.
- Może źle do tego podchodzisz? Może twoja przeszłość i Henot to całość. Szukasz prawdy, ale nie ma w niej nic dobrego. - Widziałam w jego oczach, że najlepiej by uciekł od tej rozmowy. - Nie, skończymy tę rozmowę. Przyszedłem tutaj w innym celu. Chce ci powiedzieć, jak pozbyć się z tego świata poprzedniej Zguby Anubisa.
- Pozbyć? Ona chce nam pomóc, a ja ma ją odesłać?
- Kiedy była na waszym miejscu zrobiła, to samo co wy. Przywołała swoją poprzedniczkę, czyli pierwszą Zgubę Anubisa, które pomogła jej, ale z fatalnym skutkiem.
- Jakim? - spytałam czując się nieswojo.
- Później się dowiesz. Na razie trzymaj przy sobie busole. Ona wie, że ty ją chronisz, dlatego będzie chciała się ciebie pozbyć.
Schowałam twarz w dłoniach. Byłam wykończona tym wszystkim. Nie miałam na to siły. Poczułam jak jego silna dłoń tarmosi moje włosy. Wiedziałam, że chce mi pomóc, ale nie mógł, a ja nie mogłam polegać na nim. Wierzyłam, że kiedy odebrał mi pamięć działał w dobrych intencjach. Dzięki niemu jestem, kim jestem. Ale kim tak naprawdę jestem? Słyszałam jak drzwi od piwnicy się zamykają. Podniosłam głowę, a mój wzrok przykuło kilka probówek, które leżały na stole przede mną. Były zakurzone, ale i tak można było dostrzec w nich cień osoby, która stała za mną. Twarz ukryta w porcelanowej masce była spuszczona w dół, a dłonie trzymała nie cały centymetr od moich barków. Zerwałam się z krzesła, które upadło na podłogę i wybiegłam z piwnicy omal nie wywalając się na schodach. Wpadłam na drzwi całym ciężarem ciała i mijając zdziwioną Mare na holu wbiegłam na górę do swojego pokoju.
Dopadłam półki między moim, a Joy łóżkiem. Szarpnięciem otworzyłam szufladę na samym dole szukając busole, którą tam rzuciłam. Nie mogąc jej znaleźć zaczęłam wyrzucać rzeczy z szafek. Spanikowana, czując za plecami jej obecność, zwalałam wszystko, co wpadło mi w ręce. Książki latały na drugą stronę pokoju.
- Gdzie to jest!?
Bałam się. Nigdy w życiu się tak nie bałam. Sfrustrowana pociągnęłam do siebie komodę licząc że coś z niej wypadnie, ale zamiast tego runęła na ziemie uderzając w moje ramię. Przyłożyłam rękaw kurtki pod oko nie chcąc czuć na skórze swoich własnych łez. Odgarniając z twarzy włosy, które ciągle przyklejały się do moich mokrych policzków, wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i ścisnęłam z całej siły blat zlewu, jakby miało mi to pomóc odgarnąć coś co teraz mnie dopadło. Nie wiedziałam, co to jest. Może mieszkanka strachu ze złością? ,,Najpierw zabije ciebie, a później Zgubę Anubisa" - szepnęła postać, która na ułamek sekundy pojawiła się w lustrze. Chwile zajęło mi wygrzebanie z kieszeni spodni telefonu, a jeszcze dłużej wyszukanie numeru telefonu do osoby, którą jaką jedyną chciałam teraz widzieć.

