piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 17

Z perspektywy Patrici
Nie dojść, że było wcześnie, to jeszcze sobota. Obróciła się na drugą stronę, ale nic to nie dało. Promienie słońca wpadające przez okno nie chciały dać mi spokoju. W końcu poddałam się im i leniwie otworzyłam oczy. Za oknem było bezchmurnie niebo. Musiało być naprawdę gorąco. Po wczorajszej burzy nie było ani śladu. Przeniosłam wzrok na śpiącą KT. Jedną rękę trzymała pod poduszką, gdzie pewnie leżała busola. Sądząc po tym, że nie wysłuchiwałam w nocy, żadnych krzyków i rzucania się można wywnioskować, iż miałam rację. Busola odganiała złe moce. Korciło mnie, żeby ją zabrać. Potrzymać chodź przez chwilę w dłoni. Czułam się jakby ciemny koc owijał mnie coraz bardziej. Nie mogłam się temu poddać, ale było to trudniejsze niż myślałam. Szczególnie po tej rozmowie z bogiem błąkających się, jak sam się nazwał. Miałam jeszcze w pamięci, to uczucie spokoju, kiedy trzymałam ten bezcenny przedmiot. Czułam się wtedy tak wspaniale, ale czy to nie było fałszywe szczęście? W sumie, to już zapomniałam jakie to uczucie. Teraz ciągle towarzyszył mi tylko ból i smutek, chodź starałam się tego nie okazywać. Znowu przypomniał mi się te słowa:
,,- Czego ode mnie oczekujesz? - spytałam w końcu. Ta cisza zżerała mnie od środka.
- Niczego... Kompletnie niczego - wyszeptał. - Chce tylko twojej obietnicy, że jeżeli będziesz miała kłopoty przyjdziesz do mnie.
- Chcesz, żebym wypłakiwała ci się na ramieniu?
- Nie. Chce pokazać ci, że człowieczeństwa można się pozbyć, a co za tym idzie także łez i rozpaczy."
Przyłożyłam sobie poduszkę do twarzy. Wiem, że nie powinnam o tym myśleć, ale to ciągle siedziało w mojej głowie. Przewidział, że będę się tak czuć, a to dopiero początek. Dał mi możliwość pozbycia się tego uczucia, ale na pewno chciał czegoś w zamian.
,,- Jeżeli będziesz chciała do mnie przyjść, to idź za wyżeraczami serc. Tylko uważaj, żeby po drodze nie wyrwały twojego serca z piersi... I przynieś mi krew Zguby Anubisa."
Potrzebowałam krwi KT, a nawet nie miałam gwarancji, czy po drodze te głupie ptaki nie pożrą mojego serca. Nie podobała mi się ta myśl.
- Ludzie, o czym ja myślę?! - krzyknęłam w myślach.
Przecież nie mam zamiaru oddawać nikomu serca mojej przyjaciółki! W sumie nie wiedziałam jakbym miała się do tego przyczynić. Zguba Anubisa musi dobrowolnie oddać serce, albo popełnić samobójstwo, a wtedy on przyjdzie i zabierze jej serce.... Aaaa dojść Patricio! Nie myśl nawet o tym. Ścisnęłam poduszkę jeszcze bardziej i po chwili zaczęło brakować mi powietrza.
- Masz zamiar udusić się poduszką? - Usłyszałam w głowie rozbawiony głos Lavreia.
- Co cię tak śmieszy - spytałam ledwo ruszając ustami. Zdjęłam z głowy poduszkę i wzięłam głęboki oddech.
- Chcesz dołączyć do Rady? - spytał, zerkając na mnie. Jego twarz wyrażała tylko zwykłą ciekawość.
- Przecież nie mam zamiaru przyczynić się do śmierci KT. Zwariowałeś? A ta Rada... Ja nawet nie wiem co to jest.
- Składa się z kilku osób, które mają największą władzę. Anubis ma swój świat zmarłych. Połączony z nim jest świat ludzi błąkających się. Są tam ludzie zarówno żywi jak i martwi. Istnieje tam Rada. W jej skład nigdy nie wchodziła osoba żyjąca. Poznałaś już Henota. On nie ma serca. Nie żyje.
- Dlatego powiedział, że będę pierwszą osobą, której serce bije w Radzie?
- Właśnie. Ma jakąś obsesję na punkcie zdobycia serca. Nie chce żyć w tamtym świecie. To zły świat. Żyją tam ludzie, których Anubis nie przyjął do siebie i muszą żyć, chodź ich serc już nie ma.
- Żyją bez serca, bo tak karze im Anubis? - spytałam, chcąc wiedzieć czy dobrze zrozumiałam.
- Tak. Rada jest od utrzymywania porządku, ale ostatni czasy wyszła spod panowania boga śmierci. Do Rada weszły takie osoby jak Henot i odcięły Anubisa od jakiegokolwiek dostępu. Zrobił to w zemście, że Anubis nie przyjął go do siebie. Chce powrócić jako człowiek do tego świata, ale z mocą boga.
- Dlaczego Zguba Anubisa? Skąd taka nazwa? - pytałam, chcąc wykorzystać tą nagłą wylewność Lavreia.
- Henot pochodzi z tych samych czasów co ja. Chroniłem przed nim pierwszą Zgubę Anubisa i drugą. Nie zdobył ich serc, ale to nie dzięki mnie. Teraz przyszedł czas na trzecią. Możliwe, że ostatnią. Jeżeli zdobyłby jej serce, to równałoby się to z klęską Anubisa.
- Ale dlaczego chce mnie w Radzie?
- Jesteś potomkiem, znasz Zgubę Anubisa... i coś jeszcze, ale nie wiem co to jest. Widzisz mnie i jego.
Zasłoniłam z powrotem poduszką twarz. Za wiele było tego wszystkiego. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Czułam się jak kukiełka. Jakby ktoś potężny pociągał za sznurki, a ja mimo woli robiłam to co chciał.
- Kiepska ze mnie obrończyni , skoro myślę o takich rzeczach - pomyślałam, wiedząc że mężczyzna usłyszy.
- Oddałaś dziewczynie busole, chodź było to dla ciebie trudne. Cierpisz, żeby ona nie musiała cierpieć - wyszeptał. - Jestem z ciebie dumny.
Te słowa mnie ruszyły. Sama się zdziwiłam. Nie pamiętałam, żeby ktoś tak do mnie powiedział. Zdjęłam z twarzy poduszkę. Znowu. Lavrei jednak zdążył już zniknąć. Mimo to uśmiechnęłam się wiedząc, że on to widzi. To niesamowite ile może zdziałać kilka słów. Mój telefon zaczął wibrować na komodzie obok. Ze zdziwieniem odczytałam wiadomość od Jeroma. Wzięłam ciuchy, szarą bokserkę, długie rurki i poszłam do łazienki zrobić ze sobą porządek.

Zeszłam do jadalni. Bałam się wejść do kuchni i zobaczyć jej stan po wczorajszym. Zdziwiłam się kiedy wszytko lśniło, a Jerome robił tosty. Było wcześnie i tylko on był jeszcze na nogach. Stał przy blacie w piżamie. Włosy były ułożone na jedną stronę.
- Już się na mnie napatrzyłaś? - odezwał się nawet nie zerkając w moją stronę.
- Jeszcze nie. Czekaj... Już - powiedziałam i z uśmiechem weszłam do kuchni. - Co się stało z kuchnią?
- Trudy posprzątała. Powiedziałem jej, że w nocy wleciał ptak i walnął w blat, stąd krew na podłodze. A teraz pojechała do sklepu - zerknął na mnie. - Zmień opatrunek.
Faktycznie, banda z przesiąkł trochę krwią i widniały na nim czerwone plamy. Posłuchałam się go i po kilku minutach miałam nowy opatrunek. Dłoń nie wyglądała tak źle. Miałam tylko zdartą skórę i rozcięcia od szkła.
- Pomóż mi przy śniadaniu, żeby nie było, że sam zrobiłem - powiedział, kiedy skończyłam.
- Dlaczego mi pomagasz? - spytałam, stając obok niego przy blacie.
- Eh... Nie mogłem spać i pomyślałem, że tak tu siedzisz sama i robisz to śniadanie... To trochę nie w porządku, szczególnie, że wczoraj źle się czułaś.
- Czy ty mi współczujesz? - spytałam nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Oooo Jerome współczuje wiedźmie! - krzyknęła zamrażarka, stojąca obok drzwi do pralni.
- Jerome... czy ta zamrażarka właśnie mnie obraziła? - spytałam chłopaka i oboje odwróciliśmy się w stronę głosu.
- Nigdy nie słyszałem wyzywającej zamrażarki, więc nie wiem.
- Widziałam już tyle rzeczy, że gadająca zamrażarka nie powinna mnie dziwić - stwierdziłam.
- Niby co może być dziwniejsze? - zerknął na mnie.
- Oj uwierz mi, że wiele rzeczy, naprzyk...
- Czy nikogo nie obchodzę?! - wrzasnęła zamrażarka.
- To coś perfidnie domaga się uwagi.
Razem z Jeromem podeszliśmy do zamrażarki. Była wielkości szafki i lekko się chybotała. Spojrzałam na chłopaka i zrobiłam krok do tyłu, robiąc mu miejsce. Ukląkł i położył rękę na otwarciu. Nagle z środka wyskoczył... Alfie i wskoczył na stół.
- Jestem zajebistą zamrażarką! Jestem zajebistą zamrażarką - krzyczał, tańcząc na stole.
- Co tu się dzieje? - spytał Fabian, stojąc w drzwiach i zaspanym wzrokiem obserwując Alfiego.

