piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 23

Z perspektywy Patrici
Siedziałam na blacie w kuchni, machając w powietrzu nogami. Przymrużonymi oczami, przyglądałam się parze wydobywającej się z czajnika. Kojarzyło mi się to z ćmami, uciekającymi przed ogniem. Promienie nieznośnego słońca wdzierały się przez szyby z odsłoniętymi zasłonami i grzały mi w plecy. Oświetlały też całą kuchni przez co można było zobaczyć unoszący się w powietrzu kusz. Czekanie zaczynało mnie nużyć. W całym domu było duszno i gorąco. Pan Clark siedział z synem i Trudy na kanapie w salonie i rozmawiali. Przyjechał od razu po obiedzie. Na szczęście nie zostanie na długo, bo zabiera Jeroma i jadą gdzieś na tydzień. Cały wczorajszy dzień, planowaliśmy wszytko. Najtrudniej było pozbyć się Mary i Joy z domu. Mara z Fabianem siedzieli w bibliotece, robiąc wymyślony przez nas projekt, a Joy pojechała z Willow na zakupy, której wmówiliśmy, że z zoologicznym jest nowy rodzaj jaszczurek. Joy nie była tym zachwycona, ale Jerom potrafi przekonać człowieka. Pozostało tylko pilnować reszty. Tą rolę dostałam ja. Ciągle nie wieże, że się zgodziłam. Na dodatek musiałam robić dla nich herbatę.
- Boże, jaka ja jestem głupia - powiedziałam cicho do siebie, wychylając głowę do tyłu. Słońce tak przyjemnie grzało.
- Yhm w pełni się zgadzam - usłyszałam Eddiego. Odwróciłam głowę w prawo. Stał oparty o framugę  z sokiem  w ręce.
- Przyszedłeś mnie irytować?
- Na co czekasz? - spytał, podchodząc i opierając się o blat obok mnie. - Dlaczego nie wiedziałam, że tata Jeroma przyjedzie? - spytał z wyrzutami, zauważając wysoką postać, siedzącą na kanapie.
- Na kogoś, kto mnie w końcu od ciebie wybawi. A pan Clark przyjechał niespodziewanie.
- No to sobie długo poczekasz, słońce.
- Jakie słońce?  - spytałam zirytowana, chodź tak naprawdę poczułam przyjemne ciepło. Po chwili jednak coś sobie przypomniałam. - Do KT też tak mówisz?
- Jesteś zazdrosna. - Uśmiechnął się. - A przecież nawet nie jesteśmy razem.
- Ciekawe kogo to wina - spytałam z sarkazmem.
- Jakaś ty miła - skomentował blondyn i zamilkł, patrząc w sok.
- Eddie? - odezwałam się w końcu. No ile można milczeń. To już wolałam jak paplał ciągle.
- Czyżby cię denerwowało moje milczenie? - zapytał nagle. Spojrzałam na niego i westchnęłam. - No widzisz, jak mnie kochasz.
- Ty naprawdę upiłeś się tym sokiem.
- Zresztą nie ważne - powiedział wyraźnie zirytowany.
Blondyn odstawił na blat pustą już szklankę. Poczułam się paskudnie. Kiedy chłopak chciał mnie minąć, złapałam go za dłoń i odwróciłam w swoją stronę. Zarzuciłam mu ręce na szyje i objęłam, kładąc głowę na jego ramieniu. Eddie bez wahania oplótł mnie w pasie i przysunął do siebie, aż na krawędź blatu.
- Przepraszam - wyszeptałam. Jak widziałam jego smutną minę.... chciało mi się płakać. Nie potrafiłam patrzeć w te smutne oczy.
Nagle Eddie mnie odsunął i spojrzał poważnie w moje oczy. Włożył ręce do kieszeni i zrobił krok do tyłu.
- Może faktycznie, to dobrze, że nie jesteśmy już razem - powiedział oschle i odszedł do swojego pokoju.
Włożyłam dłoń we włosy i przeczesałam je. Eddie jeszcze nigdy mnie tak nie potraktował. Czułam się strasznie. A przecież zawsze ja tak robiłam. Czy on właśnie tak się czuł? Zsunęłam się z blatu, żeby zalać herbatę zagotowaną już wodą. Postawiłam ją na stole w salonie. Nie podobało mi się te usługiwanie, ale musiałam się poświęcić. Usiadłam na oparciu fotela, na którym siedział Jerome. Chłopak wyraźnie się nudził. Zaczął przejeżdżać dłonią po mojej nodze, powodując przyjemnie ciarki. Ja co jakiś czas tarmosiłam mu włosy. W końcu dobiegł do nas dźwięk klaksonu taksówki. Pan Clark wstał leniwie z kanapy i pożegnał się z Trudy. We troje wyszliśmy z domu. Przytuliliśmy się z Jeromem na pożegnanie.
- Co to ma być? - spytał nagle pan Clark, kiwając głową z politowaniem. - Ja jak w waszym wieku się żegnałem z dziewczyną, to nie mogłem od niej ust odkleić.
- Ale, ona...
- Nie tłumacz się Jerome - przerwał. - Wiem, że zerwałeś z Marą. Patrici, to jednak bardzo fajna dziewczyna. Życzę wam szczęścia w związku. - Zwrócił się do mnie: - Nie martw się. Za tydzień oddam ci Jeroma.
Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Spojrzałam na Jeroma, szukając jakieś odpowiedzi, ale on wyglądał na równie zdziwionego jak ja.
- Oh pewnie się wstydzicie - przerwał ciszę pan Clark. - Wsiądę już do taksówki.
- Powiedz mu prawdę, Jerome - powiedziałam, kiedy jego tata zniknął już za drzwiami.
- Ale on cie polubił.
- Ty chyba nie chcesz udawać przed nim, że jesteśmy razem? - spytałam, nie mogąc w to uwierzyć.
Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale Jerome przeszkodził mi pocałunkiem. Chciałam go odepchnąć, ale co wtedy z jego ojcem? Zamiast tego, oddałam pocałunek. Jerome, kompletnie nie brał pod uwagę, że go odepchnę. Ale nie powiem, żeby mi się nie podobało. Ten pocałunek był taki różny od tego Eddiego. Gdyby on, to zobaczył...
- Jerome... - zaczęłam.
- Do zobaczenia za tydzień, kochanie - powiedział i wsiadł do taksówki.
Czarna auto odjechało i dopiero teraz zauważyła postać, która cały czas stała za nią.
- Alfie.... Co ty robisz?
- Wyszedłem na spacer z Fioną.
Ominął mnie, ciągnąc za sobą zwinięty, czerwony dywan na psich szelkach. Robił tym nie mało hałasu i pozostawiał po sobie długie ślady na piaszczystej ścieżce.
- Żyje z wariatami.
Stałam tak przez chwile, patrząc jak taksówka znika mi z oczu. Wysokie krzaki i drzewa rosnące blisko siebie, szybko przysłoniły mi widok. Promieni wieczornego słońca nie miały szansy przedrzeć się przez zielone, lśniące liście. Przypomniałam sobie tamtą noc, kiedy pobiegłam szukać Alfiego i się zgubiliśmy. Na samą myśl o tym przeszyły mnie ciarki. Rozejrzałam się wokół i szybko cofnęłam do Anubisa, doganiając przy drzwiach Lewisa z psem... znaczy dywanem na szelkach. Pomogłam mu wnieść go do środka, a potem do pokoju.
- Od kiedy jesteś z Jeromem? - spytał nagle, kiedy chciałam wyjść z pokoju.
- Widziałeś...?
- Tak.
- Posłuchaj, to nie tak. Pan Clark myślał, że....
- Zapytam się Joy, co o tym myśli - powiedział z uśmiechem. - Chyba, że będziesz mi robić kolacje do łóżka przez cały tydzień i zadania dom...
- Słuchaj, koleś - przerwałam mu szybko i stanęłam na przeciwko. O nie, tak nie będziemy się bawić. - Albo będziesz siedział cicho, albo Trudy dowie się, że trzymasz psa w pokoju - wskazałam na dywan. - Zadzwonię po Victora i go wypcha.
- Nie dam wypchać, Fiony!
- Więc myślę, że się dogadaliśmy.
- Wiedźma - burknął pod nosem.
- Ej wiesz może, czy Eddie ma jakieś blizny na torsie?
- Skąd miałbym wiedzieć? Ale jeżeli ty chcesz wiedzieć, to mogę ci to załatwić.
- Alfie, nie kom...
- Kolacja! - Zawołała Trudy i nie zdążyłam nawet mrugnąć, a Alfiego już nie było w pokoju.
- Grożę ludziom, wypchaniem dywana. Zeszłam na psy.
- Wypychasz dywany? To w ogóle jest możliwe? - spytał Fabian, który widocznie usłyszał jak gadam z samą sobą. Znaczy, że Mara też już wróciła.
- A wiesz, ma się te hobby.
Po prostu świetnie, Patricio. Brawa dla mnie za najgorsze pomysły świata. Nie chętnie powlokłam się do stołu. Głównie leżały na nim kanapki i picie w postaci soków i herbaty w wielkim dzbanku. Trudy przerzuciła się na zdrowe jedzenie i nici ze smażonego na noc. Usiadłam obok Eddiego, przypominając sobie o misji zdjęcia mu koszulki. Ale byłam za bardzo zmęczona na kombinowanie. Zostawię, to na jutro. Może podpale Eddiemu mu koszulkę? Ale to chyba niebezpieczne. Mniejsza z nim, ale szkoda żelu do włosów.  Mam tylko nadzieję, że Alfie już zapomniał o naszej rozmowie. Bałam się co mógłby wymyślić. Sądząc jednak po jego dziwnych uśmiechach skierowanych w moją stronę , miał już plan Byłam tak padnięta, że nie zjadłam nawet do końca tej jednej kanapki, którą sobie nałożyłam. Widziałam jak Eddie, siedzący obok mnie, bacznie obserwuje ile zjem. Kiedy odłożyłam nie skończoną kanapkę, wyglądał na zaniepokojonego. Na szczęście nic nie mówił i w spokoju poszłam do pokoju w końcu się położyć.