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 34

Powoli. Najpierw jedno oko. Promienie porannego słońca od razy rzuciły się na mnie, jak wygłodniałe zwierze. Postanowiłam to przetrwać i po chwili, z wielkim trudem, otworzyłam drugie. Z głośnym westchnieniem poddałam się i zasłoniłam dłonią oczy na oślep wygrzebując się spod pościeli i wstając. Było ciepło. Chciałam jeszcze pospać, szczególnie, że wczoraj dojść późno wróciłam. Wspomnienia dotyczące wczorajszego spotkania były jakby we mgle. Najlepiej wymazałabym je z głowy, ale nie mogłam znowu czegoś zapomnieć. Najważniejsze, że wróciłam do Anubisa przed Eddiem i Fabianem. Odwróciłam się tyłem do okna i irytującego słońca. Grzebałam chwile w szafie szukając dobrze mi znanego z materiału czerwonego, cienkiego swetra. Jak zawsze był miękki i pachniał proszkiem Trudy. Miał wykrojony dekolt i rękawy sięgające do łokci. Nie cierpiałam golfów. Czułam się w nich, jakby ktoś mnie dusił. Sięgnęłam do półki powyżej nadal stojąc tyłem do okna i wyszarpałam spod innych ciuchów zwykłe jeansy. W drodze do łazienki do moich uszu dobiegła cicha melodia. Znałam ją skądś, ale byłam jeszcze nie rozbudzona. Kiedy schodziłam już ubrana do salony, ta melodia nadal unosiła się w domu, choć już głośniej. Przekroczyłam próg i to co zobaczyłam usadziło mnie ze zdziwioną miną w miejscu. Fabian siedział przy stole, a na przeciwko drzwi z gabinetu Victora oparte o krzesło. Między nimi na stole leżały zapalone świeczki i jedzenie. Była sałatka, kanapki, picie i inne słodkości. Rutter, spoglądał na drzwi rozmarzonym wzrokiem trzymając na kolanach gitarę i brzdąkając na niej. Dopiero po chwili doszło do mnie, co ta za melodia.
- Fabian, można wiedzieć dlaczego śpiewasz drzwiom kolędy? - spytałam, podchodząc bliżej. Chłopak spojrzał na mnie spod łba.
- Przeszkadzasz mi w randce - warknął cicho, jakby bojąc się że drzwi to usłyszą. - Spłoszysz mi dziewczynę.
- Kto normalny śpiewa na randce kolędy?
- No ale spójrz jak się cieszy.
- Tylko stoi.
- Nie! - zaprzeczył szybko, energicznie kiwając głową. - Ona delektuje się muzyką. Ogólne jest małomówna
- Boże, broń mnie przed takimi idiotami - powiedziałam i spojrzałam wymowie w sufit. Fabian prychnął i położył kanapkę na klamce drzwi.
- Proszę jedz - wyszeptał romantycznie.
Obserwowałam to wszystko nawet nie zauważając, kiedy koło mnie pojawił się blondyn. Przekrzywił głowę i przez chwile oboje spoglądaliśmy na zakochaną parę. Czekałam, aż zada mi w końcu, to oczywiste pytanie. Tymczasem Rutter nadal śpiewał kolędy.
- Patt, dlaczego świeczki palą się w dzień? - spytał zamyślony i palcami przeczesał włosy.
- Nie interesuje cie, dlaczego Fabian śpiewa kolędy drzwiom?
- E tam . - Machnął ręką. - Zdarza się.
- Ale on jest na randce z drzwiami! Może jakiś psycholog?
- Oj Gaduło, Gaduło. - Chłopak spojrzał na mnie litościwie i pokręcił głową. - Pokarzę ci jak to się robi.
Odskoczyłam jak oparzona od chłopaka, kiedy ten nagle krzyknął imię Mary obok mojego ucha. Aż ciarki przeszły po plecach. Obrzuciłam go oskarżającym spojrzeniem i pchnęłam z całej siły. Spodziewał się tego i złapał mnie za nadgarstek. Zobaczyłam na jego twarzy zaskoczenie, kiedy robiąc krok do tyłu, potknął się o nogę stołu i runął na ziemie, a ja poleciałam prosto na niego. Po chwili zbiegła do nas Mara. Najpierw spojrzała pytająco na nas, a później na Fabian. Przytaknęła głową.
- Hm rozumiem sytuacje, nie musicie nic mówić - powiedziała, marszcząc czoło. - Zaraz wracam.
Mara zniknęła z naszego zasięgu wzroku. Słyszałam jak skacze po schodach, a później trzaska drzwiami.. W tym czasie zdążyłam zwlec się z Eddiego, który tylko wylegiwał się na ziemi nie racząc mi pomóc. Usiadłam na kolanach obok niego i pchnęłam go w ramię, żeby otworzył oczy. On jedynie się uśmiechnął i chwycił mnie za rękę nie otwierając oczy ani na chwile. Otwierałam już usta, żeby go opieprzyć, kiedy do salonu z pełnym rozpędem wpadła Mara. Obiegła stół i oparła drzwi o krzesło obok drugich drzwi, a sama usiadła obok Fabiana.
- Podwójne randki są takie romantycznie - wyznała, opierając głowę na dłoni i kiwając nią w rytm kolędy. Te drzwi były jakieś...
- To drzwi od mojego pokoju? - spytałam, prawie krzycząc. - Kobieto!
- Moje nie chciały ze mną iść - broniła się. - Powiedziały, że wychodzą za chwile i nie mogą przełożyć spotkania.
- Spotkania?
- Biznesowego - powiedziała z satysfakcją. Duma odmalowywała się na jej szczęśliwej twarzyczce. Sięgnęła po brzoskwinie i położyła na klamce, życząc smacznego. - Twoje i tak by się z tobą nie umówił, więc je wzięłam. To chyba nie jest problem?... Chyba nie jesteś zazdrosna? Masz Eddiego.
- Właśnie! - krzyknął blondyn, otwierając raptowne oczy i podnosząc się na łokciach.
- I na choler wołałeś Mare? - spytałam, waląc go po głowie otwartą dłonią.
- Ej no! Nie wiedziałem, że twoje drzwi zgodzą się iść z nią na podwójną randkę. - Spojrzał na mnie badawczo i uśmiechnął się cwaniacko. - Przynajmniej cie uświadomiła, że masz mnie.
- Jesteś kundlem - przypomniałam mu, łapiąc go za kosmyk włosów i pociągnęłam. Jęczał, jakbym go szlachtowała. Uśmiechnęłam się. - Gardzę tobą.
- Dzięki, że mi przypomniałaś.
- Nie ma za co!
- Widzicie, jednak potraficie być dla siebie mili - wtrąciła Mara. - Kultura przede wszystkim.
- Oczywiście. Kochanie, kupić ci kostkę do gryzienia?
- Przecież ty nie chodzisz na zakupy - powiedział, próbując zabrać moją rękę z jego włosów. Nie ruszał się ani o centymetr, żeby tylko uniknąć pociągnięcia.
- Bo nie pomagasz mi ich nosić! Już ci to mówiłam!
- Pamiętaj Eddie - zaczął Fabian, nadal odgrywając na gitarze melodie kolędy. - Mężczyzna zawsze pomaga nosić kobiecie zakupy.
- Ale ona ich nie robi! - Bronił się zawzięcie.
- Eddie, to nie ma znaczenia. Mężczyzna pomaga kobiecie - dodała swoje Mara.
- Tylko, że Eddie to nie mężczyzna - powiedziałam, zerkając na chłopaka. - To pies. Zapchlony kundel.
- Aaaa to dlatego nie pomaga w zakupach. - Jeffrei pokiwała głową, jak gdyby naprawdę uważała Eddiego za psa. - Oh widziałam w sklepie taki fajny gryzak w kształcie pingwina! Chcesz Eddie?
- Dokup jeszcze środek na pchły - poprosiłam, patrząc z niesmakiem na blondyna. Biedak nie wiedział już, co mówić. Nagle zdziwienie na jego twarzy ustąpiło szerokiemu uśmiechowi.
- A więc uważasz, że jestem dla ciebie kundlem? - spytał. Zmarszczyłam delikatnie czoło. Coś mi tu nie pasowało, ale przytaknęłam ostrożnie widząc, że czeka na odpowiedź. - Dobra. Mi to pasuje. Więc o której masz zamiar mnie dzisiaj kąpać? - Zrobił minę niewiniątka i spoglądał na mnie ślepiami. Jak idiotka patrzyłam na niego, próbując wygrzebać się z sytuacji. Eddie musiał to dostrzec, bo drążył temat. - Sama mówiłaś, że jestem zapchlonym kundlem. Więc jako moja właścicielka musisz o mnie dbać i kąpać.
- Kto powiedział, że to ja jestem twoją właścicielką? Masz Anne.
- To ty nazwałaś mnie psem, więc należę do ciebie.
- Należysz... - powtórzyłam i spojrzałam na drzwi. - Dobra. Idź liż drzwi. W końcu jesteś psem.
- Nie!
- W takim razie do schroniska - stwierdziłam obojętnie, choć wkładałam dużo wysiłku, żeby się nie uśmiechnąć.
- Nie możesz!
- Czyżby? Albo schroniska, albo liżesz drzwi.
Wstałam i pociągnęłam Eddiego za włosy w kierunku drzwi, czyli dziewczyny Fabiana. Chłopak jęczał i wrzeszczał, że chce go oddać do schroniska. Bezlitośnie ciągnęłam go po ziemi za kudły. Fabian zaczął śpiewać nową kolędę, a Mara klaskała równo w dłonie, bujając się na wszystkie strony.
- Co to ma być? - Spojrzałam na właściciela głosu. Jerome stał w progu i spoglądam na wszystko ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Fabian i Mara są na randce z drzwiami - wytłumaczyłam. - Rutter śpiewa kolędy, a Eddie wtóruje mu jęczeniem.
- Wcale nie! - Zaprzeczył blondyn. - Grozisz mi oddaniem do schroniska.
- Chętnie pomogę! - Zgłosił się Jerome, widocznie szczęśliwy z pomysłu.
Nagle nie wiadomo z kont wyskoczyła Willow. Jej żółtka sukienka falowała, kiedy podbiegła do Eddie. Zaczęła coś wrzeszczeć o tym, że nie mogę oddawać tak bezlitośnie psów do schroniska. Wyjęła z ledwie widoczniej kieszeni w sukience smycz i zbliżała się powoli do blondyna. Zdezorientowana wypuściłam jego włosy i chłopak zerwał się na nogi. Uciekał podczas gdy Willow biegała za nim cmokając jak do prawdziwego psa. Nie minęło kilka minut, a w salonie pojawiła się Trudy. Nagle zapanowała kompletne cisza. Wszystkie pary oczu były zwrócone ku opiekunce. Nawet nie spostrzegłam, kiedy Eddie pojawił się obok mnie i oparł głowę na moim ramieniu.
- Trudy, wychodzę na spacer z Fioną! - krzyknął z korytarza Lewis, zakłócając ciszę. Willow podbiegła do niego bezgłośnie i ciągnąć za sobą dywan wyszli z domu.
- Może zmieńmy nazwę domu Anubisa na psychiatryk? - zaproponował Jerome, obserwując jak Fabian i Mara wychodzą z domu, ciągnąc za klamkę drzwi.
- I teraz nie mam co lizać - skwitował Eddie z udawanym smutkiem. Bo w końcu kto chciałby lizać drzwi?

