wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 42




Kiedy pierwszy raz tu weszłam na tronach zasiadali radni. Leniwie siedzieli na swoich pozłacanych siedziskach i debatowali. Gęsto rosnące drzewa nie pozwalały ponieść ich słów poza wysokie, zasłonięte gałęziami mury. Na najwyższym tronie, wyróżniającym się na tle innych, zasiadał Król. Półbóg, który mógł wszystko i to czego najbardziej pragnął go zabiło. Moja krew, która była jak trucizna dla niego. Słabo pamiętam tamten moment. Wszystko rozegrało się bardzo szybko i gwałtownie. Hiroki zasłonił mnie własnym ciałem, przez co omal nie stracił życia. Ja sama zemdlałam, tracąc za dużo krwi. Palce Henota, które wbił w kierunku mojego serca, uszkodziły żyły. Relacje z tamtego dnia składał mi Sano, kiedy już wybudziłam się po kilku dniach. Hirokiemu zajęło to trochę dłużej, ale był silny. Do teraz jednak wciąż leży w swojej sypialni. Kilka razy próbował wstać, ale kończyło się to zawrotami głowy i upadkiem po kilku krokach, więc Luck i Neith pilnowali go na okrągło. Byli jak rodzina. Troszczyli się o siebie i byli gotowi narażać życie. Chciałam należeć do tej rodziny...
Teraz stałam tu znowu po środku i oddychałam głęboko. Od godziny stałam tu sama i czekałam. Wreszcie poczułam energię, która była jak delikatny wiatr w upalny dzień, doskonale ją znałam, bo była częścią mnie.
- Moja potomkini - odezwał się potężny głos za mną. - Jesteś tu, przetrwałaś.
Odwróciłam się, ale nikt za mną nie stał. Czułam jedynie mrowienie na skórze. Aura, jakby to powiedziała Willow, biła we mnie z ogromną mocą, a moja skóra wchłaniała ją.
- Anubis - powiedziałam tylko. Nie czułam skrępowania obecnością Boga, a raczej uspokajała mnie.
- Cieszy mnie, że moja potomkini, córka, dotarła tak daleko.
- Ale co teraz? - spytałam, przechodząc do sedna tego, co nie dawało mi spokoju od tak dawna.
- Kiedy raz zostawiłem ten świat bez opieki Rada przejęła władzę i zaczęli ingerować w twój świat. To nie może się powtórzyć, więc zniszczę go razem z tym co tu istnieje.
Zmarszczyłam czoło myśląc nad tym, co mi powiedział. Nie był to zły pomysł. Wróciłabym do siebie, do domu, i mogłabym zapomnieć o tym co tu się działo. Ale czy to w ogóle możliwe? Czy chciałam zapomnieć? Wszystko rozwiązałoby się samo.
- A co z ludźmi? - spytałam po chwili.
- Ludźmi? - zdziwił się. - To nie ludzie, są martwi.
Przypomnieli mi się wszyscy, których widziałam na ulicach. Dzieci biegające wokół rodziców, przyjaciele Hirokiego, których poznałam wracając z mojego pierwszego spotkania Rady i ... właśnie Luck, Neith, Keith.
- A co z tymi co żyją w zamku? Oni nie są martwi.
- Patricio, każdy kto tu przebywa jest martwy. W pewnym sensie ty też jesteś martwa. Jako potomkini boga śmierci już od początku byłaś martwa.
- Nie - zaprzeczyłam szybko i stanowczo. Jednak wiedziałam, że coś  w tym było, ale za nic nie przyznałabym się. Nawet jeśli mojej serce biło trochę wolniej, to przecież biło. - Co z nimi będzie?
- Zginą - odpowiedział bez zawahania.
- Nawet Hiroki? Przecież jest zastępcą Henota. Jestem pewna, że dobrze sprawiłby się jako nowy władca...
- Myślisz, że gdybym zostawił mu władzę, to ktoś by go tu słuchał? Rada znowu by wróciła, zasiadła na tych tronach i spiskowała przeciwko mnie i twojemu światu. Poza tym on jest jeszcze za młody, sam nie da rady.
- Nie można inaczej?
- Nie, ten świat zostanie zniszczony. Był pomyłką.
- Musi być jakieś wyjście! Oni nie zginą...
Nie mogłam przetrawić tego, że oni mogli by zginąć. Zawsze szczęśliwi Luck i Neith oraz Keith, zawsze zgrywający twardziela, ale opiekuńczy. Hiroki, który poświęcił wszystko dla tego miejsca i Sano. Przybył za mną, aż tutaj. Chciałam teraz spojrzeć prosto w twarz Anubisowi, ale nie widziałam go. On jednak wydawał się wyczuwać mój gniew.
- Zawsze możesz tu zostać - powiedział cicho. - Nikt nie śmie sprzeciwić się twoim słowom, a ja zawszę będę pilnował twoich pleców. Ale wtedy już nigdy nie wrócisz do swojego świata.
- A co z rodziną? W końcu zaczną się zastanawiać. Rodzice nadal myślą, że jestem w szkole, a dyrektor, że wyjechałam.
- Zapomną o tobie. Jakby cie nigdy nie było.
Zrobiło mi się gorąco. Decydowanie o swoim życiu, a innych było ogromną różnicą. Ja... kochałam tych ludzi. Lucka, Neitha, Hirokiego i nawet zawsze sceptycznego Keitha. I to tutaj czułam się jak w domu.
- Pomogę ci dokonać wyboru - szepnął do mojego ucha. - Zobacz czego pragnie twoje serce.
Moje stopy zaczęły się zapadać w ziemi. Jak bagno, ziemia pochłaniała mnie w całości, aż w końcu pochłonęła mnie całą.

                                    ------------------------------------------------

Nogi ugięły się pode mną i opadłam plecami o drzewo. Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, kiedy zobaczyłam w półmroku dom Anubisa. ,,Darmowy teleport, co Anubis?" - pomyślałam i wyprostowałam się. Oszołomienie szybko minęło i pobiegłam prosto do drzwi. Wpadłam do salonu jak burza, szukając jednej osoby. Nie wiedziałam ile mam czasu.
- Paaaaat! - wrzasnął Alfie widząc mnie w progu. - Myślałem, że już nie wrócisz. Fiona bardzo tęskniła.
- Czemu nie dzwoniłaś? - spytała Joy, wychylając się z kuchni.
- Zaraz do was wrócę, dobrze? - spojrzałam na Fabiana, który siedział na kanapie.
- Jest w pokoju - powiedział nie czekając na pytanie. - Pogadaj z nim w końcu.
Kiwnęłam głową i od razu skierowałam się do drzwi. Nie chciałam się zastanawiać, czy czekać, aż dopadną mnie wątpliwości. Bez pukania weszłam do pokoju. Eddie stał do mnie tyłem, chowając podręcznik od chemii do szafki. Zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam nie wiedząc co powiedzieć.
- Pukania nie nauczono, czy jak - warknął zamykając szafkę.
Odwrócił się w moją stronę i patrzył na mnie przez dłuższą chwilę zdezorientowany. Nie obchodziło mnie, co powie po prostu podeszłam do niego i objęłam kładąc głowę na jego piersi. Przez chwile ani drgnął, ale w końcu objął mnie i przycisnął do siebie. Tak naprawdę, to bardzo się bałam, że mnie odepchnie. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Chłopak uśmiechnął się. Było w tym coś dziwnego, jakby wcale nie zdziwił go mój powrót.
 - Wróciłaś jak obiecałaś - powiedział ze spokojem, jakby nigdy nie wątpił, że nie przyjdę. I nagle przypomniałam sobie coś, co powiedziałam podczas wielu z naszych kłótni. Głównym jej powodem, jak i innych późniejszych kłótni, była Anna.
,,- Jeżeli kiedykolwiek z nią będziesz, to wrócę do ciebie tylko po to żeby cie ukatrupić. 
- Zgoda, ale najpierw mnie pocałujesz. 
- Zabije!
- Dobrze, ale najpierw pocałujesz."
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. On nadal pamiętał. Nie mogąc się już powstrzymać wpiłam się w jego usta.
- Teraz możesz mnie zabić - mruknął między pocałunkami.
- Wole cie całować.
Zatopiłam się w tej chwili, zapominając o wszystkim. Za bardzo tęskniłam za dotykiem jego ust, aby teraz się odsunąć. Moja historia miała zakończyć się szczęśliwie. To było egoistyczne, ale wybrałam. Moje serce tłumiło nawet ciche, znajome szepty w mojej głowie.
- Zostawi nas...
- Nie, Keith! Nie zostawi nas... ona nas kocha... nie odejdzie.
- Luck, pogódź się z tym. To jest jej świat.
- Wróci do nas... Prawda, Neith?
- Chce żeby wróciła... musi wrócić. Dla Hirokiego, Sano... dla nas wszystkich. 
- Zostawi nas.
- Wiem Luck, wiem...

Znowu poczułam to uczucie. Takie samo jak wtedy, gdy Henot kazał mi wybierać między tym światem, a światem błąkających się. Jakby sznurek w moim sercu znowu pękał. Podświadomie wiedziałam, że kiedy zerwie się, to tamten świat przestanie istnieć... razem z tymi ludźmi... razem z nimi. 
- Nie! - wyrwałam się z objęć Eddiego i opadłam na kolana. 
Szepty, które tłumiło moje serce teraz były słyszalne. Jakby stali nad moim ciałem w tamtym świecie i mówili. Wtedy Hiroki uratował mnie od wyboru, ale teraz musiałam go dokonać. Byłam rozdarta. Kochałam ich wszystkich. Wiem, że to była moja wina. Byłam na tyle nie ostrożna, żeby przywiązać się do tych ludzi, żeby ich pokochać, chcieć spełnić z nimi ich marzenia. 
- Gaduło? 
Eddie ukucnął obok mnie i chwycił za ramiona, które nie przestawały się trząść. Spojrzałam w jego oczy, ale nie zobaczyłam w nich paniki, tylko zrozumienie i ciche pozwolenie. 
- Wiem - powiedział tylko i wymusił lekki uśmiech. - Twój strażnik mi wszystko powiedział. 
- Jak to? 
- Przepraszam, że nie widziałem tego co się dzieje. Przepraszam, że nie umiałem i nadal nie wiem jak ci pomóc. Przepraszam, że zostawiłem cie samą i... - urwał i zamknął oczy. Czułam na swojej skórze jak jego ręce drżą. 
- Idioto, nie przepraszaj mnie - powiedziałam cicho, próbując wymusić uśmiech. Czułam jak łza spływa powoli po policzku. - To nie twoja wina, kretynie. 
- W takim momencie ty mnie jeszcze wyzywasz, Gaduło? - spytał drżącym głosem. 
- Wiesz, że nie umiem być romantyczna, kretynie - odpowiedziałam i tym razem uśmiech przyszedł naturalnie. 
- Nie będę umiał żyć bez ciebie, jędzo - wyznał i oparł swoje czoło o moje. - Proszę, daj mi zapomnieć o nas, abym mógł żyć. 
- Żebyś mógł bez poczucia winy zdradzać mnie ze ścianą? - spytałam, a  po chwili dodałam poważniej - Nie  chce cie zostawiać, Eddie. 
- Myślisz, że ja tego chce? Ale jestem jedyną rzeczą, która cie tu trzyma. Nie chce żebyś kiedyś tego żałowała, żebyś poczuwała się do obowiązku bycia ze mną. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale daj mi zapomnieć. Inaczej nie będę w stanie żyć. 
- Eddie... - czułam jakbym miała wybuchnąć płaczem, ale nie było już łez. Zresztą, czy one by cokolwiek zmieniły? - Przepraszam za ciągłe kłótnie i nazywaniem cie kretynem, idioto. 
- Nie żegnaj się kochanie - powiedział i uśmiechnął się. A ,,kochanie" odbijało się echem w mojej głowie i wiedziałam, że zostanie na zawsze. - Sto lat to bardzo mało jak na wieczność. Kiedy umrę, proszę, czekaj na mnie. 
- Ale nie będziesz mnie pamiętał - wyszeptałam. 
- Zawsze będziesz w moim sercu i kiedy cię zobaczę na pewno cie rozpoznam. 
- Kocham cię - szepnęłam, wtulając się w niego jak najmocniej. 
- Też cie kocham, Gaduło - opowiedział obejmując mnie. - Proszę, nie traktuj tego jako pożegnania, bo obiecuję ci, że znowu się spotkamy i wtedy ponowie powiem ci jak bardzo cie kocham. 

Tak bardzo chciałam wierzyć w jego słowa, że znowu się spotkamy. Jednak sto lat to bardzo dużo jeżeli czeka się na kogoś. Teraz jednak moje serce uspokoiło się. Już nie byłam rozdarta. Czułam, jak ogromny kamień spada mi z serca. Czy Anubis widział, że tak się stanie, kiedy mnie tu wyśle? Zresztą to nie miało znaczenia. Bałam się przyszłości, ale miałam na co czekać.
- Lavrei - odezwałam się przerywając ciszę. Wiedziałam, że stał tam od początku, zawsze czułam jego obecność. Odsunęłam się powoli od Eddiego, który nic nie mówiąc wpatrywał się we mnie. - Zrobisz to?
- Jak sobie życzysz.
Po chwili wzrok chłopaka przeniósł się na coś za mną, a jego powieki powoli się zamykały. Wstałam z podłogi i spojrzałam na Lavreia stojącego przy oknie ze smutnym uśmiechem.
- Dziękuje, że mu powiedziałeś. Myślę, że dokonałbym tego samego wyboru, ale teraz jest o wiele łatwiej.
- To mój obowiązek mała.
- Anubisie, zabierz mnie z tond. Dokonałam wyboru - rzuciłam słowa w powietrze i zamknęłam oczy, czując jak znowu pochłania mnie ziemia.


                ------------------------------------------------------------------------
Leżałam na trawie w miejscu spotkań Rady. Słyszałam szloch, który zapewne należał do Lucka i czułam jak czyjaś dłoń szarpie moje ramię.
- Paaat! Obudź się! Nie zostawiaj nas. Przecież jesteśmy rodziną - powtarzał Neith.
- Dajcie spokój - przerwał Hiroki. - Myślicie, że zostawi dla nas swojego chłopaka?
- Och zamknij się już Hiroki - burknął Keith. - Wszyscy wiemy, że ci również na niej zależy nawet jeśli nie chcesz tego pokazać.
- Hiroki, miałeś nie wychodzić z łóżka - odezwałam się otwierając oczy i podnosząc do pozycji siedzącej. - W ogóle jak możesz sądzić, że bym was zostawiła?
Chłopak nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko.
- Wiedziałem, że nas nie zostawisz! - krzyknął Luck z szerokim uśmiechem. - W końcu jesteśmy rodziną. Możemy teraz zrobić imprezę!
Mój wzrok spoczął na czarnowłosym chłopaku, który siedział na trawie, oparty o siedzisko. Jego mina była zmęczona, a na twarzy malowały się troski ostatnich tygodni. Na jego ustach zagościł uśmiech, który bardziej przypominał grymas.
- Idźcie już do zamku. Dogonię was - powiedziałam i poczekałam, aż wszyscy znikną mi z oczu. Podeszłam do chłopaka i usiadłam obok niego podkurczając nogi.
- Nawet nie wiesz jak się bałem, że nie wrócisz - wyznał cicho. - Tego strachu nie da się opisać słowami.
- Ale wróciłam, Sano. Już w porządku.
- Boję się. Jutra. Kolejnego tygodnia. Miesiąca.
- Nie musisz się bać. Zawsze będę przy tobie Sano. Nie zostawię cię, nawet jeżeli ciebie nie będzie przy mnie.
- Dlaczego to brzmi jak pożegnanie? - spytał i spojrzał na mnie ze strachem.