Siedzieliśmy we czwórkę przy stole i jedliśmy tosty. Alfie otulał się kocem, a Jerome podejrzanie milczał, zerkają na mnie co jakiś czas. Było duszno i gorącą. Chodź postawiliśmy pod ścianą wiatrak, to nie był on zbyt skuteczny. W końcu postanowiłam przerwać tą irytującą ciszę.
- Pamięta ktoś z was obraz wiszący w gabinecie Victora? - spytałam.
- Jaki obraz? Przyjechałem pierwszy do Anubisa i jak się meldowałem w gabinecie, to była tylko prostokątna plama - odezwał się Fabian.
- Przyjechałeś pierwszy? - spytałam.
- No tak. Kilka minut po mnie przyjechał Jerome i tak dalej.
- A ja kiedy?
- No... nie wiem. Byłaś na kolacji. Weszłaś chyba  z Joy, ale bez walizek.
- Już wtedy byłaś dziwna - skomentował Jerome. Oderwałam od kanapki skórkę i przymierzałam się do rzutu. - Ej, pamiętaj kto cie pomagał rano robić śniadanie.
- Eh niech będzie. Doświadczysz dzisiaj mojej dobroci. - Odłożyłam na talerz skórkę.
Do jadali wszedł Eddie. Wyglądał na niewyspanego. Też miał na sobie piżamę, czyli białą koszulę z niebieskimi rękawami i szare dresy, podobne do tych co ma Jerome. Nalał sobie zimnej wody do szklanki i dosiadł się do stołu. Wybrał miejsc koło Fabiana jak najdalej ode mnie.
- Szkoda, że ja jakoś nigdy nie mogę doświadczyć twojej dobroci - wtrącił się, a Fabian westchnął.
- Nie zasłużyłeś - odpowiedziałam, nawet na niego nie patrząc. - Potrafisz tylko kłapać dziobem.
- O co ci chodzi!?
- Mi? To ty zacząłeś. Stul gębę i siedź cicho.
- Co ty do mnie masz? Co ja ci zrobiłem?
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. W sumę nawet nie znałam powodu. W pewnym momencie zaczął budzić u mnie niechęć. Skąd się to wzięło? Nie miałam pojęcia co do niego czułam. Był moją słabością i chyba to tak bardzo mnie irytowało.
- Nawet mi nie odpowiesz? Chyba mam prawo wiedzieć, czemu mnie nienawidzisz.
- Dojść! - Ryknął nagle Jerome, po czym dodał spokojnie - Jeżeli jesteś, aż tak głupi, że nie potrafisz się domyśleć, to nie jesteś wart, żeby wiedzieć.
- Jerome, nie wtrącaj się - powiedział Eddie, zerkając na niego.
- Oboje się uspokójcie - wtrąciłam. - My z Eddim po prostu tak się porozumiewamy.
- Powinienem się teraz obrazić? - Eddie zerknął na mnie, czekając na odpowiedź. Korciło mnie, żeby go jeszcze po wkurzać, ale dałam sobie spokój.
- Nie.
Znowu zapanowała cisza. Wolałam już nic nie mówić. Upał męczył nas wszystkich. Obracający wiatrak zwiewał mi proste jak drut włosy na oczy, kiedy tylko wiał w moim kierunku. Robiło się to trochę irytujące. Chodź w tej chwili irytowało mnie dosłownie wszytko. Napięcie można by kropić noże, albo od razu przejść do tasaków. A gdyby tak latać samolotem i rzucać przez okno siekiery....
- O czym myślisz? - spytał Jerome, patrząc na mnie w skupieniu.
- Wolisz nie wiedzieć - odpowiedziałam mu, uśmiechając się.
- Chce wiedzieć. Mów.
- Dooobra. Pomyślałam, że niezły ubaw by był, tak rzucać siekierami z samolotu.
- Taaa - pokiwał głową Alfie. - To by było zabawne, ale raczej nie dla tych co by dostali w łeb.
- Wiesz Trixi, te upały źle na ciebie wpływają - dodał Jerome, śmiejąc się razem ze mną i Alfim.
- Idę się zabić - powiedział Fabian waląc w stół głową.
- Nie! Masz ze mną dzisiaj dyżur. Odłóż to na jutro - wtrąciłam szybko.
- Dzięki Patricio. Potrafisz pocieszyć człowieka.
- Nie ma za co - powiedziałam z uśmiechem.
- Eh...
- Co?
- Nie nic, nic. Po prostu nic. Kompletnie nic. Dlaczego miałoby coś być! Nie no, nic
- Nie wiem dlaczego, ale ci nie wieże - skomentowałam, patrząc podejrzanie na Fabiana.
- Wasze dyskusje mnie dobijają - lamentował Eddie.
- Kolejny, który chce się zabić? Ty możesz iść nawet dzisiaj - powiedziałam.
- Ha jestem ważniejszy - ucieszył się Rutter.
- Nie schlebiaj sobie. Po prostu nie mam zamiaru myć sama naczyń.
Naszą dyskusję przerwało potężne kichnięcie. Aż kurz ze stołu podskoczył. Wszyscy spojrzeliśmy na sprawcę, czyli Alfiego. Siedział skulony. owinięty kocem i trzymając w dłoni gorącą herbatę.
- To było jak huragan - zaśmiał się Jerome.
- Będziesz chory, Alfie - powiedziałam i rzuciłam w Clarka skórką. Poczułam satysfakcję kiedy trafiłam w grzywkę chłopaka i tam już została nie zauważona. - Co to za durny pomysł, żeby siedząc w nocy w zamrażarce?
- Chciałem zobaczyć jak się czuję mrożonka - odpowiedział, robiąc minę zbitego psa.
Fabian westchnął głośno, więc podeszłam do niego i walnęłam go w tył głowy. Uderzył w stół, a  Jerome z Alfim wybuchnęli śmiechem.
- Za co to było?! - krzyknął Rutter, rozmasowując sobie głowę.
- Chciałam cię wyręczyć w tym teatralnym walnięciu głową w stół - powiedziałam i  uśmiechnęłam się niewinnie.
- Czemu Jerome ma skórkę chleba na grzywce? - spytała Willow, która w podskokach weszła do jadalni. Clark zgromił mnie wzrokiem.
Stałam tylko i spoglądałam na schody. Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Zacisnęłam mocno powieki i po chwili znowu je otworzyłam, ale to nic nie dało. Zdziwienie i strach przygwoździły mnie do ziemi. Spoglądałam jak dziewczyna idzie na górę po schodach z nożem o lśniącym ostrzu w prawej ręce. Ściskała go lekko, jak dziecko zabawkę. Machała nim i szła dalej z uśmiechem na ustach. W pewnym momencie zatrzymała się i spojrzała na mnie. Wyglądała na zaskoczoną tak samo jak ja, ale już po chwili uśmiechnęła się do mnie.
- Idę na spotkanie, ale najpierw potrzebuję krwi - zaświergotała, wesołym tonem i poszła dalej, machając nożem.
Ta dziewczyna wyglądała jak ja i miała mój głos. Ona była mną.

-------------------------------------------------
Jest już zakładka z pytaniami, więc śmiało można pytać. A zakładka z bohaterami jest w trakcie robienia.


niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 16

Z perspektywy Patrici
Wparowałam do Anubisa, a za mną Alfie. Zgięłam się w pół i oparłam dłonie na udach, próbując złapać oddech. Słyszałam obok sapanie chłopaka. W środku panował półmrok. Niebo się rozjaśniło i można było przyjrzeć się gwiazdą. Po chwili wyprostowałam się i zobaczyłam Trudy. Kobieta miała zamknięte oczy i nawet na nas nie spojrzała. Szła na oślep po schodach na górę.
- Trudy? - zawołałam. Nie doczekałam się jednak odpowiedzi.
- Ona lunatykuje - odezwał się Alfie i uśmiechnął. - Trudy! Trudy! Zjadłem wszystkie ciastka!
- Co ty robisz? - spytałam, zatykając chłopakowi usta dłonią.
- Przyznaje się - powiedział, zabierając moją rękę. - Przynajmniej mi się nie oberwie.
- Jesteś nie możliwy.
- Trudy! To ja wyjadłem lukier z ciasta!
- Alfie, zamknij się!
- Sama się drzesz!
- Zwracam ci uwagę!
- Co się dzieje.... - wyszeptała Trudy i otworzyła oczy.
- Obudziła się - szepnęłam.
Alfie zaciągnął mnie do pokoju Eddiego i Fabiana, który na nasz widok podniósł głowę znad książki. Blondyn zdjął słuchawki z głowy i wstał.
- Gdzie wyście byli?!
Spojrzałam na Alfiego. Nie miałam pojęcia co mam powiedzieć, bo przecież nie prawdę. Przez chwilę panowała cisza. Modliłam się w duchu, żeby Lewis nie puścił pary z gęby.
- To ja wytłumaczę - odezwał się w końcu Alfie, widząc że ja się nie odzywam. - Zauważyłem kosmitę i poszedłem w złym kierunku. Trochu się zgubiłem i spotkałem Trixi, która była na randce. Koleś rozbierał ją wzrokiem! - Eddie zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z wyrzutem. - Spotkaliśmy naszego dozorce. Szedł do szkoły i poszliśmy z nim. A tam co?! - Mogłabym przysiąc, że moje serce przestało na chwile bić. - Piknik i nikt go na nas nie zaprosił!
Westchnęłam bezgłośnie. Miałam na dzisiaj już dojść przeżyć. Chciałam tylko walnąć się na łóżko i przykryć ciepłą pościelą. Nie miałam teraz siły na myślenie. Oczy same mi się zamykały, a nogi uginały pode mną. Fabian wyszedł do kuchni, napić się czegoś. Ja też już się zbierałam, kiedy spostrzegłam telefon Eddiego na komodzie, obok jego łóżka. Luknęłam na Alfiego. Po drodze do Anubisa powiedziałam mu, że muszę usunąć pewną wiadomość z telefonu blondyna. Obiecał mi pomoc za zrobieniu mu jutro śniadania i kolacji.
- Eddie, muszą ci coś pilnie pokazać.
Podeszłam do chłopaka i wzięłam go za rękę. Nic nie powiedział tylko spojrzał na mnie. Pewnie wciąż myślał o tym co powiedział mu Alfie. Będę musiała mu to wytłumaczyć. Ruchem głowy, wskazałam Lewisowi telefon. Przytaknął. Zabrałam Eddiego do salonu.
- Co chcesz mi tutaj pokazać? - spytał ostro chłopak, nawet na mnie nie patrząc.
- Nooo ten... - Rozglądałam się po salonie, próbując coś wymyślić. - Patrz ściana!
- Chcesz mi pokazać ścianę?
- No patrz, jaka on... prosta i ... ceglana.
- Chcesz oglądać w środku nocy ścianę w salonie? - Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i chciał odejść. Coś mnie tknęło i złapałam go za rękę. Nie wiem dlaczego. Po prostu nie chciałam, żeby odszedł.
- Eddie - zaczęłam. - Alfie miał na myśli ptaka.To był taki żart. Wiesz jaki on jest.
- Nie obchodzi mnie to - powiedział i wyrwał rękę z mojego uścisku. Stanął na przeciwko mnie. - Nie jesteśmy już razem. Nie musisz mi się z niczego spowiadać. Łaź sobie z kim chcesz. Przecież ja cie kompletnie nie obchodzę!
- To nie tak...
- Nie - przerwał mi i zbliżył swoją twarz do mojej. - Myślę, że czas to naprawdę zakończyć i zrozumieć, że my już nigdy nie będziemy razem - powiedział, akcentując słowo ,,nigdy". - To koniec. Znajdź sobie jakiegoś chłopaka i bądź z nim szczęśliwa. Życzę ci powodzenia.
- Ale Eddie...
- Skończ! Nie jesteś nic warta! Nie chce cie znać.
Odwrócił się ode mnie i poszedł do swojego pokoju. Stałam przez chwile w miejscu i lampiłam się na ścianę. Poczułam jakby ktoś powoli wbijał mi szpilki w serce. Pierwszy raz w życiu czułam coś takiego.
- I co? Zostałyśmy same. Nie martw się. Ja cie doceniam.
Położyłam dłoń na ścianie. Czułam pod palcami chropowatą powierzchnie tapety. Zrobiłam krok do tyłu i zacisnęłam prawą dłoń w pięść. Walnęłam z całej siły. Ból przeszył mnie jak piorun, ale przyniósł też ukojenie. Dzięki niemu chodź przez chwile każda myśl została zastąpiona przez tępe pulsowanie w dłoni. Walnęłam drugi raz. Tym razem mniej bolało. Zamknęłam oczy i oblizałam usta, chowając rękę do kieszeni szarej bluzy.
- Trixi?
Otworzyłam raptownie oczy. Jerome stał w drzwiach i spoglądał na mnie z uniesioną brwią. Miał na sobie szarą, luźno koszule i czarne, dresowe spodnie. Musiał dopiero wstać, bo włosy miał rozczochrane, stojące na wszystkie strony. Uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Oglądam ścianę - powiedziałam i zdziwiłam się kiedy sama usłyszałam swój zachrypnięty głos.
- Aha, czyli w środku nocy podziwiasz i gadasz ze ścianą w salonie.
Roześmiał się i wszedł do kuchni. Wyjął z szafki dwie szklanki i nalał do nich soku. Podszedł do mnie i podał mi jedną szklankę. Spojrzałam na nią podejrzanie.
- Nie zatrułem jej. Sama widziałaś jak nalewałem - powiedział i się uśmiechnął, pokazując równe, białe zęby. Wzięłam od niego sok.
- Dzięki.
- Do usług panno Williamson. - Ukłonił mi się, ciągle się uśmiechając.
- Co ty masz taki dobry humor? - spytałam i sama się lekko uśmiechnęłam. To było zaraźliwe.
- Właśnie dlatego, żebyś ty się uśmiechnęła.
- Jesteś dziwny - stwierdziłam i upiłam łyk soku. Uwielbiałam sok pomarańczowy. Był przepyszny.
- Nazywasz mnie dziwnym? To nie ja gadam w nocy ze ścianą.
- Podziwiałam ja. Zobacz tylko jaka jest... prosta .
Nagle po prostu się roześmiałam. Śmiałam się  z całej tej sytuacji. Niby co innego mogłam teraz zrobić? Nie miałam zamiaru dać się szantażować, czy manipulować. Pokaże mu, że nie tak łatwo mnie rozbić. Jestem silna także psychicznie. Nie złamie mnie.
- Widzisz jaki jestem skuteczny...
- Jak mogłeś! - Do salonu wparował Alfie. - Jej nalałeś sok, a mi nie?!
- Ona ma specjalne przywileje - odpowiedział mu i mrugnął do mnie.
- Dobra, szczelam focha. - Poszedł do kuchni nalać sobie soku.
Wyminęłam Jeroma i podeszłam do Alfiego. Spojrzałam na niego porozumiewawczo, ale kretyn nic nie zrozumiał. Zirytowana walnęłam mu w łeb. Stęknęłam, kiedy ból znowu mnie przeszył, od samych palców, aż do ramienia. Szybko schowałam zranioną dłoń z powrotem do kieszeni.
- Za co to było? - spytał Lewis, rozmasowując sobie głowę.
- Za bycie idiotą - odpowiedziałam i dodałam ciszej. - Co z telefonem?
- Aaa trzeba było tak od razu. Pozbyłem się wiadomości. - Objął mnie w pasie. - Mówiłem, że wszystko załatwię.
- O co chodzi? - spytał Jerome, zerkając na nas podejrzanie.
- Trixi robi nam jutro śniadanie i kolacje.
- Ooo świetnie!
Westchnęłam. Zawsze coś za coś. Dlaczego nikt nie robi nic bez interesownie? Zresztą, mniejsza o to.
- Idę do pokoju - odezwał się Alfie i odstawił pustą już szklankę. - Czekam na jutrzejsze śniadanie - powiedział do mnie i wyszczerzył się znikając za drzwiami.
- Też już idę, Trixi - zwrócił się do mnie Jerome. - Ty też idź. Prześpisz się i zobaczysz, że będzie lepiej.
- Idę, tylko dopije sok.
- Dobranoc - powiedział i mrugnął do mnie, a ja odpowiedziałam uśmiechem.
Jak tylko zamknął drzwi od pokoju, odstawiłam sok i wyjęłam bandaż z dolnej szafki. Obdarłam sobie do krwi kłykcie i palce. Wewnętrzną część kieszeni zapaćkałam krwią, ale to był teraz mój najmniejszy problem. Obwiązałam sobie dłoń bandażem. Miałam już w tym niezłą wprawę. Rozprostowałam kilka razy palce ręki i upiłam łyk soku. Stałam tak przez chwile wpatrując się przed siebie. Cisza nagle zaczęła mi dokuczać i irytować.
- Nienawidzę cię, Eddie - wyszeptałam.
Po wpływem impulsu rzuciłam szklanką o podłogę. Szkło rozpryskało się na wszystkie strony. Jednym ruchem strąciłam wszystko z blatu i pchnęłam go. Owoce turlały się po całej kuchni, a do poprzedniej szklanki dołączyły nowe. Chciałam przyćmić to straszne uczucie, bólem.
- Nienawidzę cie, nienawidzę cię, nienawidzę cię - powtarzałam na głos, jakbym chciała przekonać samą siebie.
Oparłam dłonie o chyboczący się blat i zamknęłam na chwile oczy, ciągle to sobie powtarzając. Nie byłam smutna,  czy zrozpaczona, tylko zirytowana i zła na samą siebie. Usiadłam na ziemi i oparłam się o drzwi szuflady. Czułam się jak skończona idiotka.
- Spójrz tylko na siebie - odezwał się spokojny głos w mojej głowie. - Potrzebujesz tej busoli.
- Nie, Lavrei. Ona potrzebuję jej bardziej - powiedziałam w myślach.
- Wariujesz. Oni w końcu zauważą zmianę, a to jest niedopuszczalne.
- Daj sobie spokój.
- Zobacz jak się zachowujesz... Boję się, że możesz zrobić sobie krzywdę.
- Dam radę. Ona musi mieć ją przy sobie... - przerwałam, słysząc jak ktoś kuca obok mnie.