Siedziałam na swoim łóżku szorując nogami po podłodze. Mieliśmy wolne od szkoły na dwa tygodnie, czyli tak jak co roku. Jak to mówią nauczyciele ,,Będziecie mieli czas na nadrobienie zaległości w nauce i odrobienie zaległych prac". Prawda była jednak okrutna. Uczniowie, a przynajmniej ogromna większość, kompletnie nic nie robiła. Na te dwa tygodnie szkoła odchodziła w zapomnienie znudzonych, zmęczonych nią uczniów i nikomu do głowy by nie przyszło zajrzeć do zeszytów. Nawet dotknięcie ich było jak zaraza dżumy. Oczywiście należałam do tego grona. Joy i Kara siedziały u Mary próbując wytłumaczyć jej, że nie powinna się teraz uczyć. A ja? Cieszyłam się spokojem i brakiem szeptów w głowie oraz dziwnych myśli. Podrzucałam w ręku busole. Od Tatiany można było zobaczyć na kilometr otaczające ją szczęście. Odżyła. Oddała mi również busole. Patrzenie na nią przyprawiało ją o bolesne wspomnienia nocnych koszmarów, a przecież teraz już jej nie potrzebowała. Henot dotrzymał słowa.. Nie protestowałam, przyjmując ją. Przecież należała w sumie do mnie. Członkowie Sibuny oczywiście o niczym nie wiedzieli, nadal szukali czegoś więcej o Zgubie Anubisa. Jednak teraz bardziej skupili się na szkole i swoim życiu. Dobrze. Mimo wszystko czułam się dziwnie bez obecności Lavreia było... dziwnie pusto. Nawet jeżeli tylko wykorzystywał mnie do swoich celów, to jego obecność wcale nie była ciężarem. Z drugiej strony nie chciałam go widzieć i słuchać jego kazań.
Czy żałowałam swojej decyzji?
Zadawałam sobie, to pytanie już kilka razy w ciągu tej godziny, ale zawsze dochodziłam do wniosku, że za każdym razem zrobiłabym tak samo. Niczego nie żałowałam. Nawet nie wiem, w którym momencie moje życie straciło dla mnie samej znaczenie. Tej nocy, kiedy zaczęły wracać mi strzępki pamięci i zbiłam to lustro. Wszystko się wtedy diametralnie zmieniło. Wszystko wokół mnie i we mnie.
- O czym ja myślę... - jęknęłam cicho, zamykając na chwile oczy.Byłam taka sfrustrowana tym wszystkim.
Rozkoszowałam się ciepłymi promieniami słońca opadającymi na moją twarz. W tym świetle można było dostrzec kurz osadzony na meblach i różnych przedmiotach. Odwróciłam głowę, kiedy drzwi cicho zaskrzypiały. Najpierw do pokoju wpadł mocy, męski zapach perfum, dopiero później wszedł Jerome. Wyglądał poważnie, jakby kroiła się jakaś dłuższa, poważna rozmowa. Skrzywiłam się na samą myśl.
- Już się krzywisz, a jeszcze się nie odezwałem - zauważył chłopak, zamykając drzwi i siadając obok mnie na łóżku.
- Masz taką poważną minę. Czyżby skończyła ci się Schauma?! - Omal nie krzyknęłam. Nawet nie chciałam myśleć, co tym razem zrobiłby, gdyby skończył mu się jego kochany szampon. Ostatnim razem walił Alfiego dywanem po twarzy wrzeszcząc, że ma na twarzy pająka. Podejrzewam, że był to pewien odwet za ostatnią taką akcje, kiedy to on obrywał dywanem na korytarzu. - Spokojnie Jerome! Oddychaj! Wdech, wydech, wdech, wdech.... eee znaczy wydech...!
- Już dawno bym się udusił - poskarżył się. Kąciki jego ust uniosły się w górę w uśmiechu. - Mam pod łóżkiem dwa kartony zapasowych Schaum - pochwalił się z dumą. - Wole być przygotowany. Ale nie po to przyszedłem.
- Więc po co? Zakłócasz moją pozytywną aurę.
- Twoja i tak już czarniejsza być nie może. Nawet Willow tak uważa.
- Nie prawda! - Zaprotestowałam z udawanym oburzeniem. - Moja jest mega różowa.
- Tsaaa jasne. Wmawiaj sobie, mała.
- Różowa!
- Czarna!
- Różowa!
- Czarna!
- Róż... W ogóle po co tutaj przylazłeś? - Spytałam, kończąc tą bezsensowną kłótnie o kolor mojej RÓŻOWEJ aury. Tak, moja była różowa, a wokół niej był rozsypany żółty brokat i biegały po niej jednorożce... Kurde, że co?! Naprawdę nie mam większych problemów, niż kolor aury?
- W sumie, to dlatego - szepnął chłopak blisko mojego ucha.
Na początku całowaliśmy się delikatnie. Lekko muskając się ustami. Jego ręka wsunęła się pod moje włosy i opadła na kark. Przesuwał opuszkami palców po skórze, powodując ciarki, a co jeszcze gorszę, ekscytacje.Nie chciałam go odpychać. Clark wpił usta w moją dolną wargę. Odsunął się na chwile, na nie więcej, niż jeden centymetr. Jego szybko oddech muskał moją skórę. Jakby chciał zobaczyć, czy zaraz nie wybuchnę i nie zepchnę go z łóżka. Po chwili, nie widząc żadnego sprzeciwu z mojej strony, zaczął znowu mnie całować. Intensywniej, z większą zawziętością. Podobało mi się to. Biło od niego pożądanie i równie zawzięcie oddawałam pocałunki. Czułam przyjemne mrowienie na ustach, kiedy wsunął język w moje rozchylone wargi. Wolną rękę położył na mojej tali i lekko popchnął na łóżko. Utonąłem w tych pocałunkach i w tym zatraceniu nawet nie zauważyłam, kiedy chłopak leżał już na mnie i całował jeszcze bardziej zawzięcie niż wcześniej, o ile to w ogóle możliwe. Moja dłoń powędrowała na jego brzuch. Ścisnęłam białą koszulkę, czując pod spodem napięte mięśnie. Zapach Jeroma łaskotał mnie w nozdrza. Czułam jak moje zmysły wariują, a namiętność buzuje we mnie i podgrzewa krew w żyłach. Byłam zachłanna. Chciałam mieć go jeszcze bliżej. Przejechałam czarnymi, ostrymi paznokciami dłoni po jego karku i jeszcze bardziej przysunęłam do siebie.

Szłam, choć tego nie czułam i nie ruszałam kończynami. Nie mogłam nawet przekręcić głową. Wiatr poruszał liśćmi na piaszczystej drodze przede mną, ale kompletnie nie czułam go na skórze. Ilustrowałam, to co było w moim zasięgu wzorku. Po obu stronach rozciągały się barierki sięgające mi do pasa. Odpadająca, zielona farba i zardzewiałe, krzywe pręty zapewne były wynikiem starości. Szłam drogą, która po kilku metrach opadała w dół i znikała w gęstym, czarnym lesie. Most. Zwykły most w środku lasu. Najbardziej przerażała mnie bezwładność własnego ciała. Kiedy doszłam do barierki po prawej stronie spojrzałam w dół, zaciskając palce na poręczy. Czułam pod nimi chropowatą, złuszczoną farbę. Dojść szeroka, zielonkawa od zanieczyszczeń rzeka płynęła pode mną swoim własnym, powolnym nurtem. Drzewa rosnące na jej brzegu chyliły się ku niej wystawiające swoje konary spod nieprzejrzystej wody.  Sama się zdziwiłam, kiedy napięłam mięśnie ramion pod skórzaną kurtką i sprawnie wskoczyłam na barierkę. Kucnęłam na piętach i spoglądałam przed siebie. Czarne niebo z pojedynczymi gwiazdami nie pozwalało na podziwianie widoków. Otaczał mnie tylko las i ciemność oraz moje szalejące emocje. Byłam rozpalona, a skóra mnie łaskotała. Nim zdążyłam pojąć, co się dzieje już skakałam. Zimno wstrząsnęło konwulsyjnie moim ciałem, kiedy wpadłam do lodowatej wody. I jeszcze tylko rozdzierający buł w okolicy łopatki, metaliczny posmak krwi w ustach i już nic nie czułam. Przez mniej niż sekundę po prostu mnie nie było. 