,,- Dziękuje, że mu powiedziałeś. Myślę, że dokonałbym tego samego wyboru, ale teraz jest o wiele łatwiej. 
- To mój obowiązek mała. Ale chce czegoś w zamian. 
- Czego? - spytałam ciekawa. 
- Pozwól na to samo temu chłopakowi, który też pełni moją rolę Strażnika Zguby Anubisa. 
- Chcesz żeby zapomniał o mnie i wrócił do tego świata - dokończyłam z uśmiechem i pokiwałam głową. - Myślę, że tak będzie najlepiej dla niego. Choć przyznam, że myśl o straceniu go jest dla mnie bolesna. Ale przecież nie mogę być aż tak egoistyczna. Zabierz go Lavrei, ale postaraj się, żeby miał szczęśliwe życie. 
- Dobrze, obiecuję, że dopilnuję tego"

- To dla twojego dobra, Sano - powiedziałam. - Dziękuje ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Nachyliłam się do niego i delikatnie złączyłam nasze usta. Nie był to namiętny pocałunek o ile w ogóle można to nazwać pocałunkiem. Po prostu chciałam poczuć jego bliskość, nie żałować niczego, bo myślę, że w pewnym momencie go również pokochałam. Po chwili chłopak rozpłynął się w powietrzu, a ostatnie, co widziałam to ciemne oczy, które nagle zaszły się mgłą.
 - Dziękuje - odezwał się Lavrei siadając na miejscu Sano. Trudno było mi się przyzwyczaić, że teraz jest równie materialny jak ja. - Nie chciałem, żeby skończył tak jak ja. Błąkając się bez celu.
- Przecież masz cel. Miałeś dopilnować, żeby ten świat przetrwał i ocalić moje życie. Udało ci się. Nawet jeżeli nie wyszło to z moją poprzedniczką, to już nie ma znaczenia.
- Uważasz, że udało mi się cię ocalić? Jesteś w tym świecie i wiele wycierpiałaś. Nigdy nie będziesz całkowicie szczęśliwa, bo jakaś twoja część zawsze będzie należeć do tamtego świata.
- Udało się ocalić oba światy bez cierpienia innych ludzi. To zwycięstwo.
- A co z twoim cierpieniem? - spytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Jestem szczęśliwa mogąc czuwać nad ludźmi, których kocham.
- Luuuudzie - jęknął Lavrei i wstał. - Ta gada o poświęceniu i miłości do innych jest oklepana nie sądzisz? Trochę za bardzo wydoroślałaś. Wolę tę wersję ciebie gadającą z drzewami.
- Spokojnie, spędzę trochę czasu z Luckiem i Neithem i znowu wrócę do dawnej siebie - zaśmiałam się. -Przy tej dwójce naprawdę trudno być poważnym.
- Obejmiesz teraz władzę w tym świcie? - spytał poważnie.
- Nie ma mowy - zaprzeczyłam szybko i również wstałam. - Hiroki nadaje się idealnie do tej roli. Ja stanę gdzieś z boku i będę pilnować jego pleców.
- W takim razie myślę, że uda wam się stworzyć tutaj raj - uśmiechnął się i potarmosił moje włosy. - Żegnaj mała.
- Nie! - Złapałam go z całej siły za rękę. - Setki lat błądziłeś bez celu, ale teraz go masz. Ten zamek jest twoim domem Lavrei i możesz tu zostać. Już nie musisz pokutować za śmierć mojej poprzedniczki...
- Maleńka - przerwał mi i pogłaskał po policzku. - Wieczność jest bardzo długa. Pozwól mi odejść do kobiety, którą kocham. Ona tam na mnie czeka.
- A ja? - spytałam i zabrzmiało to bardzo żałośnie.
- Kocham cię jak własną córkę. Kiedyś i ty zrozumiesz, że wieczność trwa zbyt długo. Ale nie martw się, bo zawszę będę przy tobie. W twoich snach, myślach i sercu. Zawsze będziesz mogła ze mną porozmawiać, choć możesz nie usłyszeć jak odpowiadam.
Mężczyzna odwrócił się i odszedł w las. Cienie drzew od razu go pochłonęły. Łzy leciały ciurkiem, ale nie próbowałam ich zatrzymać. Już nie musiałam być silna. Wiedziałam, że powinnam być szczęśliwa w końcu może odejść w spokoju, ale przyzwyczaiłam się do jego obecności, która dawała mi bezpieczeństwo. Ktoś objął mnie od tyłu i zamknął w swoich ramionach.
- W porządku, Patricio - szepnął Hiroki. - To dla jego dobra.
- Wiem - powiedziałam tylko. Nie chciałam być teraz sama. Nawet jeżeli ktoś widziało jak płaczę, to nie przeszkadzało mi to. Chciałam poczuć czyjeś ciepło, czyjś dotyk. Odwróciłam się do Hirokiego i wtuliłam się w jego tors. Zdałam sobie sprawę, że był jedną z tych rzeczy, których nie mogłam opuścić w tym świecie. Gdzieś po drodze przywiązałam się nawet do niego.
- Zostaniesz ze mną, prawda? - spytałam cicho.
- Oczywiście, na zawsze.
Długo tak jeszcze staliśmy. W jego objęciach czułam się bezpieczna i odgrodzona od wszystkich światów. Kiedy pocałował mnie w czoło czułam przyjemne mrowienie. Obije byliśmy sami i może dlatego tak bardzo potrzebowaliśmy się wzajemnie. Rozumieliśmy ten rodzaj smutku, który kryje się za uśmiechem.

Nie widziałam go. Mojego szczęśliwego zakończenia. Może dlatego, że to nie był koniec? Tak wiele mnie jeszcze czekało. Wieczność jest bardzo długa i jeszcze wiele może się wydarzyć.
Będę czekać. Na niego. Na to co się stanie i gdzie zaprowadzi mnie wybrana droga.


                                             ----------------------------------------------


Niezły melodramat wyszedł xp
Naprawdę nie lubię zakończeń, czegokolwiek. Może dlatego tak ciężko było mi dodać ostatnią część tego opowiadania i zakończyć to wszystko. Jak widać po zakończeniu można by tu było zrobić jeszcze kolejne części, ale uznałam, że lepiej nie niszczyć tego co już jest. Możecie sobie sami dopisać zakończenie, czy nasza główna para bohaterów jeszcze się spotkała.
To mój pierwszy blog i cieszę się, że mogę mieć miłe wspomnienia z pisania tutaj.
Blog nadal będzie istniał i będę tu zaglądać, więc śmiało możecie tutaj pisać do mnie.
Wasze blogi oczywiście też będę odwiedzać jak to było dotychczas, choć ostatnio nie komentuje, to prawie zawsze jestem na bieżąco (min. chochliczka - ja nadal czekam na rozdział ;p).
Dziękuje wszystkim za czytanie, komentowanie i być może do zobaczenia w przyszłości na innym moim blogu :)
               Nooo nieee to brzmi jak pożegnanie, a chciałem tego uniknąć -.-

                

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 41

Siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na środku swojego pokoju, który wielkością mógł spokojnie dorównać salonowi w domu Anubisa, i oddychałam równo. Wdech, wydech, wdech, wydech. Miało to na celu uspokojenie mnie, ale czułam jak moje mięśnie drgają z napięcia i poirytowania. Na dodatek wiśniowa sukienka, która okalała mnie ciasno od pasa w górę miażdżyła mi żebra przy każdym wdechu. Dobrze że przynajmniej od pasa w dół opadała swobodnie do połowy ud. Oczywiście, najlepiej bym się przebrała, ale w mojej szafie były tylko sukienki. Kobiety nie chodziły w niczym innym. Prychnęłam. Medytacja jak widać nie była dla mnie, albo po prostu źle to robiłam. Siedzenie bezczynnie sprawiało, że do mojej głowy napływało coraz to więcej wspomnień i myśli, których za nic nie umiałam powstrzymać. Ten ból zadręczał bardziej niż każda rana fizyczna. Próbowałam skupić się na nadchodzącej misji i jej celu, ale moje myśli schodziły na całkowicie inny tor.

- Nienawidzę cię! - Krzyknęłam w jego pokoju. Dobrze, że nie było jego współlokatora, bo na pewno szlak by go trafił od moich wrzasków. 
- Wspaniale, ale powiedz to patrząc mi w oczy. - Eddie nie krzykną w przeciwieństwie do mnie, jednak widziałam jak jego mięśnie napinają się. Stał na przeciwko mnie z założonymi rękoma, a jego oddech był niespokojny. Wkurzył się. - Dlaczego ty znowu prowokujesz kłótnię? 
- Bo lubię! 
- Z taką dziewczyną nie da się być. 
Prychnęłam nadal nie podnosząc na niego wzorku. Przesadził i to bardzo. Skoro nie można być z taką dziewczyną jak ja, to czemu jesteśmy razem? Odwróciłam się stanowczo i ruszyłam do drzwi. 
- W środku rozmowy wychodzisz? - spytał zirytowany. 
- Skoro nie da się ze mną być, to bądź z Anną - powiedziałam i od razu tego pożałowałam. Mój głos zadrżał i zabrzmiał jakbym już płakała. Przeklęłam w myślach i złapałam za klamkę. Dłoń blondyna uderzyła o drzwi obok mojej głowy. Pociągnęłam za klamkę, ale nie ma co się oszukiwać, nie miałam, aż tyle siły. Staliśmy tak przez chwilę. Ja nie spuszczałam wzroku z drzwi, ale czułam jak jego ręka będąca tak blisko mnie drży. 
- Nie wypuszczę cię - odezwał się w końcu stanowczym głosem. - Znowu będzie tak samo, a ja mam dojść.
- To rozstańmy...
- Nie kończ. Nie chce tego. 
Przysunął się do mnie od tyłu i objął w pasie. Głowę położył na moim ramieniu. Czując jego ciepło tak blisko byłam jak zapędzona w kozi róg. Chciałam od niego uciec, a z drugiej strony odwrócić i pocałować. Zamiast tego po prostu odepchnęłam go od siebie i wyszłam z pokoju. Zerknęłam przelotnie na niego zamykając drzwi i poczułam jak rozrywa się moje serce. Jego spojrzenie było smutne, ale i wyrażało poddanie. Poddanie się co do mnie. 

