niedziela, 27 października 2013

Rozdział 34

Powoli. Najpierw jedno oko. Promienie porannego słońca od razy rzuciły się na mnie, jak wygłodniałe zwierze. Postanowiłam to przetrwać i po chwili, z wielkim trudem, otworzyłam drugie. Z głośnym westchnieniem poddałam się i zasłoniłam dłonią oczy na oślep wygrzebując się spod pościeli i wstając. Było ciepło. Chciałam jeszcze pospać, szczególnie, że wczoraj dojść późno wróciłam. Wspomnienia dotyczące wczorajszego spotkania były jakby we mgle. Najlepiej wymazałabym je z głowy, ale nie mogłam znowu czegoś zapomnieć. Najważniejsze, że wróciłam do Anubisa przed Eddiem i Fabianem. Odwróciłam się tyłem do okna i irytującego słońca. Grzebałam chwile w szafie szukając dobrze mi znanego z materiału czerwonego, cienkiego swetra. Jak zawsze był miękki i pachniał proszkiem Trudy. Miał wykrojony dekolt i rękawy sięgające do łokci. Nie cierpiałam golfów. Czułam się w nich, jakby ktoś mnie dusił. Sięgnęłam do półki powyżej nadal stojąc tyłem do okna i wyszarpałam spod innych ciuchów zwykłe jeansy. W drodze do łazienki do moich uszu dobiegła cicha melodia. Znałam ją skądś, ale byłam jeszcze nie rozbudzona. Kiedy schodziłam już ubrana do salony, ta melodia nadal unosiła się w domu, choć już głośniej. Przekroczyłam próg i to co zobaczyłam usadziło mnie ze zdziwioną miną w miejscu. Fabian siedział przy stole, a na przeciwko drzwi z gabinetu Victora oparte o krzesło. Między nimi na stole leżały zapalone świeczki i jedzenie. Była sałatka, kanapki, picie i inne słodkości. Rutter, spoglądał na drzwi rozmarzonym wzrokiem trzymając na kolanach gitarę i brzdąkając na niej. Dopiero po chwili doszło do mnie, co ta za melodia.
- Fabian, można wiedzieć dlaczego śpiewasz drzwiom kolędy? - spytałam, podchodząc bliżej. Chłopak spojrzał na mnie spod łba.
- Przeszkadzasz mi w randce - warknął cicho, jakby bojąc się że drzwi to usłyszą. - Spłoszysz mi dziewczynę.
- Kto normalny śpiewa na randce kolędy?
- No ale spójrz jak się cieszy.
- Tylko stoi.
- Nie! - zaprzeczył szybko, energicznie kiwając głową. - Ona delektuje się muzyką. Ogólne jest małomówna
- Boże, broń mnie przed takimi idiotami - powiedziałam i spojrzałam wymowie w sufit. Fabian prychnął i położył kanapkę na klamce drzwi.
- Proszę jedz - wyszeptał romantycznie.
Obserwowałam to wszystko nawet nie zauważając, kiedy koło mnie pojawił się blondyn. Przekrzywił głowę i przez chwile oboje spoglądaliśmy na zakochaną parę. Czekałam, aż zada mi w końcu, to oczywiste pytanie. Tymczasem Rutter nadal śpiewał kolędy.
- Patt, dlaczego świeczki palą się w dzień? - spytał zamyślony i palcami przeczesał włosy.
- Nie interesuje cie, dlaczego Fabian śpiewa kolędy drzwiom?
- E tam . - Machnął ręką. - Zdarza się.
- Ale on jest na randce z drzwiami! Może jakiś psycholog?
- Oj Gaduło, Gaduło. - Chłopak spojrzał na mnie litościwie i pokręcił głową. - Pokarzę ci jak to się robi.
Odskoczyłam jak oparzona od chłopaka, kiedy ten nagle krzyknął imię Mary obok mojego ucha. Aż ciarki przeszły po plecach. Obrzuciłam go oskarżającym spojrzeniem i pchnęłam z całej siły. Spodziewał się tego i złapał mnie za nadgarstek. Zobaczyłam na jego twarzy zaskoczenie, kiedy robiąc krok do tyłu, potknął się o nogę stołu i runął na ziemie, a ja poleciałam prosto na niego. Po chwili zbiegła do nas Mara. Najpierw spojrzała pytająco na nas, a później na Fabian. Przytaknęła głową.
- Hm rozumiem sytuacje, nie musicie nic mówić - powiedziała, marszcząc czoło. - Zaraz wracam.
Mara zniknęła z naszego zasięgu wzroku. Słyszałam jak skacze po schodach, a później trzaska drzwiami.. W tym czasie zdążyłam zwlec się z Eddiego, który tylko wylegiwał się na ziemi nie racząc mi pomóc. Usiadłam na kolanach obok niego i pchnęłam go w ramię, żeby otworzył oczy. On jedynie się uśmiechnął i chwycił mnie za rękę nie otwierając oczy ani na chwile. Otwierałam już usta, żeby go opieprzyć, kiedy do salonu z pełnym rozpędem wpadła Mara. Obiegła stół i oparła drzwi o krzesło obok drugich drzwi, a sama usiadła obok Fabiana.
- Podwójne randki są takie romantycznie - wyznała, opierając głowę na dłoni i kiwając nią w rytm kolędy. Te drzwi były jakieś...
- To drzwi od mojego pokoju? - spytałam, prawie krzycząc. - Kobieto!
- Moje nie chciały ze mną iść - broniła się. - Powiedziały, że wychodzą za chwile i nie mogą przełożyć spotkania.
- Spotkania?
- Biznesowego - powiedziała z satysfakcją. Duma odmalowywała się na jej szczęśliwej twarzyczce. Sięgnęła po brzoskwinie i położyła na klamce, życząc smacznego. - Twoje i tak by się z tobą nie umówił, więc je wzięłam. To chyba nie jest problem?... Chyba nie jesteś zazdrosna? Masz Eddiego.
- Właśnie! - krzyknął blondyn, otwierając raptowne oczy i podnosząc się na łokciach.
- I na choler wołałeś Mare? - spytałam, waląc go po głowie otwartą dłonią.
- Ej no! Nie wiedziałem, że twoje drzwi zgodzą się iść z nią na podwójną randkę. - Spojrzał na mnie badawczo i uśmiechnął się cwaniacko. - Przynajmniej cie uświadomiła, że masz mnie.
- Jesteś kundlem - przypomniałam mu, łapiąc go za kosmyk włosów i pociągnęłam. Jęczał, jakbym go szlachtowała. Uśmiechnęłam się. - Gardzę tobą.
- Dzięki, że mi przypomniałaś.
- Nie ma za co!
- Widzicie, jednak potraficie być dla siebie mili - wtrąciła Mara. - Kultura przede wszystkim.
- Oczywiście. Kochanie, kupić ci kostkę do gryzienia?
- Przecież ty nie chodzisz na zakupy - powiedział, próbując zabrać moją rękę z jego włosów. Nie ruszał się ani o centymetr, żeby tylko uniknąć pociągnięcia.
- Bo nie pomagasz mi ich nosić! Już ci to mówiłam!
- Pamiętaj Eddie - zaczął Fabian, nadal odgrywając na gitarze melodie kolędy. - Mężczyzna zawsze pomaga nosić kobiecie zakupy.
- Ale ona ich nie robi! - Bronił się zawzięcie.
- Eddie, to nie ma znaczenia. Mężczyzna pomaga kobiecie - dodała swoje Mara.
- Tylko, że Eddie to nie mężczyzna - powiedziałam, zerkając na chłopaka. - To pies. Zapchlony kundel.
- Aaaa to dlatego nie pomaga w zakupach. - Jeffrei pokiwała głową, jak gdyby naprawdę uważała Eddiego za psa. - Oh widziałam w sklepie taki fajny gryzak w kształcie pingwina! Chcesz Eddie?
- Dokup jeszcze środek na pchły - poprosiłam, patrząc z niesmakiem na blondyna. Biedak nie wiedział już, co mówić. Nagle zdziwienie na jego twarzy ustąpiło szerokiemu uśmiechowi.
- A więc uważasz, że jestem dla ciebie kundlem? - spytał. Zmarszczyłam delikatnie czoło. Coś mi tu nie pasowało, ale przytaknęłam ostrożnie widząc, że czeka na odpowiedź. - Dobra. Mi to pasuje. Więc o której masz zamiar mnie dzisiaj kąpać? - Zrobił minę niewiniątka i spoglądał na mnie ślepiami. Jak idiotka patrzyłam na niego, próbując wygrzebać się z sytuacji. Eddie musiał to dostrzec, bo drążył temat. - Sama mówiłaś, że jestem zapchlonym kundlem. Więc jako moja właścicielka musisz o mnie dbać i kąpać.
- Kto powiedział, że to ja jestem twoją właścicielką? Masz Anne.
- To ty nazwałaś mnie psem, więc należę do ciebie.
- Należysz... - powtórzyłam i spojrzałam na drzwi. - Dobra. Idź liż drzwi. W końcu jesteś psem.
- Nie!
- W takim razie do schroniska - stwierdziłam obojętnie, choć wkładałam dużo wysiłku, żeby się nie uśmiechnąć.
- Nie możesz!
- Czyżby? Albo schroniska, albo liżesz drzwi.
Wstałam i pociągnęłam Eddiego za włosy w kierunku drzwi, czyli dziewczyny Fabiana. Chłopak jęczał i wrzeszczał, że chce go oddać do schroniska. Bezlitośnie ciągnęłam go po ziemi za kudły. Fabian zaczął śpiewać nową kolędę, a Mara klaskała równo w dłonie, bujając się na wszystkie strony.
- Co to ma być? - Spojrzałam na właściciela głosu. Jerome stał w progu i spoglądam na wszystko ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Fabian i Mara są na randce z drzwiami - wytłumaczyłam. - Rutter śpiewa kolędy, a Eddie wtóruje mu jęczeniem.
- Wcale nie! - Zaprzeczył blondyn. - Grozisz mi oddaniem do schroniska.
- Chętnie pomogę! - Zgłosił się Jerome, widocznie szczęśliwy z pomysłu.
Nagle nie wiadomo z kont wyskoczyła Willow. Jej żółtka sukienka falowała, kiedy podbiegła do Eddie. Zaczęła coś wrzeszczeć o tym, że nie mogę oddawać tak bezlitośnie psów do schroniska. Wyjęła z ledwie widoczniej kieszeni w sukience smycz i zbliżała się powoli do blondyna. Zdezorientowana wypuściłam jego włosy i chłopak zerwał się na nogi. Uciekał podczas gdy Willow biegała za nim cmokając jak do prawdziwego psa. Nie minęło kilka minut, a w salonie pojawiła się Trudy. Nagle zapanowała kompletne cisza. Wszystkie pary oczu były zwrócone ku opiekunce. Nawet nie spostrzegłam, kiedy Eddie pojawił się obok mnie i oparł głowę na moim ramieniu.
- Trudy, wychodzę na spacer z Fioną! - krzyknął z korytarza Lewis, zakłócając ciszę. Willow podbiegła do niego bezgłośnie i ciągnąć za sobą dywan wyszli z domu.
- Może zmieńmy nazwę domu Anubisa na psychiatryk? - zaproponował Jerome, obserwując jak Fabian i Mara wychodzą z domu, ciągnąc za klamkę drzwi.
- I teraz nie mam co lizać - skwitował Eddie z udawanym smutkiem. Bo w końcu kto chciałby lizać drzwi?