Czyjś język łaskotał mnie wewnątrz moich ust. Ugryzłam go delikatnie, ale kiedy to nie poskutkowało ugryzłam mocniej. Jednak dopiero po chwili Jerome zrozumiał przekaz i odsunął swoje usta na kilka centymetrów, żeby móc spojrzeć mi w oczy. Ciężar jego ciała przygniatał mnie do łóżka, a jego dłoń muskała opuszkami palców moją skórę na plecach niebezpiecznie blisko rozpięcia stanika. Oddychał głośno i szybko jak ja. Spoglądałam w jego oczy i pozwalałam, żeby adrenalina odeszła ustępując miejsca zdrowemu rozsądkowi. Dopiero teraz, choć już trochę za późno, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, co ja właściwie robię. Odwróciłam wzrok i próbowałam odepchnąć chłopaka. Nie protestował, chyba również zdając sobie sprawę, że za daleko się posunęliśmy. Wstał ze mnie i pomógł mi się podnieść do pozycji siedzącej.
- Pójdę już - powiedział cicho, wkładając ręce do kieszeni. Nie podobał mi się ten gest. - Przepraszam... trochę za daleko, to zaszło...
Umilkł raptownie, a ja powędrowałam za jego spojrzeniem. W drzwiach stał chłopak, którego przez cały ten czas próbowałam zepchnąć w zakamarki mojego umysłu. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żeby podskoczyło mi ciśnienie. Nawet nie musiał pchać mi języka do ust, jak to robił Jerome. Ten drugi zresztą od razu się ewakuował mijając szerokim łukiem blondyna w drzwiach.
- Czeeeść Eddie - przywitałam się z uśmiechem. W sumie naprawdę się cieszyłam, że go widzę tylko dlaczego w takich okolicznościach?
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy tylko zamknął drzwi. Stanął na przeciwko mnie i zilustrował całą wzrokiem, jakby sprawdzając, czy jestem cała.  - Mam go zabić?
- Co by miało być nie w porządku? - spytałam, udając że nie wiem, co ma na myśli. - Wszystko dobrze. A co u ciebie?
- Serio? - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Właśnie zabawiałaś się z tym jełopem, a teraz się mnie pytasz co u mnie?!
- Nie wyobrażaj sobie za wiele - sprostowałam szybko. - Zazdrosny jesteś? Przecież ja musiałam patrzeć, jak liżesz się z Anną. A może robiliście coś więcej?
- Zgłupiałaś do reszty? Nie tknąłbym jej za nic.
- Więc wyjaśni mi w końcu po jaką cholerę z nią jesteś? - Próbowałam nie krzyczeć. Nie chciałam, żeby ta rozmowa zamieniła się w kolejną kłótnie.
- Bo nadal mi na tobie zależy. - Uśmiechnął się i usiadło obok mnie na łóżku. - To jak? Kąpiesz mnie dzisiaj?
- Kompletnie cie pojebało? - zaśmiałam się i wytarmosiłam jego włosy. - Mój pieseczek.
- Ej! No bez przesady!
- Chciałeś być psem, to nim bądź - stwierdziłam.
- Dobra.
Blondyn obrócił się i położył głowę na moich kolanach po czym wziął moją dłoń i przeniósł na swoje włosy. Piesek chciał, żeby pani go pogłaskała. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Powoli przeczesywałam palcami jego kudły. Poczułam jak splata swoje palce z moją drugą dłonią. Czy naprawdę byłam, aż tak szczęśliwa, że tu jest? Nie z Anną... ze mną.
- Nie uważasz, że nasza relacja jest trochę niezdrowa? - spytałam, unosząc jedną brew.
- Niezdrowe, to jest to, jak mi na tobie zależy - powiedział cicho, jakby bardziej do siebie. Otworzył niebieskie oczy i spojrzał na mnie badawczo. - Co jest między wami?
- Nic - odpowiedziałam, choć nie byłam tak do końca pewna.
- Nie powinienem tu zostawać. - Westchnął puszczając moją dłoń i wstał. - Najpierw całujesz się z nim,a teraz siedzisz ze mną. - prychnął, kierując się do drzwi.
Wstałam raptownie i stanęłam na przeciwko niego. Nie wiem dlaczego. Może po prostu tak dawno z nim nie przebywałam, że stęskniłam się za nim?
- Wiesz, że tak nie jest. Jerome, to... Jerome - wypaliłam, nie mogąc znaleźć odpowiedniego wyrażenia. Eddie tylko westchnął i spróbował mnie minąć. Złapałam go za koszulkę na klatce piersiowej. - Nie masz prawa być zazdrosny. Ja znosiłam Anne, choć dobrze wiesz, że mnie to bolało! Cholera, dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że cie kocham?! Że wolałabym, żebyś to ty tutaj był wcześniej?!
Stałam tam jak idiotka z całej siły próbując powstrzymać łzy. Nie chciałam się przy nim rozkleić. Nie chciałam, żeby myślała, że aż tak mi zależy, kiedy przez cały ten czas udawałam, że wszystko jest w porządku. Okłamywałam jego i samą siebie. Choć jaki, to miało teraz sens? Właśnie mu powiedziałam, że go kocham...
- Jaka ja jestem głupia - powiedziałam cicho i ku własnemu zdziwieniu usłyszałam, jak głos mi się załamał. - Wyjdź z tond. Idź do Anny - zwróciłam się do chłopaka.
- Nie mogę, trzymasz mnie za koszule - powiedział z nutką rozbawienia, która jeszcze bardziej mnie zezłościło. Koleś świetnie się bawił. Puściłam skrawek materiału i od razu poczułam, jak jego sile ramię przyciąga mnie bez problemu do siebie. Pchnęłam go z całej siły i otwartą dłonią uderzyłam w policzek. Jednak wcale nie było mi lepiej, tylko gorzej. A ten cholerny idiota zamiast wyjść z pokoju, ponownie mnie do siebie przyciągnął i schował w ramionach. Ściskałam mocno powieki, żeby tylko powstrzymać łzy. Schowałam twarz w jego koszuli i nie chciałam puszczać za nic na świecie. Tak bardzo tęskniłam za jego dotykiem...
- Eddie!
Nie daleko pokoju rozbrzmiał znajomy głos Anny. Westchnęliśmy w tym samym momencie, a jego uścisk zelżał, aż w końcu po prostu mnie puścił.
- Teraz lecisz do Anny - stwierdziłam z niesmakiem. - Proszę cię bardzo, idź do niej. Leć!
- Oj Gaduło. - Pokręcił głową z uśmiechem. Spojrzał na mnie, jak na małe dziecko, które nie rozumie znaczenia nowo poznanego słowa. Złożyłam ręce na piersi. - Zaraz do ciebie wrócę i obejrzymy jakiś film. Okey?
- Nie. Wyjdź i nie wracaj! - Wróciłam na swoje łóżko i usiadłam, skupiają wzrok na oknie.
- Foch? Naprawdę, jak z dzieckiem. Zaraz wrócę.
Prychnęłam, kiedy wychodził z pokoju. Mam nie wiernego psa. A tu przecież mój pies. Mój chłopak. Nawet jeżeli ja nie chce z nim być, to nie znaczy, że może być z inną dziewczyną.
- Mam do niego prawa autorskie - powiedziałam na głos, przekrzywiając w złości głowę. Przejechałam opuszkami palców po małej bliźnie na łopatce. Bolała. Nawet nie pamiętałam skąd ją mam. Przynajmniej do teraz. - Wracają wspomnienia. Ciekawe czego jeszcze nie pamiętam - szepnęłam rozmasowując bliznę.