Z perspektywy Eddiego
Oparłem się o framugę drzwi i spoglądałem na potłuczone szkoło. Zrobiła niezły burdel w kuchni. Trudy jak to zobaczy, to zwariuję. Cała Patricia. Nie chciałem jej tego wszystkiego powiedzieć, ale myślałem, że tak będzie najlepiej. Nie spodziewałem się, że jest zdolna do ... tego wszystkiego. Kuchnia wyglądała jak by przeszło przez nią wojsko. Patrzyłem na nią, kiedy siedziała oparta o szafkę. Przestała już gadać pod nosem, a jej oddech trochę się uspokoił. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Lubiłem na nią patrzeć. Podszedłem do niej, sięgając po drodze pomarańcze, leżącą pod drzwiami. Wyglądała na wykończoną.
- Nienawidzisz mnie, co? - szepnąłem, kucając obok niej.
Otworzyła oczy i spojrzała wprost na mnie. Zbliżyłem się do niej, odgarniając włosy z jej twarzy, opadające na oczy. Biło od niej ciepło, a poliki miała lekko zaróżowione. Oblizała czerwone usta, a jej oddech znowu stał się nierówny. Trochę przyśpieszony. Jej wzrok powędrował na chwile do moich ust. Powoli nachyliłem się do niej, ale ona nagle pchnęłam mnie na blat za mną. Złapałem ją za ręce i poleciała na mnie. Siedzieliśmy teraz pomiędzy szafkami. Dłonie Patrici leżały na moim torsie. Chciała się odsunąć, zasłonić bandaż, ale przyciągnąłem ją do siebie i objąłem, kładąc głowę na miękkich włosach. Pachniały porzeczką. Był to bardzo przyjemny zapach.
- Jesteś kretynem - wydukała, a jej głos stłumiła moja czarna koszulka, ale i tak ją usłyszałem.
- To nie ja zrobiłem ten burdel, kochanie moje - przypomniałem jej, obejmując ją mocniej. Dopiero teraz zauważyłem jak schudła.
- Nie mów tak do mnie.
- Posłuchaj, byłem wtedy wkurzony i trochę mnie poniosło...
- Przed chwilą mówiłeś, że jestem nic nie warta. - Odsunęła głowę, żeby spojrzeć na mnie. - Nie zapomnę tego. Ja nie będę dziewczyną, do której przyjdziesz kiedy masz taką zachciankę.
Dziewczyna wyrwała się i wstała. Zrobiłem to samo. Szkło zatrzeszczało pod nogami. Za nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć dostałem w twarz z liścia. To było takie raptowne, że aż się cofnąłem i przywaliłem plecami w blat, który spadł na ziemi. Huk rozniósł się po mieszkaniu.
- Ulżyło ci? - spytałem spokojnie, uśmiechając się do niej pogodnie. Jeżeli miało jej to pomóc, to nie miałem nic przeciwko. Szczególnie, że zasłużyłem.
- Do cholery, co z tobą jest nie tak! - Odwróciła się i wyszła z kuchni.
- Jeżeli ma ci to pomóc, to ...
- Nie! Powinieneś mnie nienawidzić - powiedziała już ciszej.
- Dlaczego? - Nie rozumiałem jej pokręconej logiki.
- Wtedy łatwiej byłoby mi nienawidzić ciebie.
- To po cholerę pisałaś tą wiadomość?! - Kurde, miałem jej tego nie mówić.
- Bałam się, że nie zdążę ci tego powiedzieć.... Czytałeś ją?!
- Dlaczego miałaś nie zdążyć? Patt, co się dzieje?
- Czytałeś? - spytała, ignorując moje pytania.
- Nie zdążyłem. Alfie grzebał mi w telefonie i usunął przez przypadek - odpowiedziałem, a na jej twarzy odmalowała się ulga. - Pamiętaj, że cokolwiek byś nie zrobiła, ja zawszę będę po twojej stronie.
- Bo jesteś po prostu głupi - skwitowała.
Weszła po schodach i zniknęła mi z oczu. Ja poszedłem do siebie słysząc jak Trudy zbiega ze strychu. Wszedłem do pokoju. Fabian nie spał. Pewnie obudził go spadający blat, albo czekał na zdanie mu relacji z rozmowy.
- I co? - spytał, odwracając głowę w moją stronę. Walnąłem się na łóżko.
- Dostałem z liścia i zrobiliśmy burdel w kuchni. Znaczy ona zrobiła - odpowiedziałem przyjacielowi.
- Koleś, miałeś tylko iść z nią pogadać w sprawie tej wiadomości, której Alfie nie usunął.
Nie odpowiedziałem mu. Zrozumiałem tylko, że ona nigdy nie przyzna się otwarcie do tego co napisała. Może lepiej udawać, że nie przeczytałem?
- Poczekam, aż sama mi to powie - powiedziałem bardziej do siebie. - Ale nie będę czekał wiecznie. Dam jej tydzień, potem odpuszczę ją sobie.
- Nie zastanawiało cie, dlaczego ona to napisała. Jakby miała cię już więcej nie zobaczyć. - Fabian miał rację, ale nie potrafiłem wymyślić, żadnego powodu. - Ostatnio ma wahania nastroju i chodzi rozkojarzona.
- Schudła strasznie - powiedziałem, przypominając sobie jak ją objąłem.
- Mówi ci, że coś nie gra - chłopak przewrócił się w stronę ściany. - Musisz z nią pogadać, ale na spokojnie. I nie wiem z czego się tak szczerzysz, skoro przywaliła ci z liścia.
- Przynajmniej wiem, że nie jestem jej kompletnie obojętny.


-----------------------------------
Nie wiem co to jest. Nawet nie będę komentować -.-
Dobra, powoli biorę się za zakładkę z postaciami. Przydałaby się.
Myślałam też o zakładce ,,rozmowa z postacią", ale to jak sami chcecie.
Dziękuje za komentarze pod poprzednią notką. Jesteście wspaniali ;).

środa, 19 czerwca 2013

Rozdział 15

Po ostatnim rozdziałem były bardo miłe komentarze. Po prostu nie dało się ich nie czytać bez uśmiechu. Bardzo wam za nie dziękuje ;)