Siedziałam na swoim łóżku szorując nogami po podłodze. Mieliśmy wolne od szkoły na dwa tygodnie, czyli tak jak co roku. Jak to mówią nauczyciele ,,Będziecie mieli czas na nadrobienie zaległości w nauce i odrobienie zaległych prac". Prawda była jednak okrutna. Uczniowie, a przynajmniej ogromna większość, kompletnie nic nie robiła. Na te dwa tygodnie szkoła odchodziła w zapomnienie znudzonych, zmęczonych nią uczniów i nikomu do głowy by nie przyszło zajrzeć do zeszytów. Nawet dotknięcie ich było jak zaraza dżumy. Oczywiście należałam do tego grona. Joy i Kara siedziały u Mary próbując wytłumaczyć jej, że nie powinna się teraz uczyć. A ja? Cieszyłam się spokojem i brakiem szeptów w głowie oraz dziwnych myśli. Podrzucałam w ręku busole. Od Tatiany można było zobaczyć na kilometr otaczające ją szczęście. Odżyła. Oddała mi również busole. Patrzenie na nią przyprawiało ją o bolesne wspomnienia nocnych koszmarów, a przecież teraz już jej nie potrzebowała. Henot dotrzymał słowa.. Nie protestowałam, przyjmując ją. Przecież należała w sumie do mnie. Członkowie Sibuny oczywiście o niczym nie wiedzieli, nadal szukali czegoś więcej o Zgubie Anubisa. Jednak teraz bardziej skupili się na szkole i swoim życiu. Dobrze. Mimo wszystko czułam się dziwnie bez obecności Lavreia było... dziwnie pusto. Nawet jeżeli tylko wykorzystywał mnie do swoich celów, to jego obecność wcale nie była ciężarem. Z drugiej strony nie chciałam go widzieć i słuchać jego kazań.
Czy żałowałam swojej decyzji?
Zadawałam sobie, to pytanie już kilka razy w ciągu tej godziny, ale zawsze dochodziłam do wniosku, że za każdym razem zrobiłabym tak samo. Niczego nie żałowałam. Nawet nie wiem, w którym momencie moje życie straciło dla mnie samej znaczenie. Tej nocy, kiedy zaczęły wracać mi strzępki pamięci i zbiłam to lustro. Wszystko się wtedy diametralnie zmieniło. Wszystko wokół mnie i we mnie.
- O czym ja myślę... - jęknęłam cicho, zamykając na chwile oczy.Byłam taka sfrustrowana tym wszystkim.
Rozkoszowałam się ciepłymi promieniami słońca opadającymi na moją twarz. W tym świetle można było dostrzec kurz osadzony na meblach i różnych przedmiotach. Odwróciłam głowę, kiedy drzwi cicho zaskrzypiały. Najpierw do pokoju wpadł mocy, męski zapach perfum, dopiero później wszedł Jerome. Wyglądał poważnie, jakby kroiła się jakaś dłuższa, poważna rozmowa. Skrzywiłam się na samą myśl.
- Już się krzywisz, a jeszcze się nie odezwałem - zauważył chłopak, zamykając drzwi i siadając obok mnie na łóżku.
- Masz taką poważną minę. Czyżby skończyła ci się Schauma?! - Omal nie krzyknęłam. Nawet nie chciałam myśleć, co tym razem zrobiłby, gdyby skończył mu się jego kochany szampon. Ostatnim razem walił Alfiego dywanem po twarzy wrzeszcząc, że ma na twarzy pająka. Podejrzewam, że był to pewien odwet za ostatnią taką akcje, kiedy to on obrywał dywanem na korytarzu. - Spokojnie Jerome! Oddychaj! Wdech, wydech, wdech, wdech.... eee znaczy wydech...!
- Już dawno bym się udusił - poskarżył się. Kąciki jego ust uniosły się w górę w uśmiechu. - Mam pod łóżkiem dwa kartony zapasowych Schaum - pochwalił się z dumą. - Wole być przygotowany. Ale nie po to przyszedłem.
- Więc po co? Zakłócasz moją pozytywną aurę.
- Twoja i tak już czarniejsza być nie może. Nawet Willow tak uważa.
- Nie prawda! - Zaprotestowałam z udawanym oburzeniem. - Moja jest mega różowa.
- Tsaaa jasne. Wmawiaj sobie, mała.
- Różowa!
- Czarna!
- Różowa!
- Czarna!
- Róż... W ogóle po co tutaj przylazłeś? - Spytałam, kończąc tą bezsensowną kłótnie o kolor mojej RÓŻOWEJ aury. Tak, moja była różowa, a wokół niej był rozsypany żółty brokat i biegały po niej jednorożce... Kurde, że co?! Naprawdę nie mam większych problemów, niż kolor aury?
- W sumie, to dlatego - szepnął chłopak blisko mojego ucha.
Na początku całowaliśmy się delikatnie. Lekko muskając się ustami. Jego ręka wsunęła się pod moje włosy i opadła na kark. Przesuwał opuszkami palców po skórze, powodując ciarki, a co jeszcze gorszę, ekscytacje.Nie chciałam go odpychać. Clark wpił usta w moją dolną wargę. Odsunął się na chwile, na nie więcej, niż jeden centymetr. Jego szybko oddech muskał moją skórę. Jakby chciał zobaczyć, czy zaraz nie wybuchnę i nie zepchnę go z łóżka. Po chwili, nie widząc żadnego sprzeciwu z mojej strony, zaczął znowu mnie całować. Intensywniej, z większą zawziętością. Podobało mi się to. Biło od niego pożądanie i równie zawzięcie oddawałam pocałunki. Czułam przyjemne mrowienie na ustach, kiedy wsunął język w moje rozchylone wargi. Wolną rękę położył na mojej tali i lekko popchnął na łóżko. Utonąłem w tych pocałunkach i w tym zatraceniu nawet nie zauważyłam, kiedy chłopak leżał już na mnie i całował jeszcze bardziej zawzięcie niż wcześniej, o ile to w ogóle możliwe. Moja dłoń powędrowała na jego brzuch. Ścisnęłam białą koszulkę, czując pod spodem napięte mięśnie. Zapach Jeroma łaskotał mnie w nozdrza. Czułam jak moje zmysły wariują, a namiętność buzuje we mnie i podgrzewa krew w żyłach. Byłam zachłanna. Chciałam mieć go jeszcze bliżej. Przejechałam czarnymi, ostrymi paznokciami dłoni po jego karku i jeszcze bardziej przysunęłam do siebie.

Szłam, choć tego nie czułam i nie ruszałam kończynami. Nie mogłam nawet przekręcić głową. Wiatr poruszał liśćmi na piaszczystej drodze przede mną, ale kompletnie nie czułam go na skórze. Ilustrowałam, to co było w moim zasięgu wzorku. Po obu stronach rozciągały się barierki sięgające mi do pasa. Odpadająca, zielona farba i zardzewiałe, krzywe pręty zapewne były wynikiem starości. Szłam drogą, która po kilku metrach opadała w dół i znikała w gęstym, czarnym lesie. Most. Zwykły most w środku lasu. Najbardziej przerażała mnie bezwładność własnego ciała. Kiedy doszłam do barierki po prawej stronie spojrzałam w dół, zaciskając palce na poręczy. Czułam pod nimi chropowatą, złuszczoną farbę. Dojść szeroka, zielonkawa od zanieczyszczeń rzeka płynęła pode mną swoim własnym, powolnym nurtem. Drzewa rosnące na jej brzegu chyliły się ku niej wystawiające swoje konary spod nieprzejrzystej wody.  Sama się zdziwiłam, kiedy napięłam mięśnie ramion pod skórzaną kurtką i sprawnie wskoczyłam na barierkę. Kucnęłam na piętach i spoglądałam przed siebie. Czarne niebo z pojedynczymi gwiazdami nie pozwalało na podziwianie widoków. Otaczał mnie tylko las i ciemność oraz moje szalejące emocje. Byłam rozpalona, a skóra mnie łaskotała. Nim zdążyłam pojąć, co się dzieje już skakałam. Zimno wstrząsnęło konwulsyjnie moim ciałem, kiedy wpadłam do lodowatej wody. I jeszcze tylko rozdzierający buł w okolicy łopatki, metaliczny posmak krwi w ustach i już nic nie czułam. Przez mniej niż sekundę po prostu mnie nie było. 


