sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 38

A więc tak. Ten rozdział dedykuję Chochliczkowi, która zmotywowała mnie do napisanie. Gdyby nie ona zapewne jeszcze by go nie było. Należą się jej podziękowania również za to, że jest tutaj ze mną od mojego pierwszego rozdziału, od mojego wstąpienia w ten świat bloggera (to mój pierwszy blog). Sporo ze mną wytrzymałaś ;). Życzę Ci także szybkiego powrotu do zdrowia no i weny.
Ah i jeszcze Morgarth przesyła pozdrowienia dla Stefana ;**

-------------------------------------------

Patricia:
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Właśnie wtedy poczułam też ciepły i miękki materiał, który mnie okrywał. Przez chwile tkwiłam w czarnej dziurze. Myśli wirowały nie mogąc się na niczym skupić, jakbym próbowała wygrzebać się z bardzo głębokiego rowu, a zewsząd otaczała mnie tylko ziemia. Tyle, że w tym rowie pachniało delikatnie świeżymi kwiatami. Z wysiłkiem otworzyłam oczy, ale zobaczyłam tylko czerń.
- To czarna otchłań? - mruknęłam chcąc usłyszeć swój głos, który był ledwo słyszalny.
- To sufit, kretynko - skomentował jakiś głos.
Zmarszczyłam brwi chcąc wyostrzyć wzrok. Mój widziany obraz poszerzył się i faktycznie teraz było widać, że to sufit. Dostrzegłam też inne rzeczy takie jak pomalowane na ciemno karmelowy kolor ściany. Na wprost mnie znajdowało się wielkie okno zasłonięte jasno brązowymi zasłonami. Zajmowało większą cześć ściany. Przekręciłam głowę w stronę, z której słyszałam głos. O drzwi z ciemnego drewna stał oparty chłopak, który nie mógł mieć o wiele więcej lat niż ja. Wpatrywał się we mnie jasnymi, wesołymi oczami, a uśmiech rozświetlał twarz. Jego jasne, wręcz białe włosy zakrywały czoło i opadały kosmykami na oczy. Ubrany był w białą, luźną koszulą i czarne jeansy
- Co się dzieje? - spytałam zdezorientowana z ulgą słysząc swój normalny głos.
Odkryłam grubą pościel i jakąś ciężką narzutę, aby wstać i rozprostować kości. Opuściłam najpierw nogi na miękki dywan i rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było utrzymywane w ciemnych, ciepłych kolorach. Wielka szafa z ciemnego drewna, a obok podobny kufer. Poczułem jego wzrok, który przesuwa się po całym moim ciele. Zerknęłam ukradkiem na swoje ubranie, jeżeli można to tak w ogóle nazwać. Miałam na sobie brązową koszulę nie sięgającą nawet do kolan. Przejechałam opuszkami palców po szorstkim materiale, wyczuwając jakieś kokardki zapewne majtek. Bielizna na pewno nie była moja, ale dobrze, że przynajmniej nie prześwitywała.
- Idziemy na obiad?
Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam głos chłopaka blisko mnie. Nim zdążyłam zareagować ciągnął mnie już korytarzem za rękę. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył na myśl o jedzeniu, a oczy aż się skrzyły. Byłam zbyt zaspana, żeby ogarnąć co się dzieje.
- Czekaj... - Chłopak zatrzymał się raptownie i spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Hmm?
- Możesz mi powiedzieć chociaż gdzie jesteśmy? Jak się tu dostałam? Dlacz...
- Ej dojść pytań! Nie zapamiętam ich wszystkich - bronił się. - Najpierw coś zjemy, a później będą pytania.
Nie czekając na mnie ruszył biegiem przez korytarz. Nie zbyt wiedząc, co robić pobiegłam za nim trzymając jedną ręką koszule, żeby nie podwinęła mi się do góry. Po kilku zakrętach straciłam kompletnie orientacje. Stanęłam, opierając się o ścianę i wyzywając ten głupi labirynt korytarzy. Od podłogi ciągnęło zimno, więc szybko zaczęłam się trząść, a na dodatek mój brzuch domagał się jedzenia. Zsunęłam się po ścianie i oplotłam rękoma podwinięte po szyje nogi. Jakaś część mojego mózgu nadal spała i nawet myślenie przychodziło mi z trudem. Nie potrafiłam teraz wymyślić niczego racjonalnego. Tylko łóżko, ciepłe i miękkie, poduszka pod głowę...
- Mała? Żyjesz... - cichy głos dochodził gdzieś z daleka. Był bardzo przyjemny, ciepły. - I co mam z to...