------------------------------------------



Z perspektywy Patrici
Dozorca zawlekł mnie do sali teatralnej. Nie próbowałam się nawet szarpać, bo i tak byłam na przegranej pozycji. Zresztą nie ma co się oszukiwać. Byłam strasznie ciekawa kim jest ta osoba, która chce mnie widzieć. Potknęłam się o jakiś przedmiot leżący na ziemi. W tej ciemności nie było nic widać, ale na szczęście Baltazar zareagował od razu i podtrzymał mnie. Miał dużo siły jak na swój wiek. Nie był to jednak dobry czas na czynienie aluzji na temat jego wieku. Zatrzymał mnie przy kanapie i pchnął na nią. Na stole przede mną stała mała, biała świeczka postawiona na podstawce.
- Baltazarze spokojnie. Ona nie jest naszym więźniem - rozległ się spokojny, przywódczy głos. - Mam nadzieję, że nie wystraszyłaś się.... Co ja mówię. Pewnie umierasz z ciekawości kim jestem.
Czułam jego obecność. Zarówno za mną jak i w moim umyśle. Odwróciłam się w stronę auli. Stał tam w czarnym płaszczu i ogromnym kapturze, zakrywający dokładnie całą twarz. Trudno mi było skupić na nim wzrok. Miałam wrażenie jakby się rozmazywał.
- Nie kłopocz się. Nie pokarze ci twarzy... Przynajmniej na razie - powiedział z lekkim rozbawieniem. - Mam po prostu dobry humor.
Czy on mi czytał w myślach?! To nie możliwe. Musiał to wyczytać z mojej twarzy. W porównaniu do niego, oświetlało mnie blade światło świecy. Jej mały ogień skakał i odprawiał dzikie tańce. Wokół niej krążył jakiś komar, próbując co jakiś czas usiąść na płomyku. Był głupi.
- Czego chcesz? - spytałam od razu, chcąc jak najszybciej dojść do sedna i wynieść się z tond.
- Powoli, powoli mała - odezwał się znowu wesołym głosem.
- Widzę, że humorek dopisuję - docięłam mu mając wrażenie, że go bawi te przesłuchanie.
- Williamson! Trochę szacu...
- Baltazarze! Spokojnie, ona jest moim gościem. Zresztą podoba mi się jej charakterek. Trafiliśmy idealnie.
- Przejdź do sedna - ponagliłam go. Zgarnęłam kilka włosów sprzed twarzy. Dopiero teraz zauważyłam jak trzęsą mi się dłonie. Szybko zasłoniłam je naciągając rękawy kurtki, żeby nikt tego nie zauważył.
- Nie ma nic złego w tym, że drżą ci dłonie. To oznaka respektu i strach. Powinnaś się mnie bać, ale bardziej zależy mi na respekcie - powiedział i poczułam jak dreszcze przebiegły po moim karku.
- Przestań! Nie mam do ciebie żadnego respektu! - krzyknęłam i zerwałam się z kanapy. Nie chciałam, żeby widział mój strach.
Pierwsze co poczułam, to zimną jak lód dłoń zaciskającą się na mojej krtani. Potem ciepło krewi spływającej za dekolt z miejsc, w których paznokcie Baltazara wbiły się w moją skórę. Wszystko działo się tak szybko, że nie mogłam nadążyć za tym wzrokiem. Tańczący płomyk zaczął rozmazywać mi się przed oczyma. Usłyszałam głośne uderzenie i dłoń ściskająca mnie za krtań ustąpiła. Zamrugałam kilka razy i obraz świata wrócił do normalności. Kiedy wzięłam duży chłyst powietrza, zakręciło mi się w głowie.  Zrobiłam krok do tyłu i omal się nie przewróciłam, ale mężczyzna w czarnym płaszczu pojawił się za mną i przed trzymał za ramiona. Przed mną na ziemi leżał nie przytomny Baltazar. Po czole małymi strumieniami ciekła mu krew.
- Co zrobiłeś? - spytałam jeszcze oszołomiona. Miałam wrażenie jakby serce miało mi wyskoczyć z piersi. On na pewno też to czuł.
- W naszym świecie panuję drastyczna hierarchia. On jest tylko moim pionkiem, który nie potrafi trzymać swoich emocji na wodzy. Ale z tobą jest inaczej. Zdradzę ci, że ja zajmuję miejsce króla. Czyni cię to ważniejszą od każdego żywego człowieka na tym świecie - mówił mi do ucha. - Jeżeli oczywiście zechcesz do mnie dołączyć... Chodź w sumie już dołączyłaś. Ja cie wybrałem.
- Dlaczego? - spytałam cicho, bo tylko na tyle było mnie stać.
- Jesteś pierwszym człowiekiem, istotą której serce bije należącą do rady. Powinnaś być zaszczycona! - Ominął mnie i stanął na przeciwko zasłaniając małą świece. Nie widziałam kompletni nic. Poczułam jak mężczyzna delikatnie obejmuję moją dłoń i przystawia do serca. - Czujesz?
- Nie... - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie czułam, żadnego bicia. Jakby był pusty w środku.
- Właśnie. Ja nie mam serca. Ale ty je masz i ma je także twoja przyjaciółka, Zguba Anubisa - powiedział. - Chce tylko je posiadać i nie musieć już się tułać. Chce żyć na ziemi. Wśród ludzi z boską mocą. Ten świat, w którym się teraz znajduję jest okrutny.
- Jaki to świat? - spytałam zachrypniętym z emocji głosem.
- Zapytaj się swojego przyjaciela, który nie odstępuję cie na krok. Chodź akurat tej nocy zadbałem, żeby nam się tu nie panoszył. On tam się narodził i tam żył. Jak go zwałaś? Ah Lavrei!
Staliśmy tak przez chwile w ciszy. Musiałam przetrawić jego słowa, bo na razie trudno było mi pojąć ich sens. Mężczyzna ciągle trzymał moją dłoń przyciśniętą do klatki piersiowej. To było dziwne uczucie. Nie czułam, żadnego bicia, ale wyczuwałam spod materiału dokładnie każde pojedyncze żebro.
- Czego ode mnie oczekujesz? - spytałam w końcu. Ta cisza zżerała mnie od środka.
- Niczego... Kompletnie niczego - wyszeptał. - Chce tylko twojej obietnicy, że jeśli będziesz miała kłopoty przyjdziesz do mnie.
- Chcesz, żebym wypłakiwała ci się na ramieniu?
- Nie. Chce pokazać ci, że człowieczeństwa można się pozbyć, a co za tym idzie także łez i rozpaczy.
- Nie mam ani jednego powodu, żeby do ciebie przychodzić.
- Jestem bogiem błąkających się. Uwierz mi, że kiedy zostaniesz sama, będziesz miała tylko nas - jeszcze bardziej zniżył głos. - Przyjdziesz do mnie, bo zostanę ostatnią osobą, która cie wysłucha i pomoże... umrzeć, a zarazem nauczę cie żyć pełnią życia - skończył mówić i puścił moją dłoń.
Przeniósł dłoń na moją klatkę piersiową i wstrzymał oddech. Nasłuchiwał bicia mojego serca, które tłukło się jak oszalałe. Czułam bijącą od niego moc... I podobał mi się ona. Chciałam, żeby towarzyszyła mi już zawsze. Otaczał mnie jak miękki, ciepły koc.
- Ojcze! - Dobiegł nas krzyk chłopaka i kroki na wypolerowanej posadzce.
- Jeżeli będziesz chciała do mnie przyjść, to idź za wyżeraczami serc. Tylko uważaj, żeby po drodze nie wyrwały twojego serca z piersi... I przynieś mi krew Zguby Anubisa.
Zniknął, razem z jego dłonią na mojej klatce piersiowej. Blade światło oświeciło leżącego dozorce, który zaczął powoli się budzić. Mamrota coś nie zrozumiałego pod nosem i poruszał dłońmi. Po chwili Matt wbiegł do sali teatralnej. Upadł na kolana obok ojca i obrócił go na plecy. Chłopak przeniósł wzrok na mnie. Było w nim coś dziwnego. Ulga pomieszana z wyrzutami sumienia.
- Może da mu trochę spokoju - wyszeptał. - Traktował go jak sługę, ale z tobą będzie inaczej. Nie jesteś tylko pionkiem.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Pragnęłam zostać teraz sama. Musiałam wszystko przemyśleć. Matt zrozumiał i podniósł Baltazara z ziemi. Mężczyzna wybudził się, ale ruchy miał mozolne. Rana na jego głowie nie była tak straszna jak mi się wydawało. Tylko rozcięcie na czole. Włosy miał posklejane od krwi i potu. Trudy jak go zobaczy, to dostanie zawału. Spoglądałam jak znikają w z oczu, a potem aż usłyszałam dźwięk wywarzanych drzwi. Nie potrafiłam nawet wyjaśnić jak się czułam. Miałam straszny mętlik w głowie.
Spojrzałam na na końcówkę tańczącego płomyka. Uspokoił się jakby także wyczuł tą niespokojną atmosferę. Jakby był moim ostatnim przyjacielem, który chce podzielić moje uczucia. Przyjaciel, który zaraz zgaśnie.  Na podstawce, brudnej już od wosku leżał martwy komar. Jego skrzydełka były spalone. Krążył wokół ognia, aż w końcu na nim usiadł i spalił się żywcem. Jego serce też już nie biło... No i po co siadał na tym ogniu?
- Głupi komar - powiedziałam na głos i mozolnie ruszyłam ku wyjściu ze szkoły.


Z perspektywy Alfiego
Upadając nabiłem sobie niezłego sińca, a noga bolała mnie za każdym razem kiedy ją uginałem. Zlekceważyłem jednak ból i podszedłem do biurka dyrektora Sweeta. Chciałem zapalić lampkę, stojącą na rogu, ale nie działała. Tak samo komputer. Pewnie przez burze wyłączyli prąd w całej szkole. W ciemnościach dostrzegałem tylko zarysy mebli. Z ostatniej wizyty pamiętałem gdzie co jest i nawet teraz po ciemku potrafiłem znaleźć szufladę z ciastkami.  Rozpakowałem ją, ale nie mogłem wziąć ciastka do ręki.
- Nie czas teraz na jedzenie, Alfie - zbeształem się na głos, myśląc że to coś da. - Dobra, trzeba znaleźć Patricie.
Odłożyłem ciastka na biurko, trącąc coś z niego przy okazji. Po gabinecie rozniósł się dźwięk upadającego szkoła. Wymacałem przedmiot i podniosłem go do okna.
- Świetnie, kubek. - Obróciłem go kilka razy w dłoni. - Przyda mi się. Zawsze mogę zaprosić wroga na herbatkę. Chyba się ucieszy... Ja bym się ucieszył.
Dobra, teraz tylko otworzyć drzwi. Stanąłem na przodzie biurka i przytuliłem do piersi kubek.
- Dasz radę, Alfie - motywowałem się. - To dla Patrici. Ona też by to dla ciebie zrobiła.... Niee ona by mnie zostawiła. Chociaż gdyby podejść do sprawy z punktu ofiary uwięzionej w gabinecie... - pokiwałem szybko głową. - Alfredo, skup się!
Wziąłem głęboki oddech i z całej siły wbiegłem na drzwi. Dopiero kiedy leżałem twarzą w podłodze zrozumiałem, że drzwi były otwarte od początku.
- Nawet nie wysilił się, żeby je zamknąć - powiedziałem na głos i zacząłem się gramolić. W tej chwili pałałem wielką nienawiścią do tych drzwi. Dałbym sobie głowę ściąć, że naśmiewały się ze mnie pod nosem.
- Lewis? - Spojrzałem na właściciela głosu i zobaczyłem Matta z naszym dozorcą. - Dlaczego wywarzasz drzwi?
- Bo myślałem, że są zamknięte!
- Nie mogłeś najpierw sprawdzić, a nie od razu za wywarzanie drzwi się wziąłeś?
- Co wy tutaj robicie? - spytałem, patrząc jak Baltazar ledwo trzyma się na nogach. - I co z nim?
- No wiesz, piknik! A mojego ojca... mrówka ugryzła.
- Jest środek nocy...
- Bo to nocy piknik.
- I mnie nie zaprosiliście!?
- Eeee przepraszam? - Koleś wyglądał na zmieszanego. - A ty co tutaj robisz z tym kubkiem?
- No... bo ja kolekcjonuję kubki.
- W środku nocy? - Uniósł jedną brew do góry. Wyglądał z tą miną dojść śmiesznie.
- Wiesz, każdy ma jakieś hobby. Ja chodzę w nocy po szkole i zapraszam nie znajomych na herbatę.
- A masz herbatę? Napiłbym się w sumie.
- Eee nie. Mam sam kubek - powiedziałem, a ten spojrzał na mnie spod łba.
- Ludzie! Ja tu konam, a wy pogawędkę o herbacie sobie urządzacie. - wystękał dozorca.
Zza rogu wyszła Patricia. Omiotła nas wzrokiem i zatrzymała go na mnie. Nie wyglądała najlepiej. Miała jakieś czerwone ślady na szyi, ale nie byłem pewny w panującej wokół ciemności. Podszedłem do niej, gotowy w razie co ją złapać gdyby straciła przytomność.
- Co wy tutaj robicie!? - Dyrektor Sweet, wszedł do szkoły. - Woźna do mnie zadzwoniła i mówi, że dziwne rzeczy się dzieją w szkolę. Zamknęła się biedaczka w szafie!
- Eee... Piknik - odpowiedzieliśmy wszyscy, omijając dyrektora i wychodząc ze szkoły.
Byliśmy już w połowie drogi do Anubisa. Matt i Baltazar gdzieś się ulotnili i zostaliśmy tylko we dwoję. Naglę Trixi stanęła jak słup i wpatrywała się przed siebie. Dotknęła ręką kieszeni z telefonem w środku.
- Moja wiadomość! Już nie umieram i on nie może tego przeczytać! - Wrzasnęła nagle i ruszyła biegiem do domu, a ja za nią.
- Trixi, czekaj! Jaka wiadomość!?