Weszłam do domu i odwiesiłam kurtkę na wieszak. W środku było ciepło. W komiku tlił się ogień, a mężczyzna w długim płaszczu dokładał drewna. Płomienie lizały powoli podpałkę. Zawirowały na chwile, kiedy weszłam do domu, ale po chwili znowu się uspokoiły. Był wieczór, a za oknem prószył śnieg. Jego płatki lądowały na szybach i roztapiały się, zbierając na parapecie. Zdjęłam wysokie buty i odgarnęłam proste i mokre włosy z twarzy. Czułam na swojej skórze ziąb panujący na zewnątrz. Szybko podeszłam do kominka i wysunęłam w jego kierunku ręce. Straszy mężczyzna wrócił po chwili z białym kubkiem. Para owinęła się wokół mnie, kiedy podał mi gorącą herbatę.
- Czekałem, aż wrócisz - wysapał, siadając ociężale na fotelu obok kominka. Stos drewna był schludnie ułożony w piramidkę po jego prawej stronie. Tak, to miłe uczucie, kiedy ktoś na ciebie czeka.
- Zrobiłam jak kazałeś - powiedziałam cicho. - Schowałam te zdjęcie do pnia tego drzewa. Jestem pewna, że kiedy zapomnę, to znajdę to miejsce.
- Nie jestem pewny, czy to taki dobry pomysł. Może lepiej, żebyś nigdy sobie o tym nie przypomniała? Nie wolałabyś nie pamiętać?
- A ty chciałbyś zapomnieć, Victorze?
- Nie, nie ciebie.
Przytaknęłam tylko głową. Jego twarz była blada jak płótno, a źrenice powiększone. Sińce po oczami wskazywały nie przespane noce. Czułam się ich winna, ale on się uparł. Uparł, żeby wziąć ten ciężar na siebie.
- Kiedy już zapomnę... Mam nadzieję, że znajdę sposób, żeby przywrócić te wspomnienia. Nawet jeżeli będzie to bolesne. - Ścisnęłam mocniej gorącu kubek. - Obiecuję ci, że przypomnę sobie wszystko.
- Nie chce tej obietnicy. Idź już spać, Patricio.
- Nie mogę się doczekać tego momentu, kiedy wszytko sobie przypomnę i stanę na przeciwko ciebie mówiąc ,,a nie mówiłam".
Wstałam. Z niechęcią wymalowaną na twarzy opuściłam przyjemne, ciepłe miejsce przy kominku. Ogień zakołysał się. Victor od razu zareagował, wrzucając jedną belkę drewna. Sapnął, kiedy musiał się nachylić. Nie mówiąc już ani słowa, udałam się na górę. Do swojego pokoju, który będę kiedyś dzieliła ze współlokatorką. Będę chodzić tu do szkoły, chodź tak naprawdę mieszkam tu od półtorej roku, nie mówią nawet ile raz odwiedzałam, to miejsce, kiedy byłam mała. Ale nie będę tego pamiętać, dlatego zostawiam ślady, które pomogą im odkryć prawdę. Tylko, że już teraz tak wielu rzeczy nie pamiętam. Chwyciłam się mocno poręczy. Było ciemno i bałam się, że poślizgnę się na jakimś schodku. Zaczęłam się wspinać, ale przystanęłam. Czułam czyjąś obecność.
- Victor, jest kluczem - szepnęłam, naiwnie mając nadzieje, że ta wiadomość dotrze jakoś do mnie z przyszłości. Biegiem udałam się do pokoju.

Obudziłam się z bólem głowy. Mimo, że księżyc powinien oświetlać pokoju, widziałam tylko czerń. Próbowałam wymacać biurko w poszukiwaniu telefony, ale natrafiłam na pustkę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jedną ręką trzymam się czegoś drewnianego. Nic nie rozumiałam, a ból narastał z każdą chwilą. Próbowałam wybudzić się z tego dziwnego snu. Snu, w którym widziałam samą siebie sprzed paru lat. Proste napuszone, wręcz sianowate włosy i jeszcze dziecięca twarz nie wiedząca zbyt wiele o makijażu. Ten sen zamazywał mi się we wspomnieniach. Nie mogłam przypomnieć sobie twarzy Victora. Nogi zaczęły mi się trząść. Ustanie na nich, stało się nagle męką nie do przetrwania. Usiadłam, o dziwno na jakimś stopniu. Zaczęłam intensywnie mrugać, próbując zobaczyć cokolwiek. Dopiero, kiedy ból zaczął dopadać każdą część mojego ciała, wzrok wrócił. Siedziałam na schodach, trzymając się poręczy. Dygotałam, ale nie z zimna. Nie miałam pojęcia, co ja tu robię. Skuliłam się, ściskając brzuch jedną, wolną ręką. Nic to jednak nie dało. Ciche szepty wbijały mi się w ciało. Czułam się tak, jak gdyby położono mnie na ziemi pełnej rozżarzonych węgli, jak gdyby ktoś mnie podpalił. Fala bólu przechodziła przez moje ciało, wbijając się we mnie jak tysiące niewidzialnych igieł. Nie mogła opanować drżenia ciała, a powietrze przestało docierać do płuc.