Czyjś język łaskotał mnie wewnątrz moich ust. Ugryzłam go delikatnie, ale kiedy to nie poskutkowało ugryzłam mocniej. Jednak dopiero po chwili Jerome zrozumiał przekaz i odsunął swoje usta na kilka centymetrów, żeby móc spojrzeć mi w oczy. Ciężar jego ciała przygniatał mnie do łóżka, a jego dłoń muskała opuszkami palców moją skórę na plecach niebezpiecznie blisko rozpięcia stanika. Oddychał głośno i szybko jak ja. Spoglądałam w jego oczy i pozwalałam, żeby adrenalina odeszła ustępując miejsca zdrowemu rozsądkowi. Dopiero teraz, choć już trochę za późno, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, co ja właściwie robię. Odwróciłam wzrok i próbowałam odepchnąć chłopaka. Nie protestował, chyba również zdając sobie sprawę, że za daleko się posunęliśmy. Wstał ze mnie i pomógł mi się podnieść do pozycji siedzącej.
- Pójdę już - powiedział cicho, wkładając ręce do kieszeni. Nie podobał mi się ten gest. - Przepraszam... trochę za daleko, to zaszło...
Umilkł raptownie, a ja powędrowałam za jego spojrzeniem. W drzwiach stał chłopak, którego przez cały ten czas próbowałam zepchnąć w zakamarki mojego umysłu. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żeby podskoczyło mi ciśnienie. Nawet nie musiał pchać mi języka do ust, jak to robił Jerome. Ten drugi zresztą od razu się ewakuował mijając szerokim łukiem blondyna w drzwiach.
- Czeeeść Eddie - przywitałam się z uśmiechem. W sumie naprawdę się cieszyłam, że go widzę tylko dlaczego w takich okolicznościach?
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy tylko zamknął drzwi. Stanął na przeciwko mnie i zilustrował całą wzrokiem, jakby sprawdzając, czy jestem cała.  - Mam go zabić?
- Co by miało być nie w porządku? - spytałam, udając że nie wiem, co ma na myśli. - Wszystko dobrze. A co u ciebie?
- Serio? - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Właśnie zabawiałaś się z tym jełopem, a teraz się mnie pytasz co u mnie?!
- Nie wyobrażaj sobie za wiele - sprostowałam szybko. - Zazdrosny jesteś? Przecież ja musiałam patrzeć, jak liżesz się z Anną. A może robiliście coś więcej?
- Zgłupiałaś do reszty? Nie tknąłbym jej za nic.
- Więc wyjaśni mi w końcu po jaką cholerę z nią jesteś? - Próbowałam nie krzyczeć. Nie chciałam, żeby ta rozmowa zamieniła się w kolejną kłótnie.
- Bo nadal mi na tobie zależy. - Uśmiechnął się i usiadło obok mnie na łóżku. - To jak? Kąpiesz mnie dzisiaj?
- Kompletnie cie pojebało? - zaśmiałam się i wytarmosiłam jego włosy. - Mój pieseczek.
- Ej! No bez przesady!
- Chciałeś być psem, to nim bądź - stwierdziłam.
- Dobra.
Blondyn obrócił się i położył głowę na moich kolanach po czym wziął moją dłoń i przeniósł na swoje włosy. Piesek chciał, żeby pani go pogłaskała. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Powoli przeczesywałam palcami jego kudły. Poczułam jak splata swoje palce z moją drugą dłonią. Czy naprawdę byłam, aż tak szczęśliwa, że tu jest? Nie z Anną... ze mną.
- Nie uważasz, że nasza relacja jest trochę niezdrowa? - spytałam, unosząc jedną brew.
- Niezdrowe, to jest to, jak mi na tobie zależy - powiedział cicho, jakby bardziej do siebie. Otworzył niebieskie oczy i spojrzał na mnie badawczo. - Co jest między wami?
- Nic - odpowiedziałam, choć nie byłam tak do końca pewna.
- Nie powinienem tu zostawać. - Westchnął puszczając moją dłoń i wstał. - Najpierw całujesz się z nim,a teraz siedzisz ze mną. - prychnął, kierując się do drzwi.
Wstałam raptownie i stanęłam na przeciwko niego. Nie wiem dlaczego. Może po prostu tak dawno z nim nie przebywałam, że stęskniłam się za nim?
- Wiesz, że tak nie jest. Jerome, to... Jerome - wypaliłam, nie mogąc znaleźć odpowiedniego wyrażenia. Eddie tylko westchnął i spróbował mnie minąć. Złapałam go za koszulkę na klatce piersiowej. - Nie masz prawa być zazdrosny. Ja znosiłam Anne, choć dobrze wiesz, że mnie to bolało! Cholera, dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że cie kocham?! Że wolałabym, żebyś to ty tutaj był wcześniej?!
Stałam tam jak idiotka z całej siły próbując powstrzymać łzy. Nie chciałam się przy nim rozkleić. Nie chciałam, żeby myślała, że aż tak mi zależy, kiedy przez cały ten czas udawałam, że wszystko jest w porządku. Okłamywałam jego i samą siebie. Choć jaki, to miało teraz sens? Właśnie mu powiedziałam, że go kocham...
- Jaka ja jestem głupia - powiedziałam cicho i ku własnemu zdziwieniu usłyszałam, jak głos mi się załamał. - Wyjdź z tond. Idź do Anny - zwróciłam się do chłopaka.
- Nie mogę, trzymasz mnie za koszule - powiedział z nutką rozbawienia, która jeszcze bardziej mnie zezłościło. Koleś świetnie się bawił. Puściłam skrawek materiału i od razu poczułam, jak jego sile ramię przyciąga mnie bez problemu do siebie. Pchnęłam go z całej siły i otwartą dłonią uderzyłam w policzek. Jednak wcale nie było mi lepiej, tylko gorzej. A ten cholerny idiota zamiast wyjść z pokoju, ponownie mnie do siebie przyciągnął i schował w ramionach. Ściskałam mocno powieki, żeby tylko powstrzymać łzy. Schowałam twarz w jego koszuli i nie chciałam puszczać za nic na świecie. Tak bardzo tęskniłam za jego dotykiem...
- Eddie!
Nie daleko pokoju rozbrzmiał znajomy głos Anny. Westchnęliśmy w tym samym momencie, a jego uścisk zelżał, aż w końcu po prostu mnie puścił.
- Teraz lecisz do Anny - stwierdziłam z niesmakiem. - Proszę cię bardzo, idź do niej. Leć!
- Oj Gaduło. - Pokręcił głową z uśmiechem. Spojrzał na mnie, jak na małe dziecko, które nie rozumie znaczenia nowo poznanego słowa. Złożyłam ręce na piersi. - Zaraz do ciebie wrócę i obejrzymy jakiś film. Okey?
- Nie. Wyjdź i nie wracaj! - Wróciłam na swoje łóżko i usiadłam, skupiają wzrok na oknie.
- Foch? Naprawdę, jak z dzieckiem. Zaraz wrócę.
Prychnęłam, kiedy wychodził z pokoju. Mam nie wiernego psa. A tu przecież mój pies. Mój chłopak. Nawet jeżeli ja nie chce z nim być, to nie znaczy, że może być z inną dziewczyną.
- Mam do niego prawa autorskie - powiedziałam na głos, przekrzywiając w złości głowę. Przejechałam opuszkami palców po małej bliźnie na łopatce. Bolała. Nawet nie pamiętałam skąd ją mam. Przynajmniej do teraz. - Wracają wspomnienia. Ciekawe czego jeszcze nie pamiętam - szepnęłam rozmasowując bliznę.


Z perspektywy Eddiego
Anne spotkałem na schodach, kiedy już schodziła na dół. Usłyszała moje kroki i odwróciła się z uśmiechem. Jej czarne włosy były lekko zakręcone i przy każdym ruchu jej głowy podskakiwały jak sprężyna. Poprawiła szybko swoją czarną bokserkę i pobiegła do mnie. Uniosła jedną brew zauważając czerwony ślad na policzku. Pokiwała głową.
- Ciężko z nią - odezwała się i pogłaskała po policzku.
- Nie mam dzisiaj zbytnio czasu - powiedziałem. Miałem nadzieję, że nie zapyta dlaczego.
- Tylko nie zdradź mnie z nią - poprosiła cicho, spuszczając głowę. Zabrała dłoń i schowała ją do kieszeni spodni. Po chwili milczenia podniosła wzrok  z powrotem na mnie.
- Nie zdradził by..
- Eddie, zrozum. Za każdym razem, kiedy ona uderza cię w twarz, czy mówi, że nienawidzi... To jakby mówiła , że cie kocha. - Odwróciła się i zeszła po schodach. - Mówiłam ci już. Mam czas. Poczekam, aż przestaniesz ją kochać i zaczniesz mnie. - Uśmiechnęła się machając mi drobną dłonią po czym wyszła z domu zamykając za sobą cicho drzwi.
Patrzyłem tępo w miejsce, w którym dziewczyna zniknęła. Zranienie jej było ostatnią rzeczą jaką chciałbym zrobić. Nie zasługiwała na to. Z zamyślenia wyrwało mnie wibrowanie telefonu w kieszenie spodni. Wygrzebałem go i już po chwili szedłem do mojego pokoju. Siedzieli tam wszyscy członkowie Sibuny. Zdeterminowanie patrzyli na czerwone kółko narysowane na środku pokoju. Tylko Fabian nachylał się nad książką i mamrotał coś pod nosem.
- Co wy wyprawiacie? - spytałem, a oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Rutter odchrząknął i zamknął książkę.
- Przyzywamy poprzednią Zgubę Anubisa - odpowiedział. Nie wyglądał na szczęśliwego z tego pomysłu. - Może to nie jest najlepszy pomysł, ale nie mamy innego. Nie możemy stać w miejscu. Wyjaśnimy tą sprawę i zakończymy. Skoro jej udało się nie oddać serca tej zjawie, to może nam wyjawi, jak to zrobiła.
- Może i nie oddała mu serca, ale umarła - przypomniałem.
- Nie, nie, nie - zaprzeczył szybko chłopak. - Może zginęła z innego powodu. Zresztą przywołamy ją i zobaczymy, co nam powie.
Nie podobało mi się to, ale Fabian miał rację. Nie mogliśmy stać w miejscu i czekać, aż Kara zwariuje. Nawet jeżeli teraz wydawało się, że już z nią w porządku, to musieliśmy mieć pewność, iż nigdy się to nie powtórzy.
Ustawiliśmy się wokół czerwonego kółka. Kara drżącą ręką wsypała do środka popiół, po który poszła do piwnicy. Alfie nerwowo bawił się swoimi palcami, wykręcając je i zginając w pięść. Nic się nie działo. Dopiero po chwili dało się poczuć, że powietrze w pokoju zgęstniało, a chłód wpadł do pomieszczenia po mimo szczelnie zamkniętego okna. ,,Obudziliście śmierć we własnej osobie" - szepnął zafascynowanie cichy głos w mojej głowie.
- Udało się? - spytał Alfie, rozglądając się po pokoju.
- Chyba tak - powiedział Rutter i dotknął swoich czerwonych od zimna policzków.