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 14

Z perspektywy Patrici
Wybiegłam za Alfiem jak tylko zauważyłam, że pobiegł w przeciwną stronę niż do domu Anubisa. Miałam złe przeczucie. No i nie ukrywajmy, chciałam skończyć tę rozmowę z Eddim. Po prostu nie wychodzi mi trzymanie się od niego z daleka skoro on wiecznie gdzieś wokół mnie się szwendał. Nie potrafiłam patrzeć mu w oczy i od tak skłamać, że już nic do niego nie czuję. Jak z nim  byłam to było źle, a jak już nie jestem to tęsknie za nim jak nigdy. Może to ze mną było coś nie tak. Skoro siedzę obok chłopaka, dla którego zrobiłam wszystko i lampię się jak idiotka w ścianę. Z zamyślenia wyrwał mnie głośny trzepot skrzydeł. Schyliłam się szybko, kiedy coś przeleciało mi centymetr nad głową. Spojrzałam w górę. Czarne skrzydła trzepotały z całej siły na wietrze, nie poddając się deszczu. Ptak zgrabnie unikał gałęzi drzew, aż w końcu zatrzymał się na jednej i zwrócił czarne ślepia na mnie. Kiedy tak zastygł w bez ruchu łatwo  było go przeoczyć. Zlewał się z czarnym niebem i nawet nie drgał kiedy ciężkie krople deszczu uderzały w niego. Przeniosłam wzrok na okolice. Jak zwykle wylądowałam w lesie, ale czego się spodziewać skoro szkoła jest położona w środku lasu? Alfiego nigdzie nie widziałam, czyli go zgubiłam. Byłam ciekawa ile tak biegłam przed siebie zamyślona. Byłam przemoczona do suchej nitki. Deszcz nie oszczędził ani skrawka mojego ciała. Znowu poczułam znane mi dreszcze i spojrzenie czyiś oczu na mnie.
- Alfie? - Chciałam krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy szept. - Lavrei?
- Trixi? Trixi! Jak się ciesze, że tu jesteś. Chyba pobiegłem złą drogą, a ten cham nie chce wskazać mi drogi. - Alfie podbiegł do mnie z uśmiechem.
- Z czego się cieszysz? - zapytałam już bardziej rozluźniona.
- Nie wiedziałem, że ty też lubisz noce spacerki w nocy.
- Idioto, pobiegłam za tobą!
- Czemu ten ptak się na ciebie tak gapi? - spytał i wskazał na czarne zwierze. Faktycznie, ptak spoglądał na mnie jakoś tak dziwnie. Kiedy zauważył, że na niego patrze przeniósł wzrok na  drzewa za mną.
- Zdradzasz Eddiego! - wykrzyknął nagle chłopak, wskazując na mnie oskarżycielko. Chwile zajęło mi dojście o kim on mówi.
- Z kim? Ptakiem!?... Poza tym, ja na nie jestem z Eddim - dodała zirytowana. Czemu oni nie mogli tego zrozumieć.
- Wymykasz się w nocy na potajemnie randki z tym... ptakiem! Przecież widzę jak ten ptak rozbiera cie wzrokiem!
- Ah jasne! I co jeszcze?
- Eddie o wszystkim się dowie!
- A proszę cie bardzo! Leć nawet teraz do niego.
Chłopak odwrócił się o de mnie i zrobił jeden krok. Potem z powrotem odwrócił się do mnie.
- Eee trendy?
- Nie mam pojęcia! - Jak bym wiedziała to sama bym już dawno stąd poszła, a nie stała na deszczu ze zboczonym ptakiem.
- Trixiiiee...
- Czego?
- Baardzo cie lubię - powiedział i walnął uśmiech na całą gębę.
- Eh nie martw się. Nie zostawię cie tu samego.
- Chciałem się tylko upewnić.
- A tak w ogóle to kogo pytałeś się o drogę? - spytałam zainteresowana.
- Spotkałem kolegę, ale cham nie chciał nic powiedzieć!
- Czyli?
Alfie wysunął rękę i otworzył powoli mocno zaciśniętą dłoń. Kostki pobielały mu od zaciskania. W środku była mała mrówka. Miałam teraz wielką ochotę przywalić Lewisowi drzewem w łeb.
- To jest mrówka - powiedziałam próbując  mówić spokojnie. - I ty się dziwisz, że ci nie odpowiedziała?
- Może ma chore gardło i nie może mówić. - Spojrzał z litością na mrówkę. - Może wymasujesz jej gardełko, to się lepiej poczuję.
- Dlaczego akurat ja?!
- Bo on pewnie by wolał, żeby to zrobiła dziewczyna.... O ludzie, on chyba nie oddycha! Zrób mu szybko sztuczne oddychanie!
- Nie będę robić twojej zdechłej mrówce sztucznego oddychania!
- Ale jak zdechnie to nie powie nam jak dojść do domu.
- Jak dojdziemy do domu to ja już dopilnuję, żebyś nie mógł mówić.
- A pomasujesz mi gardełko?
- Nie! Alfie mrówki nie mówią! Ile razy mam ci to tłumaczyć!
- Oh zapomniałem! Myślałem, że może nie zna się na kierunkach i wstyd jej się odezwać.
Odgarnęłam mokre włosy z twarzy. Czułam bijący ode mnie chłód. Nieźle zmarzłam, ale przynajmniej znalazłam Alfiego. Chociaż teraz, to miałam ochotę go tu zostawić razem z tą mrówką. Bałam się, że naprawdę mógł kogoś spotkać. Może nawet Baltazara? Dobra, teraz to nie ważne. Nic mnie nie da rozważanie co by było gdyby. Ważne jest to co jest teraz, a teraz musieliśmy dojść do domu Anubisa.
- Już mi stąd! Głupie ptaszysko.
Znieruchomiałam na dźwięk tego głosu. Bałam się odwrócić w jego stronę. Usłyszałam tylko jak ptak zatrzepotał skrzydłami, zakrakał i przeleciał obok mnie. Omal nie wpadł na moje ramię. Przelatując nie spuszczał ze mnie wzroku. Czarne ślepia działały na mnie jakoś dziwnie. Były hipnotyzujące i miały dziwną głębie.
- Patricio! Nie czas teraz na to! - zbeształam się w myślach.
 Nabrałam do płuc powietrza. Nawet nie zauważyłam, że je wstrzymałam. Alfie chciał mnie minąć i do niego podejść, ale szybko złapałam go za rękę. Chłopak spojrzał na mnie. Widziałam na jego twarzy troskę i zdziwienie zapewne spowodowane moim zachowaniem.
- Spokojnie Trixi. To nasz dozorca - powiedział i złapał mnie za rękę. Zmusił mnie tym samym do odwrócenia się i spojrzenia na Baltazara.
- Wszystko w porządku? - spytał. - Jesteś strasznie blada.
- Tak - odpowiedziałam krótko. - Co pan tu robi?
- To raczej ja was powinienem o to zapytać. Uczniowie nie powinni przebywać na zewnątrz o tej godzinie i szczególnie jak jest taka pogoda.
- Zgubiliśmy się - wtrącił Alfie. - Może nam pan powiedzieć jak wrócić?
- Zaszliście dojść daleko. Wrócicie ze mną tylko muszę jeszcze coś załatwić.
- Nie trzeba. Niech nam pan tylko wskaże drogę - powiedziałam.
- Nie mogę was tak puścić. Może wam się coś przytrafić. - Odwrócił się i ruszył w krzaki. Alfie pociągnął mnie za nim.  - Na przykład takie ptaszyska. Są strasznie wredne.
- To tylko ptaki - wtrącił Alfie, spoglądając na mnie znacząca. - Wariat - szepnął mi do ucha, a ja odpowiedziałam uśmiechem. W pełni się z nim zgadzałam.
- Wiecie jak zwą te ptaki? - Zrobił krótką pauzę jakby próbował sobie przypomnieć. - Są wyżeraczami serc.
- Oczywiście - powiedział sceptycznie chłopak. - Jakby nie mogli normalnie nazwać.
- Wyczuwają śmierć - kontynuował nie zrażony dozorca. - Latają za tą osobą, a kiedy umiera zabierają jej serce i zanoszą bogowi Anubisowi.
- Zanoszą Anubisowi? - spytałam zainteresowana.
- Tak. Mówi się, że te ptaki mają własną duszę. Jest też legenda o człowieku, który w ten sposób oszukał Anubisa. Zaprzyjaźnił się z ptakiem, który przeleciał zabrać jego życie... Ale to tylko głupia legenda.
- A mi tam przypominał Corbiera - dodał swoje Alfie, ale ja myślałam już tylko o tym, co ten ptak robił przy nas. Oczywiście biorąc pod uwagę, że ta bajeczka jest prawdziwa, a to raczej mało prawdopodobne.

Doszliśmy do szkoły. Cóż, tego się nie spodziewałam. W sumie nie miałam pojęcia jak to się stało. Teraz chciałam tylko znaleźć się w ciepłym i suchym miejscu. W końcu co złego może stać się nam w szkole? Baltazar otworzył nam kluczem drzwi i przepuścił przodem. Byłam ciekawa skąd ma klucz, ale wolałam się mu nie narażać pytaniami. Weszliśmy do środka, robiąc wszędzie kałuże. Alfie rozglądał się ciekawie dookoła. Dla niego była to pewnie świetna przygoda, a mi przypomniały się moje ostatnie noce odwiedziny w szkole. Wtedy kiedy szłam tutaj na spotkanie i znalazła mnie  prawie cała Sibuna w gabinecie Sweeta. To wszystko wyglądało naprawdę podobnie. Nawet pogoda się zgadzała, chociaż o tej porze roku ciągle pada. Szliśmy wzdłuż korytarza, tak jak ja ostatnio. Tym razem okna były pozamykane i cisza była wręcz przerażająca. W gabinecie chemicznym nie turlały się żadne przedmioty. Z niewielką nadzieję, spojrzałam na gabinet Sweeta. Byłam pewna, że Eddie nie pozwoliłby żeby cokolwiek mi się stało. Naprawdę, pragnęłam teraz jego obecności. Chciałam się do niego przytulić... Ludzie, co ja gadam! Jestem Patricia. Nie potrzebuję nikogo do szczęścia! Sama o siebie zadbam. Na potwierdzenie własnych myśli podniosłam wzrok z podłogi. Zerknęłam na Baltazara. Uśmiechnął się lekko, patrząc ciągle przed siebie. Odczułam satysfakcję, że potrafię poradzić sobie sama.  Że samą jest mi dobrze.
- Gdzie idziemy? - spytał Alfie, idąc obok mnie. - Chce iść spać.
- Proszę cie bardzo - odpowiedział mu i otworzył drzwi do gabinetu dyrektora.
- Mamy spać w szkole? Czemu nie wracamy do domu? Ja nie chce tu zo...
Dozorca wepchnął go nagle do środka i przekręcił klucz w zamku.
- Co ty robisz?! - krzyknęłam spanikowana. Jeśli Alfiemu coś się stanie, to nigdy sobie nie wybaczę.
- Spokojnie. Posiedzi sobie tam przez jakiś czas, a my tymczasem pójdziemy na spotkanie z pewną osobą, która bardzo pragnie cie zobaczyć.
- Zabijecie mnie? - spytałam, kiedy ciągnął mnie wzdłuż korytarza.
- Bardzo możliwie.
Szłam na śmierć! Ten głupi ptak pewnie to wyczuł i przyszedł zabrać moje serce do Anubisa. Tylko poco one mu? Jestem bezużyteczna. Przynajmniej Eddie będzie miał spokój i znajdzie sobie jakąś nową dziewczynę. Na pewno będzie lepsza ode mnie. Tylko chciałam mu jeszcze powiedzieć, że go kocham. Nigdy tego nie zrobiłam i już nie zrobię. Ja już nigdy go nie zobaczę... To było gorsze od samej śmierci. Czy ja naprawdę, aż tak go kocham?
Wyjęłam cicho wolną ręką telefon z kieszeni. Nie patrząc nawet na ekran wystukałam numer, który znałam na pamięć i napisałam dwa słowa, które były dla mnie w tej chwili ważniejsze niż wszystko. On po prostu musiał wiedzieć.