Całe ramię mi zdrętwiało, więc obróciłam się na drugą stronę. Mimo, iż czułam na sobie ciężar kołdry, która powinna mnie grzać, było mi zimno. Zaswędziało mnie w nosie i kichnęłam. Miałam wrażenie, że pękną mi żebra. Od razu się wybudziłam i podniosłam na łokciach. Wiele jednak nie zobaczyłam, tylko jaką zasłonkę wokół łóżka. Wstałam na nogi i złapałam za skrawek firanki, ale w tym momencie ktoś inny po drugiej stronie zrobił to samo. Zdążyłam tylko zobaczyć szopę czarnych włosów i niebieskie oczy.
- Aaaa! Renifer chce pożreć moje flaki!!! - Chłopak w mgnieniu oka wypadł z pokoju. Nie zbyt wiedząc, co robić wybiegłam z nim wrzeszcząc, żeby się zatrzymał. Ślizgałam się na drewnianej podłodze, ale pędziłam ile sił, żeby tylko go nie zgubić.
- Poczekaj! Jaki renifer, do cholery?!
Z siłą czołgu czarnowłosy wpadł na wielkie drzwi, które pod wpływem siły otworzyły się z hukiem. ,,Goni mnie renifer! Chce zjeść moje flaki!" - darł się jak opętany. Wbiegłam za nim prostu do... kuchni. Stanęłam na białych kafelkach łapiąc łapczywie oddech i omiatając pomieszczenie wzrokiem. Kuchnia była ogromna! Na środku stał wieli stół z jasnego drewna,  a wszędzie wokół były rozmieszczone blaty i kilka lodówek. Zżerała mnie ciekawość, co smacznego może się tam znajdować. Naleśniki, placki ze śmietaną i cukrem i....
- Idź precz reniferze! - wrzasnął chłopak wyciągając z szafki sznurek czosnku. - Nie dostaniesz moich flaków i nie pozwolę ci wypić moich zwłok!
- Czekaj, o czym ty gadasz? W ogóle czosnek nie jest na na wampiry? - spytałam i usłyszałam pisk. Spod stołu zaczął wychodzić chłopak, którego zgubiłam wcześniej. Jego białe włosy spłaszczyły się od blatu stołu.
- To zmartchwywstały renifer jedzący flaki! - wydarł się i podbiegł do czarnowłosego. Po drodze zgarnął patelnie z kuchenki i szli teraz wolnym krokiem w moją stronę.
- No co wy... ludzie?
Moja słowa nikły w przestrzeni omijając ich zupełnie. Spokojna i inteligentna rozmowa nie wchodziła w grę, więc powoli zaczęłam się cofać.
- Ej dosyć. Nie mamy ubezpieczonej kuchni - usłyszałam głos za swoimi plecami.
- A moje życie? - zawołałam odwracając się z wyrzutem. Chłopak przekrzywił lekko głowę zastanawiając się.
- Hmm no tak twoje życie też coś tam znaczy, ale wiesz ile poszło na kuchnie?
- Dobra. - Wzięłam głęboki wdech i cofnęłam się o krok do tyłu, żeby móc spojrzeć na nich wszystkich razem. - Niech ktoś mi z łaski swojej powie, co się tu dzieje i gdzie ja w ogóle jestem.
- Jaka wymagająca - mruknął białowłosy, ale zaraz uśmiechnął się szeroko i potrząsnął białymi włosami. - Jestem Luck - a po chwili dodał: - i nie lubię reniferów jedzących flaki.
- Teraz moja kolej! Moja! - zawołał czarnowłosy wymachując w powietrzu patelnią. Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą lekko ścisnęłam. - Jestem Neit. Lubie koty i kolor...
- Może od razu pesel jej podaj i numer konta- wtrącił się pan ,,kuchnia jest ważniejsza od ciebie". Spojrzał na mnie poważnie czarnymi oczami. - Jestem Keith. Miło nam cie gościć - powiedział i ukłonił się przyciągając jedną rękę do brzucha, a brązowe włosy zasłoniły całkowicie jego twarz. Zbił mnie tym z tropu i nie miałam pojęcia, co mam zrobić.
- Eee cześć - odezwałam się w końcu zakłopotana.- Może ktoś mi powie gdzie jestem?
- Luck, zrób kolacje, a je jej wszystko wytłumaczę - mruknął Keith i wyszedł z kuchni. Po chwili zrównałam z nim krok i szliśmy w ciszy przez korytarz.