Z perspektywy Eddiego
Było późno, ale coś nie dawało mi spać. Leżałem na łóżku, obracając w dłoni znalezioną pod poduszką Patt, busole. Mógłbym przysiąc, że słyszałem dochodzącej z niej szepty. To głupie, ale kiedy tak ją trzymałem, czułam jakby tęsknotę. Jakby ten mały przedmiot, tęsknił za właścicielem. Tylko kto nim był? Mój współlokator nie miał żadnych problemów ze snem, czego w tej chwili bardzo mu zazdrościłem. Mnie męczyły dziwne przeczucia. Z bezgłośnym westchnieniem, wstałem z łóżka. Przez chwile szukałem po omacku butów, ale w końcu dałem sobie spokój. Nie chciałem zapalać światła, żeby nie obudzić Fabiana. Powolnym krokami ruszyłem do drzwi. Byłem półprzytomny i nawet nie do końca wiedziałem gdzie idę. Coś mnie prowadziło. Ciągnęło jak magnes. Schowałem busole do kieszeni czarnej bluzy i bezwiednie poszedłem do holu. To, a raczej kogo zobaczyłem na schodach spowodowało, że od razu otrzeźwiałem. Sen nagle uleciał ze mnie jak powietrze z przebitego balonu.
- Gaduło? - szepnąłem, ale nie doczekałam się żadnej reakcji. Nawet nie podniosła na mnie głowy.
Dziewczyna siedziała skulona na schodach, trzymając się jedną ręką poręczy, a drugą przyciskała do brzucha. Pochyloną do przodu twarz, zakrywały włosy. Nawet z dołu, widziałem jak się trzęsie. Podbiegłem do niej, starając się robić jak najmniej hałasu. Kucnąłem na przeciwko niej i nie wiedziałem co dalej. Bałem się choćby ją dotknąć, żeby nie pogorszyć jej stanu. Nie mogłem patrzeć na jej cierpienie. Słyszałem jak ledwie łapie oddech i mógłbym przysiąc, że nawet bicie jej serca.
- Zawołam Trudy - powiedziałem do niej.
Nie zdążyłem jeszcze wstać, kiedy dziewczyna przysunęła się do mnie i wtuliła. Objąłem ją mocno i zamknąłem w uścisku. Teraz dopiero zauważyłem jak mocno dygocze. Była rozpalona.
- Ona mi nie pomoże - wyszeptała, nie unosząc głowy. - To Henot. On chce dostać serce Zguby Anubisa... - cichy szloch przerwał jej wypowiedź. - Eddie, ja nie wytrzymam tego bólu. Za bardzo boli.
Pogłaskałem ją po głowie. Jej bezwładne ciało, ciągle było wtulone we mnie, a ja nie zamierzałem jej nigdy puszczać. Tak bardzo chciałem jej pomóc, ale nie wiedziałem jak.

Z perspektywy Patrici
Ból kompletnie mnie otępił. Byłam ledwo przytomna. Nie mogłam na niczym innym skupić myśli. Czułam go w każdej cząstce mojego ciała. Dopiero głos Eddiego i jego bliska obecność otrzeźwiły mnie z tego stanu, jak kubeł zimnej wody. Wtuliłam się w niego, czując jak gorąco, które owładnęło moje ciało, powoli ustępuje. Panika i strach, jedyne myśli towarzyszące mi, zastąpił spokój i ulga. Wiedziałam, że ma busole w kieszeni. Czułam wydobywającą się z niej moc, która działa na mnie zbawiennie. Ból ustępował, ale bardzo powoli. Poczułam jak Eddie mnie podnosi. Nie miałam nawet siły otworzyć oczu. Tak, w tej chwili byłam gotowa pójść do Henota. Jeżeli właśnie, to chciał osiągnąć, to udało mu się. Muszę tylko zdobyć jej krew.

-------------------------------------------------
Po ostatnim rozdziałem było dojść dużo komentarzy i to nawet takich długich. Bardzo się z nich cieszę i dziękuje wam za nie ;*