------------------------------------------------------------
Ten internet mnie wykończy. Ciągle jakieś problemy -.-
Anna. Tworzyłam tą postać z głowy, a nie ze zdjęcia jakieś np. aktorki. Dlatego trudno jest dobrać idealnie pasujące do moich wyobrażeń o niej zdjęcie. Jednak coś tam podobnego wygrzebałam w google i możecie ją już zobaczyć w zakładce z bohaterami ^^


wtorek, 15 października 2013

Rozdział 33

Chwyciłam pierwsze, co wpadło mi w dłonie. Właśnie dlatego szłam teraz w kierunku kuchni ściskając  z całej siły wypchanego krokodyla. W panującej ciszy, dudnienie mojego serca brzmiało jak głośne krzyki. Weszłam do kuchni i od razu w oczu rzuciła mi się siedząca na kafelkach postać. Zatrzymałam się i spoglądałam na Sano, który dopiero po chwili podniósł na mnie głowę. Światło księżyca padało na jego twarz, uwydatniając sińca pod okiem.
- Atakujesz mnie wypchanym krokodylem? - spytał cicho, marszcząc brwi.
- Akurat  to miałam pod ręką - wytłumaczyłam i kucnęłam obok niego. - Co się stało?
- Nie musisz udawać, że cie to interesuje - warknął.
- Jeżeli mi powiesz, to może coś poradzimy.
- Jasne - prychnął i wziął głęboki wdech. - Jakiś koleś zaczął się sapać.
- I nie mogłeś z tego wybrnąć spokojną rozmową?
- To on się na mnie rzucił. Samoobrona, Patricio.
- Wychodzi twoje bieganie po okolicy w nocy.
Usłyszałam kolejne warknięcie wydobywające się z ust chłopaka. Kłótnia z nim nie miała, żadnego senesu skoro za każdym razem tylko na mnie warczy. Czy on myśli, że jest psem? Przewróciłam oczami i rozsiadłam się wygodnie na ziemie obok niego. Był spięty, a jego oddech szybki i trochę nie równy. Otaczała go delikatna mieszkanka męskich perfum i deszczu. Przez dłuższy czas panowało milczenie, które było przerywane tylko naszymi oddechami. W tej ciszy i półmroku moje myśli znowu wirowały przyprawiając mnie o otępienie. Drgnęłam, kiedy obok mnie zabrzmiał cichy śmiech. Spojrzałam zaciekawiona na Sano.
- Nie wierze, że co ciebie przyszedłem - powiedział, opierając głowę o szafkę. - Masz własne problemy, a ja obarczam cie swoimi. Jestem egoistą. Wiesz, co chciałbym wiedzie? O czym myślisz. Co zaprząta tą twoją małą główkę. Jesteś inna przy ludziach.
- Wydaje ci się - bąknęłam pod nosem. - Nie znasz mnie.
- Może powinnaś coś zrobić ze swoim życiem.
Sano wstał i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Chwyciłam ją i poszłam w jego ślady. Słowa, które wypowiedział, nie uraziły mnie, choć gdyby powiedział je ktoś inny, to pewnie tak by było. Przecież ja go prawie w ogóle nie znałam. Stałam przez chwile w drzwiach, odprowadzając chłopaka wzrokiem do granicy lasu. Ciarki przechodziły po mojej skórze od samego patrzenia na tą ciemność rozciągającą się wokół domu. Zamknęłam za nim drzwi, tym razem na górną zasuwkę. Chciałam już wychodzić, kiedy usłyszałam dobrze mi znany przyjemny, ciepły głos.
- Nie przesadzaj Anna.
- Ale Eddie, ona jest jak przemoczony, bezdomny szczeniaczek. Na litości nie zbudujesz związku.
- Jakieś litości? - spytał, a w jego głosie słyszałam zdziwienie. - Nie porównuj Patrici do przemokniętego szczeniaczka.
- Przez cały was związek się kłóciliście. Tak nie wygląda para Eddie. Powiedziałeś mi, że jej nie kochasz, więc dlaczego z nią byłeś, jak nie z litości?
- Ona nie jest taka zła, jak ci się wydaje, to tylko...
- Nie tłumacz jej - powiedziała zdecydowanie. - Kiedy masz zamiar powiedzieć jej, że jesteśmy w związku?
- Nie wiem.
Przez całą ich rozmowę stałam zesztywniała, oparta o ścianę. Nie chciałam tego słuchać, ale mimo wszystko słowa wbijały się w moje myśli i tam zostawały. Czułam się paskudnie. Jeszcze gorsze było to, że Eddie wcale nie zaprzeczał. Jakby to była prawda. Zamknęłam na chwile oczy, zmuszając się do wzięcia  w garść. Nienawidziłam jej. Anna, była jedną dziewczyną, którą zaakceptowałam, nie oblałam niczym. I co mi z tego zostało?  Chciałam, żeby znikła z tego domu. Nie zastanawiając się, wyszłam z pralni.
- Już wiem, więc jeden problem mniej w związku - powiedziałam, oglądając ich zaskoczone miny.
- Gaduło...
Nie dałam mu dokończyć. Na jego policzku pojawił się czerwony ślad od mojej dłoni. Nawet nie wiem, kiedy moja ręka wystrzeliła do góry.
- Nidy więcej tak do mnie nie mów Eddie. Nigdy, bo skoro ja jestem przemoczonym szczeniaczkiem, to będąc ze mną, musisz być popapranym kundlem. - Przeniosłam wzrok na Anne, która stała  zmieszana z boku. - Gratuluje posiadania kundla za chłopaka. Zobaczymy jak długo nad tobą będzie się litował.
- Po prostu mi zazdrościsz, że potrafię utrzymać chłopaka przy sobie - odezwała się i obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Czułam się przy niej gorsza, a to dobijało mnie najbardziej. - Ty tylko potrafisz walić kolesi po twarzy. Co ty chcesz tym osiągnąć?
- Mi nie zależy na byciu w związku tylko po to, żeby w nim być. A Eddie... on już automatycznie dostaje po twarzy.
- A nie no. Świetnie - dodał swoje, Miller. - Skąd w tobie tyle złości, kobieto?
- Kupiłam w biedronce po przecenie.
- Anna, możesz wyjść? - spoważniał nagle i spojrzał na swoją dziewczynę. Ta tylko potrząsnęła z niezadowoleniem głową, ale wyszła posłusznie z kuchni udają się do pokoju chłopaka.
- Dlaczego ona w ogóle tu jest? - spytałam od razu.
- Oglądamy film - wytłumaczył spokojnie i stanął przed mną. - Patt, to nie jest tak, jak wygląda.
- Posłuchaj, wiem że nie jesteśmy już razem, ale naprawdę musisz z nią tutaj paradować przy mnie? Wkurza mnie to.
- Robię wszystko, żeby tylko jakoś o tobie zapomnieć. Nie będziemy już razem, a ja nie chce utknąć w momencie, gdzie patrzymy na siebie z daleka i unikamy.
Słuchałam tego, co mówi zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, co robi. Powtarzał jak to chce o mnie zapomnieć, ale przecież mnie całował. Nawet teraz jego ręka była na moim policzku, a moje oczy piekły mnie nie miłosiernie. Biło od niego ciepło, które sprawiało, że chciałam żeby zamknął mnie w swoich objęciach. Musiał dostrzec moje trochę zaczerwienione oczy, bo przyciągnął mnie do siebie. Oparłam głowę o jego szyje, a on ręką przeczesywał moje włosy. Myślałam teraz tylko o tym, dlaczego nie może być tak zawsze. Dlaczego, to trwa zawsze tylko chwile?
- Nienawidzę cie - powiedziałam, czując jego przyjemny zapach. - Nienawidzę. Naprawdę.
- Nie potrafię się od ciebie uwolnić, ale chce spróbować. - Odsunął mnie, a ja od razu zrobiłam kilka kroków do tyłu. Tak w razie co.
- Dlaczego ze mną byłeś? Z litości? - spytałam, bo to pytanie ciągle mnie nurtowało.
- Nie wiem Patt. Może tak bardzo się nienawidziliśmy na początku, że pomyliliśmy, to uczucie z czymś więcej.
Stałam i jak idiotka wpatrywałam się w chłopaka, który wcale nie zaprzeczył, że był ze mną z litości. Nie patrzał na mnie. Jego wzrok przesuwał się po całej kuchni, ale dokładnie mnie omijał. Teraz on wziął się za podziwianie architektury? Chciałam mu to wytknąć, jednak bałam się dźwięku własnego głosu. Przypomniały mi się słowa Sano ,,Może powinnaś coś zrobić ze swoim życiem". Mogłam, ale bałam się zmiany na gorsze. Odprowadziłam Eddiego wzorkiem, aż do swojego pokoju. Zamknął cicho drzwi, zostawiając mnie samą. Czułam się taka pusta i... samotna? Mimo domu pełnego ludzi czułam się samotna. Smutek walczył z nienawiścią i upokorzeniem. Nie była, to sprawiedliwa walka. W moim sercu przegrana była oczywista, tylko kogo? Moja czy innych? Przecież jakbym nie postąpiła jestem tą przegraną. Tą, która nie powinna żyć i nie długo nie będzie. Mój wzrok przykuło coś błyszczącego. Podeszłam i podniosłam wystający spod lodówki kawałek szkła. Pewnie była to pozostałość po moim  poprzednim napadzie szału. Obracałam przez chwile w dłoniach szkło i bezwiednie przyłożyłam do nadgarstka. Czułam na skórze chłód i patrzyłam na lekko wystającą żyłkę. Krew pulsowała, a w głowie huczało. Gdzieś pod grubą warstwą myśli chciał przebić się głos Lavreia.  Ale skutecznie go zagłuszałam, nie pozwalając mu jednocześnie na wstęp do mojej świadomości. Jakbym straciła kontrole nad swoim ciałem, coraz bardziej naciskałam szkłem na skórę. Nawet nie poczułam bólu, kiedy małe plamki krwi zaczęły wyciekać z rozcięcia. Jak w amoku wbijałam szkoło głębiej. Chciałam poczuć ból, jaki czuje Kara. Ale może tak naprawdę, to ja cierpiałam bardziej? Moim obowiązkiem była obrona Zguby Anubisa, a użalając się nad sobą byłam bezużyteczna. Nie zastanawiając się, wstałam pozwalając odłamkowi szkła upaść na podłogę i poszłam do swojego pokoju.