I teraz także czułam ten ból przypominając to sobie. Widziałam w myślach jego oczy w tamtym momencie. Poddał się w stosunku do mnie i nie mogłam go za to winić. On był z Anną, a ja wmawiałam samej sobie, że mnie to nie obchodzi. Czy to jest miłość? Że nadal za nim tęsknie?
- Szlak mnie zaraz trafi - powiedziałam do samej siebie i wstałam z podłogi. Zesztywniałe od siedzenia mięśnie dały o sobie znać. Poprawiłam cienkie, wbijające się w skórę ramiączka i wyszłam na balkon. Pogoda rzadko się tutaj zmieniała, prawie nigdy. Słońce lekko świeciło, a wiatru jak zawsze nie było. Patrząc przed siebie jedyne co widziałam to pokryty drzewami horyzont i soczyście zieloną trawę błyszczącą się na słońcu. Mogłam spokojnie przemyśleć swoją przyszłość... tylko że nie za bardzo ją widziałam. Teraz miałam cel, pokonanie Henota, ale co będzie kiedy go osiągnę? Co ze sobą zrobię? Nie chciałam zasiąść na tronie i zgrywać królowej. To nie było...
- Uważaj! - Czyjś krzyk przywrócił mnie brutalnie do rzeczywistości.
Odwróciłam się akurat żeby zobaczyć jak wielka dłoń kieruje się w moją stronę trzymając nóż z grubą, pozłacaną rękojeścią. Moje ciało zesztywniało nie będąc w stanie się ruszyć.
- Wybacz, ale nie mogę dłużej czekać na twoje serce - przemówił Henot. - A skoro jesteś w moim świecie mogę je zabrać siłą.
Bezwiednie zamknęłam oczy czekając, aż nadejdzie ból. Zamiast tego usłyszałam jedynie ciche stęknięcie. Spojrzałam przed siebie, ale mój świat zasłaniały czarne włosy, które łaskotały moje policzki. Hiroki zasłonił mnie swoim ciałem, a ostrze wbiło się w jego pierś. Władca jednym zamachnięciem odrzucił go na bok. Z hukiem wylądował na posadzce trzymając się dłonią za ranę. Miał zamknięte oczy i wykrzywioną w grymasie bólu twarz. Chciałam do niego podbiec, ale paznokcie Henota wbiły się w moją skórę na dekolcie. Poczułam ostry kłucie, które pogłębiało się coraz bardziej. Spojrzałam wystraszona na króla, ale jego oczy były skupione na swoich palcach. Przecież... on chyba nie miał zamiaru wyrwać mi serca?! Jak gdyby ktoś spuścił kurtynę, przed oczami zrobiło mi się ciemno.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Do moich uszu docierał cichy szmer rozciągającego się sznura. Pojedyncze nici zrywały się i niknęły w puste, w której właśnie byłam. Ten dźwięk nie docierał z zewnątrz. On pochodził z mojego wnętrza, serca. Powoli, ale nieustępliwie zrywał się sznur łączący oba światy. Ziemia i Świat Błąkających Się - dla swojego wzajemnego dobra one nie powinny istnieć obok siebie. Już nie były jednością, ale żyły własnym życiem. Jak na ironię chciałam je oba ratować, ale tak naprawdę to ja byłam ich zgubą od początku.
Zgubą tych światów i Zgubą Anubisa.
Nie chciałam tego. Naprawdę. Nie chciałam wybierać między tymi światami, bo oba pokochałam, bo i tu i tam byli ludzie, których kochałam. Chciałam wrócić do siebie, ale zostawiając ten świat zginąłby on od razu. Jednak nie moje dobro się liczyło w tej grze. Od początku to ja byłam pionkiem, ale teraz mogłam zdecydować. Mój rozsądek wiedział gdzie miał zostać, a serce...
A co jeśli mój wybór też już został przewidziany? Jeszcze za nim go podjęłam...
Wątpliwości - to one zżerały od środka, niszczyły całą mnie.
Kolejny szmer i kucie w sercu, które ostrożnie zwalniało bicie w mojej piersi. Ten sznur był jak cierń. Nie, ten cierń był moim sercem. Krzyczał we mnie, że nie ma już czasu, że trzeba zakończyć to co zaczęliśmy. Moja głowa mimowolnie odwróciła się w bok i przez chwile poczułam jak spadam tylko po to, żeby po chwili stanąć przed drzwiami domu Anubisa. Moje zesztywniałe ciało zdawało się być w innej rzeczywistości, choć zarazem rwało się do przodu, aby wejść do środka i poczuć to ciepło. Ciepło domu, domowego obiadu Trudy, zapachu podejrzanych ziół Willow oraz kawy, którą Mara tak uwielbiała pić. Moje oczy chciały znowu spojrzeć na ściany tego domu, schody, na których tyle razy się potknęłam, czerwony dywan skradziony z gabinetu Victora, który stał się psem Alfiego, drzwi wyrwane z zawiasu.
Chciałam. Chciałam to zobaczyć, ale zarówno się bałam. Może tego, że jeśli to wszystko zobaczę, poczuje, będzie jeszcze bardziej boleć, kiedy przyjdzie mi odejść. Ale jeżeli to ostatni raz? Taki prezent, żebym mogła się pożegnać i zostawić wszystko za sobą?
Zmusiłam się do pociągnięcia za klamkę i uchylenia drzwi. Powoli wsunęłam się do środka stąpając delikatnie. W sumie nie wiedziałam jak działa, to całe przenoszenie. Musiałam ich zobaczyć zanim zostanę wyrzucona z tego świata jak intruz.
- Zamknijcie te drzwi bo przeciąg robicie! - krzyknęła Trudy z kuchni hałasując naczyniami.
- Co za idiota otworzył drzwi! - Zesztywniałam kiedy Jerome przeszedł centymetr obok mnie i z trzaskiem zamknął drzwi. Na rękawie jego szarej bluzy pojawiły się małe krople deszczu. Nawet nie zauważyłam, że padał deszcz. Może dlatego, że nie czułam go na swojej skórze?
 - Jest Alfie, czy znowu wyszedł na spacer z Fioną? - krzyknął wchodząc do salonu.
- Jestem! - krzyknął chłopak spod stołu. - Byłem z nią wczoraj.
- Jak załatwi się w domu, to będziesz sprzątał.
- Jestem ciekawa jak dywan może załatwić się w domu - mruknęła Mara popijając powoli prawdopodobnie kawę z czarnego kubka.
- Skoro Fabian może od miesięcy randkować z drzwiami to i dywan może się załatwić - podsumował Clark opadając na kanapę obok Mary. Jedno ich spojrzenie wystarczyło, żeby domyślić się, że są razem.
- Nie rozumiecie naszego związku! - krzyknął spod stołu Fabian. Jak oni się tam zmieścili we dwóch pod stół? Choć zawsze lepszy stół niż zamrażarka. - Poza tym mój związek i tak jest lepszy od Eddiego i Anny.
- No tak. Ty i drzwi to chociaż obustronna miłość - zakpił Clark.
Stojąc tak w przejściu do salonu i obserwując ich miałam wrażenie, że nic się nie zmienili. Czy tylko mnie tak zmienił ostatni czas i prawda? Prawda zmienia ludzi, nie zawsze na lepsze i dlatego nie mogłam dopuścić żeby ją poznali. Chciałam tylko chronić ich szczęście. Z uśmiechem, który wyrażał chyba więcej bólu i tęsknoty niż szczęścia, skierowałam się do pokoju blondyna. Moje wspomnienia o nim były radosne nawet jeżeli zdążyły już zblaknąć i nie byłam pewna czy chce je zmieniać. Bałam się tego co mogę zobaczyć. Poddając się impulsowi wsunęłam się przez małą szparę otwartych drzwi do pokoju. Od razu zamknęłam je za sobą i rozejrzałam się. Kolejny dowód, że tutaj czas jakby nic nie zmienił. Na ścianach tego samego koloru wisiały takie same plakaty, ta sama zasłona zasłaniała okno, na którego parapecie gromadziły się już małe krople wody, jak zawsze kiedy padał deszcz. Z ociąganiem w końcu spojrzałam na Eddiego. Chłopak leżał na łóżku ze swoją nieodłączną skórzaną kurtką, a czarne słuchawki leżały poplątane na dywanie. Jedną rękę miał schowaną pod poduszkę, podpierając głowę. Patrzyłam na niego przez dłuższy czas. Tak bardzo chciałam wiedzieć, czy jeszcze mnie pamięta, tęskni za mną, czy byłby szczęśliwy ze spotkania ze mną. Ja nie potrafiłam teraz nawet rozszyfrować własnych uczuć. Usiadłam przy nim i odgarnęłam rozczochrane włosy z jego twarzy. Miał spokojny oddech, ale nawet przez sen mięśnie były napięte, jakby był gotów zerwać się w każdej chwili. Oparłam czoło o jego policzek. To co czułam przy nim kiedyś wcale nie zniknęło. Ciepło, bezpieczeństwo, troskę i miłość nawet jeżeli nie umiał wyrazić jej wprost.
- Tęskniłam za tobą - powiedziałam z trudem, bo czułam jakbym miała kamień w gardle. Nawet nie zastanawiałam się, czy słychać mój głos. Tak bardzo chciałam z nim porozmawiać, więc mówiłam nawet jeżeli mnie nie słyszał i wyglądałam jak ostatnia kretynka- Wiesz, ile chce ci powiedzieć, Eddie? Mam tyle do opowiedzenia. Ale tak dużo się zmieniło, że nawet nie wiem, czy umiałabym z tobą porozmawiać gdybyś miał otwarte oczy i patrzył na mnie. Myślę... boję się, że gdybym spojrzała w twoje oczy, to już zawsze chciałabym się w nie wpatrywać. - Przerwałam żeby spokojnie odetchnąć. - Pamiętasz jak się spotkaliśmy? Nienawidziłam cie, ale szybko pokochałam, więc czemu nie może to działać w przeciwną stronę? Łatwiej by było nam się rozstać w nienawiści, choć pewnie ty i tak mnie już nienawidzisz. W końcu zostawiłam cie i wyjechałam. Ale uwierz mi, że naprawdę nie chciałam. - Podniosłam głowę i spojrzałam na jego twarz. Wstydziłam się, jednak chciałam mu powiedzieć. - Wtedy kiedy do mnie przyszedłeś w nocy, bo źle się czułam, i położyłeś obok masując mi brzuch. Ja wtedy pomyślałam, że chciałabym być z tobą na zawsze. Mieć dziecko, rodzinę i to głupie, ale nawet psa, z którym chodzilibyśmy na spacery wieczorami i nie mam tu na myśli dywanu Alfiego. Tak sobie wtedy pomyślałam i teraz nawet trochę żałuje, że ci tego nie powiedziałam. I jak teraz myślę... że widzę cię ostatni...
Przestałam mówić, bo czułam tylko jak zapadam się w sobie. Cała chęć walki uleciała gdzieś pozostawiając tylko pragnienie wtulenia się w jego ramiona. Zatopiłam palce w jego blond włosy.
- Gaduło - szepnął kładąc swoją ciepłą dłoń na moich palcach i ścisnął je delikatnie. Oczy nadal miał zamknięte, jakby mówił przez sen. - Zawsze rozpoznam twój dotyk.
- Eddie, ja chce z tobą zostać, ale nie mogę. - Nachyliłam się do niego i oparłam swoje czoło o jego. - Nie ważne, co się stanie, obiecuję, że będę o tobie pamiętać.
Trzask drzwi obudził mnie z amoku, w który bezmyślnie wpadłam. Zerwałam się z łóżka dopiero po chwili przypominając sobie, że przecież mnie fizycznie tu nie ma. Przed oczami mignęły mi tylko czarne włosy, które rzuciły się piszcząc na Eddiego.
- Eddie! Jak ty możesz jeszcze spać?! - wrzeszczała szarpiąc go za ramię dopóki nie otworzył oczu. Rozbawiła mnie udręka na jego twarzy, kiedy ją zobaczył. - Mieliśmy iść na spacer, kotek.
- Jakoś spanie zdawało mi się bardziej interesujące - odburknął i odsuwając ją od siebie wstał z łóżka. Poprawił skórzaną kurtkę i przeczesał sterczące blond włosy. Tak dobrze znałam te gesty. Spojrzał za okno, gdzie na szybie ścigały się krople deszczu.  - Pada deszcz, a ty chcesz iść na spacer? - spojrzał na nią jak na szurniętą.
- No ale mam parasol - wyjaśniła szybko chcąc zaciągnąć go na przechadzkę. Nie wątpię, że była nawet gotowa użyć siły do tego.
Chłopak westchnął i rozejrzał się po pokoju, jakby szukając czegoś. Milczał przez chwile marszcząc przy tym delikatnie czoło. Z górnego piętra dobiegł nas krzyk Joy ,,Willow, wiesz może kto znowu posadził rumianek na środku mojego pokoju!?", a po chwili odpowiedź Willow, która dobiegła z salonu ,,Noo przypadkowo mi tam wypadły nasiona!".
- No chooodź już - jęczała Anna ciągnąc go za rękaw.
- Poczekaj na mnie przed wejściem. Muszę się przebrać - powiedział i nie spuszczał z niej oka dopóki nie wyszła  z pokoju. Poczekał jeszcze chwilę i westchnął głęboko. Omiótł spojrzeniem cały pokój. - To był tylko sen, prawda? Ciebie tutaj nie ma.
- Ale... ja tu jestem. - Zrobiłam krok w jego stronę, ale coś mnie zatrzymało. Niewidzialna siła nie pozwalała mi zrobić ani kroku.
- Robię z siebie tylko idiotę - burknął znowu przeczesując włosy. - Tęsknienie za nią nie sprawi, że do mnie wróci. Nic już tego nie sprawi. Po prostu mnie zostawiła, a ja dalej jak idiota na nią czekam.
- Kochanie, idziesz?! - Zawołała go czarnowłosa. - Może mam ci pomóc?
Na samą myśl, że mogłaby go dotykać robiło mi się nie dobrze. Skoro ja nie mogłam, to jakim prawem ona by mogła? Blondyn wyszedł z pokoju ostatni raz oglądając się za siebie. Jakby naprawdę liczył, że pojawię się zaraz przed nim. Zamknął drzwi, a jego kroki powoli cichły po drugiej stronie.
- Eddie  - szepnęłam, ale prawie od razu mój szept przerodził się w krzyk. - Eddie! Eddie!
Ruszyłam biegiem za nim, ale nim dotknęłam drzwi coś pchnęło mnie w głąb pokoju. Głową trzasnęłam w ścianę, ale nie poczułam żadnego bólu. Od razu zerwałam się na nogi i ponowiłam próbę, ale z tym samym skutkiem. Nastąpiło coś czego sama bym się nie spodziewała. Wybuchnęłam płaczem jak małe dziecko. Zalewałam się słonymi łzami siedząc na ziemi i wyciągając ręce w kierunku drzwi. Jak małe, żałosne dziecko, które zamknęło się w pokoju za karę. Czy naprawdę właśnie tak powinna wyglądać potomkini boga śmierci? Ale w tym momencie naprawdę mało mnie to obchodziło. Dopiero, gdy go zobaczyłam zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęsknie. Jak bardzo chce z nim żyć.
- Mogę tu zostać - wyłkałam i ta myśl nagle zapełniła całą mnie. Przecież nie musiałam wracać do tamtego świata. - Chce tu zos...
,,Nawet nie ośmielaj się kończyć tego!" rozbrzmiał w mojej głowie potężny, silny i wręcz wściekły głos. Zniesmaczenie moim zachowaniem, jakie w nim usłyszałam otrzeźwiło mnie trochę, ale nie na tyle, żebym wstała z podłogi. Otarłam tylko mokry policzek i zamrugałam przywracając otaczającemu mnie światu wyrazistość. Przed sobą ujrzałam dobrze znaną mi osobę i prawie od razu moja rozpacz przerodziła się w złość. Jego dumna postać, obrzucająca mnie pogardliwym spojrzeniem ciemnych oczu, odgradzała drogę do drzwi.
- Nie masz prawa patrzeć na mnie z pogardą, Lavrei - powiedziałam zaciskając jednocześnie dłoń w pięść. - Nie ty, osoba, która zostawiła mnie i uciekła, kiedy jej potrzebowałam. Wiesz...
- Cicho już, jestem tu - powiedział spokojnym głosem tak innym niż ten przed chwilą. Mój nagły wybuch musiał go zdziwić, bo jego twarz przybrała teraz obraz zatroskania. Podszedł i uklęknął przede mną kładąc dłoń na mojej głowie i potrząsając nią lekko.
- Dlaczego dopiero teraz?
- Zawsze byłem przy tej dziewczynce, która znalazła się sama w lesie i musiała wyjść z krypty i dziewczynie, która za nic miała zasady, przeznaczenie i gadała z drzewami. Nawet teraz, kiedy siedzisz jak ostatnia ofiara losu, rycząc jak głupia. Jestem i zawszę będę obok ciebie.
- Ale... - chciałam tak wiele mu powiedzieć, jednak moje łzy nie chciały na to pozwolić.
- Teraz należysz do mojego świata - szepnął. - W końcu mogę cię pocieszyć tak jak zawsze powinienem.
Nachylił się i pocałował mnie w czołu. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że poczułam ten pocałunek. Czułam jego dotyk, co wcześniej było nie możliwe. Tak, teraz należałam do jego świata. Nie kontrolowałam własnego ciała, które wepchnęło się w jego objęcia, silne ramiona, które oplotły mnie całą i zakryły przed bólem.
- Nie potrafię tego zrobić - powiedziałam w jego koszule. - Myśl, że go więcej nie zobaczę jest zbyt przerażająca. Dlaczego Lavrei? Przecież walczyłam do końca, więc dlaczego i tak przegrałam?
- Czemu mnie pytasz, skoro znasz odpowiedź? Od początku wiedziałaś, że pomimo zwycięstwa odniesiesz własną porażkę. - Odsunął mnie stanowczo od siebie i spojrzał w oczy. - Odejdź i pozwól im być szczęśliwymi.
- Ale to trudne...
Z powrotem zatopiłam się w jego objęciach. Jego obecność uspokajała mnie. Wprowadzała w letarg...
Tępy ból szarpał moim ciałem. Rozdzierał moją pierś i odbierał oddech.
Czarna kurtyna powoli się podnosiła. Zaczęły również dochodzić do mnie głosy wokół.
Powoli podniosłam powieki. Spoglądały na mnie puste, martwe oczy Henota. Ból nie ustąpił, ale i nie pogłębiał się. Spojrzałam w dół na swoją pierś, w które zatopione były białe palce. Przez podróż do tamtego świata byłam oszołomiona i nie potrafiłam zrozumieć sytuacji. Ktoś chwycił za nadgarstek dłoń Króla i powoli wyciągnął palce ze skóry. Sapnęłam z bólu. Gdy tylko zostałam uwolniona od martwego ciała upadłam na kolana, które nie miały już siły mnie utrzymać. Teraz nawet zimna posadzka balkonu nie mogła mi przeszkadzać.
- Przyduś do rany. Zobaczę co z Hirokim. - Mówiąc to Sano podał mi białą chustkę, która od razu po przyłożeniu do rany zabarwiła się na czerwono.
Uniosłam głowę i spojrzałam na Sano, który klękał już przy czarnowłosym. Chłopak był nie przytomny, a spod czarnych włosów widać było kałużę krwi. Zwróciłam wzrok na postać leżącą nie daleko mnie. Henot leżał na brzuchu z nożem w plecach. Był to nóż, który wcześniej poplamiliśmy moją krwi. Tylko ona mogła go zabić. Król pragnął mojej krwi jako nadziei i nowe życie, a była ona również jego końcem. Uczyniła go fizycznie śmiertelnym przez co rany nie mogły się już zagoić. Powinnam być teraz szczęśliwa, ale miałam ochotę się rozpłakać i jak małe dziecko schować w szafie, aby nikt mnie nie widział. To nie było zwycięstwo.
- No już obudź się - mówił Sano potrząsając czarnowłosym lekko.
Spojrzałam na nieruchomą twarz Hirokiego.