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 22

Z perspektywy Patrici
Spoglądałam na klęczącego przede mną Jeroma. Otworzył usta i je zamknął. Cokolwiek chciał mi powiedzieć, nagle zmienił zdanie. Patrzył na mnie niepewnie.
- Wysłowisz się w końcu? - spytałam, irytując się powoli.
Chłopak westchnął i wziął głęboki wdech. Jego klatka piersiowa znaczni się uniosła, pokazując dobrze zbudowane mięśnie pod białą koszulą. Chciało mi się śmiać z jego miny, ale próbowałam zachować powagę.
- Całkowicie przypadkiem, stojąc pod drzwiami pokoju Fabiana i Eddiego usłyszałem ich rozmowę. Masz czas do soboty.
- Ale co do soboty? - spytałam, nie rozumiejąc.
- Powiedział, że daje wam tydzień, a później odpuszcza sobie ciebie - powiedział na jednym wydechu. Pewnie bardzo chciał mieć to już za sobą.
Nie wiedziałam co mam na to powiedzieć. Myślałam, że jestem warta, więcej niż marny tydzień. Czułam na sobie wyczekujący wzrok Jeroma. Wolałabym teraz zostać sama, ale co by mi to dało? Sama kazałam Eddiemu spadać, a teraz mam wąty, że mnie posłuchał. To jakaś paranoja! Zresztą, co ja będę się tym przejmować.
- Jak dopadnę tego skunksa, to mu włosy z głowy powyrywam i to razem z tym jego żelem!
- Ooo mogę popatrzeć? - spytał Jerome z uśmiechem. Ten, to wiecznie się uśmiecha.
- Jasne. Możesz nawet nagrać na kamerkę.
- Łoł aż współczuj temu biedakowi - wtrącił Eddie, wchodząc z resztą Sibuny do salonu. - Co zrobił.... - przerwał widząc Jeroma klęczącego i uniósł pytającą wzrok na mnie.
- Jerome, pomaga Trudy czyścić podłogę swoimi spodniami - powiedziałam, a Clark zerwał się na nogi.
- No właśni! Patrzcie jak lśni!
- A kto oberwie? - spytał Alfi, kierując się do kuchni.
- No jak to kto? Eddie!
- Przecież ja dopiero wszedłem do domu! - bronił się blondyn, przesuwając się powoli do kuchni. - Moje piękne włoski.
- Chyba śnisz! - krzyknął oburzony Jerome. - Moje są cudem natury.
Nie miałam zamiaru odpuścić tak łatwo chłopakowi. Wstałam wkurzona z kanapy i poszłam za Eddiem do kuchni. Jak tam weszłam, zobaczyłam Willow, która gadała sama do siebie, stojąc nad zamrażarką.
- Willow?
- O Patricio. Rozmawiam z Alfiem - powiedziała, wskazując zamrażarkę.
- Nie martwisz się, że Alfie przesiaduję ciągle w zamrażarce?
- Hm raczej nie. Przynajmniej wiem gdzie jest i co robi. Nie muszę wszczepiać mu czujnika namierzającego w szyje.
- W sumie to genialny pomysł. Eddie! - zawołałam chłopaka, który po cichu chciał się wymknąć z kuchni. Podszedł do mnie od tyłu i położył ręce na moich biodrach.
- Tak kochanie?
- Właź do zamrażarki - powiedziałam, wskazując mu ją.
- Dlaczego?
- Głupio się pytasz. Żebym wiedziała co robisz i gdzie jesteś.
- A nie boisz się, że sprowadzę dziewczyny i zrobię dziką imprezę?
- Gdzie? W zamrażarce?
- Mogę wejść, ale tylko jeżeli ty wejdziesz ze mną - powiedział i pocałował mnie w szyje. Poczułam przyjemny dreszcz.
- Alfie nie bądź samolubem! Wyłaź i zwolni zamrażarkę dla Eddiego! - krzyknęła Willow.
Po chwili z widoczną niechęcią Lewis wygramolił się na zewnątrz. Wychodząc z Willow z kuchni, miauczał coś o braku rezerwacji. Eddie obrócił mnie do siebie i pocałował w policzek. Byłam zła na samą siebie. Miałam mu włosy powyrywać, a ja zamiast tego daje się mu całować. Ale nie mogłam nic na to poradzić. W tej chwili chciałam tylko, żeby mnie pocałował. Niepokoił mnie fakt, że on tak łatwo potrafi wprowadzić mnie w ten dziwny stan, kiedy myślałam tylko o nim i pragnęłam jego dotyku bardziej niż czegokolwiek na świeci.
- Miałam ci włosy powyrywać z głowy - szepnęłam do niego.
- Zrobisz to później.
Pocałował mnie mnie bliżej ust, a później jeszcze bliżej. Zawsze myślał, że buziakiem załatwi, każdą sprawę. Tyle, że jeżeli tego nie zmienię i pozwolę mu na to, to tak będzie już zawsze. Zresztą musiałam się dowiedzieć, czy ma jakąś ranę, na torsie. Tylko jakby go tu rozebrać? Moje rozmyślanie przerwał delikatny dotyk jego ust na moich. Robił to tak lekko, jakby faktyczni bał się, że zaraz go odepchnę. Aż szkoda mi się go zrobiło, ale przecież nie mogłam z nim być. To za bardzo go narażało. Raptownie się odsunęłam i walnęłam go w twarz. Zrobiłam to lekko, bo jakoś nie potrafiłam włożyć w to całej siły.
- Serio? Znowu? - spytał, przykładając sobie rękę do policzka. - Jeszcze trochę i będę bał się ciebie w ogóle podejść.
- Do ciebie nic nie dociera - skomentowałam i wpadłam na pomysł. Podeszłam do zamrażarki i wyskrobałam z jej brzegów trochę lodu, po czym wróciłam do chłopaka.
- Co chcesz z tym zrobić? - spytał podejrzliwie, cofając się o krok.
Uśmiechnęłam się tylko i przyłożyłam lód do policzka blondyna. Czekałam, aż lód się roztopi. W końcu zimna woda zaczęła spływać po jego szyi, karku i na koszulę, czyli tam gdzie chciałam. Zrobiłam zaniepokojoną minę.
- Masz mokrą całą koszulę. Zaraz będziesz chory. Zdejmij ją - mówiłam i już brałam się za zdejmowanie jego koszuli, ale Eddie złapał mnie za nadgarstki.
- To tylko kilka mokrych plamek. Jestem pewny, że się nie przeziębię. - Uśmiechnął się do mnie. Widać cała ta sytuacja bardzo go bawiła.
- Mówię ci, że będziesz chory! Skończysz w szpitalu na ostrym dyżurze!
- Bo mam trochę mokrą koszulę?
- Ty nawet nie wiesz, co za tym idzie! Jakbyś miał jakiś rany, to mogłoby cie zacząć piec.
- Nie mam, żadnych ran. O co ci chodzi? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że po tym wszystkim rozbierasz mnie, bo masz na mnie ochotę.
Cholera. Poczułam, że robię się czerwona na twarzy. Modliłam się, by on tylko tego nie zauważył. W sumie to nawet miałam na niego.... Patrcia dojść! Uniosłam głowę do góry i spojrzałam na Eddigo.
- Nie miałabym na ciebie ochoty, nawet gdybyś miał sylwetkę modela - powiedziałam i wyswobodziłam swoje ręce z jego uścisku.
- Ah no wybacz, że nie jestem Jeromem. Może jego już widziałaś bez koszuli?
- Nie mówię, że widziałam!
- Ooo zakochana para się znowu kłóci - wtrąciła KT. - Przez was wszyscy boją się wejść do kuchni. Idźcie kłócić się gdzie indziej.
- Świetnie, jeszcze tylko ciebie mi tu brakowało - powiedziałam, patrząc na nią z niechęcią.
- Ej nie wyżywaj się na mnie. Nie moja wina, że traktujesz Eddigo jak śmiecia. A jeżeli już tak bardzo chcesz wiedzieć, to Eddie bez koszuli wygląda lepiej nawet niez model - powiedziała i spojrzała na Millera z uśmiechem. - Można wodzić palcami po jego mięśniach... Przyjemni uczucie - mówiła dając do zrozumienia, że to robiła.
- Co proszę? - spojrzałam na chłopaka, szukając jakiegoś wytłumaczenia.
- To nie tak. Ona na mnie wpadła i jakoś tak wyszło... - tłumaczył się, ale mnie zrobiło się nie dobrze. Jakim prawem do cholery!?
- To nie fair - powiedziałam tylko.
Szybko minęłam chłopaka ze spuszczoną głową. Nie chciałam, żeby widział, że nagle zaczerwieniły mi się oczy. Nie chciałam przez niego zacząć płakać. Nie był tego wart. Idąc po schodach do swojego pokoju, ciągle miałam przed oczami tę scenę, jak KT przesuwa dłonie po jego torsie. Robiło mi się nie dobrze na samą myśli o tym. Weszłam do pokoju, trzaskając za sobą drzwi z całej siły. Komoda zatrzęsła się od huku. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w podłogę. Starałam się myśleć o wszystkim, byle nie o nim. To jednak było dla mnie za trudne.

Z perspektywy Eddiego
Chciałem zatrzymać Patt, ale nawet nie zauważyłem, kiedy mnie minęła. Najgorsze było to, że faktycznie tak było. KT wpadła do pokoju akurat, kiedy się przebierałem i wpadła na mnie. Ale nie musiała  tego mówić Gadule. W ogóle, co ona ma do mojego torsu! Czy mój brzuch naprawdę jest taki ciekawy? Nie żebym miał się czego wstydzić. Codzienne ćwiczenia już dawno dały rezultaty. No ale skąd nagle te zainteresowanie? KT jeszcze coś do mnie gadała, ale zignorowałem ją i poszedłem za Patricią. Idąc na piętro, czułem na sobie spojrzenie Jeroma. Próbował mnie chyba nim zabić, ale w sumie zasłużyłem. Bez pukania wparowałem do pokoju. Dziewczyna była sama. Siedziała na łóżku, wpatrując się w podłogę. Dopiero po chwili podniosła wzrok i spojrzała na mnie z niewypowiedzianym pytaniem. Stanąłem przed nią i zacząłem zdejmować koszulę.
- Co ty robisz? - spytała, kierując wzrok na ścianę.
- Zdejmuję koszule. Nie chce się przeziębić. - Patt położyła ręce na kolanach i schowała w nich twarz.
- Ale z ciebie kretyn - powiedziała, kiwając głową.
Już prawie ściągnąłem koszulę, kiedy do pokoju wparował Jerome. Zatrzymał się raptownie na progu, kiedy tylko zauważył jak ściągam koszulę.
- Eeee przeszkodziliśmy w czymś? - spytał i szybko odwrócił się za siebie. - Alfie, nie!
Do pokoju z pełnym rozpędem wpadł Alfie z dywanem na ramieniu. Wbiegł prosto na mnie i nim się obejrzałem, leżałem z Lewisem i dywanem na ziemi. Patt pękała ze śmiechu, a Jerome, który nagle znalazł się obok niej na łóżku, śmiał się razem z nią. Po chwili do pokoju wbiegł Fabian. Ze zdziwieniem patrzył na mnie.
- Dlaczego leżysz pod dywanem, razem z Alfiem? - spytał mnie.
- Wiesz, lubię być przygniatany przez wielkie, czerwone dywany - powiedziałam z sarkazmem.
- Ej to nie jest dywan z gabinetu Victora? Ten, którym się katowaliście? - spytała Patt Jeroma, który ciągle siedział obok niej.
- Dokładnie! Alfie śpi z nim w nocy.
- Oooo Alfie, tęsknisz za Victorem? - wtrąciła Willow. Nawet nie wiem, kiedy się tu pojawiła. - To takie słooodkie.
- Nie, nie! - Zaprzeczał Lewis, chodź dywan tłumił jego głos.
Chwile zajęło mi wygramolenie się spod dywanu. Oczywiście nikt nie raczył mi pomóc. Słyszałem tylko śmiech. Szczególnie Patrici i Jeroma. Już im się za to oberwie. Szczególnie Fabianowi, którego uważałem za przyjaciela.
- Ej nie chce wam przeszkadzać w tarzaniu się po ziemi z dywanem, ale jest już śniadanie - powiedziała Joy, stojąc w progu drzwi.
Alfie zerwał się na nogi, chwycił po pazuchę dywan i zbiegł nim na dół. Słyszeliśmy jeszcze jak skakał po dwa schodki, a później huk i krótki jęk.
- Idziemy zobaczyć, czy żyje? - spytałem.
- Przydałoby się - powiedział Jerome z westchnieniem i wyszliśmy z pokoju.