- To... - próbowałam zacząć rozmowę. - O co chodziło z tym reniferem?
- Masz czerwony nos, jak renifer - powiedział, marszcząc czoło. - Obudziłaś się kilka godzin wcześniej, a już jesteś chora.
Spojrzałam na niego nie będąc pewna, czy aby nie żartuje. Co prawda nie czułam się najlepiej i miałam katar, więc może mój czerwony nos był skutkiem zwykłego przeziębienia. Ale żeby brać mnie za renifera? Korytarz rozszerzył się, kiedy doszliśmy do końca. Naprzeciwko nas stały ogromne, otwarte na roścież drzwi, nawet większe niż te od kuchni. W sumie to nie ma, co się dziwić. Sam sufit miał z siedem metrów wysokości. Weszłam do środka zaraz za Keithem, który jak na złość nic nie chciał mówić, a miałam masę pytań. Minęliśmy długi stół z ozdobnymi krzesłami i przykuwający wzrok fotel, który pełnił funkcję czegoś na kształt tronu. Stał odrobinę wyżej niż inne oraz wyglądał na pozłacany. Przeszliśmy całą ogromną sale, w której znajdowały się tylko ten stół i stanęliśmy przy rzędzie okien, które rozciągały się po całej długiej ścianie.
- Co chcesz wiedzieć? - odezwał się w końcu, spoglądając za okno. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam piękny widok. Niby nic nadzwyczajnego, a Amber zapewne nie była by zachwycona. Przed nami rozciągały się porośnięte trawą góry i łąki, które przesłaniały horyzont. Tylko tyle, ale widok był naprawdę piękny. Trudno było oderwać od niego wzrok.
- Co to za miejsce? - spytałam po dłuższej chwili przypominając sobie o obecności chłopaka. Uśmiechnął się prawie niewidocznie, jakby wiedział o czym przed chwilą myślałam.
- Widzę, że trzeba zacząć od początku. Nic nie wiesz - bardziej stwierdził niż zapytał, ale i tak przytaknęłam głową. - Jesteś w świecie błąkających się, czyli dokładniej ludzi bez serca, których Anubis nie przyjął do siebie tym samym skazując na życie tutaj bez serca. Dzięki jakimś podejrzanym układom z naszym królem Henotem zamiast umrzeć trafiłaś tutaj... żywa - Ostatnie słowo powiedział jakby z niesmakiem.
- Nie miałam z nim, żadnych układów - powiedziałam szybko, ale miałam  wrażenia jakbym zarzekała się zbrodni, a on odwrócił spojrzenie ciemnych oczu od okna i zerknął zaciekawiony na mnie.
- Gdybyś była nikim, to nie ratowałby ci życia. - Zamilkł na chwile po czym znowu się odezwał. -  Miasto rozciąga się daleko z tond i akurat z tego miejsca go nie zobaczysz. Teraz znajdujesz się w prywatnym zamku Henota. I od razu mówię, że jest ogromny, więc nie łaź bez celi, bo znowu się zgubisz.
- Zgubie...? - powtórzyłam. - Kto mnie wtedy znalazł? Słyszałam jakiś męski głos.
- Hiroki. Na twoje szczęście miał niedaleko pokoju, do którego cie zabrał.
- Oh - powiedziałam tylko. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
- Henota obecnie nie ma, więc musisz poczekać aż przybędzie, więc pewnie trochę tu posiedzisz.
- Ale ja chce wrócić... - mruknęłam, czując się przytłoczona i zagubiona.
- Patricio nie masz gdzie - powiedział cicho, ale jakoś nie mogłam zrozumieć o co mu chodzi. - Żyjesz, ale tylko dlatego, że jesteś w tym świecie. Uratował ci życie.
- Nigdy nie wrócę do domu?
- Tu jest twój dom. Tak jak i nas wszystkich.
- Ale...
- Posłuchaj, musisz poczekać, aż wróci Henot - oznajmił spokojnie i skierował kroki do wyjścia. - Chodź na kolacje. Neit potrafi świetnie gotować
Szliśmy do kuchni w ciszy. Musiałam wiele przemyśleć, ale nie wiedziałam od czego zacząć, więc po prostu szłam za Keithem przyglądając się ścianą, aby zapamiętać drogę. Kiedy doszliśmy do kuchni od razu zakręciło mnie w nosie. W powietrzu unosiły się różne zapachy, od których swędziało w gardle. Neit stał przy kuchence, a Luck lata po całej kuchni z wyciągniętymi rękoma i zamkniętymi oczami.