Z perspektywy Eddiego
Anne spotkałem na schodach, kiedy już schodziła na dół. Usłyszała moje kroki i odwróciła się z uśmiechem. Jej czarne włosy były lekko zakręcone i przy każdym ruchu jej głowy podskakiwały jak sprężyna. Poprawiła szybko swoją czarną bokserkę i pobiegła do mnie. Uniosła jedną brew zauważając czerwony ślad na policzku. Pokiwała głową.
- Ciężko z nią - odezwała się i pogłaskała po policzku.
- Nie mam dzisiaj zbytnio czasu - powiedziałem. Miałem nadzieję, że nie zapyta dlaczego.
- Tylko nie zdradź mnie z nią - poprosiła cicho, spuszczając głowę. Zabrała dłoń i schowała ją do kieszeni spodni. Po chwili milczenia podniosła wzrok  z powrotem na mnie.
- Nie zdradził by..
- Eddie, zrozum. Za każdym razem, kiedy ona uderza cię w twarz, czy mówi, że nienawidzi... To jakby mówiła , że cie kocha. - Odwróciła się i zeszła po schodach. - Mówiłam ci już. Mam czas. Poczekam, aż przestaniesz ją kochać i zaczniesz mnie. - Uśmiechnęła się machając mi drobną dłonią po czym wyszła z domu zamykając za sobą cicho drzwi.
Patrzyłem tępo w miejsce, w którym dziewczyna zniknęła. Zranienie jej było ostatnią rzeczą jaką chciałbym zrobić. Nie zasługiwała na to. Z zamyślenia wyrwało mnie wibrowanie telefonu w kieszenie spodni. Wygrzebałem go i już po chwili szedłem do mojego pokoju. Siedzieli tam wszyscy członkowie Sibuny. Zdeterminowanie patrzyli na czerwone kółko narysowane na środku pokoju. Tylko Fabian nachylał się nad książką i mamrotał coś pod nosem.
- Co wy wyprawiacie? - spytałem, a oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Rutter odchrząknął i zamknął książkę.
- Przyzywamy poprzednią Zgubę Anubisa - odpowiedział. Nie wyglądał na szczęśliwego z tego pomysłu. - Może to nie jest najlepszy pomysł, ale nie mamy innego. Nie możemy stać w miejscu. Wyjaśnimy tą sprawę i zakończymy. Skoro jej udało się nie oddać serca tej zjawie, to może nam wyjawi, jak to zrobiła.
- Może i nie oddała mu serca, ale umarła - przypomniałem.
- Nie, nie, nie - zaprzeczył szybko chłopak. - Może zginęła z innego powodu. Zresztą przywołamy ją i zobaczymy, co nam powie.
Nie podobało mi się to, ale Fabian miał rację. Nie mogliśmy stać w miejscu i czekać, aż Kara zwariuje. Nawet jeżeli teraz wydawało się, że już z nią w porządku, to musieliśmy mieć pewność, iż nigdy się to nie powtórzy.
Ustawiliśmy się wokół czerwonego kółka. Kara drżącą ręką wsypała do środka popiół, po który poszła do piwnicy. Alfie nerwowo bawił się swoimi palcami, wykręcając je i zginając w pięść. Nic się nie działo. Dopiero po chwili dało się poczuć, że powietrze w pokoju zgęstniało, a chłód wpadł do pomieszczenia po mimo szczelnie zamkniętego okna. ,,Obudziliście śmierć we własnej osobie" - szepnął zafascynowanie cichy głos w mojej głowie.
- Udało się? - spytał Alfie, rozglądając się po pokoju.
- Chyba tak - powiedział Rutter i dotknął swoich czerwonych od zimna policzków.

------------------------------------------------------------
Ten internet mnie wykończy. Ciągle jakieś problemy -.-
Anna. Tworzyłam tą postać z głowy, a nie ze zdjęcia jakieś np. aktorki. Dlatego trudno jest dobrać idealnie pasujące do moich wyobrażeń o niej zdjęcie. Jednak coś tam podobnego wygrzebałam w google i możecie ją już zobaczyć w zakładce z bohaterami ^^


wtorek, 15 października 2013

Rozdział 33

Chwyciłam pierwsze, co wpadło mi w dłonie. Właśnie dlatego szłam teraz w kierunku kuchni ściskając  z całej siły wypchanego krokodyla. W panującej ciszy, dudnienie mojego serca brzmiało jak głośne krzyki. Weszłam do kuchni i od razu w oczu rzuciła mi się siedząca na kafelkach postać. Zatrzymałam się i spoglądałam na Sano, który dopiero po chwili podniósł na mnie głowę. Światło księżyca padało na jego twarz, uwydatniając sińca pod okiem.
- Atakujesz mnie wypchanym krokodylem? - spytał cicho, marszcząc brwi.
- Akurat  to miałam pod ręką - wytłumaczyłam i kucnęłam obok niego. - Co się stało?
- Nie musisz udawać, że cie to interesuje - warknął.
- Jeżeli mi powiesz, to może coś poradzimy.
- Jasne - prychnął i wziął głęboki wdech. - Jakiś koleś zaczął się sapać.
- I nie mogłeś z tego wybrnąć spokojną rozmową?
- To on się na mnie rzucił. Samoobrona, Patricio.
- Wychodzi twoje bieganie po okolicy w nocy.
Usłyszałam kolejne warknięcie wydobywające się z ust chłopaka. Kłótnia z nim nie miała, żadnego senesu skoro za każdym razem tylko na mnie warczy. Czy on myśli, że jest psem? Przewróciłam oczami i rozsiadłam się wygodnie na ziemie obok niego. Był spięty, a jego oddech szybki i trochę nie równy. Otaczała go delikatna mieszkanka męskich perfum i deszczu. Przez dłuższy czas panowało milczenie, które było przerywane tylko naszymi oddechami. W tej ciszy i półmroku moje myśli znowu wirowały przyprawiając mnie o otępienie. Drgnęłam, kiedy obok mnie zabrzmiał cichy śmiech. Spojrzałam zaciekawiona na Sano.
- Nie wierze, że co ciebie przyszedłem - powiedział, opierając głowę o szafkę. - Masz własne problemy, a ja obarczam cie swoimi. Jestem egoistą. Wiesz, co chciałbym wiedzie? O czym myślisz. Co zaprząta tą twoją małą główkę. Jesteś inna przy ludziach.
- Wydaje ci się - bąknęłam pod nosem. - Nie znasz mnie.
- Może powinnaś coś zrobić ze swoim życiem.
Sano wstał i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Chwyciłam ją i poszłam w jego ślady. Słowa, które wypowiedział, nie uraziły mnie, choć gdyby powiedział je ktoś inny, to pewnie tak by było. Przecież ja go prawie w ogóle nie znałam. Stałam przez chwile w drzwiach, odprowadzając chłopaka wzrokiem do granicy lasu. Ciarki przechodziły po mojej skórze od samego patrzenia na tą ciemność rozciągającą się wokół domu. Zamknęłam za nim drzwi, tym razem na górną zasuwkę. Chciałam już wychodzić, kiedy usłyszałam dobrze mi znany przyjemny, ciepły głos.
- Nie przesadzaj Anna.
- Ale Eddie, ona jest jak przemoczony, bezdomny szczeniaczek. Na litości nie zbudujesz związku.
- Jakieś litości? - spytał, a w jego głosie słyszałam zdziwienie. - Nie porównuj Patrici do przemokniętego szczeniaczka.
- Przez cały was związek się kłóciliście. Tak nie wygląda para Eddie. Powiedziałeś mi, że jej nie kochasz, więc dlaczego z nią byłeś, jak nie z litości?
- Ona nie jest taka zła, jak ci się wydaje, to tylko...
- Nie tłumacz jej - powiedziała zdecydowanie. - Kiedy masz zamiar powiedzieć jej, że jesteśmy w związku?
- Nie wiem.
Przez całą ich rozmowę stałam zesztywniała, oparta o ścianę. Nie chciałam tego słuchać, ale mimo wszystko słowa wbijały się w moje myśli i tam zostawały. Czułam się paskudnie. Jeszcze gorsze było to, że Eddie wcale nie zaprzeczał. Jakby to była prawda. Zamknęłam na chwile oczy, zmuszając się do wzięcia  w garść. Nienawidziłam jej. Anna, była jedną dziewczyną, którą zaakceptowałam, nie oblałam niczym. I co mi z tego zostało?  Chciałam, żeby znikła z tego domu. Nie zastanawiając się, wyszłam z pralni.
- Już wiem, więc jeden problem mniej w związku - powiedziałam, oglądając ich zaskoczone miny.
- Gaduło...
Nie dałam mu dokończyć. Na jego policzku pojawił się czerwony ślad od mojej dłoni. Nawet nie wiem, kiedy moja ręka wystrzeliła do góry.
- Nidy więcej tak do mnie nie mów Eddie. Nigdy, bo skoro ja jestem przemoczonym szczeniaczkiem, to będąc ze mną, musisz być popapranym kundlem. - Przeniosłam wzrok na Anne, która stała  zmieszana z boku. - Gratuluje posiadania kundla za chłopaka. Zobaczymy jak długo nad tobą będzie się litował.
- Po prostu mi zazdrościsz, że potrafię utrzymać chłopaka przy sobie - odezwała się i obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Czułam się przy niej gorsza, a to dobijało mnie najbardziej. - Ty tylko potrafisz walić kolesi po twarzy. Co ty chcesz tym osiągnąć?
- Mi nie zależy na byciu w związku tylko po to, żeby w nim być. A Eddie... on już automatycznie dostaje po twarzy.
- A nie no. Świetnie - dodał swoje, Miller. - Skąd w tobie tyle złości, kobieto?
- Kupiłam w biedronce po przecenie.
- Anna, możesz wyjść? - spoważniał nagle i spojrzał na swoją dziewczynę. Ta tylko potrząsnęła z niezadowoleniem głową, ale wyszła posłusznie z kuchni udają się do pokoju chłopaka.
- Dlaczego ona w ogóle tu jest? - spytałam od razu.
- Oglądamy film - wytłumaczył spokojnie i stanął przed mną. - Patt, to nie jest tak, jak wygląda.
- Posłuchaj, wiem że nie jesteśmy już razem, ale naprawdę musisz z nią tutaj paradować przy mnie? Wkurza mnie to.
- Robię wszystko, żeby tylko jakoś o tobie zapomnieć. Nie będziemy już razem, a ja nie chce utknąć w momencie, gdzie patrzymy na siebie z daleka i unikamy.
Słuchałam tego, co mówi zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, co robi. Powtarzał jak to chce o mnie zapomnieć, ale przecież mnie całował. Nawet teraz jego ręka była na moim policzku, a moje oczy piekły mnie nie miłosiernie. Biło od niego ciepło, które sprawiało, że chciałam żeby zamknął mnie w swoich objęciach. Musiał dostrzec moje trochę zaczerwienione oczy, bo przyciągnął mnie do siebie. Oparłam głowę o jego szyje, a on ręką przeczesywał moje włosy. Myślałam teraz tylko o tym, dlaczego nie może być tak zawsze. Dlaczego, to trwa zawsze tylko chwile?
- Nienawidzę cie - powiedziałam, czując jego przyjemny zapach. - Nienawidzę. Naprawdę.
- Nie potrafię się od ciebie uwolnić, ale chce spróbować. - Odsunął mnie, a ja od razu zrobiłam kilka kroków do tyłu. Tak w razie co.
- Dlaczego ze mną byłeś? Z litości? - spytałam, bo to pytanie ciągle mnie nurtowało.
- Nie wiem Patt. Może tak bardzo się nienawidziliśmy na początku, że pomyliliśmy, to uczucie z czymś więcej.
Stałam i jak idiotka wpatrywałam się w chłopaka, który wcale nie zaprzeczył, że był ze mną z litości. Nie patrzał na mnie. Jego wzrok przesuwał się po całej kuchni, ale dokładnie mnie omijał. Teraz on wziął się za podziwianie architektury? Chciałam mu to wytknąć, jednak bałam się dźwięku własnego głosu. Przypomniały mi się słowa Sano ,,Może powinnaś coś zrobić ze swoim życiem". Mogłam, ale bałam się zmiany na gorsze. Odprowadziłam Eddiego wzorkiem, aż do swojego pokoju. Zamknął cicho drzwi, zostawiając mnie samą. Czułam się taka pusta i... samotna? Mimo domu pełnego ludzi czułam się samotna. Smutek walczył z nienawiścią i upokorzeniem. Nie była, to sprawiedliwa walka. W moim sercu przegrana była oczywista, tylko kogo? Moja czy innych? Przecież jakbym nie postąpiła jestem tą przegraną. Tą, która nie powinna żyć i nie długo nie będzie. Mój wzrok przykuło coś błyszczącego. Podeszłam i podniosłam wystający spod lodówki kawałek szkła. Pewnie była to pozostałość po moim  poprzednim napadzie szału. Obracałam przez chwile w dłoniach szkło i bezwiednie przyłożyłam do nadgarstka. Czułam na skórze chłód i patrzyłam na lekko wystającą żyłkę. Krew pulsowała, a w głowie huczało. Gdzieś pod grubą warstwą myśli chciał przebić się głos Lavreia.  Ale skutecznie go zagłuszałam, nie pozwalając mu jednocześnie na wstęp do mojej świadomości. Jakbym straciła kontrole nad swoim ciałem, coraz bardziej naciskałam szkłem na skórę. Nawet nie poczułam bólu, kiedy małe plamki krwi zaczęły wyciekać z rozcięcia. Jak w amoku wbijałam szkoło głębiej. Chciałam poczuć ból, jaki czuje Kara. Ale może tak naprawdę, to ja cierpiałam bardziej? Moim obowiązkiem była obrona Zguby Anubisa, a użalając się nad sobą byłam bezużyteczna. Nie zastanawiając się, wstałam pozwalając odłamkowi szkła upaść na podłogę i poszłam do swojego pokoju.