Z perspektywy Patrici
Całe śniadanie próbowałam wymyślić drugi plan rozebrania Eddiego. Pierwsza próbo się nie powiodła, ale do trzech razy sztuka. Tylko tym razem przydałoby się wykombinować coś lepszego niż to, co odwaliłam w kuchni. Nawet nie chce wiedzieć, co on sobie o mnie pomyślał. Chociaż nie powinno mnie, to przecież obchodzić. Eh w sumie KT miała rację. Pierwszy raz w życiu i za pewnie ostatni. Może faktycznie traktowałam Eddiego jak śmiecia. Traktuję go jak skończonego idiotę, zapominając, że zachowuję się tak, żeby poprawić mi humor. Ile to już razy dostawałam od niego głupie sms'y, tylko po to, żeby poprawić mi nastrój.  Myślenie mi jednak dzisiaj kompletnie nie wychodziło. Byłam nie wyspana i wszystko mnie bolało. W życiu nie miałam tak wielkiej ochoty, żeby po prostu walnąć się na łóżko i wyjebać się na cały świat. Ale przecież nie mogłam. Mam tak wiele na głowie, a nie potrawie nawet zdjąć koszuli mojemu byłemu chłopakowi!
- Wszystko w porządku? - Spod grubej warstwy moich myśli, przebił się głos Jeroma. Szybko przywrócił mnie on do rzeczywistości.
- Jasne, jasne - odpowiedziałam szybko, ale raczej niezbyt przekonywująco sądząc po minie chłopaka. Dodałam więc po chwili: - Serio, Jerome.
- Nie naciskam. Idziemy razem do szkoły? Musimy porozmawiać, wiesz o czym... - spojrzał na mnie wymownie.
- O czym? - spytałam rozkojarzona. Jerome spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- No o tym.... - zrobił znaczącą pauzę, ale nadal nie wiedziałam o co chodzi. Myślałam teraz tylko o ciepłym łóżku i miękkiej kołdrze. Do tego gorąca herbatka i... - Trixi, no wiesz o czy.
- Nie wiem.
- No o tym...
- Powtarzając ciągle ,,no o tym" nic nie wskórasz! - krzyknęłam zbulwersowana i poirytowana. Zwróciłam tym samym na siebie uwagę wszystkich przy stole. Zapanowała cisza. Ja chciałam tylko spać. Czy to tak wiele? Nagle mnie olśniło. Przyjazd pana Clarka! - Aaaa o tym...
- No o tym - powiedział i pokręcił z politowaniem głową.
- Eeee o czym? - spytał Alfie, zerkając podejrzanie na nas.
- No o tym - powiedziałam równocześnie z Jeromem. - To ja idę po torbę.
- Czekam przy schodach.
Szybko ulotniłam się z jadalni, chcąc uniknąć dalszych pytań Alfiego. Przed wyjściem spojrzałam jeszcze na Eddiego. Wpatrywał się uparcie w talerz i przyciskał do niego widelec. Chyba nie był zadowolony, ale wynagrodzę mu to jakoś.
Zbliżając się do schodów z torbą na ramieniu, poczułam się dziwnie. Czułam we własnych żyłach pulsowanie krwi. Słyszałam swój oddech i bicie serca, które nagle przyśpieszyło. Wzięłam głęboki oddech, ale poczułam jakby żebra miały mi wybuchnąć i pogruchotać się na milion małych kawałeczków. To było strasznie uczucie. Przeczesałam włosy, a na dłoni zostało mi kilka pasm ciemnych włosów. Próbowałam to ignorować. Pewnie zaraz przejdzie. Zacisnęłam z całej siły dłoń na poręczy schodów, aż kłykcie mi pobielały. Zaczęłam powoli schodzić, stawiając ostrożnie, każdy krok. Nim zdążyłam choćby mrugnąć, zobaczyłam mały strumień krwi. Ciągnął się on od pierwszego stopnia schodów na piętrze, aż do końca. Na poręczy były czerwone ślady dłoni. Zesztywniałam, nagle puszczając poręcz i przyciskając swoją dłoń do piersi. Po chwili ktoś mnie minął i szybko zbiegł ze schodów, trzymając się poręczy.Postać jakby tonęła we mgle. Przed ostatnim schodkiem odwróciła twarz w moją stronę. Malował się na niej strach i panika. Dopiero po chwili doszło do mnie, że patrzę na swoją twarz z burzą ciemnych włosów.
- Skoro nie chcesz przyjść do mnie po dobroci, to zmuszę cię do tego - wyszeptał głos w mojej głowie. Od razu poznałam właściciel. Henot. Otwierałam już usta, żeby coś mu powiedzieć, ale ktoś mi przerwał.
- Trixi, idziesz czy podziwiasz widoki ze schodów? - spytał Jerome z wiecznym uśmiechem na ustach i otworzył drzwi, ustawiając się obok i kłaniając lekko, uginając jedną rękę.
Spojrzałam niepewnie na schody, ale nie zauważyłam na nich nawet kurzu. Szybko zbiegłam na dół i chwyciłam Jeroma pod rękę, wychodząc z nim z domu. Jego obecność chodź trochę mnie uspokoiła.

Z perspektywy Eddiego
- No idź do niej - znowu powtórzył Fabian, zabierając torbę z pokoju. - Lepiej kombinuj, bo trzymam cię za słowo. Masz czas do soboty i zajmiemy się szukaniem ci nowej dziewczyny.
- Nie chce nowej...
- Patt jest moją przyjaciółką... albo raczej była. Zmieniła się. Może właśnie przez to do siebie już nie pasujecie. Kiedyś była inna. I nie chodzi mi tu wyłącznie o proste włosy. Miała inny charakter - tłumaczył mi.
- Dobra, idę.
Wyszedłem z pokoju, nie mogąc już słuchać tej gadaniny. Czułem się trochę winny tej zmianie. W sumie sam ją na niej wymusiłem. Kurde, gdzie się podziały te dawne czasy, kiedy mogliśmy się pośmiać i powygłupiać? Teraz tylko kłótnie i wszytko tak na poważnie. Na dodatek Patricia odsunęła się od Sibuny, a przy tym także ode mnie. Teraz znowu, jak na złość, zbliżyła się do Jeroma. Co to ma być? Jakaś zamiana? Wszedłem do pokoju, ale był pusty. Pewnie dziewczyna już wyszła. Coś mignęło mi pod poduszką. Podszedłem tam powoli i podniosłem białą pierzynę. Pod spodem leżała busola. Tylko co ona robiła pod poduszką Gaduły? Przecież KT paplała mi coś o tym rano, że ją zapodziała.
- Eddie, idziesz?! - zawołał mnie z holu Fabian.
- Już!
Schowałem szybko busolę do kieszeni szkolnej marynarki i zbiegłam do Fabiana. Chwytając się poręczy na dłoni została mi jakaś czerwona plama. Pewnie Alfie znowu bawił się ketchupem.