- Co chcesz osiągnąć?
- Anubis chce zniszczyć ten świat, bo wyszedł spod jego kontroli, ale nie zrobi tego jeżeli władać nim będzie jego córka. Natomiast Henot niszczy ten świat, a jeżeli będzie mógł przedostać się fizycznie do twojego to go również zniszczy. 
- Ale po której ty jesteś stronie? 
- Chce żeby ten świat przetrwał. Wiesz na czym polega problem? Ludzie zaczęli tutaj żyć, wiązać się, zakładać rodziny. Rodzą się dzieci, które pochodzą z tej ziemi. Mieszkałaś tu trochę, więc pewnie zauważyłaś, że ten świat nie przypomina piekła. Jest namiastką raju, ale ja chce żeby on stał się rajem. 

On nie mógł umrzeć. Musiał zobaczyć jak ten świat zmienia się w raj. Chciałam do niego podejść, ale jak tylko spróbowałam wstać dopadł mnie kaszel. Zasłoniłam usta dłonią, a kiedy ją zabrałam została na niej krew. Palcem otarłam kącik ust z lepkiej, czerwonej cieczy.
Kaszląc krwią coraz bardziej zaczęłam się zastanawiać, czy ja będę mogła zobaczyć jak ten świat zmienia się w raj.


niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 40

Czyjaś dłoń zasłoniła moje usta i pociągnęła do tyłu. Zacisnęłam powieki przygotowując się na ból, kiedy wpadniemy na ścianę z takim impetem. Zamiast tego straciłam grunt pod nogami i leciałam w dół. Silna ręka oplotła mnie w pasie przyciskając do siebie. Wiedziałam do kogo należy, a jęk który wydobył się z ust chłopaka, kiedy wylądowaliśmy na zimnej posadzce potwierdził moje przypuszczenia. Otworzyłam oczy, ale jedyne co widziałam, to ciemność.
- Czekaj, zapale światło - odezwał się i z głośnym stęknięciem wstał z ziemi. Chwile błądził w ciemnościach, macając ścianę.
- Hiroki - mruknęłam, kiedy delikatne światło świecy rozświetliło całkiem spory pokój. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i poczułam jak coś staje mi w gardle. Całe pomieszczenie było usłane pajęczynami, ale widać było, że całkiem niedawno ktoś tutaj był. Pod ścianą stały stare trumny, z których odpadały kawałki drewna. Na środku ustawiony był stół pokryty odpadającym z sufitu tynkiem. Więcej nie zobaczyłam, ponieważ ktoś ukucnął przede mną zasłaniając ten cały koszmar.
- Nie patrz na to Patricio. To nic nie zmieni.
Chciałam się odezwać. Albo od razu biec na górę i upewnić się, że to co widziałam było na pewno prawdziwe. Jednak to, co utkwiło mi w gardle nie chciało odejść. Czy w tych trumnach leżeli ludzie? Głowa mimowolnie opadła na tors Hirokiego, który objął mnie i delikatnie gładził dłonią moje włosy. Czy to była prawdziwa strona pięknego zamku otoczonego rajem?
- Chce do domu - powiedziałam, ale nie odpowiedział mi. Może nie zrozumiał przez mój zapłakany głos, albo nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciałam pocieszenia, bo zdawałam sobie sprawę, że na nic się ono zda. - Chce do domu. Teraz. Natychmiast - powtórzyłam.
- Przepraszam, nie wiem co mam ci powiedzieć. Ostrzegałem cie przed poznaniem prawdy. - Westchnął w moje włosy i milczał przez chwile, a może dłużej? Straciłam poczucie czasu próbując zatrzymać łzy, które leciały i nie chciały przestać. Nawet nie wiedziałam, dlaczego tak naprawdę lecą. Ostatnio robiłam to, co musiałam nie patrząc na swoje zyski i uczucia. Zabijałam sama siebie od środka. ,,Pogubiłam się w swoim własnym życiu" pomyślałam czując przyjemne mrowienie, kiedy palce Hirokiego gładziły moją szyje. Biło od niego poczucie bezpieczeństwa, którego tak dawno nie doznałam. Skraje uczucia wcale nie przynosiły ulgi.
Co ja robię? Przecież u góry jest Sano, który cierpi, a ja siedzę i rozczulam się nad sobą. Przecież musiałam wziąć się w garść i pomóc mu. Z niechęcią odsunęłam się od Hirokiego i wstałam, odwracając od razu w stronę schodów, z których spadliśmy do piwnicy. Nie chciałam oglądać tego, co jest za mną. Otarłam rękawem czerwonego swetra mokry policzek i cicho zaczęłam wspinać się na górę. Słyszałam za sobą ciche kroki chłopaka. Przyłożyłam głowę do drzwi nasłuchując, czy aby nikogo już tam nie ma. Hiroki przytrzymał mnie za ramie i sam uchylił drzwi zaglądając. Chwile później kiwnął głową i weszliśmy do środka.
- Sano! - Podbiegłam do chłopaka i ujęłam jego twarz w dłonie unosząc ją. Z wargi ciekł mały strumień krwi, który wręcz błyszczał na bladej skórze. - Sano, proszę, otwórz oczy.
Po chwili mogłam patrzeć w ciemne oczy czarnowłosego. Jego tęczówki przyglądały mi się pusto jakby mnie nie widziały, nie poznawały. Od samego patrzenia na niego miałam ochotę usiąść na ziemi i rozryczeć się jak kretynka czekając, aż ktoś podejdzie i rozwiąże za mnie wszystkie problemy. Tak jednak nie będzie i nigdy nie było. Sama musiałam sobie poradzić. Rozejrzałam się za czymś do rozwiązania sznurów na jego nadgarstku. Hiroki był szybszy ode mnie i już rozrywał nożem sznur wpijający się w skórę Sano. Złapał go, kiedy ten spadł ze stołu i przy mojej pomocy wziął na plecy. Ruszyłam przodem ku wyjściu badając teren, aby nie wpaść przypadkowo na kogoś. W ogromnym zamku mieszkało mało osób, więc nie było problemu z przemknięciem niezaważenie do mojego pokoju, który wcale nie był pusty.
- Boje się, Neith!
- To nie będzie boleć!
 Hiroki położył Sano na łóżku, a ja szybko przykryłam go kocem. Spojrzałam na dwóch chłopaków siedzących na ziemi. Neith trzymał w jednej ręce nogę Lucka, w drugiej nożyczki. Usta przykryte miał chustą i powoli przybliżał nożyczki do nogi.
- Co wy wyprawiacie?! - spytałam, zabierając im nożyczki.
- Idziemy za twoją radą - odpowiedział Neith.
- Jaką radną?
- No, mówiłaś, że jak boli cie ząb to idzie się go wyrwać. Lucka boli noga, więc chce ją obciąć - wytłumaczył mi jakby była to rzecz oczywista. - Jak nie będzie miał nogi, to nie będzie go boleć, prawda?
- Trudno zaprzeczyć takiej logice - powiedziałam i schowałam nożyczki do szafki. - Powiedz mi Neith, co robisz jak boli cie głowa?
- Wale nią w ścianę i czekam aż przestanie - odpowiedział dumnie i nagle jęknął. - Rozumiem! Powinienem ją wyrwać, żeby nie bolała! Ludzie, jaki ja głupi!
- No nie! Nie! Bierzesz tabletki przeciwbólowe!
- Oh... Nie musiałaś wrzeszczeć. Rozumiem. - Ciągnąc Lucka za nogę skierował się do drzwi. Spojrzałam wymownie na Hirokiego i pokiwałam głową. Czasami nie miałam siły na tych ludzi. - Najpierw obetniemy ci nogę Luck, a potem damy tabletkę przeciwbólową.
- Nie ma żadnego obcinania nóg, kretyni! - Luck spojrzał na mnie z przerażeniem, ale i ulgą.
- Ale co jeśli umrę? - spytał.
- A co ci się stało w nogę?
- Biedronka mnie ugryzła.
- Biedronka cie ugryzła i chcesz nogę wyrywać!? - Czułam jak skacze mi ciśnienie. - Wyjdźcie i to już.
Usiadłam na łóżku obok Sano i złapałam jego zimną dłoń. Chciałam teraz tylko położyć się obok niego i przespać się choć chwile. Byłam wykończona, ale musiałam wiedzieć.
- Hiroki, nie wychodź - zatrzymałam go, kiedy chciał wyjść z pokoju.
- Pomyślałem, że będziesz chciała się przespać - powiedział, ale wrócił na swoje poprzednie miejsce, czyli koło okna.  - Wybacz, ale nie wiem jak ci to wszystko powiedzieć.
- Po prostu powiedz. Od początku i wszystko - poprosiłam.
- Jak sobie chcesz. - Wzruszył ramionami. -  To wszystko, co się dzieje jest wyłącznie twoją winą. Dałaś się zmanipulować i omamić. Podczas gdy ty myślałaś, że sama decydujesz, zwodzisz Henota i pogrywasz z nim, byłaś wyłącznie pionkiem. Wszystko co robiłaś było przez Henota zaplanowane, a ty jak kukiełka robiłaś to co chciał. Uciekałaś przed nim i nawet poświęciłaś swoje życie, co było zaplanowane od początku. Ale czego się spodziewałaś po królu? Jeszcze za nim go spotkałaś on już cie miał na oku. Pilnował cie od urodzenia, jak prosie na rzeż.
- Jaką rzeź? Przecież mnie uratował i chciał żebym wstąpiła do rady - opanowałam. Nie mogłam dopuścić do głosu myśli, że każdy mój wybór był z góry ustawiony. To jak przeznaczenie, a ja nie wierze w takie rzeczy. - Poza tym przecież on chciał Zgubę Anubisa, więc gdyby był taki wspaniałomyślny jak mówisz, to nie pozwoliłby żebym pokrzyżowała mu plany i uratowała ją.
- Dlaczego ty jesteś taką kretynką?! - warknął Hiroki nawet na mnie nie patrząc i rzucił jakby od niechcenia. - Pomyśl choć trochę. Struga przy tobie dobrego władce i usadził cie na tronie obok siebie. Zamknął w swoim zamku pod pełną kontrolą i trzyma cie przy sobie. I jak myślisz dlaczego?
- Nie wiem...
- Cholera! To ty jesteś Zgubą Anubisa!
---------------------------------------------------------
- Cholera! To ty jesteś Zgubą Anubisa! Dlatego uratował ci życie, bo gdybyś została zabita nie zdobyłby twojego serca, więc zamknął cie tutaj jako kartę przetargową dla Anubisa!
- Co ma z tym wspólnego Anubis? - spytałam czując jak wszystko kotłuje mi się w głowie w wyniku czego nic nie do mnie nie docierało.
- Zguba Anubisa jest potomkinią boga śmierci, czyli Anubisa - odpowiedział przestając się w końcu drzeć. - Jesteś trzecią osobą, która otrzymała także odrobinę mocy Anubisa, dlatego tak wiele osób chce twojego serca. Ono ma w sobie moc, a ty jak kretynka zgodziłaś się zostać przy boku twojego przyszłego mordercy zasiadając z nim w Radzie. Bo przecież po co uciekać przed mordercą skoro można się z nim zaprzyjaźnić!
- Więc dlatego mówiłeś, że to wszystko miało się stać. Henot, specjalnie wprowadził mnie w błąd - wyjęknęłam. Opadłam na łóżko obok wciąż śpiącego Sano.
- Pewnie wiedział, że nie będzie łatwo cie zmusić do oddania dobrowolnie serca. Obserwował cie od dzieciństwa, więc wiedział, iż szybciej oddasz życie za kogoś. To on zabił twojego dziadka zimę i namieszał ci w pamięci, żebyś nie pamiętała waszego wcześniejszego spotkania. Victor miał cie przygotować na oddanie serca, ale zamiast tego pokochał cie jak córkę i narobił jeszcze większego burdelu w twojej pamięci. Ale po co to wszystko skoro ty sama wepchałaś się do tego świata - burknął niezadowolony.
Mój oddech ciążył mi w krtani. To dlatego, że to ja byłam problemem tego świata? Nagle...  nagle cały świat się przewrócił. Wszystko w co wierzyłam przestało istnieć. Chciałam tylko, żeby nikt nie cierpiał, a to ja byłam powodem ich cierpienia. Koszmary Kary były tylko po to, żebym uwierzyła, że to ona jest Zgubą. Byłam winna wszystkiemu.
- Nie obwiniaj się - odezwał się nagle Hiroki. Jego spokojny głos zaskoczył mnie. - To nie twoja wina, Patricio. Ja sam dowiedziałem się kilka dni po tym jak tutaj trafiłaś. Henot kazał mi przypilnować, żebyś o niczym się nie dowiedziała.
- Więc dlaczego mi to wszystko mówisz? Jeżeli Henot sie dowie...
- Zabije mnie - przerwał mi i spojrzał na mnie. - Ale nie może zabić ciebie, a ja nie pozwolę żebyś sama siebie skrzywdziła. Jesteś nietykalna, więc stań po mojej stronie jako moja broń.
- Dlaczego? Ja nic nie mogę. Zresztą co chcesz osiągnąć?
- Anubis chce zniszczyć ten świat, bo wyszedł spod jego kontroli, ale nie zrobi tego jeżeli władać nim będzie jego córka. Natomiast Henot niszczy ten świat, a jeżeli będzie mógł przedostać się fizycznie do twojego to go również zniszczy.
- Dobra, ale po której ty jesteś stronie?
- Chce żeby ten świat przetrwał. Wiesz na czym polega problem? Ludzie zaczęli tutaj żyć, wiązać się, zakładać rodziny. Rodzą się dzieci, które pochodzą z tej ziemi. Nie wiem jak to się dzieje skoro ci ludzie nie mają serce. Mieszkałaś tu trochę, więc pewnie zauważyłaś, że ten świat nie przypomina piekła. Jest namiastką raju, ale ja chce żeby on stał się rajem. Moja matka pochodzi z tego świata, a moim ojcem... ojcem jest Henot.
- Nie wiem, co ci powiedzieć - wydukałam po chwili. To wszystko mnie przerastało. Ale... czy mi się to nie podobało? Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie siedzącą w domu i robiącą obiad dla rodziny i psa. W tym co mówił Hikroki była logika i miał swój cel. A może powinnam się zastanowić, co będzie najlepsze dla tego świata? Czy nie jestem samolubna? A może czas skończyć się zastanawiać i stwarzać nie istniejące problemy?
- Więc od czego zaczynamy? - spytałam podchodząc do Hirokiego i stając na przeciwko niego.
- Będziemy improwizować.
- Wchodzimy w to! - wrzasnął Luck wchodząc z Neithem do pokoju.
Uśmiechnęłam się. Zapowiadało się naprawdę ciekawie. Żadne z nas nie miało zamiaru przegrać.
- Eh jako strażnik Zguby Anubisa chyba też muszę się przyłączyć, prawda? - odezwał się Sano, unosząc się na łokciach. Chłopak nie był już tak blady, a jego oczy błyszczały.
- Sano!
Rzuciłam się na łóżko i uściskałam go. Byłam szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. Czy mieliśmy jakieś szanse? Z następcą tronu i synem Henota Hirokim, dwoma popaprańcami którzy nie widzieli granic w niczym, strażnikiem Zguby Anubisa i mną córką boga śmierci. Tak, mieliśmy małe szanse, ale to zawsze coś.