Stałam nad łóżkiem Kary i patrzyłam jak jej pierś lekko się unosi, żeby po chwili opaść. Co by się stało, gdybym zatrzymała jej serce? Zabiła ją... Osunęłam się i oparłam o jej łóżko. Chciałam wyrzucić te myśli z głowy, ale one były ze mną na każdym kroku. Pokazywały mi miliony sposobów na śmierć, której nie chciałam. Ani swojej, ani innych. Nie radziłam sobie z tym sama, a nikogo nie miałam. Tylko luki w pamięci i moje marne życie. Tak bardzo nie chciałam tak żyć, a jednocześnie bałam się swojej śmierci, która miała przecież nie długo nadejść. Schowałam twarz w dłoniach, nie chcąc nawet patrzeć na ten pokój. Joy siedziała u Jeroma, więc tylko Kary oddech zakłócał moją upragnioną ciszę. Po kilku minutach doszło do tego skrzypienie łóżka i kroki.
- Patt? - Do moich uszu dobiegł cichy głos Tatiany. - Możesz to zrobić.
- O czym ty mówisz? - Podniosłam na nią głowę. Kucała na przeciwko mnie i spoglądała smutnymi, zmęczonymi, brązowymi oczami.
- Idź do niego. Wytarguj życie dla nas obu- mówiła cicho, obejmując moje dłonie. - Nie potrafię tak żyć. W każdym śnie widzę, jak mnie zabijasz. Jak zabijasz poprzednie Zguby Anubisa. Jestem tym zmęczona.
- Kara, o czym ty gadasz? Nigdy bym cie nie skrzywdziła...
- Wiem i rozumiem, że to tylko sny. Martwisz się tym, że cierpię. Kompletnie zapomniałaś o sobie, bo przecież to ty cierpisz bardziej. Dlatego powinnaś, to zrobić zarówno dla mnie jak i dla siebie.
Puściła moje dłonie i wyciągnęła z kieszeni moich dresowych spodenek chusteczkę poplamioną krwią. Jej krwią. Zgniotła ją w kuleczkę i włożyła w moją dłoń, zaciskają z całej siły palce na niej. Burza ciemnych włosów zasłaniała jej bladą twarz.
- Kiedy dowiedzieliśmy się, że serce Zguby Anubisa można zdobyć tylko poprzez dobrowolne oddanie lub samobójstwo wydawało mi się to wręcz śmieszne. Nie wyobrażałam sobie, jakbym mogła się zabić, ale teraz... rozumiem to. Fizycznie jest w porządku, jednak rozpadam się od wewnątrz. - Spojrzała na mnie błagalnie. Uniosła leciutko kąciki ust w wymuszonym uśmiechu, choć jej oczy z każdą chwilą robiły się coraz bardziej zaczerwienione. - Już rozumiem, co to znaczyło. Pewnie właśnie tak Henot wykończył moje poprzedniczki. Umarły, choć znalazły sposób, żeby nie oddać mu serca. My go jednak nie znamy. Ja nie chce podzielić ich losu, a ty jesteś moją ostatnią szansą. Inaczej wszystko potoczy się tak samo.
Patrzyłam jak jej policzki robią coraz bardziej mokre od łez. Próbowała je powstrzymywać, ale nie udawało się. Nie dziwiło mnie jej zachowanie. Poprzednie Zguby Anubisa zginęły. Może właśnie dlatego Lavrei postanowił spróbować czegoś innego. Skoro jego poprzednie działania nie dały skutku, to postanowił zagrać inaczej. Wykorzystał do tego mnie. Bawił się mną, kiedy ja uważałam go za przyjaciela. Znowu ktoś mnie zostawił... znowu zostałam oszukana. W tej chwili byłam pewna jednego. Kara miała raję. Jeżeli nic z tym nie zrobię wszystko potoczy się jak dawniej i ona również zginie. Już teraz o tym myśli, a może być tylko gorzej.
Zacisnęłam palce na chusteczce i wstałam, czując ból połamanych żeber. Kara ciągle kucała, bujając się w przód i tył ze schowaną twarzą w dłoniach. Ignorując jej szybki oddech oraz zły stan wyszłam szybkim krokiem z pokoju. Zeszłam po schodach starając się nie robić zbytniego hałasu. Przez kuchnie dostałam się do pralni, a stamtąd już na podwórze. Nie wahałam się. Od razu ruszyłam ku granicy lasu. Ciemność nie budziła we mnie lęku, bo wiedziałam, że ona na mnie czeka. Czekała już od dłuższego czasu. Wiatr targał moimi włosami i łaskotał odkrytą skórę. Miałam na sobie tylko piżamę, ale nie czułam zimna. Mimo to, palce szybko mi skostniały, a policzki zrobiły czerwone i piekły. Z każdym krokiem las pochłaniał mnie coraz to bardziej, a ciemność otulała z każdej strony, nie chcąc przepuścić przez swoje konary, choć odrobiny poświaty księżyca.