Stałam nad łóżkiem Kary i patrzyłam jak jej pierś lekko się unosi, żeby po chwili opaść. Co by się stało, gdybym zatrzymała jej serce? Zabiła ją... Osunęłam się i oparłam o jej łóżko. Chciałam wyrzucić te myśli z głowy, ale one były ze mną na każdym kroku. Pokazywały mi miliony sposobów na śmierć, której nie chciałam. Ani swojej, ani innych. Nie radziłam sobie z tym sama, a nikogo nie miałam. Tylko luki w pamięci i moje marne życie. Tak bardzo nie chciałam tak żyć, a jednocześnie bałam się swojej śmierci, która miała przecież nie długo nadejść. Schowałam twarz w dłoniach, nie chcąc nawet patrzeć na ten pokój. Joy siedziała u Jeroma, więc tylko Kary oddech zakłócał moją upragnioną ciszę. Po kilku minutach doszło do tego skrzypienie łóżka i kroki.
- Patt? - Do moich uszu dobiegł cichy głos Tatiany. - Możesz to zrobić.
- O czym ty mówisz? - Podniosłam na nią głowę. Kucała na przeciwko mnie i spoglądała smutnymi, zmęczonymi, brązowymi oczami.
- Idź do niego. Wytarguj życie dla nas obu- mówiła cicho, obejmując moje dłonie. - Nie potrafię tak żyć. W każdym śnie widzę, jak mnie zabijasz. Jak zabijasz poprzednie Zguby Anubisa. Jestem tym zmęczona.
- Kara, o czym ty gadasz? Nigdy bym cie nie skrzywdziła...
- Wiem i rozumiem, że to tylko sny. Martwisz się tym, że cierpię. Kompletnie zapomniałaś o sobie, bo przecież to ty cierpisz bardziej. Dlatego powinnaś, to zrobić zarówno dla mnie jak i dla siebie.
Puściła moje dłonie i wyciągnęła z kieszeni moich dresowych spodenek chusteczkę poplamioną krwią. Jej krwią. Zgniotła ją w kuleczkę i włożyła w moją dłoń, zaciskają z całej siły palce na niej. Burza ciemnych włosów zasłaniała jej bladą twarz.
- Kiedy dowiedzieliśmy się, że serce Zguby Anubisa można zdobyć tylko poprzez dobrowolne oddanie lub samobójstwo wydawało mi się to wręcz śmieszne. Nie wyobrażałam sobie, jakbym mogła się zabić, ale teraz... rozumiem to. Fizycznie jest w porządku, jednak rozpadam się od wewnątrz. - Spojrzała na mnie błagalnie. Uniosła leciutko kąciki ust w wymuszonym uśmiechu, choć jej oczy z każdą chwilą robiły się coraz bardziej zaczerwienione. - Już rozumiem, co to znaczyło. Pewnie właśnie tak Henot wykończył moje poprzedniczki. Umarły, choć znalazły sposób, żeby nie oddać mu serca. My go jednak nie znamy. Ja nie chce podzielić ich losu, a ty jesteś moją ostatnią szansą. Inaczej wszystko potoczy się tak samo.
Patrzyłam jak jej policzki robią coraz bardziej mokre od łez. Próbowała je powstrzymywać, ale nie udawało się. Nie dziwiło mnie jej zachowanie. Poprzednie Zguby Anubisa zginęły. Może właśnie dlatego Lavrei postanowił spróbować czegoś innego. Skoro jego poprzednie działania nie dały skutku, to postanowił zagrać inaczej. Wykorzystał do tego mnie. Bawił się mną, kiedy ja uważałam go za przyjaciela. Znowu ktoś mnie zostawił... znowu zostałam oszukana. W tej chwili byłam pewna jednego. Kara miała raję. Jeżeli nic z tym nie zrobię wszystko potoczy się jak dawniej i ona również zginie. Już teraz o tym myśli, a może być tylko gorzej.
Zacisnęłam palce na chusteczce i wstałam, czując ból połamanych żeber. Kara ciągle kucała, bujając się w przód i tył ze schowaną twarzą w dłoniach. Ignorując jej szybki oddech oraz zły stan wyszłam szybkim krokiem z pokoju. Zeszłam po schodach starając się nie robić zbytniego hałasu. Przez kuchnie dostałam się do pralni, a stamtąd już na podwórze. Nie wahałam się. Od razu ruszyłam ku granicy lasu. Ciemność nie budziła we mnie lęku, bo wiedziałam, że ona na mnie czeka. Czekała już od dłuższego czasu. Wiatr targał moimi włosami i łaskotał odkrytą skórę. Miałam na sobie tylko piżamę, ale nie czułam zimna. Mimo to, palce szybko mi skostniały, a policzki zrobiły czerwone i piekły. Z każdym krokiem las pochłaniał mnie coraz to bardziej, a ciemność otulała z każdej strony, nie chcąc przepuścić przez swoje konary, choć odrobiny poświaty księżyca.


Z perspektywy Eddiego
Co jakiś czas z głośników mojego laptopa wydobywała się irytująca melodyjka i jakieś piski. Po skończeniu filmu Anna wzięła się za granie w jakieś smoczki. Po wykończeniu ostatniego, przygarnęła nowego. Poprawiła narzucony na ramiona zielony koc. Noc była dzisiaj chłodna i dopasowana do mojego nastroju. Siedziałem na łóżku, oparty o ścianę wysłuchując tłumaczeń Anny. Namawiała mnie do kupna własnego smoka. Miałem ochotę ją wykpić. Czasami naprawdę zachowywała się jak małe dziecko. Na przykład teraz, siedząc na moim łóżku i emocjonując grą. Tak bardzo różniła się od Patrici, że nawet nie potrafiłem z nią prowadzić dyskusji. Chciałem jakoś odciągnąć swoje myśli od Williamosn, ale nie koniecznie mi to wychodziło. Przemoczony szczeniaczek - nigdy tak o niej nie myślałem, ale teraz... Chciałem się nią opiekować. Przygarnąłbym takiego szczeniaczka. Westchnąłem znużony własnymi myślami. Nie wiedziałem, co czuje i co mam dalej robić ze swoim życiem. Po prostu nie widziałem go bez niej. Próbowałem ją zastąpić Anną, ale im dłużej z nią przebywałem tym bardziej mnie wkurzała. Oczywiście miała swoje dobre cechy, ale reszta była nie do wytrzymania. Mimo wszystko, lubiłem ją.
- Telefon ci dzwoni - odezwała się czarnowłosa, nie odrywając wzroku z monitora.
Sięgnąłem leniwie po telefon leżący na komodzie. Nim nacisnąłem zieloną szczałke Kara się rozłączyła. Postanowiłem zajrzeć do dziewczyn. Powiedziałam Annie, że idę do kuchni po coś do jedzenia i wyszedłem z pokoju.
Już pod drzwiami usłyszałem szloch. Wszedłem do pokoju i co zobaczyłem? Kare, siedzącą na łóżku i bujającą się jak w transie. W dłoni ściskała telefon, a drugą zaciskała na swoich ustach bezskutecznie próbując uciszyć łkanie. Omiotłem pokój szukając Joy, albo Patrici. Żadnej jednak nie było. Podszedłem do Tatiany i usiadłem na łóżku.
- Ona poszła - wybełkotała, podnosząc na mnie wzrok. - Pozwoliłam jej pójść, choć widziałam jej śmierć.
- Co jest?
Odwróciłem się na dźwięk tego głosu. Anna stała w drzwiach i ze zmartwieniem obserwowała Tatiane. Splotła ręce na piersi i czekała na odpowiedź.
- Patricia zniknęła - powiedziałem.
Anna westchnęła i wyszła z pokoju. Kazałem Karze nie ruszać się z miejsca w takim stanie, a sam pobiegłem za czarnowłosą. Zbiegłem po schodach i do salonu, ale zastałem tam tylko Fabiana i Alfiego, którzy grali w karty.
- Czy nikt w tym domu nie śpi w nocy? - spytałem zirytowany. - Widzieliście Anne?
- Kłótnia miłośna? - spytał Fabian. Wiedziałem że ma mi trochę za złe umawianie się z nią. W końcu Patt nadal była jego przyjaciółką. - Wyszła przez pralnie - odpowiedział, widząc że to poważna spawa. - Idziemy jej szukać?
- Tak. I przy okazji też Patrici.
- Co?
- Też znikła. Pokłóciliśmy się trochę - dodałem po chwili.
- Wszystkie dziewczyny od ciebie uciekają Eddie - wtrącił Alfie, szczerząc się głupkowatą.
Zignorowałem to i razem z Fabienem wybiegłem na podwórze.



Szłam przed siebie czując na plecach wbijające się w skórę spojrzenie czarnych ślepi. Podnosiłam wysoko nogi, żeby nie wywalić się o żaden wystający konar. Im bliżej byłam celu, tym bardziej dopadały mnie wątpliwości, ale nie mogłam się już cofnąć. W końcu po kilkunastu minutach marszu dotarłam do dobrze mi znanej krypty Frobishera. Nogi same mnie tu zaprowadziły, a teraz tylko stałam i ilustrowałam wzrokiem posąg. Drzwi do krypty znajdowały się po drugiej stronie. Rozważałam, czy aby nie zajrzeć do środka, ale coś przygwoździło mnie do ziemi. To samo, co prowadziło mnie aż tutaj. Najpierw usłyszałam głos, a dopiero później sylwetkę wyłaniającą się zza posągu.
- Długo ci zajęło dojście tutaj - odezwał się, a w jego głośnie brzmiała donośna nuta satysfakcji. - Widzę, że nie dałaś sobie po drodze odebrać serca.
- Przejdźmy do rzeczy - powiedziała szybko, chcąc jak najszybciej to zakończyć. - Przedyskutujmy warunki.
Postać w ciemnym płaszczu i kapturze zasłaniającym twarz zaśmiała się. Od tego dźwięku ciarki przeszły po całym moim ciele. Starałam się nie pokazać tego po sobie. Wyprostowałam się, unosząc głowę i wpatrując prosto w rozmówcę.
- Śmieszysz mnie mała - oznajmił rozbawiony. - Chcesz dyktować swoje warunki królowi i najpotężniejszej istocie, które w życiu widziałaś. Osobie, która mogłaby cie zabić jednym skinieniem dłoni.
- Gdybyś chciał mnie zabić, to nie proponowałbyś mi dojścia do Rady, Henocie - przypomniałam mu, próbując opanować drżenie głosu.
- Gwarantuje ci nietykalność, ale tylko jeżeli dołączysz do Rady. Do mnie należysz już od dawna.
- Gardzę tobą jak psem - wyznałam bez ogródek.
- Więc co tutaj robisz?
Zawahałam się. Tak naprawdę sama nie byłam pewna. Robiłam to dla Kary, czy samej siebie? Chciałam ją ratować, czy ulżyć samej sobie? Przecież mogłam robić, co chce skoro i tak miałam zginąć. Przypomniało mi się na nasze pierwsze spotkanie w szkole, albo przynajmniej pierwsze, które pamiętam. I jego słowa ,,Chce tylko twojej obietnicy, że jeśli będziesz miała kłopoty przyjdziesz do mnie."
- Powiedziałeś mi, że jeżeli będę miała kłopoty, to mam do ciebie przyjść. Jestem więc.
- Zapamiętałaś - powiedział szczęśliwy. - Powiedziałem także, że chce pokazać ci, iż człowieczeństwa można się pozbyć, a co za tym idzie także łez i rozpaczy.
W jednej chwili pojawił się przed mną i wyciągnął w moi kierunku dłoń. Trzęsłam się zarówno z zimna jak i strachu. Spod rękawa płaszcza pojawiała się koścista dłoń, owleczona resztkami skóry. Położył ją na mojej klatce piersiowej. Poczułam to samo, co kiedyś. Potęgę przelewającą się na moje ciało, ale przede wszystkim spokój, jakby wszystkie zmartwienia i problemy uleciały ze mnie. Te wszystkie odczucia owijały mnie jak ciepły, gruby koc. Miałam ochotę zamknąć oczy i zasnąć.
- Możesz tak żyć - wyszeptał spokojnie. - Musisz tylko dołączyć do Rady.
- A co z moją przyjaciółmi? Zgubą Anubisa? - pytałam, choć nie słyszałam nawet własnego głosu.
- Jeżeli dołączysz złożę przysięgę, że ich nie tknę. Przestane nawiedzać w snach i zadręczać za dnia - mówił, opatulając mnie coraz szczelniej czarnym kocem. Sięgnęłam do kieszeni spodni i wygrzebałam z nich chusteczkę z krwią Kary. Uniosłam ją w jego stronę i patrzyłam tępo jak rozpada mi się w dłoni, a drobne jej strzępy porywa nocy wiatr. - Niech to będzie dowód.
- Ja... nie wiem, co zrobić - wyznałam.
- Choć do mnie. Zostać ze mną. Bo ja cie nigdy nie opuszczę. Mój dom będzie na wieki twoim domem, do którego zawszę będziesz mogła wrócić.
Jego słowa wtapiały się w mój umysł. Wypierały inne myśli, które przyprawiały mnie o smutek. Było mi tak dobrze... Nie wyobrażałam sobie powrotu do wcześniejszego stanu. Do tamtych uczuć i bólu. Przytaknęłam głową i wzięłam głębszy wdech. Otworzyłam oczy nawet nie wiedząc, kiedy je zamknęłam. Szukałam wzrokiem oczu Henota, ale były ukryte w gęstej ciemności.
- Zgadzam się - powiedziałam, ledwo poznając brzmienie własnego głosu. Nie było w nim już strachu.
Henot zabrał dłoń z mojego ciała, a ja poczułam jak moje serce zwalnia. Trwało to chwile. Biło coraz wolniej, aż w końcu zaczęło swój nowy rytm. Wolniejszy...
- Uwierz mi, że to najlepsza decyzja zarówno dla ciebie, jak i innych - powiedział i zrobił krok do tyłu. - Teraz wracaj do siebie i pilnuj Zguby Anubisa.
Zrobił jeszcze kilka kroków do tyłu i straciłam go z oczu. Ciemność pochłonęła go, ale ciągle czułam na piersi jego dłoń. To uczucie spokoju nie minęło. Zostawił mi je tak jak obiecał. Uśmiechnęłam się, bo byłam szczęśliwa. Już nigdy nie będę musiała przeżywać tamtych emocji. Byłam wolna, jak jeszcze nigdy w życiu. Odwróciłam się na pięcie i wolnym krokiem ruszyłam drogą powrotną do Anubisa. Rozkoszowałam się chłodem i nocnym powietrzem. Byłam wolna.