środa, 12 czerwca 2013

Rozdział 13

Z perspektywy Patrici
Szukanie busoli nie zajęło mi dużo czasu. Oczywiście, najpierw przez jakieś pół godziny męczyłam się z Lavreiem, żeby w końcu pokazał mi drogę. Zauważyłam przy tym, że on uwielbia się ze mną drażnić i świetnie się bawił. Mi do śmiechu nie było, bo musiałam wyrobić się przed kolacją. Trochę czasu zajęło mi też wydobycie zguby i wyczyszczenie jej z ziemi. Długo leżała w błocie, zakopana w liściach.
- O patrz, drzewo - oznajmił Lavrei, kiedy wygrzebywałam busole.
- A czego się spodziewałeś? Jesteśmy w lesie.
- Ale to te, z którym rozmawiałaś.
- Dałbyś już spokój człowieku! Uwziąłeś się na to drzewo jak wiewiórka na orzecha.
- Żyje na świecie już kilkaset lat i jeszcze człowieka rozmawiającego z drzewem nie widziałem - powiedział, śmiejąc się.
- Czekaj, jak to kilkaset lat? - spytałam, wstając z ziemi.
- Żyłem za czasów kiedy królowie sprawowali władzę na swoich tronach i strzegłem pierwszej Zguby Anubisa. - Przestał się uśmiechać i przez chwile nic nie mówił.
- Więc co tutaj robisz? To trochę nie te czasy. Powinieneś nie żyć.
- Moim zadaniem była ochrona Zguby Anubisa. Jednak zawiodłem i sam bóg Anubis rozkazał mi pilnować każdą jej reinkarnację.
- Co ile ona występuję? - spytałam.
- Jak dotąd były tylko dwie, ale to lepiej dla mnie. Trzecią jest twoja przyjaciółka. Żadnej nie udało mi się ochronić... Zawiodłem...  Ja nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem na ich śmierć i przyrzekłem sobie, że w końcu gdy pojawi się jej reinkarnacja to nie dopuszczę do jej śmierci. Nie tylko ja chce to osiągnąć. Uwierz mi, że mamy w tym dużo sprzymierzeńców. Gdyby on zyskał jej serce byłby to koniec dla wszystkich tych... - przerwał nagle i spojrzał na mnie. - Przepraszam, nie powinienem ci tego mówić. To moje osobiste problemy i nie mogę cię nimi obarczać.
Miałam do niego jeszcze masę pytać, ale to nie był dobry moment. Współczułam mu i chciałam go jakoś pocieszyć. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Przecież nie zrobię duchowi herbaty na poprawę humoru. W ogóle ciekawe co on je....
- Ej co ty jesz? - spytałam, kiedy szliśmy drogą powrotną do Anubisa. Znaczy ja szłam za Lavreiem, bo kompletnie nie wiedziałam jak wrócić.
- Tak, mogłem się spodziewać takiego pytania po tobie - powiedział z uśmiechem, a jego dobry humor na powrót wrócił i zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem mu wdzięczna za to, że jest ze mną. - Co zrobisz z tym chłopakiem?
- Eddim? - spytałam zaskoczona pytaniem.
- Unikasz go i starsza się o nim nie myśleć. Zacznie się czegoś domyślać.
- Nie wiem. Kiedy o nim myślę i o tym co było to... boli - dokończyłam cicho. Trudno było mi się do tego przyznać. - Dlaczego się pytasz?
- Bo widzę, że nie daje ci spokoju.Nie rozumiem miłości w tych czasach...
- Jak go nie kocham - przerwałam mu, denerwując się. Po co ten temat?
- A mów sobie co chcesz. Jeżeli coś do niego czujesz to bądź z nim.
- To  nie takie proste... I nic do niego nie czuję no chyba, że niechęć.
- Uwielbiasz komplikować sobie życie - powiedział oskarżycielsko.
- Wcale nie!
- To czemu po prostu nie wyjdziesz z tego domu i nie zostawisz wszystkiego?
- Bo chce wiedzieć dlaczego mam luki w pamięci! Nie zostawię tego!
-  I właśnie dlatego ja działam z tobą.
Dotarliśmy do Anubisa, a Laveri zniknął nagle. Nie cierpiałam jak tak robi. Zastanawiałam się co ja w ogóle robię. Nie należałam już do Sibunu więc czemu mam im pomagać? Myślałam, że jak odejdę to będą mnie unikać i udawać, że ich klub wcale nie istnieje, a jest całkowicie odwrotnie. Weszłam do domu. Cała Sibuna siedziała przy stole. Sądząc po tym jak Fabian stuka palcami o stół, chyba czekali tylko na mnie. Spojrzałam na wielki zegar na korytarzu. Szybka była cała brudna i nie mogłam dostrzec wskazówek. Czerwona substancja, która do złudzenia przypominała krew,  skapywała powoli na ziemię i znikała za drzwiami piwnicy. Chciałam dotknąć szybki i wtedy małe krople krwi zaczęły wypływać z rozcięciach na całej dłoni.. Cofnęłam się o krok i wtedy drzwi piwnicy uchyliły się. Bez zastanowienia weszłam do środka, jakby pchana przez jakąś siłę. Blade światło oświetlało ponure wnętrze. Stałam przy schodach nie zdolna się ruszyć. Victor siedział na krześle przy swoich probówkach i tłumaczył coś małej dziewczynce. Tej samej, którą widziałam w lustrze podczas snu. Moja mniejsza wersja wydawała się zafascynowana tym co mówi dozorca. Siedziała na za wysokim krześle, machając w powietrzu nogami. Victor co jakiś czas wybuchał śmiechem. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak szczęśliwego.
- Patricia? Co tu robisz? - spytał mnie znany głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Eddiego. - Wszystko w porządku? Jesteś blada.
- Tak - odpowiedziałam zmieszana. Byłam na korytarzu i stałam przed zegarem. Na moich rękach nie było śladu po zadrapaniach.
-Na pewno? - upewniał się, widząc jak się rozglądam.
Nic nie odpowiedziałam. Nie mogłam nic z siebie wydusić. Czułam się dziwie. Przeszyło mnie dziwne uczucie. Takiej straszniej pustki.... To bolało bardziej niż jakakolwiek fizyczna rana. Czułam jak rozwala mnie od środka. Oczy piekły mnie, ale nie mogłam się tera rozpłakać. Nie przy Eddim.
- Eddie - powiedziałam, nie słysząc nawet własnego głosu. Chciałam się upewnić, że on tu jest, że mnie nie zostawił.
Poczułam jego ciepłe ręce na swoich placach i biodrze, a potem wtuliłam się tylko mocniej w chłopaka. Świadomość, że on tu jest i jego ciepło sprawiło, że chociaż trochę się uspokoiłam. Jego obecność odtrąciła pustkę, która zżerała mnie od środka.
- Wszytko dobrze. Jestem tu - mówił do moich włosów.
- To Patrcia? - krzyknął Fabian z salonu.
Usłyszałam dźwięki rozsuwanych krzeseł. Z niechęcią odsunęłam się od chłopaka i zabrałam jego dłoń z moich bioder. Tak naprawdę, to chciałam zostać z nim cały dzień. Chciałam czuć jego dotyk na swoim ciele i smak jego ust przez cały czas.  Miałam jednak teraz inne sprawy na głowie. Nie mogłam go narażać. Co prawda nie wiedziałam nawet przed czym, ale nie chciałam ryzykować. Eddie odsunął się ode mnie i uśmiechnął, chodź widziałam w jego oczach rozczarowanie. Z salonu wyszła cała Sibuna.
- Czemu się nie odzywacie? - spytał Alfie, trzymając w ręku ciastko Trudi.
- Idziemy? - spytałam, zmieniając temat.
- Jasne - powiedziała KT i poszła do drzwi.
- Chcesz? - Lewis podał mi ciastko.
- Nie.
- Więcej dla mnie.
Uśmiechnęłam się i poczułam dłoń Eddiego zaciskającą się na mojej. Poszliśmy tak wszyscy do biblioteki Frobishera.


Z perspektywy Eddiego
Siedzieliśmy w bibliotece Frobishera. Na dworze zaczął padać deszcz, a niebo zrobiło się czarne od burzowych chmur. W bibliotece było teraz naprawdę przytulnie i ciepło. W powietrzu unosił się ciężki zapach starych książek. Powoli mnie to usypiało i sądząc po leniwych ruchach moim przyjaciół nie tylko mnie. KT siedziała na kanapie z jakąś grubą książką na kolanach. Jej głowa kołysała się lekko. Nie miałem pewność, ale chyba zasnęła. Deszcz przyjemnie dudnił o parapet.
- Nie mogę uwierzyć! - krzyknął Fabian, a KT zerwała się nagle  z kanapy, która zaskrzypiała. - Mógłbym przysiąc, że sprawdzałem tę szufladę i nic nie było.
Fabian wyjął z szuflady starego biurka cel naszych poszukiwań. Nie miałem pewności, czy to kompas, czy busola. Wyglądało jak kwadratowe, pozłacane, stare pudełko. I w czym to miało pomóc KT?
- Co z tym robimy? - spytałem.
- Może dajmy KT? - wtrącił Alfie.
Fabian podał busole dziewczynie. Patrzyliśmy na nią wszyscy w skupieniu, ale nic się nie działo.
- Może poczekajmy do jutra - powiedziała Patricia. - KT ma koszmary w nocy za sprawą tej zjawy. Jeżeli to coś działa, to nie powinna mieć dzisiaj żadnych koszmarów.
Zgodziliśmy się, nie mając lepszego pomysłu. W sumie ten był całkiem niezły. Miałem wielką nadzieję, że to coś da. Zyskalibyśmy wtedy więcej czasu na wymyślenie jak pozbyć się tego mężczyzny.
- Za godzinę kolacja, a leje jak z cebra - odezwał się Fabian, zerkając za okno. Krople deszczu urządzała na niej istne wyścigi. - Lepiej poczekajmy trochę. Może przestanie padać, albo przynajmniej się trochę uspokoi, to najwyżej przebiegniemy się do domu.
- Jestem za! - powiedział Alfie podnosząc rękę do góry.
Fabian postanowił wykorzystać czas na czytanie jednej z książek, a reszta rozsiadła się na kanapie. KT już kompletnie zasnęła, opierając się o oparcie. Alfie także był już pół przytomny. Co ta pogoda robi z ludźmi? Brakowało mi tylko Patrici. Siedziała na najwyższym schodku do następnego piętra. Podpierała głowę na dłoni i patrzyła się w ścianę na przeciwko. Myślała o czymś, a ja nagle zapragnąłem wiedzieć o czym. Jej twarz nadal była blada, ale nabrała już trochę kolorów. Nie wiem o co chodziło wtedy na korytarzu. Spoglądała jak zegar, a jak ją zawołałem, to nagle się obudziła. Ostatnio często zaczęło jej się to zdarzać. Takie oderwanie od świata. Rzadko z nami rozmawiała. W sumie zaczęło się to od tamtej nocy kiedy zbiła lustro. Już przy opatrywaniu jej dłoni było coś nie tak, a potem cała akcją z Mattem i prochami. Zresztą nadal nie dowiedziałem się co chciał od niej Baltazar, kiedy zaciągnął ją siłą do gabinetu. Eh i zostaje jeszcze szkoła. Może naprawdę była tam przypadkiem? Wstałem z kanapy i poszedłem do Patrici.
- Co tam Gaduło? - spytałem, siadając obok niej.
- Nic.
- Jakaś rozmowna - zaśmiałem się. - Zawsze tyle gadałaś, a teraz co?
- Jak gadałam to źle, a jak nie gadam to też źle. Zastanów się czego chcesz.
- Uwielbiam kiedy gadasz. Mógłbym słuchać cię bez końca i patrzeć na twoje usta - powiedziałem, obejmując ją.
- Zwymiotuję zaraz. - Spojrzała na mnie, unosząc jedną brew do góry.
- Tak, umiesz być romantyczna.
- I tak wiesz, że cie uwielbiam - powiedziała. Przyznam, że zaskoczyła mnie tym.
- W sumie to nie wiem.
- Więc masz pecha, chłopcze.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna - przyznałem. Dziewczyna wróciła do oglądania ściany.
- Świetnie, jestem mniej interesujący i pociągający niż ściana  w bibliotece.
- Zgadzam się w pełni! - krzyknął Alfie. Byłem pewny, że spał.
- Wracaj do spania -  odpowiedziałem mu, nawet nie zerkając w jego stronę.
- Nie! Obstawiam, która kropla deszczy spadnie pierwsza na parapet.
- Cóż, każdy ma jakieś zajęcie - stwierdziłem. - Zapewne jest bardziej interesujące od mnie, prawda Patricio?
Dziewczyna westchnęła dosadnie głośną i doczekałem się w końcu swojego upragnionego spojrzenia. Przez chwilę się nie odzywała. Pewnie szykowała w myślach jakąś mowę przepraszającą.
- Dokładnie - powiedziała i wróciła do ściany.
- Nie wiem za co ty lubisz Patricie, bo na pewno nie za zainteresowanie twoją nudną osobą - wtrącił znowu Alfie, śmiejąc się po nosem.
Patircia strzepnęła z ramienia moją rękę i wstała. Powoli zeszła ze schodów i podeszła do Alfiego. Biedak wyglądał na przerażonego. Wystrzelił z kanapy w mgnieniu oka i jeszcze szybciej znalazł się pod drzwiami. Przez chwile szarpał się z klamką, ale w końcu otworzył drzwi w wybiegł prosto na deszcz. Patricia stała przez chwile na progu. Ku mojemu zdziwieniu wybiegła za nim. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem za nimi, budząc przy tym KT.
- Co z nimi? - spytałem Fabiana, który na moment oderwał się od książki.
- Najwyżej wrócą cali mokrzy do domu.
- No tak, nie ma to jak ganiać się po dworze w ulewę - stwierdziłem, schodząc na dół.

Kiedy tylko deszcz chodź trochę się uspokoił, wyszliśmy z biblioteki Frobishera. Mieliśmy jeszcze kilka minut do kolacji. Biegiem udaliśmy się do Anubisa. Byliśmy mokrzy, ale i tak mieliśmy lepiej niż Alfie i Patricia, którym zachciało się ganiać po dworze. Po przebraniu się usiedliśmy od razu do stołu. Tosty zdążyły już trochę wystygnąć, ale i tak były dobre.
- Gdzie Alfie i Patricia? - spytała Trudni, szukając ich wzrokiem po salonie.
- Właśnie powinni już tu być - powiedział Fabian, wyjmując telefon. - Nie odbierają - dodał po chwili.
Było już po szpilce. Chociaż nikt już nie upuszczał szpilek, a naszego nowego dozorcy nawet  nie było w domu, to i tak wszyscy udawali się do pokoi o tej godzinie. Była to chyba kwestia przyzwyczajenia. Ja siedziałam z Fabianem w pokoju. Oboje martwiliśmy się o dwóch członków Sibuny. Za oknem ciągle lało, a błyskawice przecinały niebo co jakiś czas. Próbowałem udawać spokojnego i zapewniałem kumpla, że pewnie schronili się gdzieś przed deszczem. Sam w to jednak nie wierzyłem.