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 39

Zgniotłam w palcach miękki materiał czarnej sukienki. Opuszkami palców pogładziłam delikatnie koronki przy dekolcie. Miałam wrażenie, jakby miała się zaraz rozpaść i zamienić w pył. Zimne palce musnęły mój policzek, aż się wzdrygnęłam, ale nie dałam tego po sobie poznać. Kobieta stojąca za mną i czesząca moje włosy wydawała się tego nie zauważyć. Tyle, że nie byłam tego pewna, bo odkąd ją zobaczyłam nawet nie mrugnęła, jakby miała na twarzy porcelanową maskę. Nie widziałam także, żeby jej klatka piersiowa się unosiła, co przyprawiało mnie odrobinę o mdłości. Skoro jej serce nie pompuje krwi to znaczy, że gnije od środka?
- O czym ja myślę, do cholery - zbeształam się w myślach, próbując nie zwracać uwagi, że trup czesze moje włosy i przygotowuje mnie do zgromadzenie Rady.
Tak, to w końcu dzisiaj. Spędziłam tu już miesiąc po mojemu przebudzeniu i zdążyłam zaaklimatyzować. Właśnie, zaaklimatyzować w takim miejscy, gdzie za oknem chodzą trupy, a ja sama siedzę zamknięta w zamku? Tak, można. Chodź pewnie gdyby nie Luck, Neit i Keith mogłabym zwariować. Hirokiego nie dane mi było jeszcze poznać, ale widziałam go z okna jak wracał do zamku wieczorem. Jakby to powiedziała Willow, odstraszał swoją aurą na ponad kilometr. Za to dane mi było zobaczyć się w końcu z Henotem i o ile spodziewałam się zobaczyć tyrana wręcz potwora, facet okazał się całkiem spoko. Nie bawił się w królewskie ceregiele tylko oprowadził po zamku, bo reszcie nie chciało się tego wcześniej zrobić, i opowiedział wiele o swoim królestwie. Myślę, że odpowiednio będzie uznać, iż zachowywał się jak stary przyjaciel. Jego śmich był zaraźliwy, szczególnie, kiedy zabrał mnie na golfa, a ja nie umiałam wcelować w piłeczkę. Wiem, że to idiotyczne i nigdy nie powinno się stać, ale szczerze polubiłam człowieka, który chciał zabrać serce mojej przyjaciółce, groził mi śmiercią choć później mnie od niej uratował i w sumie zmienił całe moje życie włącznie ze mną.
- Skończyłam - odezwał się ostry głos za moich pleców. Drobna, owleczona białą skórą dłoń odłożyłam grzebień i skierowała się do wyjścia dodając: - Może już iść.
Dopiero teraz mogłam iść. Henot kazał mi przyjść w połowie spotkania, więc pewnie ta kobiet czesała moje włosy z dobrą godzinę, żeby upewnić się, że nie przybędę wcześniej. Westchnęłam głośno, kiedy drzwi zamknęły się cicho. Jej obecność wzbudzała we mnie niesłychane napięcie każdego mięśnia ciała. Złożyłam sukienkę w kostkę, aby się nie pogniotła i wstałam z krzesła. Nie było szans, żebym dostała się do centrum miasta w takiej sukience i szpilkach. Zabiłabym się po drodze. Zamierzałam skorzystać z rady Keitha i przebrać się w pobliskim barze w łazience. Na czarną koszulkę z ramiączkami narzuciłam kurtkę z jakiegoś dziwnego materiału, ale ważne, że ciepłą. Tutaj kobiety nosiły zazwyczaj sukienki, ale udało mi się znaleźć zwykłe jeansy. Ludzie, to istne średniowiecze!
Jak tylko wyszłam z zamku przywitały mnie ciepłe promienie popołudniowego słońca. Okolica otaczająca zamek była jak wzięta z Raju. Soczysta zieleń kusiła, żeby położyć się i wypocząć na trawie. Ten widok uzależniał. Ale nie tylko to postanowiła mnie powitać.
- Patt! Patt! - W moją stronę biegł Luck z niekrytą rozpaczą na twarzy. - Ten ślimak chce mnie pożreć, a Keith nie chce go zdjąć mówiąc, że chce żeby mnie pożarł i używa przy tym brzydkich słów!
- Dobra - powiedziałam powoli próbując ogarnąć sytuacje.
W końcu wypatrzyłam siedzącego na trawie Keitha, który rzucał ślimakami w Neita. Chłopak próbował je łapać jak cukierki, czyli prosto do budzi. Ja rozumiem, że w nie których krajach je się ślimaki, ale no bez przesady.
- Chodź - zwróciłam się do Lucka, strzepując z rękawa małego ślimaczka.
- Za co?! - Wrzasnął Keith, gdy walnęłam go w ten pusty łeb.
- Za rzucanie w ludzi ślimakami - odpowiedziałam.
- Tak! Renifer jedzący flaki przybył nas uratować - wrzasnął Neit chowając się za moim plecami i wystawiając język do Keitha. Tak, renifer nadal im się nie znudził. Ciekawe, czy oni zdają sobie sprawę, że nie jestem prawdziwym reniferem? - Czekaliśmy na ciebie, żeby cie odprowadzić.
- Świetnie, zawsze raźniej - Uśmiechnęłam się, bo naprawdę nie chciało mi się iść samej. - Ruszcie leniwe dupy, idziemy!
Byłam już kilka razy w mieście, ale to tylko z Henotem, a przy naszych rozmowach czas podróży mijał w mgnieniu oka. Oczywiście były konie. Nie byłam pewna, czy ci ludzie wiedzieli w ogóle, co to jest samochód. Kiedy zapytałam się o te sprawy króla, odpowiedział, że od kilkuset lat nikt nowy nie przybył do świata błąkających się. Anubis przestał wysyłać tu ludzi po tym jak powstała Rada i nie miał już tutaj władzy. Mieszkańcy tego świata utknęli w wieku średniowiecza. Ale były trzy wyjątki, a wliczając teraz mnie, to cztery. Luck, Neit i Keith oni są już bardziej... ucywilizowani? Cóż, przynajmniej jako jedyni wiedzą, co to mikrofalówka. Może też właśnie dlatego zostali zamknięci w zamku? Nie można im przebywać bez zgody króla w mieści.
- Patricia, jak wrócisz to zrobisz nam budyń? - spytał Luck robiąc maślane oczyska, kiedy doszliśmy do granic miasta.
- Przypominasz mi teraz szczeniaczka - powiedziałam bez zastanowienia.
- To źle?
- Nie, ktoś mi kiedyś powiedział, że też jestem przemokniętym szczeniaczkiem.
- To komplement - wtrącił Keith. - Wszyscy kochają szczeniaczki. Są słodkie i urocze.
- Jestem szczeniaczkiem! - wrzasnął Luck. - Ah opływam w seksapilu! Jaki ze mnie sexy szczeniaczek! Hau Hau jestem sexy szczeniaczek!
- Nie wierze - jęknęłam. - Jakby widziała Alfiego, a nawet gorzej. Jak ty z nimi wytrzymujesz, Keith?
- Kwestia przyzwyczajenia. Tutaj cie pozostawiamy.

Weszłam miedzy ciasne, zatłoczone uliczki, na które wychodziły okna i małe balkoniki mieszkań i sklepów. Nie było czegoś takiego jak osiedla, czy wielkie sklepy. W powietrzu unosił się zapach jedzenia ze straganów i barów. Słońce zdawało się tu nie docierać odstraszane od wysokich, ponurych budynków. Chodzenie po tych uliczkach i obserwowanie ludzi było uspokajające. Szłam z dobrą godzinę zanim doszłam do centrum, gdzie mieściła się mała wersja zamku, a może bardziej lochów? Budynek wyglądał jak starodawny kościół, który w każdym momencie może się zawalić. Brakowało tylko krzyża, ale to już by była ironia w takim miejscu. Rozejrzałam się dookoła szukając jakiegoś baru, o którym mówił Keith. Po chwili zauważyłam tylko jakąś ledwo trzymającą się knajpę z niskim sufitem. Na drzwiach była przybita belka z napisem ,,otwarte". Nie wyglądało to zachęcająco, ale musiałam się przebrać. Z niechęcią ruszyłam w jej kierunku. Kiedy tylko otworzyłam drzwi uderzył we mnie zapach alkoholu i ciepło kominka. Na prawo, na przeciwko mnie stały duże stoły i niskie, okrągłe krzesła, a po mojej lewej długi bar z szamotającym się za nim barmanem, albo kucharzem. Wypuściłam nosem wstrzymywane powietrze i przeszłam środkiem sali, aby dostać się do dalszego korytarza. Goście nie zwracali na mnie uwagi zajęci swoimi rozmowami. W wąskim korytarzu minęłam kilka drzwi kierując się do ostatnich ze znaczkiem oznaczającym chyba łazienkę. Nagle czyjaś dłoń szarpnęła mnie za ramie do tyłu przyciskając do ściany. Sukienka i szpilki, które przyciskałam do siebie upadły na ziemie. Mężczyzna przesunął je nogą w kąt i stanął na przeciwko mnie. Jego twarz znajdowała się tylko kilka centymetrów od mojej. Czułam na swoich ustach jego śmierdzący alkoholem oddech. Przyłożyłam do jego torsu dłonie chcąc go odepchnąć, ale to tak jakby motyl chciał przesunąć głaz. Spojrzałam na jego twarz, ale nie zobaczyłam starego, zarośniętego oblicza, tylko przystojnego może nawet w moim wieku chłopaka o ciemnych oczach.
- Dobra, najpierw wytrzeźwiej - powiedziałam spokojnie, choć jego twarz ciągle się przybliżała. Chłopak był naprawdę przystojny.
- Jestem trzeźwy - odezwał się powoli i zmarszczył brwi. Jego druga dłoń zjechała na moje biodro, kiedy jedna ciągle przyciskał mnie do ściany.
- Zmiażdżysz mi bark.
Rozejrzałam się, ale nikt nas nie widział, ani nie słyszał. Chłopak chwycił moją twarz delikatnymi palcami i skierował w swoją stronę. Przyłożył swoje miękkie usta do moich. Nie był natarczywy, czym jeszcze bardziej zbił mnie z tropu. Stałam tylko nie wiedząc, co zrobić i nie mogąc się odsunąć. Raczej wątpiłam, żeby posunął się dalej niż całowanie.
- Kretynie, nie całuj wszystkich napotkanych dziewuch - odezwał się kolejny męski głos i raczej lekko podpity. Jedną ręką, bez większego wysiłku. odsunął swojego kolegę ode mnie.
- A ty co ostatnio robiłeś, Hiroki? - zagadnął tamten, a po chwili uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
- Tyle, że tamta nie miała nic przeciwko. - Hiroki podniósł moją sukienkę i spoglądał na nią w skupieniu. Pogładził materiał i obrócił kilka razy, a potem spojrzał na mnie, ale jakoś tak inaczej. Momentalnie wytrzeźwiał. - Do kont idziesz?
- Na zebranie Rady - odpowiedziałam prawie szeptem.
Chłopak raptownie złapał mnie za nadgarstek omal go nie łamiąc i zaciągnął do pierwszych drzwi. Była to mała sypialnia z łóżkiem, stołem i komodą. Hiroki zamknął drzwi na zauwkę i zatopił palce w swoich czarnych włosach.
- Źle się czuje, że musisz mnie oglądać w takim miejscy - odezwał się poważnie.
- Nie przejmuj się. Też zdarzało mi się chodzić po takich miejscach, ale nie w tym świecie, oczywiście. - Sama nie wiem, dlaczego go usprawiedliwiałam. Przyjrzałam się mu dokładnie i coś mnie tchnęło. - Mieszkasz na zamku!
- Tak, choć nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać. Jestem Hiroki. - powiedział i dodał po chwili:  - Zresztą, to nie potrzebne, bo i tak nie długo z tond znikniesz.
- Dlaczego?
- Może popełnisz samobójstwo? Wiesz, my nie możemy, bo nie żyjemy. Pewnie chcesz wrócić do swojego świata?
- Ja... - Chłopak uniósł brew czekając, aż dokończę. Ale sama nie wiedziałam jak mam to zrobić. - Wiesz, tu jest inaczej. Nie ma problemów i zamartwiania się o swoją przyszłość. Nie chciałam tego, ale podoba mi się życie tutaj.
- Głupia jesteś - skwitował. - Nie poznałaś prawdziwego życia tutaj. Król zamknął cie w złotek klatce, gdzie pozornie masz wszystko czego ci trzeba. Ale tylko pozornie. Mnie też na początku zamknął jak zwierzątko w klatce i na początku było dobrze, ale im więcej wiedziałam tym bardziej chciałem stamtąd uciec. Jeżeli chcesz żyć jak teraz, to musisz wyłączyć myślenie i po prostu pozostać kukiełką króla. Ja to trochę inna kwestia - dodał po krótkiej przerwie.
- Inna?
- Jestem następcą tronu - powiedział i uśmiechnął się, ale był to uśmiech bardzo nieszczęśliwy. - Przebierz się tutaj, ja poczekam za drzwiami. Odprowadzę cie.