Do moich uszu dobiegły jęki. Byłam dopiero w połowie drogi do domu, więc nie powinno tu nikogo być. Nie zmieniając trasy szłam przed siebie, zbliżając się coraz bardziej do jęków. Omijając jedno z drzwi zobaczyłam na poboczu, schowaną w krzakach postać. Jej czarne włosy nikły w ciemność, za to zielone oczy iskrzyły. Jej łkanie odbijało się echem. Siedziała na ziemi z podkulonymi pod siebie kolanami i głową zwróconą ku górze. Również spojrzałam w górę i od razu dostrzegłam dużego, czarnego jak smoła ptaka. Pożeracza serc, który miał prowadzić ludzi do Henota, lub pożreć serce osoby, która nie jest tego godna. Co jakiś czas ptak nurkował w dół, rozpościerając czarne skrzydła, wtedy Anna wymachiwała rękoma, chcąc go odgonić. Poniżej jej szyi, na odsłoniętym dekolcie, była mała ranka. Jakby ślad po wbitym gwoździu, albo ślad po dziobie, który chciał sobie wydrążyć tunel do serca. Stałam tylko i obserwowałam, jak dziewczyna walczy o życie. Nie miałam ochoty jej pomagać. Coś mnie blokowało. Jednak nie mogłam jej zostawić. Ptak znowu zanurkował i tym razem ominął miotające się ręce Anny. Zanurzył ostre pazury w jej skórę na piersi. Wrzask poniósł się po całym lesie, kiedy ptak poderwał się do lotu ze strzępkami skóry w szponach. Z daleka dobiegł mnie dźwięk głosu Eddiego i Fabiana. Szukali jej. Powoli wycofałam się w głąb lasu i kiedy już znalazłam się kawałek dalej, ale widziałam Anne, podniosłam rękę ku górze i spojrzałam w czarne ślepia ptaka. Nie odrywając wzroku, przefrunął do mnie i osiadł na moim nadgarstku, wbijając lekko szpony w skórę. Zatrzepotał skrzydłami i złożył je przekrzywiając łepek. Spoglądał na mnie z wyrzutami, jakby chciał powiedzieć ,,A tak dobrze się bawiłem". Nie chciałam, żeby Fabian zauważył, że to ten sam ptak, który przesiaduje u nas na parapecie od kilku tygodni.

Weszłam do pokoju i ledwo przekroczywszy próg drzwi, rzuciła się na mnie Kara. Czułam jej drżenie oraz dźwięk moich biednych połamanych żeber, które ciężko znosiły takie obejmowanie.
- Żyjesz - odezwała się po chwili, odrywając ode mnie i siadając na swoim łóżku. Zamknęłam drzwi i sama położyłam na swoje.
- Serio? Dobrze, że mówisz, bo bym nie zauważyła - zakpiłam.
- Kiedy wyszłaś miałam wizje - wyznała cicho, bawiąc się swoimi palcami u rąk. - Widziałam jak ktoś kładzie na twojej klatce piersiowej dłoń owleczoną resztkami skóry, a ty po prostu umierasz.
- Bzdety. Przecież żyje - powiedziałam szczęśliwa.- Już nic ci nie grozi, tak jak obiecałam.

Dobro i zło. Zostało to określone już na początku. Sibuna i Zguba Anubisa - dobro. Henot i jego Rada - zło. Dobro walczy ze złem. Sibuna broni Kare przed Henotem - czyli złem. Wszystko powinno być oczywiste, jak w bajkach. Tam dobro zawsze wygrywa. Jednak, czy można porównywać prawdziwe życie do książki o określonym gatunku?  Ale w takim razie po jakiej ja stronie stoję przyłączając się do Henota, który zarazem każe mi chronić Zgubę Anubisa. Jaki sens ma zlecenie ochrony osoby, którą chce się zabić? Czy moje dojście do Rady, jest dla niego ważniejsze niż ona? To nie książka tylko moje życie. Nie mogę zajrzeć na ostatnią stronę i zobaczyć, co się ze mną stanie, czy będę żyć. Niewiedza jest tu największym problem. Nikt nie poprowadzi mnie za rękę i nie powie, kiedy robię źle. Bo to jest moje życie. A w swoim życiu, każdy gra główną rolę. Ja wzięłam je w garść z zamiarem przebrnięcia przez wszystko, aby tylko zobaczyć swoją ostatnią, zapisaną stronę życia.