-----------------------------------------------


Postać Lavreia można zobaczyć w zakładce ,,Bohaterowie"
Rozdział wyszedł jaki wyszedł. Nie za bardzo mi się podoba pewnie pisałabym go od nowa w nieskończoność, a przydałoby się coś wstawić w końcu. Napaćkałam też już trochę w tej historii, więc jak macie jakieś pytania, to nie krępować się i pytać ;).













piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 12

Z perspektywy Patrici
Usiałam na fotelu przy biurku. Dozorca usiadł na przeciwko mnie i walnął uśmiech na pół gęby. Nie wiedziałam co mam powiedzieć więc czekałam, aż się odezwie.
- Jakie mieli miny - zaczął po chwili, poprawiając się na swoim zabytkowym fotelu. - Myślisz, że przesadziłem? Chciałem wzbudzić u nich respekt.
- Niee wcale pan nie przesadził - odpowiedziałam, sporo mijając się z prawdą.
- Wolałbym, żebym nikt tu nie wchodził. Mam wiele pamiątek, które łatwo uszkodzić - tłumaczył. - Mam do ciebie takie pytanie, Patricio. - Nagle spoważniał, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Słucham. - Byłam bardzo ciekawa o co chce się zapytać.
- Kompas, a raczej busola. Victor miał mi ją tu zostawić, ale nie mogłem jej znaleźć. Wiesz, gdzie może ona się znajdować?
Zesztywniałam. Jak mogłam o niej zapomnieć!? Zgubiłam ją tamtej nocy i raczej już nie znajdę. Las wokół szkoły jest ogromny. Zresztą co on gada? Victor dał mi ją i wyraźnie powiedział, że mam  nikomu nie mówić. Bardzo mu na tym zależało więc czemu niby miałam mu coś powiedzieć. Jakby nie było Victora znam dłużej.
- Nie wiem nic o tym - skłamałam. - A jak wygląda?
- Bardzo stara i pozłacana - powiedział patrząc na mnie uważnie. Atmosfera w gabinecie zrobiła się ciężka. - Jeżeli nie wiesz to trudno. Mam jednak nadzieję, że jeśli się czegoś dowiesz to dasz mi znać. Może mogłabyś dla mnie jej poszukać?
- Jak ją znajdę to dam panu znać - powiedziałam i wstałam. Chciałam jak najszybciej z tond wyjść.
- Mam nadzieję, że nie wystraszyłem cie za bardzo.
Na jego bladą twarz powrócił uśmiech. Odsunął cicho fotel i wstał. Podszedł do mnie i wyciągnął w moim kierunku dłoń.
- Myślę, że się dogadaliśmy. Wyglądasz na mądrą dziewczynę Patricio, więc nie powinno być żadnego problemu. - Stał przez chwile z wyciągniętą ręką. W końcu podałam mu swoją. Jego uścisk omal nie złamał mi kości, ale nie dałam nic po sobie poznać.
- Tak - odpowiedziałam tylko.
 Coś czułam, że właśnie wpakowałam się w niezłe bagno. Może właśnie przed tym ostrzegał nas Sweet w szkole, mówiąc żebyśmy się do niego nie zbliżały. Niebieskie oczy Baltazara wpatrywał się we mnie chcąc się upewnić, że zrozumiałam przekaz. Tak, doskonale go zrozumiałam. Kolejny świr, który chce żebym znalazła mu busole, którą gdzieś zgubiłam. Byłam tylko ciekawa co się stanie jeżeli tego nie zrobię. Nagle do gabinetu wparował Eddie. Drzwi trzasnęły o ścianę, robiąc sporo hałasu. Ten to ma wejścia.

Z perspektywy Eddiego
Stałem przez chwile na korytarzu. Wszyscy poszli już do do salonu i rozmawiali ściszonym głosem na temat dozory. Ja wpatrywałem się w okno, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że muszę coś zrobić. Wbiegłem na górę i szarpnąłem za drzwi. Narobiły hałasu uderzając o ścianę. Patricia spoglądała na mnie zdziwiona. Ulżyło mi jak zobaczyłem ją całą i zdrową.
- To ja już pójdę. Muszę zajść w jedno miejsce - odezwał się Baltazar i wyszedł posyłając mi uśmiech. Jakby wiedział dlaczego tu wbiegłem... ale to nie możliwe. Podszedłem do Patrici i odsunąłem ją od okna.
- Co ty wyprawiasz?! Nie umiesz normalnie wejść?! - wydarła się, chodź miałem dziwne wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem.
- Chciałem zobaczyć, czy wszystko w porządku.
- Jesteś nienormalny.
- To ja się martwię o ciebie, a ty mnie obrażasz?
- Dokładnie - odpowiedziała od razu i wyszła z gabinetu.
- Czekaj - zatrzymałem ją przed schodami na korytarzu. - Musimy pogadać.
- Tak od razu do sedna? Bez gry wstępnej?
- Dobra ja proponuje wrócić do początku, czyli...
- Czyli kiedy przy każdej okazji waliłam cię w mordę? - przerwała mi. - Jestem za!
- Eeee nie, miałem na myśli, moment w którym się przyjaźniliśmy.
- Ooo to taki w ogóle był?
- Yacker, ja mówię poważnie!
- Ale ja też. Wypad z baru chłopcze - powiedziała i poszła na dół.
- No weź!
- Ty trzymaj się najdalej jak możesz! Im mniej ciebie, tym lepiej - powiedziała i zeszła na dół.
- Może być z tym spory problem - powiedziałem jeszcze, a ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się prawie nie zauważalnie.
Zszedłem do kuchni zrobić sobie herbaty. Trudy kupiła jakąś nową owocową, więc postanowiłem ją wypróbować. Zrobiłem dla siebie i Gaduły i zaniosłem jej. Siedziała na kanapie i rozmawiała z Joy. Usiadłem obok niej i podałem jej herbatę.
- Za co? - spytała, spoglądając podejrzanie na kubek.
- To już przyjaciel nie może zrobić przyjaciółce herbaty?
- Chyba może - powiedziała bez przekonania.
- Spróbuj, jakaś nowa. Trudy kupiła dwa opakowania.
- Jest gorąca.
- Mogę ci podmuchać - zaproponowałem z uśmiechem za co oberwałem po głowie. - Zniszczysz mi fryzurę.
- Jak mi tego brakowało - uśmiechnęła się i napiła. - Faktycznie dobra.
- Jak dzieci, jak dzieci - wtrąciła Joy patrząc na nas z politowaniem.
- Mogłaś powiedzieć też bym ci zrobił.
- Nie, dzięki. Chce jeszcze pożyć.
- Aaaa! Eddie otruwa ludzi herbatą! - wrzeszczał Alfie wchodząc do pokoju z Jeromem i Willow.
- Nie, nie. Ta herbata ma dobą aurę - powiedziała Willow, kierując się do kuchni. - Idę sobie zrobić.
- Ty też chcesz zatruć mnie herbatą!
- Alfie...
- Nie! Idę do zamrażarki!
- Jakiej zamrażarki? - spytał Jerome.
- Trudy kupiła nową przenośną zamrażarkę. Ponoć jest ogromna - odpowiedziała mu Mara, wchodząc do salonu.
- Nic mu się nie stanie jak będzie tam siedział?
- Przestań, przecież się nie zmieści.
Moje kolano zaczęło wibrować. Wyjąłem telefon i przeczytałem wiadomość od Fabiana. Zarządził zebranie Sibuny. Alfie po chwili zmył się salonu. Patricia również dostała wiadomość, ale zignorowała go. Wziąłem od niej kubek przez co zgromiła mnie wzrokiem.
- Zrobię ci później nową, chodź - powiedziałem i wziąłem ją za rękę, ciągnąc za sobą do mojego pokoju.
- Nie chce - oznajmiła.
- Nawet dla mnie? - spytałem, spoglądając na nią przez ramię.
- Szczególnie dla ciebie.
Westchnąłem i weszliśmy do pokoju. KT już tam była i siedziała roztrzęsiona na moim łóżku. Fabian i Alfie przyglądali się jej nie wiedząc za bardzo co robić. Puściłem Patt i podszedłem do dziewczyny.
- Co jest? - spytałem, siadając obok niej.
- Widziałam go!
- Kogo? - spytał Fabian, marszcząc czoło.
- Tego mężczyznę! Powiedział, że chce dostać serce Zguby Anubisa i zniknął! On chce moje serce!
- Ej spokojnie, nie pozwolimy na to.
Musieliśmy coś  z tym zrobić. KT była przerażona. Nie mogłem czekać co będzie dalej. Jak na razie są tylko ostrzeżenia, a na tym pewnie nie poprzestanie. Sara mówiła, że jego sposobem na oddanie serca będzie manipulowanie Zgubą Anubisa. Właśnie to teraz robił. KT nie mogła się uspokoić, trzęsła się. Daleko jej jednak jeszcze było do oddania dobrowolnie życia tej zjawie. Zresztą równało się to z samobójstwem, a nie mogłem na to pozwolić.

Z perspektywy Patrici
Stałam oparta o komodę. Jak weszliśmy KT była roztrzęsiona i prawie płakała. Było mi jej szkoda. Jak usłyszałam o tej zjawie to ciarki przeszły mi po plecach. Raptownie pojawił się Lavrei. Omiótł mnie wzrokiem patrząc, czy jestem bezpieczna.
- Wszytko w porządku - usłyszałam w głowie. Wzdrygnęłam się. Poczułam się jak nawiedzona z tymi głosami w głowie. Przytaknęłam lekko. - Jak tak dalej pójdzie to łatwo mu będzie ją wykończyć.
Miał rację. Obowiązkiem potomka jest ochrona Zguby Anubisa. Moim obowiązkiem było pomóc jej jakość. Lavrei uważał, że ta cała busola odganiała zjawy. Musiałam ją znaleźć i dać KT. Tylko co ja im powiem jak się mnie zapytają skąd ją mam? Nie mogę powiedzieć, że dał mi ją Victor.
- KT, jesteśmy tutaj żeby cie chronić - powiedział Fabian.
- W sumie to ja mam pomysł - wtrąciłam i wszyscy na mnie spojrzeli. - Jest przedmiot, który chroni przed dostania się do tego świata właśnie taki istot. Busola.
- Busola? - powtórzył Alfie.
- Natknęłam się kiedyś na jakąś wzmiankę o niej w bibliotece Frobisher. Całkowicie przypadkiem.
- Czyli, że gdyby KT ją miała to ta zjawa nie mogłaby się do niej dostać - upewniał się Fabian.
- Właśnie tak, ale musi mieć ją przy sobie.
- Wiesz jak wygląda? Gdzie jej szukać?
- Nie - skłamałam.
- Dobra. - Eddie wstał z łóżka. - Nie ma na co czekać. Powinniśmy od razu iść do biblioteki Frobishera i znaleźć tą książkę. Może będzie tam wskazówka gdzie ją znaleźć. Im szybciej tym lepiej.
- Pójdziemy pod wieczór. Zaraz będzie obiad i lepiej nie znikać od tak.
- Dobra, to spotykamy się tutaj w pokoju przed kolacją - oświadczył.
Wszyscy się zgodziliśmy i rozeszliśmy. Eddie został jeszcze w pokoju z KT próbując ją uspokoić, a Fabian i Alfie poszli do salonu. Ja udałam się do swojego pokoju po kurtkę.
- I co masz zamiar zrobić? - spytał na głos Lavrei.
- Jak to co? Idziemy szukać tej głupiej busoli. KT długo tak nie wytrzyma.
- A co z tobą? Victor musiał mieć jakiś powód skoro ci ją dał.
- Nie braliśmy pod uwagę, że on zacznie nawiedzać KT. Mniejsza ze mną. Ja dam sobie radę, ale spójrz tylko na nią. Widziałeś w jakim jest stanie.
- Dobra, ale jak masz zamiar ją znaleźć? Las jest duży.
- Od czego mam ciebie - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. On tylko westchnął i pokiwał głową.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 11