- Co ty wyprawiasz Luck? - spytał Keith, obserwując jak chłopak biegnie w naszą stronę obijając się o blaty.
- Nic nie wiedzę! Keith, oślepłem! - wrzeszczał bliski łez. - Widzę tylko czerń! Oślepłem!
- To może otwórz oczy? - zaproponowałam, kiedy chłopak omal na nas nie wpadł i walnął prosto w ścianę.
- O... Otworzyć oczy? - powtórzył i wstał otwierając oczy. Zamrugał kilka razu i spojrzał na mnie jasnymi, brązowymi oczami. - Ja... Ja widzę!
Z impetem chłopak wpadł na mnie i wyściskał. Po chwili zainterweniował Keith, odklejając go ode mnie. Kiedy w miarę już wszyscy się ogarnęli, a jedzenie wylądowało na talerzach zasiedliśmy do kolacji. Mimo, iż stół był dojść duży i długi wszyscy skupili się wokół siebie. Luck szybko przytargał moje krzesło, kiedy usiadłam odrobinę dalej od nich. Wylądowałam pomiędzy białowłosym, a Neitem, z którego był naprawdę dobry kucharz. Na przeciwko mnie siedział Keith, co chwile zerkając na puste krzesło obok.
- Czekamy na kogoś jeszcze? - zwróciłam się do Keitha.
- Zawsze przygotowujemy jeszcze jedzenie dla Hirokiego, ale on nie przychodzi - odpowiedział mi Luck wskazując nożem puste krzesło. - W sumie, to rzadko go w ogóle widujemy.
- Dlaczego?
- Był tu pierwszy - odpowiedział Keith poważnym głosem. - Przez kilkanaście lat mieszkał tutaj zupełnie sam. Ponoć nigdy nie przekroczył obszaru tego zamku. Jest prawą ręką Henota, ale on rzadko tu bywa. Pojawia się raz lub więcej na miesiąc. Hiroki chyba po prostu przyzwyczaił się do samotności.
- Keith robił za przewodnik i opiekuna, kiedy tutaj trafiliśmy - wtrącił czarnowłosy wskazując głową Lucka. - Wiesz, było nam trudno, więc rozumiemy, jak się musisz teraz czuć. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy tutaj we dwóch w tym samym czasie.
- Jesteśmy braćmi - dodał Luck, szczerząc się jak głupi do Neita.
- Oh - wymamrotałam tylko nie wiedząc co powiedzieć. Hiroki musiał być bardzo samotny, żyć przez tyle lat samemu. Tylko, że przynajmniej nikt mu nie przeszkadzał, był panem samego siebie. Jakaś cząstka mnie też tego pragnęła. - Czekaj, to ile ona ma lat?
- Dwadzieścia - odezwał się Neit skubiąc widelcem sałatkę. - Nie starzejemy się tutaj, bo przecież my w sumie nie żyjemy.
-No tak.
Nie chciałam drążyć tego tematu. Wydawał mi się bardzo osobisty i krępujący, a przecież moje serce wciąż biło. Może nie tak jak kiedyś, bo wolniej, ale biło. Cisza przy stole nie trwała długo. Luck i Neit przekrzykiwali się przez co, że siedziałam między nimi, moje uszy dotkliwie cierpiały. Miałam masę pytań, ale moje zmęczenie wygrywało.

Oparłam czoło o szybę okna. Ciemność przysłoniła cały świat za oknem. Mimo, iż nie widziałam za oknem chmur, to gwiazd również nie było widać. Po kolacji Luck odprowadził mnie do swojego pokoju, który w pełni przypadł mi do gustu. Był dojść duży, ale przytulny. Zamiast żyrandola paliły się świeczki, które dawały przyjemny półmrok. Ciemnie kolory zawsze mi pasowały, jednak w tym momencie czułam się strasznie samotna. Zastanawiałam się, co robią mieszkańcy Anubisa w tym Eddie. Jak wytłumaczą moje zniknięcie? Im dalej zagłębiałam się swoje myśli tym bardziej bolała mnie głowa, aż natrafiłam na barierę, która jak mur oddzielała moje myśli od przeszłości. Może to co się stało to dar? Nowe życie, które powinnam wykorzystać. Otworzyłam oczy zdając sobie sprawę, że jakaś część mnie już... nie chce wracać do tamtego świata.
- Czy to jest wolność? - spytałam cicho samą siebie, a szyba zaparowała od mojego oddechu. Palcem namalowałam na niej koślawą owieczkę. - Czy bycie samemu jest właśnie wolnością?