Stanęliśmy przed ogromnymi drzwiami czegoś na kształt kościoła. Moje nogi nie za bardzo chciały się  ruszyć i nie było to spowodowane wysokimi butami na szpilkach. I choć materiał sukni był miły w dotyku, to ciepły niestety w ogóle. Ludzie z daleka patrzyli na mnie, a kilka dziewczyn wskazywało palcami stojącego obok mnie Hirokiego. Ich uśmiechy mówiły same za siebie.
- Masz dużo fanek - odezwałam się, a on spojrzał na mnie z ukosa.
- To raczej ty. Twoja sukienka zwraca uwagę poza tym stoimy w miejscy, gdzie żaden mieszkaniec nie może wejść. Zwracamy trochę uwagę.
- Dlaczego nie ma cie na Radzie skoro jesteś następną tronu?
- Nie lubię tam być, ale faktycznie należę do Rady. - Zrobił pauzę zastanawiając się. - Chcesz żebym dzisiaj poszedł z tobą?
- Ooo martwisz się o mnie?
- Bardziej martwię o to, że palniesz coś głupiego - sprostował.
- Dobra, chce żebyś poszedł.
Bałam się. Wszyscy będą wyglądać jak Henot, czy zastanę bandę trupów? Choć w zasadzie, jak na razie żadnego trupa nie widziałam, ale kto wie. Spojrzałam na sukienkę, już któryś raz z rzędu, aby upewnić się, że nie ma żadnej dziury. Musiałam przyznać, że była ładna. Ciemno brązowa ze złotymi nićmi. Od góry przyległa do ciała próbując chyba utrudnić mi oddychanie, a od pasa w dół opadała luźno na ziemie, zakrywając buty. Cóż, przynajmniej posprzątam podłogę idąc. Najbardziej podobały mi się żółtawe koronki przy dekolcie, który uwydatniał mój biust. Kiedy spojrzałam w swoje odbicie w jednym ze sklepów zobaczyłam inną dziewczynę, co trochę mnie przeraziło. Nie wiem jak to możliwe, ale moje włosy urosły prawie do pasa a rysy twarzy złagodniały. To trochę tak, jakbym patrzyła na inną osobę, ale ładniejszą ode mnie.
- Co się tak oglądasz? - spytał Hiroki. - Wątpię żebyś w tym świecie spotkała swojego księcia na białym koniu, więc strojenie się jest bez sensowne.
- Nie chce przynieść wstydu Henotowi - powiedziałam i spojrzałam na chłopaka dodając: - A jakbym spotkała księcia na białym koniu to powiedziałabym mu, że jest frajerem.
- Naprawdę jesteś głupią dziewuchą - mruknął bardziej do siebie. - No chodź już.

Tylnymi drzwiami wyszliśmy na tyły budynku otoczonego wysokim murem, gdzie powinien znajdować się ogród. Zamiast drzew i kwiatów stały siedziska, istnie królewskie, tworzące okrąg. Postacie siedzące na nich w różnych pozach były tylko cieniami. Już wcześniej Henot wytłumaczył, że dla bezpieczeństwa twarze członków Rady są niewidoczne. Jego, jako króla, ta zasada nie dotyczyła.
- A teraz chce wam przedstawić nowego członka naszej Rady! - odezwał się tubalny głos króla. Nie wiem, jak mnie zauważył skoro siedział tyłem do wyjścia. Dostrzegłam jak inni członkowie wyprostowali się na swoich siedziskach i wbili wzrok w moją osobę. Nie było to przyjemne uczucie. Hiroki ruszył przodem popychając mnie lekko. Ruszyłam powoli za nim wprost do Henota. - Jest także moją prawą ręką i jest nietykalna. - Ostatnie słowo wypowiedział ostro, aż ciarki mnie przeszyły.
- Ona żyje - powiedział któryś z obecnych.
- I tak ma na razie zostać - odpowiedział mu i spojrzał na mnie. Uśmiech rozświetlił jego twarz i poczułam się trochę lepiej. Choć niepokoiło mnie to ,,na razie zostać".  Miałam do niego jednak zaufanie. Może... przypominał mi ojca, którego tak naprawdę nigdy nie miałam? - Wracaj już do zamku - zwrócił się do mnie. - Hiroki, odprowadzisz ją, czy zostajesz z nami? Dawno nie było cie na zebraniu Rady.
- Odprowadzę ją - odpowiedział oschle i szybkim krokiem ruszył do wyjścia.

Przebrałam się w tym samym barze, bo niestety tam zostawiłam ciuchy. Zauważyłam, że jak weszłam z Hirokim, wszyscy nagle odwrócili ode mnie wzrok, jakby się bali chodź by spojrzeć. Nie za bardzo mi to przeszkadzało, przynajmniej nie musiałam się martwić jakimś kolejnym pijanym napaleńcem.
- Możemy iść... - powiedziałam, kiedy wyszłam z pokoju, ale Hirokiego, który miał tu czekać, nie było. - Świetnie po prostu. Zastawił mnie tutaj samą. Świetnie.
Drewniana podłoga skrzypiała, kiedy robiłam każdy krok w kierunku sali. Nie którzy byli już pijani i siedzieli w dziwnych pozach na zapewne niewygodnych krzesłach. Jakaś ręka zaczęła wymachiwać do mnie, a po chwili z grupy ludzi wyłonił się uśmiechnięty chłopak. Podszedł do mnie i ukłonił się lekko.
- Przepraszam za moje zachowanie wcześniej - powiedział prostując się, a uśmiech nie schodził z jego bladej twarzy. - Kiedy jestem pijany mam dziwny zwyczaj całowania pięknych dziewczyn. Mam nadzieje, że cie nie wystraszyłem i wybaczysz mi to.
- Nie, nic się nie stało - wyjąkałam. Koleś napad na mnie, a ja mówię, że nic się nie stało? Powinnam mu jeszcze przyłożyć. Ale przecież ludzie po alkoholu różnie się zachowują, a nie próbował posunąć się dalej. Czekaj, czy ja go czasami nie usprawiedliwiam? - Widziałeś Hirokiego?
- Tam jest.
Chłopak zaciągnął mnie do stolika stojącego w kącie trochę dalej od reszty. Siedział przy nim jakiś wysoki chłopak i Hiroki, który bawił się kuflem piwa. Błagam tylko nie mówcie, że on się upił. Rozumiem, że przebierałam się trochę długo, bo ściągnięcie z siebie tej przylegającej jak diabli do pasa sukienki było nie lada wyczynem, ale żeby zdążyć się upić?
- Miałeś czekać pod drzwiami - wytknęłam mu.
- Pić mi się chciało! Wiesz, jakie męczące jest ciągłe stanie!?
- Nie wrzeszcz, Hiroki - uciszył go wysoki kolega i zwrócił się do mnie. - Zamówić ci coś?
- Nie, wracam do domu.
- Domu? - prychnął mój towarzysz. - Więc nazywasz tą złotą klatkę domem? Henot, naprawdę owinął cie wokół palca.
- Nie mam zamiaru cie wysłuchiwać. Jesteś kompletnie pijany - powiedziałam i chciałam odejść, ale jego silna ręka pchnęła mnie na siedzenie obok niego. Nie słychane, jak ten koleś zachowuje się inaczej będąc pod wpływem alkoholu. - Nie mogę pozwolić ci iść. Jest prawie środek nocy i różni ludzie kręcą się po okolicy, a chyba nie chcesz powtórki z Nagato? - spojrzał znacząco na chłopaka, który wcześniej mnie całował i siedział teraz po drugiej stronie czteroosobowego stołu.
Nie chciałam z nimi zostać, ale trudno było zaprzeczyć logice Hirokiego. Było późno, a te ciemne uliczki nie zachęcały do samotnych spacerów. Poza tym bałam się, że mogę nie trafić, zgubić się. Westchnęłam ciężko i podparłam głowę na ręce. Nagato wyszczerzył się.
- To co pijesz? - spytał mnie.
- Woda, albo sok - odpowiedziałam, skupiając tym samym na sobie wzrok ich wszystkich. - Co?
- Kto normalny pije wodę w barze? - zdziwił się wysoki chłopak, którego wciąż nie znałam imienia. Po chwili wstał od stołu i uśmiechnął się. - Przyniosę ci coś dobrego, zaufaj mi.
Zgarbił się, żeby nie uderzyć w niski sufit i poszedł do barmana. Nagato siedział tym czasem i myślał na głos, jak to można pić wodę. Poczułam na uchu ciepły oddech Hirokiego.
- Nie mówi im, że należysz do Rady - wyszeptał. - Posiedzimy trochę i wracamy.
Nawet lekko podpity Hiroki, potrafił zachować jasność umysłu. Puścił moja dłoń, w którą wplótł wcześniej palce, żebym nie odeszła. Tymczasem do naszego stołu dotarły pierwsze kufle. Wzięłam pierwszy łyk swojego napoju. Wszystkie oczy były skierowane na mnie czekając na reakcje. Cokolwiek to było, było przepyszne. Gorzkie, a za razem słodkawe. Szybko przestałam liczyć ile już wypiłam.

Melodyjny grajek, co sztućce kradnie
Idąc łąką piekło zwiedza
Czarne owce wszędzie widzi
Pije z nimi piwo, whisky
Po górach skacze, króliki gania
Miłości nie ma, Miłości nie ma
Złapie króliki i w przyprawach utuczy. 
Miłości nie ma, króliki zje.
Melodyjny grajek, co sztućce kradnie
On w miłość nie wierzy
Bo w piekle żyje.

Śpiewaliśmy z Hirokim, kiedy wyszliśmy już z miasta i szliśmy polem do zamku. Humor nam dopisywał i w mgnieniu oka doszliśmy do celu. Kiedy weszłam do środka Hiroki zniknął. Może wrócił do miasta? Powłóczyłam nagami do schodów na kolejne piętro. Zatrzymałam się przed nimi słysząc dziwne jęki. ,,Ranny kotek" - przyszło mi nagle do głowy, choć była to dojść absurdalna myśl. Minęłam schody, każąc im czekać na mnie, aż wrócę, i podeszłam do drzwi, które prawie całkowicie zlewały się z kolorem ściany.
- Ej no - jęknęłam boleśnie, kiedy przywaliłam prosto w drzwi. Mogłabym przysiąc, że ściana znajdowała się dalej. Może ona przede mną ucieka? - I co ja ci zrobiłam ściano, że przede mną uciekasz? Jeżeli jesteś zła za to, że rzuciłam w ciebie wazonem w poprzednim tygodniu, to przepraszam, ale był tam pająk.
Ściana nie raczyła mi odpowiedzieć, więc po prostu weszłam uchylając do połowy drzwi. Ciekawe, czy ścianę boli, jak otwieram drzwi... Kolejny jęk. Zeszłam krętymi schodami w dół. Nie wiedziałam, że była tu piwnica. Choć, kiedy już weszłam, wyglądało to na laboratorium. Kilka dużych maszyn zajmowało większość powierzchni, a na środku białego pokoju stało coś na kształt odwróconego, okrągłego stołu. Coś było do niego przywiązane i nie był to kot. Zamrugałam kilka razy, próbując odpędzić okropny ból głowy. Czerwona maź skapywała na podłogę tworząc sporą już kałuże. Znałam ten metaliczny zapach i sprawił on, że wróciłam trochę do rzeczywistości. Zrobiłam kilka kroków do postaci przykutej za nadgarstki. Sznur wpijał się w skórę mocno ją raniąc. Chłopak uniósł powoli głowę. Musiało go to kosztować dużo wysiłku. Ciemne, zmęczone oczy spojrzały na mnie i pojawiła się w  nich mała iskierka.
- Patricio... - wyszeptał i choć jego głos był prawie nie słyszalny, to wiedziałam do kogo należał.

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 38

A więc tak. Ten rozdział dedykuję Chochliczkowi, która zmotywowała mnie do napisanie. Gdyby nie ona zapewne jeszcze by go nie było. Należą się jej podziękowania również za to, że jest tutaj ze mną od mojego pierwszego rozdziału, od mojego wstąpienia w ten świat bloggera (to mój pierwszy blog). Sporo ze mną wytrzymałaś ;). Życzę Ci także szybkiego powrotu do zdrowia no i weny.
Ah i jeszcze Morgarth przesyła pozdrowienia dla Stefana ;**

-------------------------------------------

Patricia:
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Właśnie wtedy poczułam też ciepły i miękki materiał, który mnie okrywał. Przez chwile tkwiłam w czarnej dziurze. Myśli wirowały nie mogąc się na niczym skupić, jakbym próbowała wygrzebać się z bardzo głębokiego rowu, a zewsząd otaczała mnie tylko ziemia. Tyle, że w tym rowie pachniało delikatnie świeżymi kwiatami. Z wysiłkiem otworzyłam oczy, ale zobaczyłam tylko czerń.
- To czarna otchłań? - mruknęłam chcąc usłyszeć swój głos, który był ledwo słyszalny.
- To sufit, kretynko - skomentował jakiś głos.
Zmarszczyłam brwi chcąc wyostrzyć wzrok. Mój widziany obraz poszerzył się i faktycznie teraz było widać, że to sufit. Dostrzegłam też inne rzeczy takie jak pomalowane na ciemno karmelowy kolor ściany. Na wprost mnie znajdowało się wielkie okno zasłonięte jasno brązowymi zasłonami. Zajmowało większą cześć ściany. Przekręciłam głowę w stronę, z której słyszałam głos. O drzwi z ciemnego drewna stał oparty chłopak, który nie mógł mieć o wiele więcej lat niż ja. Wpatrywał się we mnie jasnymi, wesołymi oczami, a uśmiech rozświetlał twarz. Jego jasne, wręcz białe włosy zakrywały czoło i opadały kosmykami na oczy. Ubrany był w białą, luźną koszulą i czarne jeansy
- Co się dzieje? - spytałam zdezorientowana z ulgą słysząc swój normalny głos.
Odkryłam grubą pościel i jakąś ciężką narzutę, aby wstać i rozprostować kości. Opuściłam najpierw nogi na miękki dywan i rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było utrzymywane w ciemnych, ciepłych kolorach. Wielka szafa z ciemnego drewna, a obok podobny kufer. Poczułem jego wzrok, który przesuwa się po całym moim ciele. Zerknęłam ukradkiem na swoje ubranie, jeżeli można to tak w ogóle nazwać. Miałam na sobie brązową koszulę nie sięgającą nawet do kolan. Przejechałam opuszkami palców po szorstkim materiale, wyczuwając jakieś kokardki zapewne majtek. Bielizna na pewno nie była moja, ale dobrze, że przynajmniej nie prześwitywała.
- Idziemy na obiad?
Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam głos chłopaka blisko mnie. Nim zdążyłam zareagować ciągnął mnie już korytarzem za rękę. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył na myśl o jedzeniu, a oczy aż się skrzyły. Byłam zbyt zaspana, żeby ogarnąć co się dzieje.
- Czekaj... - Chłopak zatrzymał się raptownie i spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Hmm?
- Możesz mi powiedzieć chociaż gdzie jesteśmy? Jak się tu dostałam? Dlacz...
- Ej dojść pytań! Nie zapamiętam ich wszystkich - bronił się. - Najpierw coś zjemy, a później będą pytania.
Nie czekając na mnie ruszył biegiem przez korytarz. Nie zbyt wiedząc, co robić pobiegłam za nim trzymając jedną ręką koszule, żeby nie podwinęła mi się do góry. Po kilku zakrętach straciłam kompletnie orientacje. Stanęłam, opierając się o ścianę i wyzywając ten głupi labirynt korytarzy. Od podłogi ciągnęło zimno, więc szybko zaczęłam się trząść, a na dodatek mój brzuch domagał się jedzenia. Zsunęłam się po ścianie i oplotłam rękoma podwinięte po szyje nogi. Jakaś część mojego mózgu nadal spała i nawet myślenie przychodziło mi z trudem. Nie potrafiłam teraz wymyślić niczego racjonalnego. Tylko łóżko, ciepłe i miękkie, poduszka pod głowę...
- Mała? Żyjesz... - cichy głos dochodził gdzieś z daleka. Był bardzo przyjemny, ciepły. - I co mam z to...