Z perspektywy Eddiego
Co jakiś czas z głośników mojego laptopa wydobywała się irytująca melodyjka i jakieś piski. Po skończeniu filmu Anna wzięła się za granie w jakieś smoczki. Po wykończeniu ostatniego, przygarnęła nowego. Poprawiła narzucony na ramiona zielony koc. Noc była dzisiaj chłodna i dopasowana do mojego nastroju. Siedziałem na łóżku, oparty o ścianę wysłuchując tłumaczeń Anny. Namawiała mnie do kupna własnego smoka. Miałem ochotę ją wykpić. Czasami naprawdę zachowywała się jak małe dziecko. Na przykład teraz, siedząc na moim łóżku i emocjonując grą. Tak bardzo różniła się od Patrici, że nawet nie potrafiłem z nią prowadzić dyskusji. Chciałem jakoś odciągnąć swoje myśli od Williamosn, ale nie koniecznie mi to wychodziło. Przemoczony szczeniaczek - nigdy tak o niej nie myślałem, ale teraz... Chciałem się nią opiekować. Przygarnąłbym takiego szczeniaczka. Westchnąłem znużony własnymi myślami. Nie wiedziałem, co czuje i co mam dalej robić ze swoim życiem. Po prostu nie widziałem go bez niej. Próbowałem ją zastąpić Anną, ale im dłużej z nią przebywałem tym bardziej mnie wkurzała. Oczywiście miała swoje dobre cechy, ale reszta była nie do wytrzymania. Mimo wszystko, lubiłem ją.
- Telefon ci dzwoni - odezwała się czarnowłosa, nie odrywając wzroku z monitora.
Sięgnąłem leniwie po telefon leżący na komodzie. Nim nacisnąłem zieloną szczałke Kara się rozłączyła. Postanowiłem zajrzeć do dziewczyn. Powiedziałam Annie, że idę do kuchni po coś do jedzenia i wyszedłem z pokoju.
Już pod drzwiami usłyszałem szloch. Wszedłem do pokoju i co zobaczyłem? Kare, siedzącą na łóżku i bujającą się jak w transie. W dłoni ściskała telefon, a drugą zaciskała na swoich ustach bezskutecznie próbując uciszyć łkanie. Omiotłem pokój szukając Joy, albo Patrici. Żadnej jednak nie było. Podszedłem do Tatiany i usiadłem na łóżku.
- Ona poszła - wybełkotała, podnosząc na mnie wzrok. - Pozwoliłam jej pójść, choć widziałam jej śmierć.
- Co jest?
Odwróciłem się na dźwięk tego głosu. Anna stała w drzwiach i ze zmartwieniem obserwowała Tatiane. Splotła ręce na piersi i czekała na odpowiedź.
- Patricia zniknęła - powiedziałem.
Anna westchnęła i wyszła z pokoju. Kazałem Karze nie ruszać się z miejsca w takim stanie, a sam pobiegłem za czarnowłosą. Zbiegłem po schodach i do salonu, ale zastałem tam tylko Fabiana i Alfiego, którzy grali w karty.
- Czy nikt w tym domu nie śpi w nocy? - spytałem zirytowany. - Widzieliście Anne?
- Kłótnia miłośna? - spytał Fabian. Wiedziałem że ma mi trochę za złe umawianie się z nią. W końcu Patt nadal była jego przyjaciółką. - Wyszła przez pralnie - odpowiedział, widząc że to poważna spawa. - Idziemy jej szukać?
- Tak. I przy okazji też Patrici.
- Co?
- Też znikła. Pokłóciliśmy się trochę - dodałem po chwili.
- Wszystkie dziewczyny od ciebie uciekają Eddie - wtrącił Alfie, szczerząc się głupkowatą.
Zignorowałem to i razem z Fabienem wybiegłem na podwórze.