piątek, 4 października 2013

Rozdział 32

Po dwóch tygodniach:
Kim jestem? Co za durne pytanie. Potomkiem. Dziewczyną, którą nawiedzają wizje z przeszłości. Amnezja? Chyba tak, ale na pewno nie spowodowana przez chorobę. Kim jeszcze? Osobą, która rozmawia z dawno nie żywym strażnikiem Zguby Anubisa. Również świadek morderstwa przez jakąś postać wyjętą prosto z koszmaru. Dziewczyną, która gdzie nie spojrzy widzi krew, a w każdym śnie zabija swoją przyjaciółkę. Człowiekiem, który kontaktował się z Królem świata błąkających się, któremu zależy wyłącznie na zdobyciu serca i na dodatek zaprasza do Rady. Cóż, istna fikcja, a może moje życie? To, co dla innych nie istnieje dla mnie stanowi całe życie. Może jeśli mocno zacisnę powieki i otworze ja już tego nie będzie? Oczywiście, że nie, bo to prawda. Choć i tak nikt by mi nie uwierzył.
W tej pracy nie ma miejsca na napisanie po prostu uczennica, albo mieszkanka domu Anubisa. Więc, czy na pewno ze mną wszystko w porządku? Gdyby ktoś to przeczytał uznałby mnie za walniętą i od razu zawiózł do psychiatryka. Prychnęłam zirytowana i odsunęłam białą kartkę oraz długopis. Co jak co, ale tego na pewno nie napiszę. Po co się męczyć. Mam jeszcze pół dnia na napisanie tej pracy. Zdążę na pewno... chyba, raczej. Eh kogo ja oszukuje? I tak nie zdążę. Odłożyłam wszystko na komodę i zwlekłam się z łóżka. Mara podniosła głowę znad biurka oraz swojej zapisanej już pracy. Westchnęła i pokręciła z politowaniem głową, wracając do pisania. Na szczęście oszczędziła mi komentarzy i wykładów. Wyszłam z jej pokoju, zamykając cicho drzwi. Nie miałam nic do roboty. Zeszłam znudzona do salonu i rozejrzałam się. Nakatsu leżał rozwalony na kanapie i rzucał w górę niebieską piłeczką, a przy stole siedział Eddie. Nie wyglądał najlepiej.
- A gdzie Anna? - spytałam. - Ostatnio trudno was osobno zobaczyć.
- Oj Gaduło, Gaduło - westchnął, nawet na mnie nie patrząc. - Pewnie jest u siebie.
- Tak się zastanawia, czy będę mogła być druhną na waszym ślubie? - Jakoś nie mogłam się powstrzymać, żeby go nie powkurzać. Podniósł na mnie swoje niebieskie oczy. - No co? Fabian mi pozwolił.
- Żeni się z Marą?
- Niee z drzwiami - odpowiedziałam i prychnęłam. - Jak możesz nie wiedzieć o ślubie własnego przyjaciela.
- Serio, Patricia nie ma ochoty na twoje dyskusje. - Oj powiedział, Patricia. Naprawdę musi mieć mnie dosyć. Nie obchodzi mnie to. Nic a nic. Ani trochę.
- Masz mnie dosyć? - wyrwało mi się. Miałam ochotę walnąć głową w stół. Jedno myślę, drugie robię. - Nie, lepiej nie odpowiadaj - dodałam szybko. - Chyba nie chce znać odpowiedzi. Choć pewnie byłaby ona twierdząca, a wtedy... - ucięłam, zdając sobie sprawę, że chciałam powiedzieć ,,byłoby mi strasznie źle". Ludzie, Patt ogarnij się. Co ja gadam!
- Wtedy co? - drążył chłopak. Wyglądał na zaciekawionego moimi słowami. Ja za to wolałam się wycofać z tej rozmowy.
- Byłabym szczęśliwa - skłamałam i uśmiechnęłam się.
- Cóż za sztuczny uśmiech.
- Jesteś idiotą - stwierdziłam waląc go po głowie i przechodząc do kuchni.
Do domu weszła, Trudy. Niosła z pięć dużych reklamówki z zakupami. Eddie wstał szybko i podbiegł do niej zabierając zakupy. Gospodyni odetchnęła i zaczęła gadać coś o zadziwiających kolejkach w sklepach. Doczłapała się zmęczona do kuchni i wlała wodę do czajnika. Ja obserwowałam zza blatu jak Eddie męczy się z doniesieniem zakupów do kuchni.
- Dlaczego mi nigdy nie pomagasz nosić zakupów? - spytałam, mierząc go zirytowanym wzrokiem.
- Bo nie chodzisz na zakupy?
- To cie wcale nie usprawiedliwia! Powinieneś mi pomagać z zakupami, których nie robię! - beształam go dalej, mając niezły ubaw ze zdziwionej miny chłopaka.
- Przecież ich nie robisz!
- Bo mi nie pomagasz!
- Jak pojedziesz na zakupy, to ci pomogę.
- Nie chodzę na zakupy.
- To w czym problem?!
- W tym, że nie pomagasz mi nosić zakupów, których nie robię! - odkrzyknęłam.
- Bo ich nie robisz!
- Szukasz wymówek dla swojego braku kulturalnego zachowania. Jestem pewna, że nawet gdybym je robiła, to ty nie pomógłbyś mi ich nosić.
- Skąd wiesz, skoro nigdy nie robiłaś?
- Nie robiłam, bo wiedziałam, że nie pomożesz mi ich nieść. - Eddie spoglądał na mnie z niedowierzaniem. - Co się gapisz, idioto.
- Słyszysz samą siebie?
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Trudy, ratuj! - krzyknął i spojrzał błagalnie na gospodynie, która wyjmowała zakupy z reklamówek. Kobieta, pokiwała tylko głową z szerokim uśmiechem.
- Pamiętaj Eddie, że kobieta ma własną logikę, której nie można podważać - powiedziała spokojnie i spojrzała na nas. - Więź między ludźmi nie znika z dnia na dzień.
- Więc nie podważaj mojej logiki, Miller - powiedziałam szybko, ignorując drugą część wypowiedzi, Trudy. Chłopak jednak spojrzał na mnie dziwnie, jakby rozmyślając nad tym, co usłyszał. - No i co pyskujesz!? - krzyknęłam, czując się jak pod mikroskopem.
- Przecież nic nie mówię - bronił się.
- Właśnie widzę. Dobra, weź wyjdź!
- Nie chce!
- Peszek. Wyjdź!
- Nie!
- Nie kłóć się ze mną.
- To ty się kłócisz!
- Ludzie, jakim ty jesteś idiotą.
- Z tobą się nie da wytrzymać.
- Ze mną? Nawet nie po....
- Mlekoooo!!! - krzyknął uradowany, Nakatsu wpadając do kuchni i rzucając się  na mleko w kartonie, które przed chwilą wyjęła, Trudy. Odkręcił korek i napił się, skacząc w miejscy. Spojrzałam na Eddiego, napotykając jego wzrok. Wzruszyłam ramionami. - Oooo pyszne!
- Z biedronki - odezwała się opiekunka, wyjmując z szafki garnek. Nakatsu nagle zadrżał i przeskoczył do zlewu, wylewając mleko.
- Co ty robisz? - spytałam, przyglądając się chłopakowi z zaciekawieniem. Eddie stanął obok mnie, unikając kilku kropel mleka, które nie trafiły do zlewu.
- Wiecie ile biedronek musiało zginąć, żeby powstał ten karton mleka! - krzyknął zdesperowany. - Przecież nie można tak brutalnie doić biedronek. A co jeżeli wyginą?
- Nakatsu... - zaczął Eddie, ale nie dokończył.
- Nie. Żadne Nakatasu, Nakatsu. Wiecie ile biedronek straciło życia dla kartonu mleka?
- Biedronka, to sklep - powiedziałam, przez co chłopak podszedł do mnie ze śmiertelnie poważną miną.
- Jak możesz traktować biedronki tak przedmiotowo.
- Biedronka, to nazwa sklepu - wytłumaczyłam spokojnie, mając przy tym niezły ubaw. Chwile zajęło nim, Nakatsu pojął, co powiedziałam. Spanikowany podbiegł do zlewu i zaczął go lizać.
- Nakatsu, co ty robisz? - spytała Trudy, która w końcu wygrzebała garnek.
- Wylizuje mleko ze zlewu - odpowiedział i wrócił do lizania.
Opiekunka westchnęła tylko i odstawiała na blat garnek. Podeszła do piekarnika. Otworzyła go i ze znudzoną miną, odsunęła się na bok.
- Alfie, wyłaź z piekarnika - powiedziała. - To już trzydziesty raz, kiedy znajduję cie w piekarniku.
- Bo zamrażarkę zajął Fabian z drzwiami, żeby mieć więcej prywatności! - krzyknął zrozpaczony i wybiegł z kuchni.
 Oglądałam całą tą sytuacje z uśmiechem na ustach. Kochałam tych idiotów. Byliśmy rodziną, a Nakatsu szybko się zaaklimatyzował. Choć Sano, nie chciał tego przyznać, to widziałam, że martwi się o brata. Codziennie w szkole się o niego pytał. Ciekawe, co teraz robi. Zapraszałam go kilka razu do domu Anubisa, ale zawsze odmawiał. Rzadko też widziałam Sano z kimś u boku. Raczej nie był towarzyski. Moje rozmyślania przerwał orzeszek w miodowej polewie, który uderzył w mój policzek. Spojrzałam wkurzona na Eddiego. Stał, oparty o blat i trzymał w ręku paczkę orzeszków, którymi we mnie rzucał.
- Myślałem, że trafię - usprawiedliwił się i uśmiechnął. - Twoje ulubione.
- Jak w ciebie zaraz rzucę orzeszkiem, to stracisz głowę.
- Hm wątpię żebyś miała taką siłę rzutu. - Westchnęłam zirytowana i podeszłam do chłopaka, wyrywając mu paczkę orzeszek. - Ej!
- Masz jeszcze dwie w szafce - powiedziałam i ruszyłam w kierunku salonu. Wiedziałam, że Trudy zawsze kupuje kilka paczek orzeszek i w sumie wszystkiego. Usiadłam wygodnie na kanapie. - I czego się za mną przywlokłeś? - spytałam, kiedy zobaczyłam Eddiego na horyzoncie.
- Doszedłem do wniosku, że z tobą lepiej je mi się orzeszki.
- No, to już jak wyznanie miłosne - zaśmiałam się i rzuciłam orzeszkiem w kierunku blondyna. Chłopak zrobił krok do tyłu, a orzeszek wleciał mu prosto do ust. Prychnęłam i wystawiłam mu język, widząc jaki jest z siebie dumny. - To nic trudnego.
- Więc spróbuj - zaproponował i zabrał z opakowania kilka moich skarbów w miodowej polewie.
Wstałam z kanapy i oddaliłam się kilka kroków od chłopaka. Cela, to on jednak kompletnie nie miał. Pierwszy orzeszek wylądował za telewizorem. Drugi odbił się o szybę w oknie.Reszta wcale nie miała lepszego losu. Im głośniej się z niego śmiałam, tym bardziej był zdeterminowany, żeby w ogóle we mnie trafić.
- Tu nie ma się z czego śmiać - mówił, odkładając paczkę na stół. - Chyba już nie lubię orzeszków.
- A ja owszem. Szczególnie teraz - podeszłam do stołu i zabrałam z niego orzeszki. - Są pyszne.
- Dla ciebie, to mógłbym je jeść do końca życia - powiedział i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech. Coś mnie ruszyło.
- Eddie!
Zauważyłam tylko czarne włosy, które przemknęły obok mnie. Dziewczyna rzuciła się na Eddiego piszcząc jak mały piesek. Miała na sobie białą sukienkę w kwiaty i czarne baleriny. Ciekawe ile się stroiła na przyjście tutaj. Serio, miałam  ochotę zwymiotować na ich widok. Czy mu naprawdę podobały się takie dziewczyny? Może i była ładniejsza ode mnie. Westchnęłam zirytowana i wyszłam z holu. Po prostu nie mogłam na nich patrzeć. Powolnym krokiem wdrapałam się na piętro. Będąc już przy drzwiach swojego pokoju, usłyszałam kroki za mną.
- Szukasz mnie, kochanie? - Odwróciłam się raptownie do tyłu. Dłoń Clarka wytarmosiła moje proste włosy. Warknęłam na niego i odsunęłam się.
- Aż tak głupia nie jestem.
- Powątpiewałbym.
- Mam zawołać Alfiego z dywanem?
- Poddaję się! - Uniósł ręce w geście poddania i podszedł do mnie bliżej. - Byłbym wdzięczny gdybyś porozmawiała z Joy. Nie potrafię jej zrozumieć.
- Po prostu jesteś za głupi.
- Jesteś wredna - poskarżył się posyłając mi jedno z tych jego spojrzeń.
- Ej sam chciałeś, to masz. Radź sobie ze mną.
- Czy ja coś mówię? Uwielbiam cię taką.
Podszedł do mnie i objął w pasie, kładąc podbródek na mojej głowie. Jego lekkie perfumy, którymi skrapia szyje drażniły przyjemnie moje nozdrza. Bliskość mi nie przeszkadzała. Zamknęła oczy i przyłożyłam czoło do jego szyi. Czułam jego puls i bicie serca. Właśnie tego potrzebowałam? Było tak spokojnie. Coś lepkiego zaczęło spływać po mojej dłoni, przyłożonej do klatki piersiowej chłopaka. Zapach również się zmienił. Zamiast męskich perfum czułam tylko metaliczny zapach krwi. Po mojej twarzy również spływała czerwona ciecz. Podniosłam głowę i spojrzałam na Clarka. Stróżka krwi ciekła z jego ust i spod gęstej czupryny. Oczy były zamknięte, a ręce bezwładnie opadły po jego bokach. Spojrzałam w dół na swoją dłoń. Trzymałam w niej nóż, który tak samo jak moja rękę, był cały we krwi, a spiczasty czubek wbity w skórę, Jeroma. ,,Nie teraz, proszę" - powtarzałam w myślach, zamykając oczy. To nie było prawdą. Powinnam się już przyzwyczaić, ale tak nie było. Za każdym razem bałam się, że tym razem, to dzieje się na prawdę. Przecież to wszy...
- To pogadasz z nią? Zrób, to dla przyjaciela, Trixie.
Otworzyłam raptownie oczy. Jerome głaskał mnie po głowie, nadal trzymając w objęciach. Westchnęłam cicho. Chciałam teraz pobyć sama. Właśnie to się dzieje, kiedy z kimś przebywam. Obrazy śmierci ludzi, na których mi zależy.
- Chyba tak. Pójdę się położyć.
Wyswobodziłam się z uścisku chłopaka. Dopiero teraz zauważyłam, że orzeszki były rozsypane na podłodze. Nawet nie wiedziałam, kiedy wypadły mi z ręki.
- Możesz zjeść - powiedziałam do Jeroma i weszłam do pokoju, zamykając za sobą szybko drzwi. Joy siedziała z Karą na łóżku, oglądając coś na laptopie. Nawet we własnym pokoju nie mogę pobyć sama.