Całe ramię mi zdrętwiało, więc obróciłam się na drugą stronę. Mimo, iż czułam na sobie ciężar kołdry, która powinna mnie grzać, było mi zimno. Zaswędziało mnie w nosie i kichnęłam. Miałam wrażenie, że pękną mi żebra. Od razu się wybudziłam i podniosłam na łokciach. Wiele jednak nie zobaczyłam, tylko jaką zasłonkę wokół łóżka. Wstałam na nogi i złapałam za skrawek firanki, ale w tym momencie ktoś inny po drugiej stronie zrobił to samo. Zdążyłam tylko zobaczyć szopę czarnych włosów i niebieskie oczy.
- Aaaa! Renifer chce pożreć moje flaki!!! - Chłopak w mgnieniu oka wypadł z pokoju. Nie zbyt wiedząc, co robić wybiegłam z nim wrzeszcząc, żeby się zatrzymał. Ślizgałam się na drewnianej podłodze, ale pędziłam ile sił, żeby tylko go nie zgubić.
- Poczekaj! Jaki renifer, do cholery?!
Z siłą czołgu czarnowłosy wpadł na wielkie drzwi, które pod wpływem siły otworzyły się z hukiem. ,,Goni mnie renifer! Chce zjeść moje flaki!" - darł się jak opętany. Wbiegłam za nim prostu do... kuchni. Stanęłam na białych kafelkach łapiąc łapczywie oddech i omiatając pomieszczenie wzrokiem. Kuchnia była ogromna! Na środku stał wieli stół z jasnego drewna,  a wszędzie wokół były rozmieszczone blaty i kilka lodówek. Zżerała mnie ciekawość, co smacznego może się tam znajdować. Naleśniki, placki ze śmietaną i cukrem i....
- Idź precz reniferze! - wrzasnął chłopak wyciągając z szafki sznurek czosnku. - Nie dostaniesz moich flaków i nie pozwolę ci wypić moich zwłok!
- Czekaj, o czym ty gadasz? W ogóle czosnek nie jest na na wampiry? - spytałam i usłyszałam pisk. Spod stołu zaczął wychodzić chłopak, którego zgubiłam wcześniej. Jego białe włosy spłaszczyły się od blatu stołu.
- To zmartchwywstały renifer jedzący flaki! - wydarł się i podbiegł do czarnowłosego. Po drodze zgarnął patelnie z kuchenki i szli teraz wolnym krokiem w moją stronę.
- No co wy... ludzie?
Moja słowa nikły w przestrzeni omijając ich zupełnie. Spokojna i inteligentna rozmowa nie wchodziła w grę, więc powoli zaczęłam się cofać.
- Ej dosyć. Nie mamy ubezpieczonej kuchni - usłyszałam głos za swoimi plecami.
- A moje życie? - zawołałam odwracając się z wyrzutem. Chłopak przekrzywił lekko głowę zastanawiając się.
- Hmm no tak twoje życie też coś tam znaczy, ale wiesz ile poszło na kuchnie?
- Dobra. - Wzięłam głęboki wdech i cofnęłam się o krok do tyłu, żeby móc spojrzeć na nich wszystkich razem. - Niech ktoś mi z łaski swojej powie, co się tu dzieje i gdzie ja w ogóle jestem.
- Jaka wymagająca - mruknął białowłosy, ale zaraz uśmiechnął się szeroko i potrząsnął białymi włosami. - Jestem Luck - a po chwili dodał: - i nie lubię reniferów jedzących flaki.
- Teraz moja kolej! Moja! - zawołał czarnowłosy wymachując w powietrzu patelnią. Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą lekko ścisnęłam. - Jestem Neit. Lubie koty i kolor...
- Może od razu pesel jej podaj i numer konta- wtrącił się pan ,,kuchnia jest ważniejsza od ciebie". Spojrzał na mnie poważnie czarnymi oczami. - Jestem Keith. Miło nam cie gościć - powiedział i ukłonił się przyciągając jedną rękę do brzucha, a brązowe włosy zasłoniły całkowicie jego twarz. Zbił mnie tym z tropu i nie miałam pojęcia, co mam zrobić.
- Eee cześć - odezwałam się w końcu zakłopotana.- Może ktoś mi powie gdzie jestem?
- Luck, zrób kolacje, a je jej wszystko wytłumaczę - mruknął Keith i wyszedł z kuchni. Po chwili zrównałam z nim krok i szliśmy w ciszy przez korytarz.
- To... - próbowałam zacząć rozmowę. - O co chodziło z tym reniferem?
- Masz czerwony nos, jak renifer - powiedział, marszcząc czoło. - Obudziłaś się kilka godzin wcześniej, a już jesteś chora.
Spojrzałam na niego nie będąc pewna, czy aby nie żartuje. Co prawda nie czułam się najlepiej i miałam katar, więc może mój czerwony nos był skutkiem zwykłego przeziębienia. Ale żeby brać mnie za renifera? Korytarz rozszerzył się, kiedy doszliśmy do końca. Naprzeciwko nas stały ogromne, otwarte na roścież drzwi, nawet większe niż te od kuchni. W sumie to nie ma, co się dziwić. Sam sufit miał z siedem metrów wysokości. Weszłam do środka zaraz za Keithem, który jak na złość nic nie chciał mówić, a miałam masę pytań. Minęliśmy długi stół z ozdobnymi krzesłami i przykuwający wzrok fotel, który pełnił funkcję czegoś na kształt tronu. Stał odrobinę wyżej niż inne oraz wyglądał na pozłacany. Przeszliśmy całą ogromną sale, w której znajdowały się tylko ten stół i stanęliśmy przy rzędzie okien, które rozciągały się po całej długiej ścianie.
- Co chcesz wiedzieć? - odezwał się w końcu, spoglądając za okno. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam piękny widok. Niby nic nadzwyczajnego, a Amber zapewne nie była by zachwycona. Przed nami rozciągały się porośnięte trawą góry i łąki, które przesłaniały horyzont. Tylko tyle, ale widok był naprawdę piękny. Trudno było oderwać od niego wzrok.
- Co to za miejsce? - spytałam po dłuższej chwili przypominając sobie o obecności chłopaka. Uśmiechnął się prawie niewidocznie, jakby wiedział o czym przed chwilą myślałam.
- Widzę, że trzeba zacząć od początku. Nic nie wiesz - bardziej stwierdził niż zapytał, ale i tak przytaknęłam głową. - Jesteś w świecie błąkających się, czyli dokładniej ludzi bez serca, których Anubis nie przyjął do siebie tym samym skazując na życie tutaj bez serca. Dzięki jakimś podejrzanym układom z naszym królem Henotem zamiast umrzeć trafiłaś tutaj... żywa - Ostatnie słowo powiedział jakby z niesmakiem.
- Nie miałam z nim, żadnych układów - powiedziałam szybko, ale miałam  wrażenia jakbym zarzekała się zbrodni, a on odwrócił spojrzenie ciemnych oczu od okna i zerknął zaciekawiony na mnie.
- Gdybyś była nikim, to nie ratowałby ci życia. - Zamilkł na chwile po czym znowu się odezwał. -  Miasto rozciąga się daleko z tond i akurat z tego miejsca go nie zobaczysz. Teraz znajdujesz się w prywatnym zamku Henota. I od razu mówię, że jest ogromny, więc nie łaź bez celi, bo znowu się zgubisz.
- Zgubie...? - powtórzyłam. - Kto mnie wtedy znalazł? Słyszałam jakiś męski głos.
- Hiroki. Na twoje szczęście miał niedaleko pokoju, do którego cie zabrał.
- Oh - powiedziałam tylko. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
- Henota obecnie nie ma, więc musisz poczekać aż przybędzie, więc pewnie trochę tu posiedzisz.
- Ale ja chce wrócić... - mruknęłam, czując się przytłoczona i zagubiona.
- Patricio nie masz gdzie - powiedział cicho, ale jakoś nie mogłam zrozumieć o co mu chodzi. - Żyjesz, ale tylko dlatego, że jesteś w tym świecie. Uratował ci życie.
- Nigdy nie wrócę do domu?
- Tu jest twój dom. Tak jak i nas wszystkich.
- Ale...
- Posłuchaj, musisz poczekać, aż wróci Henot - oznajmił spokojnie i skierował kroki do wyjścia. - Chodź na kolacje. Neit potrafi świetnie gotować
Szliśmy do kuchni w ciszy. Musiałam wiele przemyśleć, ale nie wiedziałam od czego zacząć, więc po prostu szłam za Keithem przyglądając się ścianą, aby zapamiętać drogę. Kiedy doszliśmy do kuchni od razu zakręciło mnie w nosie. W powietrzu unosiły się różne zapachy, od których swędziało w gardle. Neit stał przy kuchence, a Luck lata po całej kuchni z wyciągniętymi rękoma i zamkniętymi oczami.
- Co ty wyprawiasz Luck? - spytał Keith, obserwując jak chłopak biegnie w naszą stronę obijając się o blaty.
- Nic nie wiedzę! Keith, oślepłem! - wrzeszczał bliski łez. - Widzę tylko czerń! Oślepłem!
- To może otwórz oczy? - zaproponowałam, kiedy chłopak omal na nas nie wpadł i walnął prosto w ścianę.
- O... Otworzyć oczy? - powtórzył i wstał otwierając oczy. Zamrugał kilka razu i spojrzał na mnie jasnymi, brązowymi oczami. - Ja... Ja widzę!
Z impetem chłopak wpadł na mnie i wyściskał. Po chwili zainterweniował Keith, odklejając go ode mnie. Kiedy w miarę już wszyscy się ogarnęli, a jedzenie wylądowało na talerzach zasiedliśmy do kolacji. Mimo, iż stół był dojść duży i długi wszyscy skupili się wokół siebie. Luck szybko przytargał moje krzesło, kiedy usiadłam odrobinę dalej od nich. Wylądowałam pomiędzy białowłosym, a Neitem, z którego był naprawdę dobry kucharz. Na przeciwko mnie siedział Keith, co chwile zerkając na puste krzesło obok.
- Czekamy na kogoś jeszcze? - zwróciłam się do Keitha.
- Zawsze przygotowujemy jeszcze jedzenie dla Hirokiego, ale on nie przychodzi - odpowiedział mi Luck wskazując nożem puste krzesło. - W sumie, to rzadko go w ogóle widujemy.
- Dlaczego?
- Był tu pierwszy - odpowiedział Keith poważnym głosem. - Przez kilkanaście lat mieszkał tutaj zupełnie sam. Ponoć nigdy nie przekroczył obszaru tego zamku. Jest prawą ręką Henota, ale on rzadko tu bywa. Pojawia się raz lub więcej na miesiąc. Hiroki chyba po prostu przyzwyczaił się do samotności.
- Keith robił za przewodnik i opiekuna, kiedy tutaj trafiliśmy - wtrącił czarnowłosy wskazując głową Lucka. - Wiesz, było nam trudno, więc rozumiemy, jak się musisz teraz czuć. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy tutaj we dwóch w tym samym czasie.
- Jesteśmy braćmi - dodał Luck, szczerząc się jak głupi do Neita.
- Oh - wymamrotałam tylko nie wiedząc co powiedzieć. Hiroki musiał być bardzo samotny, żyć przez tyle lat samemu. Tylko, że przynajmniej nikt mu nie przeszkadzał, był panem samego siebie. Jakaś cząstka mnie też tego pragnęła. - Czekaj, to ile ona ma lat?
- Dwadzieścia - odezwał się Neit skubiąc widelcem sałatkę. - Nie starzejemy się tutaj, bo przecież my w sumie nie żyjemy.
-No tak.
Nie chciałam drążyć tego tematu. Wydawał mi się bardzo osobisty i krępujący, a przecież moje serce wciąż biło. Może nie tak jak kiedyś, bo wolniej, ale biło. Cisza przy stole nie trwała długo. Luck i Neit przekrzykiwali się przez co, że siedziałam między nimi, moje uszy dotkliwie cierpiały. Miałam masę pytań, ale moje zmęczenie wygrywało.