Z perspektywy Patrici
- Aaaaa! Mój kręgosłup!
Raptowne podniosłam się po pozycji siedzącej. Joy leżąca obok mnie na łóżku zrobiła to samo. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że jesteśmy w pokoju Jeroma i Alfiego, który wił się na ziemi i piszczał.
- Co jest? - spytał sennie Jerome, podnosząc głowę.
- Spadłem na ziemie!
- Idioto, spałeś na dywanie - powiedziałam, z powrotem waląc się na miękkie łóżko.
- Spadłem z dywanu na panele! Wesz jaki to ból! Zaraz zwymiotuje falki!
- Jak się nie zamkniesz, to osobiście ci je wyjmę i sprzedam w Tesco po przecenie! - wydarłam się i rzuciłam w niego poduszkę.
- W Tesco są przeceny na flaki? - zainteresował się Jerome.
- Daj spokój. Musiałabym jeszcze dopłacać.
- Szkoda. Nici z zupy.
- Oh nie martw się Jerome, słyszałam, że są przeceny na nóżki z kurczaka.
- Tak, tak! Dobijcie leżącego!
- Koleś między dywanem, a podłogą nie ma nawet jednego centymetra - wtrącił Clark.
- To perski dywan, ma długie włosy!
- Ludzie! - wrzasnęła Joy. - Jest wcześnie rano, a wy znowu zaczynacie z tym dywanem. Dajcie już spokój. Albo się nim katujecie, albo z niego spadacie. Co jest z wami nie tak!
- Życia by ci nie wystarczyło na wyliczanie - dodałam swoje.
- Williamson, bo następnym razem nie zostaniesz zaproszona na piknik - wtrącił Jerome i posłał mi cwaniackie spojrzenie.
- Ja zastałam zmuszona!
- I co źle było?
- Niee w sumie to całkiem fajnie. To kiedy następny?
- Ha widzisz Alfie! Robimy zajebiste piżama party!
- Nikogo nie odchodzi moje cierpienie i moje flaki?! - Marudził chłopak.
- Nie - odpowiedzieliśmy wszyscy.
Alfie z miną zbitego psa podniósł się z ziemi i zaczął zwijać swój dywan.  Podniósł go ponad głowę i chciał wyjść, ale przywalił jedną stroną w drzwi i odbił się, lecąc pod samo okno. Jerome od razu zareagował i otworzył okno na roścież. Biedny Alfie wyleciał przez nie.
- Chodź raz się do czegoś przydałeś Jerome - powiedziałam z uśmiechem.
- Jesteście straszni! - oburzyła się moja przyjaciółka.
Jerome usiadł na łóżku obok niej i przysunął do siebie.
- Dooobra, ja już idę - wygramoliłam się  z łóżka widząc co się święci.
- Alfie co ty robisz pod oknem z dywanem!? - wrzasnęła Trudy, wracając ze sklepu.
Wyszłam z pokoju i poszłam do siebie. Chwyciłam ubrania i poszłam do łazienki zrobić ze sobą porządek. Kiedy już się ogarnęłam zeszłam na dół. Nikogo jeszcze nie było, więc pomogłam Trudy przy śniadaniu. Po przypaleniu jednak kilku tostów kazała mi iść usiąść przy stole i zrobiła herbatę. Nie sprzeciwiałam się zbytnio. Byłam nie wyspana i najlepiej poszłabym jeszcze pospać.
W szkole było strasznie nudno. Od rana nie widziałam Lavreia i zaczynałam się martwić. Sibuna znikła gdzieś, pewnie na swoich tajnych obradach. Na długiej przerwie poszłam z Joy do sali teatralnej. Mijając gabinet dyrektora usłyszałam głos, po którym przeszły mnie ciarki. Stanęłam przed drzwiami, które po chwili się otworzyły.
- No proszę mieszkanki domu Anubisa - powiedział mężczyzna w średnim wieku. - Witaj Patricio. - Nie przypominam sobie żebym się przedstawiała. - Jestem Baltazar Verning.  Wasz nowy dozorca. Mam nadzieję, że będziemy się świetnie dogadywać.
Miał błyszczące niebieskie oczy i bladą cerę. Na czole rozciągały się zmarszczki będące wynikiem wieku. Miał przyjazny uśmiech i spokojny, przyjemny głos. Ubrany był podobnie jak zazwyczaj Victor, tylko że bez płaszcza, którym można by zamiatać podłogę.
- Dzień dobry panu - odpowiedziałam, a za jego placów wychylił się Sweet. Wyglądał na... spanikowanego?
- Patricio, Joy na lekcje!
- Jest przerwa prze pana - odezwała się Joy, spoglądając ze zmieszaniem na mnie. Coś tu było nie tak.
- Ja już pójdę. Muszę się jeszcze rozpakować, ale jak tylko skończę to wrócę - spojrzał na nas i uśmiechnął się. - Miło było was poznać dziewczęta.
Jak tylko mężczyzna się oddalił Sweet podszedł do nas bliżej. Niepokój miał wymalowany na twarzy.
- Dam wam radę. Nie wchodźcie z nim w żadne zakłady - powiedział i wrócił do swojego gabinetu, trzaskając drzwiami.
- Dobra, to było dziwne - oznajmiała Joy, kierując się do sali teatralnej.
Odwróciłam się w stronę, wyjścia. W drzwiach mignęły mi długie, białe albo raczej siwe  włosy związane z tyłu w ciasny kucyk. Serce od raz przyśpieszyło. To nie było możliwe, żeby to była ta sama osoba...
- Patti idziesz? - zawołała Joy.
Dogoniłam ją i poszłyśmy do sali. Siedział tam nasz cały dom, oprócz Willow. Usiadłyśmy na kanapie obok Jeroma, który od razu się z nami przywitał. Eddie unikał mnie wzrokiem. Znaczy chyba, bo ja nie miałam odwagi spojrzeć na niego ani razu, więc w sumie nie wiedziałam. Nie żeby mnie obchodziło co on robi, czy o mnie myśli, tęskni ale .... obchodziło  mnie jak cholera! Co ja miałam na to poradzić? Może to zawsze tak jest, a ja nigdy nie miałam chłopaka, więc pomyliłam to uczucie z miłością. Może powinnam znaleźć sobie chłopaka i zobaczyć jakie to uczucie być z kimś innym. Joy opowiedziała domownikom o spotkaniu naszego nowego dozorcy. Wtedy coś mnie tknęło... Nie, to złe słowo... Poczułem się, jakby ktoś przywalił we mnie młotkiem!
- Joy kryj mnie w razie co - szepnęłam do przyjaciółki i wyszłam z sali.
Już po kilkunastu minutach stałam pod murem domu Anubisa. Czekałam, aż pewna osoba wyjdzie z domu i wróci do szkoły tak jak mówiła. Musiałam kucać i już po chwili nogi mi zesztywniały. Nie miałam jednak zamiaru się poddawać i odpuścić. Za dużo od tego zależało. To ta sama osoba, która był wtedy w szkole. Skoro ja miałam tam być to znaczy, że miałam ją spotkać. Musiał być ku temu jakiś cel. Poza tym planowali porwanie Zguby Anubisa,czyli KT, a ja jako potomek miałam za zadanie ją chronić. Odeszłam z Sibuny, ale to nie znaczy, że nie martwiłam się o ich życie.  Cóż, odkryłam przynajmniej osobowość jednej z dwóch osób.
W końcu po kilkunastu minutach Baltazar opuścił dom. Cofnęłam się do lasu i schowałam za krzakami, żeby mnie nie zobaczył przy mijaniu muru. Bałam się, że usłyszy bicie mojego serca, którego nie mogłam uspokoić. Kiedy tylko zniknął mi z oczu pobiegłam do drzwi. Uchyliłam je lekko i zerknęłam do środka. Usłyszałam jak Trudy odkurza w swoim pokoju. Miałabym spory problem gdyby przyłapała mnie jak buszuję po gabinecie Victora, ale ryzyko zawsze jest. Prześlizgnęłam się do holu, zamykając cicho drzwi i wspięłam się po schodach. Tak jak się spodziewałam drzwi były otwarte. Półki oraz biurko były już w połowie zapełnione, a walizki chyba puste, stały pod oknem. Nie czułam już tutaj tej atmosfery tajemniczości i mroku, która zawsze mi towarzyszyła kiedy tu wchodziła. Odeszła razem z Victorem i jego kurkiem. Nagle trochę za tym zatęskniłam. Spojrzałam na pustą ścianę. Wisiał tam kiedyś obraz starej łodzi w grubej, ozdobnej i ciemnej ramie. Patrząc pod światło można było zobaczyć prostokąt, czyli ślad po wiszącym obrazie.
- Patricia skup się - szepnęłam do siebie.
Podeszłam do biurka i zaczęłam grzebać po szufladach. Były tak jakieś książki, kartki, zapas długopisów na jakiś rok. W ostatniej szufladzie leżały nasze akta. Wszystkich mieszkańców Anubisa. Myślałam, czy ich nie wziąć, ale zauważyłby tylko, że ktoś tu był, a i tak pewnie zdążył przeczytać je od deski do deski. Poszperałam jeszcze w szufladach w komodzie. Były tam ubrania i dwa albumy, czyli to na co liczyłam. Wyciągnęłam pierwszy i przekartkowałam. Kilka przedstawiało jakiś stary dom, w tym pokój, który widziałam kiedy byłam w klasie. Od razu poznałam głowy zwierząt powieszonych na każdym wolnym skrawku ściany. Wróciłam do zdjęcia przedstawiającego cały dom. Architekturą i rozmiarem przypomniał naszą szkolę. Nie zdziwiłabym się gdyby to właśnie  była nasza szkoła. Jednak nawet jeżeli tak było, to zdjęcia musiała zrobić osoba żyjąca ze sto lat temu. Chociaż po poznaniu Victora nie powinno mnie już nic dziwić. Pierwszy album zawierał głównie budynki i inne zdjęcia krajobrazu. No proszę, człowiek z pasją. W drugim były zdjęcia ludzi i ... chłopca, którego widziałam z Sarą.
- Przecież to te same osoby - powiedziałam trochę za głośno i zasłoniłam sobie usta dłonią.
Odkurzacz ucichł i zaczęłam szybko chować zdjęcie do foli albumu. Zaklęłam cicho kiedy zdjęcie rozdarło się lekko na rogu. Wrzuciłam album na miejsce i wybiegłam z gabinetu, zamykając go za sobą.  Słyszałam jakieś kroki przed drzwiami, więc wybiegłam przez pralnie i udałam się do szkoły.
Z perspektywy Eddiego
Od kiedy Patricia wyszła z sali teatralnej już jej nie widziałem. Joy powiedziała, że poszła do pielęgniarki bo rozbolała ją głowa. Jej kłamstwo było oczywiste. Jeszcze na tej samej przerwie poszedłem do gabinetu pielęgniarskiego i nikogo tam nie było. Patt wpadła dopiero na ostatnią lekcję. Była blada na twarzy. Chciałem się jej spytać, czy wszystko w porządku, ale później przypomniałem sobie, że ze mną zerwała. W ogóle jej się nie dziwie i w pełni zasłużyłem na oberwanie po twarzy, chodź mogła być delikatniejsza. W sumie to nie pamiętałem kompletnie o czym była cała lekcja, bo lampiłem się jak idiota na Yacker. Do domu wracaliśmy wszyscy razem. Byłem bardzo ciekawe jaki jest nasz nowy dozorca i czy też ma szpilkę. Kiedy tylko weszliśmy do domu zobaczyliśmy Baltazara, który zbiegł do nas. Skupiliśmy się w grupę nie wiedząc co robić. KT przysunęła się do mnie , więc ją objąłem. Nagle przypomniała mi się moja wizja. Rozejrzałem się wokół i wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak wtedy.
- Kto był w moim gabinecie?! - powiedział, podniesionym głosem. - Ten gabinet jest prywatnym pokojem i nie macie prawa do niego wchodzić!
- Wszyscy byli w szkole - odezwał się Jerome. Tak, wszyscy oprócz Patrici.
Dozorca podszedł do KT. Chciał złapać ją za rękę, ale szybko odsunąłem ją na bok. Nie mogłem pozwolić, żeby ten sen się spełnił.  Jego ręką trafiła na Patricie i pociągnął ją do swojego gabinetu.
- Przesłucham was wszystkich po kolei - powiedział i trzymając ją za nadgarstek wszedł do pokoju.
- Eddie? - Fabian patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem. Wiedział o śnie, bo nie potrafiłem tego przed nim przemilczeć.
Nagle pomyślałem, że może w tej wizji chodziło właśnie o to, że mam wybrać, która z nich spadnie. Gdybym nie złapał KT, to właśnie ją by zabrał, a teraz ma Patt. W takim razie, czy to właśnie ja wybrałem, która z nich zginie? Wybrałem śmierć Patrici?
- Eddie - powtórzył Fabian i złapał mnie za ramie, ale ja stałem tylko jak słup zamiast biec tam i coś zrobić. Cokolwiek.

___________________


Pod ostatnim postem było dużo komentarzy i to takich, że nie dało się ich nie czytać bez uśmiechu. Bardzo wam za nie dziękuje. Jak je zobaczyłam byłam zdziwiona, że aż tyle osób z chęcią czyta te opowiadanie. Najbardziej ucieszyła mnie długość waszych komentarzy. Po prostu jesteście wspaniali :)