Szłam przed siebie czując na plecach wbijające się w skórę spojrzenie czarnych ślepi. Podnosiłam wysoko nogi, żeby nie wywalić się o żaden wystający konar. Im bliżej byłam celu, tym bardziej dopadały mnie wątpliwości, ale nie mogłam się już cofnąć. W końcu po kilkunastu minutach marszu dotarłam do dobrze mi znanej krypty Frobishera. Nogi same mnie tu zaprowadziły, a teraz tylko stałam i ilustrowałam wzrokiem posąg. Drzwi do krypty znajdowały się po drugiej stronie. Rozważałam, czy aby nie zajrzeć do środka, ale coś przygwoździło mnie do ziemi. To samo, co prowadziło mnie aż tutaj. Najpierw usłyszałam głos, a dopiero później sylwetkę wyłaniającą się zza posągu.
- Długo ci zajęło dojście tutaj - odezwał się, a w jego głośnie brzmiała donośna nuta satysfakcji. - Widzę, że nie dałaś sobie po drodze odebrać serca.
- Przejdźmy do rzeczy - powiedziała szybko, chcąc jak najszybciej to zakończyć. - Przedyskutujmy warunki.
Postać w ciemnym płaszczu i kapturze zasłaniającym twarz zaśmiała się. Od tego dźwięku ciarki przeszły po całym moim ciele. Starałam się nie pokazać tego po sobie. Wyprostowałam się, unosząc głowę i wpatrując prosto w rozmówcę.
- Śmieszysz mnie mała - oznajmił rozbawiony. - Chcesz dyktować swoje warunki królowi i najpotężniejszej istocie, które w życiu widziałaś. Osobie, która mogłaby cie zabić jednym skinieniem dłoni.
- Gdybyś chciał mnie zabić, to nie proponowałbyś mi dojścia do Rady, Henocie - przypomniałam mu, próbując opanować drżenie głosu.
- Gwarantuje ci nietykalność, ale tylko jeżeli dołączysz do Rady. Do mnie należysz już od dawna.
- Gardzę tobą jak psem - wyznałam bez ogródek.
- Więc co tutaj robisz?
Zawahałam się. Tak naprawdę sama nie byłam pewna. Robiłam to dla Kary, czy samej siebie? Chciałam ją ratować, czy ulżyć samej sobie? Przecież mogłam robić, co chce skoro i tak miałam zginąć. Przypomniało mi się na nasze pierwsze spotkanie w szkole, albo przynajmniej pierwsze, które pamiętam. I jego słowa ,,Chce tylko twojej obietnicy, że jeśli będziesz miała kłopoty przyjdziesz do mnie."
- Powiedziałeś mi, że jeżeli będę miała kłopoty, to mam do ciebie przyjść. Jestem więc.
- Zapamiętałaś - powiedział szczęśliwy. - Powiedziałem także, że chce pokazać ci, iż człowieczeństwa można się pozbyć, a co za tym idzie także łez i rozpaczy.
W jednej chwili pojawił się przed mną i wyciągnął w moi kierunku dłoń. Trzęsłam się zarówno z zimna jak i strachu. Spod rękawa płaszcza pojawiała się koścista dłoń, owleczona resztkami skóry. Położył ją na mojej klatce piersiowej. Poczułam to samo, co kiedyś. Potęgę przelewającą się na moje ciało, ale przede wszystkim spokój, jakby wszystkie zmartwienia i problemy uleciały ze mnie. Te wszystkie odczucia owijały mnie jak ciepły, gruby koc. Miałam ochotę zamknąć oczy i zasnąć.
- Możesz tak żyć - wyszeptał spokojnie. - Musisz tylko dołączyć do Rady.
- A co z moją przyjaciółmi? Zgubą Anubisa? - pytałam, choć nie słyszałam nawet własnego głosu.
- Jeżeli dołączysz złożę przysięgę, że ich nie tknę. Przestane nawiedzać w snach i zadręczać za dnia - mówił, opatulając mnie coraz szczelniej czarnym kocem. Sięgnęłam do kieszeni spodni i wygrzebałam z nich chusteczkę z krwią Kary. Uniosłam ją w jego stronę i patrzyłam tępo jak rozpada mi się w dłoni, a drobne jej strzępy porywa nocy wiatr. - Niech to będzie dowód.
- Ja... nie wiem, co zrobić - wyznałam.
- Choć do mnie. Zostać ze mną. Bo ja cie nigdy nie opuszczę. Mój dom będzie na wieki twoim domem, do którego zawszę będziesz mogła wrócić.
Jego słowa wtapiały się w mój umysł. Wypierały inne myśli, które przyprawiały mnie o smutek. Było mi tak dobrze... Nie wyobrażałam sobie powrotu do wcześniejszego stanu. Do tamtych uczuć i bólu. Przytaknęłam głową i wzięłam głębszy wdech. Otworzyłam oczy nawet nie wiedząc, kiedy je zamknęłam. Szukałam wzrokiem oczu Henota, ale były ukryte w gęstej ciemności.
- Zgadzam się - powiedziałam, ledwo poznając brzmienie własnego głosu. Nie było w nim już strachu.
Henot zabrał dłoń z mojego ciała, a ja poczułam jak moje serce zwalnia. Trwało to chwile. Biło coraz wolniej, aż w końcu zaczęło swój nowy rytm. Wolniejszy...
- Uwierz mi, że to najlepsza decyzja zarówno dla ciebie, jak i innych - powiedział i zrobił krok do tyłu. - Teraz wracaj do siebie i pilnuj Zguby Anubisa.
Zrobił jeszcze kilka kroków do tyłu i straciłam go z oczu. Ciemność pochłonęła go, ale ciągle czułam na piersi jego dłoń. To uczucie spokoju nie minęło. Zostawił mi je tak jak obiecał. Uśmiechnęłam się, bo byłam szczęśliwa. Już nigdy nie będę musiała przeżywać tamtych emocji. Byłam wolna, jak jeszcze nigdy w życiu. Odwróciłam się na pięcie i wolnym krokiem ruszyłam drogą powrotną do Anubisa. Rozkoszowałam się chłodem i nocnym powietrzem. Byłam wolna.

Do moich uszu dobiegły jęki. Byłam dopiero w połowie drogi do domu, więc nie powinno tu nikogo być. Nie zmieniając trasy szłam przed siebie, zbliżając się coraz bardziej do jęków. Omijając jedno z drzwi zobaczyłam na poboczu, schowaną w krzakach postać. Jej czarne włosy nikły w ciemność, za to zielone oczy iskrzyły. Jej łkanie odbijało się echem. Siedziała na ziemi z podkulonymi pod siebie kolanami i głową zwróconą ku górze. Również spojrzałam w górę i od razu dostrzegłam dużego, czarnego jak smoła ptaka. Pożeracza serc, który miał prowadzić ludzi do Henota, lub pożreć serce osoby, która nie jest tego godna. Co jakiś czas ptak nurkował w dół, rozpościerając czarne skrzydła, wtedy Anna wymachiwała rękoma, chcąc go odgonić. Poniżej jej szyi, na odsłoniętym dekolcie, była mała ranka. Jakby ślad po wbitym gwoździu, albo ślad po dziobie, który chciał sobie wydrążyć tunel do serca. Stałam tylko i obserwowałam, jak dziewczyna walczy o życie. Nie miałam ochoty jej pomagać. Coś mnie blokowało. Jednak nie mogłam jej zostawić. Ptak znowu zanurkował i tym razem ominął miotające się ręce Anny. Zanurzył ostre pazury w jej skórę na piersi. Wrzask poniósł się po całym lesie, kiedy ptak poderwał się do lotu ze strzępkami skóry w szponach. Z daleka dobiegł mnie dźwięk głosu Eddiego i Fabiana. Szukali jej. Powoli wycofałam się w głąb lasu i kiedy już znalazłam się kawałek dalej, ale widziałam Anne, podniosłam rękę ku górze i spojrzałam w czarne ślepia ptaka. Nie odrywając wzroku, przefrunął do mnie i osiadł na moim nadgarstku, wbijając lekko szpony w skórę. Zatrzepotał skrzydłami i złożył je przekrzywiając łepek. Spoglądał na mnie z wyrzutami, jakby chciał powiedzieć ,,A tak dobrze się bawiłem". Nie chciałam, żeby Fabian zauważył, że to ten sam ptak, który przesiaduje u nas na parapecie od kilku tygodni.

Weszłam do pokoju i ledwo przekroczywszy próg drzwi, rzuciła się na mnie Kara. Czułam jej drżenie oraz dźwięk moich biednych połamanych żeber, które ciężko znosiły takie obejmowanie.
- Żyjesz - odezwała się po chwili, odrywając ode mnie i siadając na swoim łóżku. Zamknęłam drzwi i sama położyłam na swoje.
- Serio? Dobrze, że mówisz, bo bym nie zauważyła - zakpiłam.
- Kiedy wyszłaś miałam wizje - wyznała cicho, bawiąc się swoimi palcami u rąk. - Widziałam jak ktoś kładzie na twojej klatce piersiowej dłoń owleczoną resztkami skóry, a ty po prostu umierasz.
- Bzdety. Przecież żyje - powiedziałam szczęśliwa.- Już nic ci nie grozi, tak jak obiecałam.

Dobro i zło. Zostało to określone już na początku. Sibuna i Zguba Anubisa - dobro. Henot i jego Rada - zło. Dobro walczy ze złem. Sibuna broni Kare przed Henotem - czyli złem. Wszystko powinno być oczywiste, jak w bajkach. Tam dobro zawsze wygrywa. Jednak, czy można porównywać prawdziwe życie do książki o określonym gatunku?  Ale w takim razie po jakiej ja stronie stoję przyłączając się do Henota, który zarazem każe mi chronić Zgubę Anubisa. Jaki sens ma zlecenie ochrony osoby, którą chce się zabić? Czy moje dojście do Rady, jest dla niego ważniejsze niż ona? To nie książka tylko moje życie. Nie mogę zajrzeć na ostatnią stronę i zobaczyć, co się ze mną stanie, czy będę żyć. Niewiedza jest tu największym problem. Nikt nie poprowadzi mnie za rękę i nie powie, kiedy robię źle. Bo to jest moje życie. A w swoim życiu, każdy gra główną rolę. Ja wzięłam je w garść z zamiarem przebrnięcia przez wszystko, aby tylko zobaczyć swoją ostatnią, zapisaną stronę życia.