Oparłam czoło o szybę okna. Ciemność przysłoniła cały świat za oknem. Mimo, iż nie widziałam za oknem chmur, to gwiazd również nie było widać. Po kolacji Luck odprowadził mnie do swojego pokoju, który w pełni przypadł mi do gustu. Był dojść duży, ale przytulny. Zamiast żyrandola paliły się świeczki, które dawały przyjemny półmrok. Ciemnie kolory zawsze mi pasowały, jednak w tym momencie czułam się strasznie samotna. Zastanawiałam się, co robią mieszkańcy Anubisa w tym Eddie. Jak wytłumaczą moje zniknięcie? Im dalej zagłębiałam się swoje myśli tym bardziej bolała mnie głowa, aż natrafiłam na barierę, która jak mur oddzielała moje myśli od przeszłości. Może to co się stało to dar? Nowe życie, które powinnam wykorzystać. Otworzyłam oczy zdając sobie sprawę, że jakaś część mnie już... nie chce wracać do tamtego świata.
- Czy to jest wolność? - spytałam cicho samą siebie, a szyba zaparowała od mojego oddechu. Palcem namalowałam na niej koślawą owieczkę. - Czy bycie samemu jest właśnie wolnością?

sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 37

- To co chcesz obejrzeć? - spytałem Anny, zerkając na laptopa.
- Co chcesz Eddie - odpowiedziała cicho, nawet nie patrząc w moją stronę. Wzrok miała utkwiony w podłodze.
Westchnąłem  i dalej przeszukiwałem listę filmów w celu znalezienia czegoś interesującego. Dziewczyna zachowywała się dziwnie od wyjazdu Patrici z domu Anubisa. Unikała mojego wzorku i trzymała dystans, jednak mimo to, nadal do mnie przychodziła. Zerknąłem ponownie na małą szarą kropeczkę przy imieniu mojej byłej dziewczyny. Za każdym razem liczyłem, że zapali się ona i napisze coś. Cokolwiek. Były to jednak złudne nadzieje. Bez niej  było tak przerażająco pusto. Starałem się na wszystkie sposoby zająć sobie czas i myśli. Każde wspomnienia z nią związane były bolesne i poszerzały pustkę. Zacząłem nawet grać z Fabienem w szachy, aby tylko się czymś zająć. ,,To była jej decyzja" - pomyślałem ponownie. Ostatnio często, to sobie powtarzałem. Może była to kwestia poczucia winy, że nawet nie wiedziałem o jej wyjeździe? Wyszła i nie wróciła. Nawet nie zabrała swoich rzeczy, nie pożegnała się. Ze mną. Dopiero na drugi dzień przy śniadaniu Trudy powiadomiła nas o jej wyjeździe. Nie potrzebnie tylko czekałem na nią całą noc i martwiłem się.
- Cholera - mruknąłem, zdając sobie sprawę, że znowu o niej myślę.
- Co jest? - odezwała się w końcu Anna zerkając na mnie.
- Nie, nic - zapewniłem szybko.
- Myślisz o jej wyjeździe prawda? - Nie odpowiedziałem. - Nie uważasz, że to takie nagłe? Wiesz, wychodzi z domu i znika. Trochę jak porwanie, albo jakby coś się jej stało - mówiła niepewnie z wyczuwalną udręką w głosie.
Chciałem coś powiedzieć, ale musiałem przyznać, że trafiła idealnie. Na wszystkie sposoby chciałem odrzucić od siebie tę myśl. Przecież gdyby coś się jej stało, to kompletnie bym się załamał. Kochałem ją. Nadal i pomimo tego wszystkiego, co przeszliśmy. Nie miałem pojęcia jak można kochać i nie chcieć z kimś być. To głupie.
- Przepraszam Eddie - wyjąkała przez łzy Anna.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Po jej bladych policzkach spływały pojedyncze łzy. Dziwiłem się, że w ogóle ona sama bierze pod uwagę taką możliwość. Nie ukrywajmy, Anna jej nie lubiła.
- Daj spokój. Pewnie miała mnie dojść i wyjechała - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem.
Przysunąłem się do dziewczyny i objąłem ją. Kiedy tylko to zrobiłem rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie spodziewałem się, że akurat ona będzie, aż tak przeżywać jej odejście.



Czy możne nam brakować czegoś, co mieliśmy tak krótko? Zastanawiam się nad tym od dwóch miesięcy, od kiedy to się stało. Niby nic się nie zmieniło. Chodzę do szkoły, a później akademik. Nigdy nie lubiłem monotonności, która właśnie teraz mnie dopadła. Ludzie wokół denerwują mnie jeszcze bardziej niż zawsze. Uśmiechają się do siebie nawzajem, a w oczach mają wypisaną pogardę, fałszywość. Kroczyli za sobą, jak owce na rzeź. Ja nie chciałem za nimi ślepo podążać. Nie obchodziły mnie problemy tego świata.
- Co ty tu jeszcze robisz Sano? Jest już po dzwonku! - Głos dyrektora rozniósł się po korytarzu. Przełożył do drugiej ręki jakieś stos papierów i minął mnie wskazując palcem klasę. - No już, idź.
Nie czekając, czy aby na pewno pójdę, dyrektor minął mnie szybkim krokiem. Stałem przez chwile w miejscu patrząc na drzwi wejściowe, w których zniknął. Spojrzałem za okno. Ciepłe promienie słońca wpadały przez nieskazitelnie czyste szyby. Kiedy stanęło się na wprost można było zauważyć, że biały parapet jest lekko krzywy z prawej strony. Wiele razy waliłem w niego głową, kiedy ciepły głos budził mnie z drzemki.
- Co ja ci mówiłam o spaniu pod parapetem? Czy ty nie masz łóżka? - wybudził mnie wesoły głos. Słyszałem, jak ciężkie krople deszczu uderzają o szybę i jej lekkie kroki. 
- Nie, nie mam, Patrico. Jakiś ociężały hokeista na nim śpi - mruknąłem do dziewczyny, która kucnęła obok mnie.  
- Trafili ci się naprawdę paskudni współlokatorzy. Nie zmienia to jednak faktu, że nie możesz spać pod parapetem i unikać co tydzień lekcji z Korkiem. 
- Oj daj spokój. Nie dość, że koleś ma dziwne nazwisko, to jeszcze uczy chemii. Nie cierpię jej.
-  Przesadzasz, to miły gość. - Westchnęła i wstała wyciągając w moim kierunku dłoń. - Chodź na lekcje. Sweet zaraz będzie szedł i znowu będzie się sapał, że nie jesteś na lekcji. 
- Gdyby była pogoda, to poszlibyśmy na spacer - powiedziałem zrezygnowany. Miałem już po dziurki w nosie tej ponurej pogody. - Nie chce mi się tutaj siedzieć i patrzeć na tych ludzi.
- Po prostu jesteś aspołeczny - wytknęła mi, unosząc lekko kąciki ust. 
- A ty to co?
- Nie ważne. - Zsunęła torbę z ramienia i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na przeciwko mnie pod parapetem. - Jak podoba ci się szkoła?
- Jedynym plusem jest duża przestrzeń. Mam gdzie biegać. 
- No tak i wałęsać się jak pedofil po lasie w nocy - zaśmiała się cicho. 
- A co ty robiłaś w lesie? - spytałem, unosząc jedną brew do góry. - Też jesteś pedofilem.
- Ja? - zdziwiła się i obrzuciła oburzonym spojrzeniem. - Szukałam jednorożców - powiedziała i wytknęła mi język, jak małe dziecko. - Willow uważa, że jak dziewica pójdzie w nocy do lasu i położy się na trawie w świetle księżyca, to jednorożec przyjdzie do niej poleżeć na kolana...
Przestała mówić widząc moje spojrzenie. Nie byłem pewien, czy mam puknąć ją w głowę, czy przestać się hamować i wybuchnąć śmiechem. Patt spojrzała na mnie pytająco, choć raczej doskonale wiedziała o co mi chodzi. 
- Willow, to ta w czarnych włosach? - spytałem. Czasami bywałem w Anubisie, ale rozmawiałem tylko z nią i moim bratem. 
- Nie,nie - zaprzeczyła szybko. - To Mara, ona nie wierzy w jednorożce. 
- Jedyna mądra - mruknąłem. 
- Ej słyszałam to! 
- Miałaś słyszeć. 
- Cham - stwierdziła odwracając teatralnie głowę  w bok omal nie waląc w ścianę. Trwała przez chwile w takiej pozycji. 
- I jak ci się ogląda ścianę? - spytałem. 
- Bardzo dobrze. Jest taka prosta i ...
W tym samym momencie spojrzeliśmy na korytarz. Kroki dyrektora niosły się po całym korytarzu. Tylko jego buty wydawały taki śmieszny dźwięk, kiedy chodził. Podniosłem się szybko, chwytając w rękę torbę i waląc się głową w parapet od spodu. Jęknąłem cicho i spiorunowałem wzrokiem Patricie, która nie próbowała ukryć śmiechu i wytarmosiła mi włosy. 
- Śmieszny z ciebie pedofil - ledwo powiedziała nie przestając się śmiać. 
Złapałem ją za nadgarstek i wybiegliśmy ze szkoły nim dyrektor zdążył wyjść zza zakrętu. 

Przyłożyłem dłoń do głowy i jakaś mała część mnie chciała poczuć jej drobne palce na swoich włosach. Nie mogłem zrozumieć tej potrzeby, a już na pewno nie chciałam jej odczuwać.
- Sano! Miałeś iść na lekcję - wrzasnął dyrektor wchodząc z powrotem do szkoły, a raczej wbiegając i wyrywając mnie z rozmyślań. Miałem ochotę mu za to podziękować. - Już mi do klasy, bo wyszorujesz wszystkie podłogi w szkole szczoteczką do zębów.
- Ludzie, jaki pan jest irytujący - mruknąłem przez co zostałem obdarowany piorunującym spojrzeniem, której bardziej mnie śmieszyło. - Idę już, idę.
Zniknąłem za najbliższym zakrętem i stanąłem opierając się o ścianę. Nie miałem najmniejszego zamiaru iść na lekcje tej głupiej chemii. Nie daleko mnie znajdował się gabinet Sweeta. Dyrektorek wszedł tam i równie szybko wyszedł trzymając przy uchu telefon, którego najwidoczniej zapomniał. Nagle tupnął nogą, przeklął i zatrzymał się w połowie korytarza do wyjścia. Wychyliłem się zza ściany, aby sprawdzić co się stało.
- Nie rozumiem w czym widzisz problem, Victorze - mówił z irytacją do słuchawki. - Williamson nie żyje, więc nie odzyska wspomnień. Nikt się już nie dowie prawdy. - Zamilkł na chwile wsłuchując się zapewne w słowa rozmówcy. - Posłuchaj, wiem że ci na niej zależało, ale nie mogłeś nic zrobić. Jej śmierć nie jest ani dobra ani zła. Jeżeli chcesz, to możesz zwalić to na przeznaczenie. Zresztą gdziekolwiek teraz przebywa, to jest jej na pewno lepiej niż tutaj. - Znowu zamilkł na chwile i westchnął ciężko. - Możesz to...
Drzwi wejściowe do szkoły zamknęły się za nim z trzaskiem, a jego głos zniknął po drugiej stronie. Na korytarzu zapanowała wręcz irytująca cisza. Oparłem głowę o ścianę próbując wszystko sobie poukładać. Jeżeli Victor naprawdę nie chciał jej śmierci, to może wiedziałby kto jej chciał i powiedział mi. ,,Więc teraz do pana Rodenmara w odwiedziny" - powiedziałem do siebie i ruszyłem do wyjścia. Miałem nadzieję, że gospodyni domu Anubisa wiedziała gdzie mogę go zastać. Gdzieś w połowie drogi do Anubisa zauważyłem idącą parę. Anna co kilka sekund spoglądała niepewnie na blondyna. Eddie zdawał się tego nie zauważać. Po wyjeździe Williamson chodził zawsze wesoły, jakby chciał każdemu udowodnić, że nie obchodzi go jej wyjazd. Ostatnio jednak coraz częściej można było zobaczyć go samego. Byłem ciekaw, kiedy pęknie i przyzna się przed samym sobą, że za nią tęskni. Chyba każdy to widział, ale on uparcie twierdził inaczej. Zresztą to nie moja sprawa. W ogóle, czy w tej szkole nikt nie chodzi na lekcje Korka?
- Miller, wiesz gdzie mogę znaleźć waszego dozorce? - spytałem, kiedy przechodzili obok.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział zatrzymując się. - Może Trudy będzie wiedziała.
- Pewnie tak. Pójdę do niej.
Chłopak przytaknął głową i poszedł dalej. Nie przepadałem za nim już wcześniej, a teraz moja niechęć się pogłębiła. Miał przy sobie świetną dziewczynę, a wybrał jakąś małą, czarną wiedźmę. Trudno było mi się w to nie mieszać. Najchętniej wszystko bym mu wygarnął.

- Ja rozumiem, że ten cały Eddie nie jest tak piękny jak ja, ale nie musisz się z tego powodu tak w niego wpatrywać. - powiedziałem i przysiadłem się do siedzącej na przerwie w auli Williamson. Uśmiechnąłem się, a po chwili na jest zamyślonej twarzy również pojawił się lekki uśmiech. Nie koniecznie szło jej maskowanie smutku. - Co jest? Zabić debila? - spytałem zerkając znacząco na blondyna. 
- Nie ma co zawracać sobie nim głowy - mruknęła bardziej do siebie. - Eh jestem beznadziejna. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy już nie będę miała chłopaka. - Zaśmiała się, choć nadal nie spuszczała wzroku z Eddiego, który podpierał z Anną ścianę. Co jakiś czas on również zerkał w stronę szatynki, ale ona wtedy szybko odwracała wzrok. 
- Co za dziecinada - skomentowałem, kiedy znowu raptownie odwróciła wzrok w moją stronę.
- Nie drąż tematu - powiedziała szybko, przeczesując drobnymi palcami włosy. 
- Posłuchaj, to nie tak, że żaden chłopak cie nie chce. Po prostu jesteś wyjątkowa. Za wyjątkowa dla tych zwykłych ludzi. Dlatego musisz poczekać na kogoś kto będzie równie wyjątkowy jak ty. 
Na jej ślicznej twarzy pojawił się uśmiech skierowany wyłącznie do mnie. Nie umknęły mojej uwadze również lekkie rumieńce na policzkach. To było takie nie w jej stylu, że aż sam nie mogłem powstrzymać uśmiechu. 
- Dziękuje Sano - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. Miała ciepłe i miękkie usta, których nie da się zapomnieć. 

Miałem ochotę walnąć głową w ścianę, ale na swoje szczęście żadnej tutaj nie było. No chyba, że w drzewo. Dziwnie by to jednak wyglądało. Nie chciałem o niej myśleć, a ciągle krążyła mi po głowie. Dla mnie nie była osobą wyjątkową. Ona po prostu była i już. Od mojego pierwszego przyjazdu tutaj, a teraz kiedy znikła było jakoś pusto. Może mimowolnie, bez mojej zgody stała się moją przyjaciółką? I może właśnie myślenie o niej poprowadziło mnie prosto do krypty. Jakbym wiedział, co mam robić wszedłem do środa całkowicie pewny swojej decyzji. Nie obchodziło mnie, że to nie ją powinienem chronić. W środku było o wiele chłodniej niż na zewnątrz, a ostre promienie słońca nie męczyły bezlitośnie oczu. Usiadłem na podłodze opierając się plecami o zakurzoną ścianę. Wyczekująco wpatrywałem się przed siebie. Nie mogłem powstrzymać nikłego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
- Jesteś tego pewien? - odezwał się męski głos po kilkunastu minutach.
- Tak - odpowiedziałem krótko, ale po chwili dodałem. - Proszę, pozwól mi chociaż spróbować zawalczyć o jej duszę. Ty już miałeś swoją szansę, więc teraz moja kolej, jako kolejnego strażnika Zguby Anubisa.
- Tam jest inaczej....
- I tak nie pasuje do tego świata.
Ciemna postać wpadła na mnie, jak dzikie zwierze na ofiarę. Poczułem jak zapadam się w podłogę, a później w mokrą ziemie. Tlen przestał docierać do płuc, ale nie dusiłem się. Wszystko wokół mnie wirowało, a ja zapadałem się z ogromną szybkością w dół. Jakbym chciał dokopać się do samego jądra ziemi. Był to niekończący się wir.