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 21

Z perspektywy Patrici
Było mi tak ciepło. Jakbym oderwała się od swojego ciała. Czułam na sobie znajome spojrzenie. Chodź nie chciałam, to otworzyłam powoli oczy. Szeroki, ciemno-zielony kaptur opadał na oczy i rzucał cień na czerwone usta i bladą skórę. Postać stała kilka centymetrów ode mnie. Rozejrzałam się, ale wszędzie było czarno. Czułam na policzkach powiew ziemnego wiatru i zapach nocnego, wilgotnego powietrza.
- Zepsułaś mój plan - odezwał się Henot. Nie był zły, tylko rozczarowany. - To ona miała dać swoją krew mojemu pupilowi.
- Nie jestem po twojej stronie - przypomniałam mu.
- Czyżby? Więc powiedz mi, dlaczego jeszcze nie powiedziałaś o wszystkim swoim znajomym? - Jego usta wygięły się w parodii uśmiechu.
Nie odpowiedziałam, bo nie znałam na to odpowiedzi. Chciałam wszystko załatwić sama. Zresztą ciągle liczyłam, że może Henot powie mi coś o moich wspomnieniach. Chociaż to były dwie różne sprawy.
- Posłuchaj, ja mam własną sprawę. Cała ta akcja ze Zgubą Anubisa mnie nie dotyczy i nie obchodzi. Mam własny problem.
- Naprawdę myślisz, że to nie ma ze sobą nic wspólnego? Widzę, że niezbyt zależy ci na życiu przyjaciółki.
Chciałam zaprzeczyć, ale zrezygnowałam z tego. Co się ze mną działo? Przecież dawna ja, nigdy by nie pozwoliła, żeby komukolwiek coś się stało. W tej chwili nawet myślenie o tym sprawiało mi problem. Henot spoglądał na mnie z uśmiechem. Jakby wiedział coś, o czym ja nie wiem.
- Dołączyłaś do mnie w momencie, kiedy Victor zachorował, a ja dostałem dostęp do ciebie.
- Co ma z tym wszystkim wspólnego Victor? - spytałam zmieszana, nic nie rozumiejąc.
- Spytaj go.
Ból przeszył mnie od dłoni po same ramię. Zacisnęłam pięść i poczułam lepką substancję. Ciepło i spokój, które czułam zniknęło. Do mojej głowy jak lawina napłynęły myśli.
- Pomogę ci poznać prawdę, ale chce coś w zamian. Do następnego spotkania, Patricio.


Leżałam na czymś miękkim. Powietrze było świeżę i czyste. Na pewno nie byłam już w tunelach. Ręka nadal mnie bolała, ale już mniej. Była owinięta jakimś materiałem. Eddie bawił się moimi włosami. Wiedziałam, że to on. Zawsze rozpoznałabym jego dotyk. Nie otworzyłam oczy, bo nie chciałam, żeby przestał. Jego każdy dotyk był taki przyjemny. Słyszałam jak KT marudzi.
- Co teraz? - spytała. - Jest środek nocy.
- Poczekajmy, aż Patricia się obudzi, a później wrócimy do Anubisa - odpowiedział jej Fabian. - Straciła dużo krwi, ale nic jej nie będzie.
- Jak wy możecie tak luźno do tego podchodzić.
- Wiesz KT, już tyle widzieliśmy, że chyba już nic nas nie zdziwi - odezwał się Alfie. - Kanapki się skończyły.
Chłopak delikatnie pogładził mnie po policzku. Tak dobrze się czułam. Na nic nie zamieniłabym tego uczucia.
- To ja powinnam oddać swoją krew - zaczęła znowu KT. - To była pułapka dla mnie!
- Nie wrzeszcz - uciszył ją Fabian. Sądząc po tonie, miał już dojść jej zrzędzenia. - Zawaliliśmy sprawę, ale już trudno. Nic nie zmienimy.
- Boję się... On może mnie zabić.
- Jak na razie tylko Patricia cierpi.
Ej no bez przesady. Nie jestem bezbronną ofiarą. Potrafię sama sobie poradzić. Ja, to nie KT.
- Pewnie chce za jej pośrednictwem dopaść mnie - powiedziała. - Śniło mi się, że Patricia przyszła po moją krew, a jak się rano obudziłam, to miałam rany na szyi. To nie jest przypadek.
- Podrapałaś się w nocy - powiedział Eddie, nadal bawiąc się moimi włosami.
- Nie rozumiecie! Stoimy w miejscu!
Źle się poczułam. O ile w ogóle możliwe, żeby było gorzej. Chociaż, kiedy pomyślałam, że Eddie też został przecież zraniony, poczułam się tak źle jak jeszcze nigdy. Musiałam się dowiedzieć, czy ma jakieś blizny, czy coś na piersi. Ale przecież nie podejdę do niego i go nie rozbiorę. Nie żebym miała coś przeciwko takiemu planowi. Pewnie ma ładny tors. Tylko jak mam to zrobić?
- Nie wybaczę sobie tego - usłyszałam jego głos.
- To nie twoja wina, stary.
Otworzyłam oczy i od razu zobaczyłam Eddiego.
- Fabian ma rację, Eddie. To nie jest twoja wina - odezwałam się, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich.
- Patricia! - krzyknął Alfie. - Kanapki się skończyły!
- Pomogę ci zrobić nowe jak wrócimy - powiedziałam i usiadłam. - Wracamy do Anubisa?
- Wrócimy rano. Trudy na noc zamyka drzwi, ale nie robi obchodów. Może nie zauważyła, że nas nie ma.
Przytaknęłam. Czułam na sobie czujne spojrzenie Eddiego. Odwróciłam się w jego stronę.
- Nie masz się na co patrzyć?
- Nie spuszczę z ciebie oka.
- Zaraz zwymiotuję - dodała KT, mierząc nas wzrokiem.
- Psy i dzieci głosu nie mają - skwitowałam.
Chłopak uśmiechnął się i przysunął mnie do siebie. Pocałowałam go w policzek i wtuliłam się. Biło od niego przyjemne ciepło. Objął mnie, jakby miała mu zaraz uciec.

Alfie chrapał jak niedźwiedź. Dziwiłam się jak KT i Fabian mogą spać w takich warunkach. Ja z Eddiem siedzieliśmy, nadal przytuleni i rozmawialiśmy cicho. Zostały jeszcze dwie godziny do śniadania i godzina do otwarcia drzwi. W sumie, to przydałoby się mieć zapasowy klucz od drzwi wejściowych.
- Moglibyśmy przyjść tutaj na randkę - odezwał się po krótkiej chwili milczenia.
- Eddie... Nie zaczynaj.
- Mam cie przepraszać, że coś do ciebie czuję?
- Nie. Chce tylko, żebyś skończył tę rozmowę.
- Zawsze jest tak samo, jak chce z tobą porozmawiać!
- Ciszej, reszta śpi.
- Jesteś irytująca.
Miałam dojść. On wszystko specjalnie utrudniał. Wstałam z kanapy i poszłam do wyjścia.
- Ej gdzie idzie...
Zamknęłam drzwi i stałam przez chwilę. Zimne powietrze wywołało u  mnie dreszcze. Chociaż w tym momencie wszystko było lepsze od jego towarzystwa. ,,Co ja wyprawiam" spytałam samą siebie, ale nie przyniosło to, żadnej odpowiedzi. Wyjęłam z kieszeni telefon. Na ekranie widniało kilka nieodebranych połączeń od Jeroma. Ruszyłam do domu, dowiedzieć się czego chce ten pacan.