- Wstawaj!
Ryk poniósł się po mojej głowie jak błyskawica. Moje mięśnie automatycznie się napięły, a zmysły rozbudziły. Zerwałam się na nogi ignorując zimno jakie przeszło przez moje ciało. Tutaj na prawdę przydałby się dywan. Omiotłam wzrokiem cały pokój i zatrzymałam na pustym łóżku Kary. Lavrei stał już przy drzwiach i mnie pośpieszał. W panującej ciemności bardzo trudno było go dostrzec. Nie myśląc, jak najciszej wybiegłam z pokoju. W białej bokserce na cienkich ramiączkach i krótkich, czarnych spodenkach zbiegałam po dwa schodki. Cud, że się nie wywaliłam. Wpadłam jak burza do salonu, a przez niego do kuchni. Spojrzałam pytająca na Lavreia, kiedy zatrzymaliśmy się w kuchni, a on ucichł.
- Co jest? - spytałam cicho.
- Czuje jej krew. - Zmarszczyłam brwi. Nie wiem dlaczego, ale nagle doszłam do wniosku, że mnie trochę przeraża. - Zguba Anubisa gdzieś tu jest.
Zamilkł, a ja nie wiedziałam, co robić. Mój umysł ciągle działał powoli i jak na złość nie chciał ze mną współpracować. Przeczesałam dłonią włosy. Czułam, że zaraz usnę na stojąco. Nagle do moich uszu dobiegł jęk. Posuwając się bosa po zimnych kafelkach weszłam do pralni. Było to małe, prostokątne pomieszczenie, które mieściło dwie pralki i suszarkę, na której wisiały ubrania. Na samym końcu znajdowały się ciemno brązowe drzwi na podwórze. Kolejny jęk zaprowadził mnie do rogu przy drugich drzwiach. Bez okien było za ciemno, żebym mogła coś dostrzec.
- Kara? - wyszeptałam i z wielkim ciężarem na sercu zrobiłam kilka kroków w kierunku skulonej postaci.
- Patt? Patt, to ty? - Od razu poznałam głos, Tatiany. Gdy tylko do niej podeszłam, rozpłakała się jeszcze bardziej, tym razem z ulgi.
Minęłam ją i przekręciłam gałkę w drzwiach na podwórze. Rozchyliłam je lekko, a do środka wdarła się poświata księżyca. Kucnęłam obok dziewczyny. Z rozcięcia na policzku ciekła jej krew. Czy to możliwe, że to tylko kolejna wizja? Jeśli tak, to powinnam odejść. Patrzyłam na dziewczynę nie wiedząc, co robić. Nawet jeżeli, to tylko kolejny koszmar to i tak nie potrafię jej zostawić.
- Co się stało? - spytałam i odgarnęłam za ucho jej włosy z twarzy. Bałam się, że jeżeli jej dotknę, to rozbije się na małe kawałeczki. - Poczekaj. Pójdę po chusteczki.
Po chwili wróciłam do dziewczyny z całym pudełkiem chusteczek. Usiadłam obok niej i wyrwałam jedną z błękitnego pudełka. Delikatnie przyłożyłam ją do policzka, Kary. Powoli robiła się czerwona. Przynajmniej nie krwawiła mocno.
- Co się stało? - powtórzyłam pytanie, choć nie chciałam jej zmuszać do mówienia, to musiałam wiedzieć, co się dzieje. Tatiana, spojrzała na mnie jak obolałe zwierze.
-  Nie wiem, jak to się stało. Jakbym lunatykowała. Po prostu otworzyłam oczy i znalazłam się tutaj. Boje się, ale nie wiem czego. Patt, ja tak nie chce żyć. - Łzy na nowo zaczęły spływać po jej zaróżowionych policzkach. - Nie chce do końca życia nosić przy sobie tej głupiej busoli! Ja nie chce tak żyć! - Z każdym słowem, podnosiła głos. Objęłam ją.
- Cicho - szeptałam, jak małemu dziecku po nocnym koszmarze. Było mi jej tak bardzo żal. Miała racje, że nie może tak żyć i to tylko dlatego, że ja za bardzo się boję, aby cokolwiek zrobić. - Wymyślę coś. Obiecuję.
- Nie wymyślisz nic, nie wymyślisz - powtarzała, dławiąc się własnymi łzami. - Fabian, nie mógł. Czytał tyle książek, ale nic w nich nie ma. To jakieś piekło.
- Kara, ja coś wymyślę - mówiłam, upewniając się coraz bardziej w przekonaniu, że muszę coś zrobić. - Posłuchaj, to musi zostać między nami.
Przytaknęła głową. Nie była głupia i wiedziała, że mieszanie w to Sibuny nie jest najlepszym pomysłem. Oni już zaczęli żyć własnym życiem. Frobishera już nie ma i dla nich, to koniec. Chcą chodzić do szkoły i układać sobie życie. Mają swoje plany na przyszłość i nie chcą ich stracić. Choć myślę, że oni się boją. Kara, też to wiedziała. Nagle poczułam się jak starsza siostra, a przecież jesteśmy w tym samym wieku. Czy naprawdę byłam za nią odpowiedzialna? Pomogłam jej wstać, biorąc przy okazji paczkę chusteczek i zaprowadziłam ją do naszego pokoju. Uspokoiła się, ale dopiero, kiedy wcisnęłam jej w dłoń busole naprawdę doszła do siebie. Położyła się na łóżku, a ja usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę i przykładając, co jakiś czas chusteczkę do jej policzka. Nasza współlokatorka spała spokojnie, a Lavrei stał koło okna i wyglądał przez nie. Wiatr poruszał liśćmi, tworząc na ścianie różne kształty. Nie wiem, czy byłam już tak zmęczona, ale mogłabym przysiąc, że widziałam ludzki cień chowający się koło mojego łóżka.
Najpierw otworzyłam oczy, a dopiero po kilku minutach się rozbudziłam. Nadal było ciemno, więc nie spałam dłużej niż pół godziny. Przez spanie pod ścianą wszystko mnie teraz bolało. Nie byłam w stanie ruszyć mięśniami. Kara, spała do mnie tyłem, ściskając kurczowo w dłoni busole. Czułam mrowienie przechodzące przez moje dłonie i dalej ku górze. Zgięłam palce i poczułam stwardniały materiał. Chusteczka, którą nadal trzymałam w dłoni była przesiąknięta, wyschniętą już krwią. Krwią Zguby Anubisa. ,,Ironia losu" - pomyślałam i skrzywiłam się. W głowie zaczęło mi huczeć. Wsunęłam chusteczkę do kieszeni w dresowych spodenkach i wstałam. Momentalnie wszystko zaczęło się kręcić. Nie zważając na to, ruszyłam do kuchni po jakieś tabletki przeciwbólowe. Mijając gabinet Victora w oczy ukuło mnie ostre światło lampki. Ciekawiło mnie, co robi o tej godzinie, Victor. Cicho przekręciłam gałkę w drzwiach i uchyliłam je. Na widok białowłosej postaci, stojącej przy biurku od razu się rozbudziłam. Jego morskie oczy zadziałały lepiej niż cały dzbanek kawy.
- Gdzie Victor? - spytałam, gorączkowo omiatając cały gabinet wzrokiem.
- Blisko mu już na tamtą stronę. Próbują przedłużyć mu życie, ale jeżeli umrze dla ciebie to lepiej - kąciki jego czerwonych ust uniosły się ku górze. - Przypomnisz sobie wszystko, choć Henotowi to nie na rączkę.
- Ale co ty tutaj robisz?
- Skoro nie chcesz po dobroci oddać krwi Zguby Anubisa, to zabawmy się. Chce zobaczyć przy której z kolei zabitej osobie w końcu się poddasz. Zobaczymy kto wygra. - Wyjął z kieszeni czarnej kamizelki krótki nóż. Jego rękojeść była zdobiona w jakieś wzroki, a ostrze lśniło, odbijając światło lampki. Spojrzał na mnie. - Służy do obdzierania ze skóry. Sprawie, że twoje koszmary zmienią się w prawdę. Uwierz mi, że nie odróżnisz już nocnego koszmaru od twojego prawdziwego życia.
Baltazar podszedł do mnie i z uśmiechem na pomarszczonej twarzy, zamknął przede mną drzwi. Słyszałam jeszcze jak przekręca w nich klucz i zasłania żaluzje w małym okienku. ,,Masz kilka dni, nie więcej" - powiedział przez zamknięte drzwi i odszedł. Zbiegłam po schodach, omal się nie zabijając i wręcz rzuciłam na kanapę. Chwyciłam w dłoń najbliższą brązową poduszkę i zakryłam nią twarz. Nie płakałam. Nie chciałam dać mu tej chorej satysfakcji. Ale to wszystko mnie przerastało. Nigdy nie pogodziłabym się ze śmiercią kogokolwiek z nich. Mniejsza ze mną! Moja śmierć i tak była już przesądzona! Zapisana na piersi jakiegoś człowieka! Ale ich śmierć... Cholera, dlaczego wszystko spoczywa na mnie!? Co ja takiego zrobiłam! ,,Urodziłaś się" - wyszeptał mały głos w mojej głowię. Ktoś szlochał, blisko mnie. Był to żałosny dźwięk. Jakby ktoś ranił zwierze, a ono wiedziało, że nie może nic z tym zrobić. Jest za słabe, żeby wstać i walczyć, więc tylko to znosi, złudnie czekając na koniec tej męki, który nigdy nie nadejdzie. Bo nie może mierzyć się z Bogiem. Śmierć. Tylko to mu zostało. Ten szloch wbijał się w moje uszy i serce. Przechodził przeze mnie jak prąd i zadamawiał się w każdym zakątku moich myśli. Irytował mnie. Oderwałam nerwowo poduszkę z twarzy, ale nikogo nie było. Zasłoniłam sobie dłońmi usta, czując jak na mojej skórze osadza się woda. To był mój szloch. Moje łzy. Straciłam kontrole nad własnym życiem i co gorsze nad własnym sercem.
- Dlaczego płaczesz? - spytał Lavrei, siadając obok mnie. Kanapa nawet się nie ugięła pod jego ciężarem. Pierwszy raz tak bardzo czułam jego obecność.
- Ja nie płacze - powiedziałam, choć chyba tylko w myślach.
Ja nie płakałam. To tylko zwierze, które idzie na rzeź. To jego szloch oznaczał ostatnie bicie serca i doprowadzał mnie do szaleństwa. I tylko dzięki temu, że pohamowałam jakoś swój szloch, usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi. Drzwi, wychodzących na podwórze, które zapomniałam zamknąć.

----------------------------------------------------------------
Długo nie było, żadnego rozdziału, ale byłam za granicą bez zbytniego dostępu do internetu. Przyznam się, że niezbyt miałam pomysł na rozdział, jednak uznałam, iż przydałoby się coś w końcu napisać szczególnie, że ktoś czekał na nowy rozdział. Byłam dojść zdziwiona tym faktem, ale bardzo się z tego cieszę. Głównie, to właśnie to zmobilizowało mnie do napisania kolejnej części.
Mam nadzieję, że dało się jakoś, to czytać. Teraz idę nadrabiać zaległości w czytaniu innych blogów. Duuużo tego ;p.