Z perspektywy Jeroma
Nie mogłem spać całą noc. Myśli nie dawały mi spokoju. Fabian zniknął gdzieś na cały dzień i Marze nie miał kto pomóc przy projekcie. Eh i akurat ja się napatoczyłem. Siedziałem z nią cały dzień w pokoju i trochę powspominaliśmy. Świetnie się bawiliśmy i to jeszcze bardziej mnie dobijało. Przecież Mara to rozdział zamknięty. Że też akurat Rutter musiał sobie przepaść. Dobijałem się do Patrici, ale nie odbierała. W końcu dałem sobie spokój i poszedłem do salonu. Usiadłem na kanapie i popijałem kawę z mlekiem. Sądząc po tym, że Alfiego również nie było w pokoju pewnie mieli zebranie tego swojego klubu. Cała noc, to jednak przesada. Zaczynałem się martwić. Nie wiem dlaczego, ale nie podobało mi się, to że Alfie i Patricia należą do tego czegoś. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie w szybę. Odwróciłem się i zobaczyłem Williamson. Podszedłem do okna i otworzyłem je. Pomogłem dziewczynie wejść do środka. Miała obandażowaną dłoń.
- Dzięki - powiedziała, jak znalazła się już w domu.
- Serio? Znowu? - spytałem, wskazując na rękę.
- Będziesz mi prawił morały? 
- Muszę z tobą porozmawiać. 
Trixie zmierzyła mnie nie pewnie wzrokiem, ale usiadła na kanapie i czekała, aż zacznę. 
- Więc tak - zacząłem.- Mój ojciec jutro będzie nie daleko i chce zajechać do nas w odwiedziny. 
- To źle? 
- On myśli, że chodzę z Marą. Bardzo się cieszy, że ją zobaczy, a ja nie chce sprawić mu zawodu. 
- Nie wie, że nie jesteście już razem?
- Jakoś nie było okazji ku temu, żeby mu powiedzieć. Pomyślałem sobie, że może będziesz trzymać przez ten jeden dzień Joy z daleko ode mnie i ojca. 
- Powiedz mu prawdę, Jerome. 
- Nie rozumiesz. On bardzo lubi Mare. Poza tym, ty też skorzystasz. 
- Robisz ze mnie potwora. Ja to nie ty, żeby brać coś za coś - powiedziała, spoglądając na mnie ostrożnie. 
- Dobra, proszę cie o pomoc. Pasuję? - Ukląkłem przed nią i splotłem dłonie. - Musisz mi pomóc. Miej na względzie naszą przyjaźń. 
- Od kiedy my się przyjaźnimy? - spytała, uśmiechając się lekko. 
- Od kiedy wracasz do starych zwyczajów. Ej tęskniłem za twoim charakterem i prostymi włosami. - Uśmiechnąłem się do niej.
- Więc, jesteś jedyną osobą. 
- Czasami mam ochotę przywalić Eddiemu, za to, że tak cie zmienił. Nie bez powodu byłem w tobie przez rok zakochany. 
Patricia nic nie powiedziała. Wyglądało na to, że się zastanawia. To dobry znak. Potrzebowałem jej pomocy... albo po prostu chciałem mieć przy sobie jakiegoś przyjaciela. Alfie nie miał nigdy czasu, a Patricia się zmieniła. Nie wiem, czy ona wiedziała, że ta zmiana idzie w złym kierunku. Już moja w tym głowa, żebym jej to pokazać. Chciałam jeszcze raz zobaczyć starą Patricie, tą w której się zakochałem. To było żałosne, ale potrzebowałem po prostu przyjaciela, z którym będę mógł pogadać. 
- Niech będzie, ale jakby co ja nie brałam w tym udziału - powiedziała w końcu, a ja od razu się rozpromieniłem. - Ej wiesz może, czy Eddie ma jaką bliznę? 
- Bliznę? - powtórzyłem, a ona przytaknęła. - Nie mam pojęcia. 
- Będzie trzeba dowiedzieć się jakoś inaczej - szepnęła, bardziej do siebie. 
- Jasne. Wiesz, ta informacja...
- Nie chce niczego w zamian - przerwała mi. 
- Więc pozwól, że po prostu ci powiem. Od tak, jak przyjaciel przyjacielowi. 

środa, 10 lipca 2013

Rozdział 20

Z perspektywy Patrici
Dobrze, że włożyłam na siebie przed wyjściem skórzaną kurtkę. Było chłodno i mokro od porannej rosy. Szłam prawie na ślepo. Oczy same mi się zamykały ze zmęczenia. Była niedziela, a słońce dopiero co pokazało się na horyzoncie. Wczoraj na spotkaniu Sibuny Fabian opowiedział nam o tunelu i właśnie dlatego przedzieraliśmy się teraz przez mokre krzaki. Uznał, że pójdziemy z samego rana, bo później  nie będzie miał czasu. Ja miałam zamiar od razu po przyjściu legnąć się do łóżka. W jednej dłoni trzymałam kanapkę, którą o dziwo podzielił się ze mną Alfie. Wlókł ich ze sobą całą tace. Podziwiałam go, że chciało mu się tak wcześnie wstawać, żeby robić jeszcze jedzenie na drogę. Szłam z Lewisem ostatnia. Gadał mi coś tam o malej ilości masła w maśle i jakieś bzdety o mrówkach w basenie z kompotu. Zerkająca na mnie co chwile KT, zaczynała działać mi na nerwy. Szła na przedzie z Fabianem i Eddiem. Już chyba nie mogła iść bliżej tego drugiego... Nie żeby mnie to obchodziło, ale... No kurde, bliżej się nie dało! 
- Daj mi jedną kanapkę - zwróciłam się do Alfiego. 
- Masz przecież już jedną. 
Przewróciłam oczami i wzięłam kanapkę z wielkiej górki. Wepchałam się między KT i Eddiego. Uśmiechnęłam się do chłopaka i podałam mu kanapkę. 
- Em dzięki Patti. - Był trochę zdziwiony moim gestem, ale po chwili też się uśmiechnął. 
- A dla mnie? - odezwała się KT. 
- Alfie nie chciał dla ciebie dać. Uznał, że nie jesteś warta choćby spojrzenia na jego dzieło - skwitowałam i patrzyłam jak dziewczyna robi się coraz bardziej czerwona na twarzy. 
- Patricia, bądź miła - zganił mnie Fabian. 
- Nie martw się. Tobie pewnie da. 
- Patricia! - krzyknął ponownie. - Wiesz co to znaczy być miłą?
- A ty wiesz jak to jest mieć głowę w ziemi? - Uśmiechnęłam się niewinnie. - Nie moja wina, że kanapki nie lubią KT. Widocznie mają dobry gust. 
- Patricia! 
- Mam kłamać w żywe oczy?! 
- Mogłabyś być kiedyś miła.
- Nie.
- Tak!
- Nie! 
- Tak!
- Nie!
- Eddie... 
- Gaduło - zwrócił się do mnie Miller. - Bądź milsza.
- Okey - powiedziałam od razu i uśmiechnęłam się do blondyna. Chłopak objął mnie w pasie.
Usłyszałam jak Fabian westchnął, a KT dalej mordowała mnie wzrokiem. Miała jakieś dziwne czerwone ślady na szyi. Dopiero teraz dobiegł mnie z tyłu dźwięk śmiechu Alfiego.
Weszliśmy do biblioteki Frobishera. Od mojej poprzedniej wizyty nic się nie zmieniło. Przez otwarte drzwi do pomieszczenia wpadł powiew świeżego powietrza, wzbijając chmarę kurzu. Zaswędziało mnie w gardle, ale stłumiłam kichnięcie. Musiałam przyznać, że było tu całkiem ładnie. Złociste  promienie słońca wślizgiwały się przesz szpary w oknach do środka. Zachęcały do długich i spokojnych rozmyślań. Alfie walnął się na kanapę, która niepokojąco zaskrzypiała pod jego ciężarem, a Fabian szukał czegoś w szufladach biurka. Po chwili spod kanapy wybiegła mała, szara mysz. Biegała wystraszona w kółko i po chwili znikła za półką. Podeszłam tam i położyłam swoją kanapkę. 
- Patricia karmi zwierzątka - usłyszałam obok roześmiany głos Eddiego. - Naprawdę, zadziwiasz mnie. 
- Oj grabisz sobie chłopie, grabisz. 
Wstałam, a Eddie objął mnie w pasie. Uśmiechnął się cwaniacko. Kochałam ten uśmiech, ale nie miałam zamiaru tego po sobie pokazać. Obawiałam się, że po wczorajszej akcji, kiedy do niego przyszłam mogłam dać mu jakąś głupią nadzieję. W sumie, to moja wina. Wiecznie się gdzieś obok niego kręcę, ale przecież mieszkamy w jednym domu. Nie da się go unikać. Poza tym chyba nie chciałam go unikać...
- Eddie, zabieraj łapska - powiedziałam z uśmiechem, którego nie mogłam powstrzymać. 
- A co jeżeli nie będę chciał? - Przesunął dłonie odrobinę w górę. Poczułam przyjemne dreszcze. 
- Wsadzę cię do zamrażarki razem z Alfiem - zagroziłam, chodź miałam nadzieję, że mnie nie posłucha. Było mi tak przyjemnie.
- Zostawiłabyś mnie na pastwę losu? A jeśli coś by mi się stało? Gdyby przyszedł po mnie zabójca?
- Zabójca raczej nie będzie cie szukał w zamrażarce. Poza tym liczę, że ci ten pusty łeb zamrozi i odpadnie.
- To by bolało - powiedział, marszcząc czoło. 
- No co ty nie powiesz - zakpiłam. 
Wbiłam mu palec w żebro. Od razu poskutkowało. Odskoczyło ode mnie jak oparzony. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Chłopak nie było mi dłużny. Nagle między nami pojawiła się latarka.
- Idziemy, czy nadal macie zamiar robić z siebie idiotów - skomentował nasze zachowanie Fabian i wcisnął mi latarkę. 
- Ale Eddiemu to wspaniale wychodzi - dodałam. 
- Nie bądź taka skromna. W pełni mi dorównujesz. 
Zmierzyłam blondyna kpiącym spojrzeniem i walnęłam mu w łeb latarką na odchodnym. Podeszliśmy do regału i czekaliśmy, aż Fabian otworzy przejście.
Włączyłam swoją latarkę. W sumie mieliśmy trzy. Jedna z kuchni Trudy, a dwie z tego biurka w bibliotece. Alfie swojej nie wziął, bo trzymał tace z kanapkami. Kiedy Fabian zamykał przejście znowu wzbił w powietrze kusz. Kręciło mnie w nosie i drapało w gardle, ale ciągle się powstrzymywałam przed kichnięciem. Doskonale znałam cały ten tunel z poprzednich wizyt. Zatrzymaliśmy się w połowie. Nie widziałam jednak, żadnego przejścia. Świeciłam latarką już nawet po suficie. Fabian stojący obok mnie westchnął i skierował moją latarkę na małą szparę w ścianie. 
- Tędy się nawet Hamlet nie prześlizgnie - powiedział, oglądając na całej długości szparę. Wyglądało to jak zwykłe pęknięcie w ścianie. 
- Hamlet? - spytał Alfie, zerkając na mnie. 
- Ta mysz, której dałam kanapkę. 
- Nazwałaś ją Hamlet? - Alfie wyglądał na zafascynowanego tym faktem. 
- No tak. Może czyta poezje.
- Jaką poezje? - wtrącił Fabian, patrząc na nas jak na idiotów. - Możemy skupić się na tym przejściu?
- Walnę w ścianę twoją głową i zobaczymy, czy się uda - zaproponowałam Rutterowi. - Albo lepiej nie, bo Mara mnie zabije jak coś się stanie twoim włoskom. 
Położyliśmy latarki na ziemi i zaczęliśmy pchać ścianę, która powoli zaczynała ustępować. Szpara powiększała się coraz bardziej. Przestaliśmy, kiedy doszliśmy do wniosku, że pojedynczo uda nam się przejść. Powoli wślizgnęliśmy się do środka. Zawiodłam się, kiedy zobaczyłam wnętrze. Kwadratowe pomieszczenie i tyle. Zero obrazków, napisów. Ściany z czarnej cegły były pokryte kurzem i pajęczynami. Wyglądały jak puchaty dywan, tylko że na ścianie. Chciałam jak najszybciej z tond wyjść. Tylko Fabian zaczął chodzić w kółko. Nagle wyłączył swoją latarkę i zaczął nią zdejmować pajęczyny, odkrywając wyrzeźbionego ptaka z rozłożonymi do lotu skrzydłami. Jego złocista powłoka odbijała się na tle ciemnych cegieł. Ptaszysko było z dwa razy większe od normalnego ptaka.. 
- Wygląda jak większa wersja Corbiera - powiedział Alfie, przekrzywiając w zamyślaniu głowę.
- Nadzieją życia, nakarm przewodnika - wyrecytował Fabian, wodząc palcem po wgłębieniach rzeźby.
- Co? - spytałam zaniepokojona. To za bardzo coś mi przypominało. 
- Tak było na tej kartce. 
- Masz na myśli te pożółkłe, zatarte napisy? - spytał Eddie, podziwiając rzeźbę. 
- Dokładnie, ale nie mam pojęcia co to może znaczyć. 
- Znaczy... że utknęliśmy? - spytała KT, zerkając na wszystkich. 
Nikt jej nie odpowiedział. Zapanowała cisza, przerywana tylko przez ciężkie oddechy. Ciekawe, czy może tu zabraknąć powietrza? Wtedy byśmy się udusili. ,,Nadzieją życia, nakarm przewodnika" powtarzałam sobie w myślach, ale nic mi to nie pomagało. Przewodnikiem mógłby być ten ptak, ale to tylko rzeźba. Kompletnie nie rozumiałam o co chodzi. 
- Jakieś pomysły? - odezwałam się po chwili. 
- Kiedyś ptaki uważano za przewodnika, ale nie wiem jak mamy go nakarmić nadzieją - odpowiedział mi Fabian. 
- Może oblejmy go wodą? - zasugerował Alfie, biorąc drżącymi dłońmi kolejną kanapkę. 
- W sumie dobry pomysł, ale nikt z nas nie ma wody. 

Otworzyłam leniwie oczy. Z ciemności przeszłam do ciemności. Wszyscy jeszcze spali. Fabian kazał oszczędzać latarki, więc zostały wyłączone. Po kilku godzinach szukania, każdy był padnięty. To miejsce usypiało. Najbardziej niepokoiło mnie ciężkie powietrze. Wizja uduszenia się tutaj stawała się coraz bardziej realistyczna. Nie wiedziałam nawet ile czasu już minęło od naszego wejścia. Czas przelatywał mi przez palce jak wiatr. Nie chciałam nikogo budzić, żeby uniknąć kłótni, które miały miejsce już po kilkunastu minutach zamknięcia. Siedziałam przez chwile w ciszy, ale to tylko pogorszyło moje samopoczucie. Czułam się winna. To uczucie zżerało mnie od środka. Odeszłam z Sibuny, więc co ja tu robiłam? Wszystkie moje lęki zaczynały się spełniać. To było jak jeden wielki koszmar. Miałam wrażenie, jakby ktoś ciągle przy mnie stał i oceniał każdą reakcję. Cieszył się, z każdego potknięcia i specjalnie podkładał mi kłody pod nogi. Ten ktoś chciał, żebym się załamała. Oczekiwał ode mnie najgorszych wyborów. Byłam ciekawa jak daleko może się posunąć. Czy nie lepiej było po prostu zginąć? Przecież nikt nie będzie za mną tęsknił... Nikt nie zauważy. Nie potrafiłam mieć nadziei na lepsze jutro. 
- Nadzieją życia, nakarm przewodnika - powtórzyłam to sobie w myślach. 
Wymacałam w pośpiechu, leżącą obok mnie latarkę i włączyłam ją. Odwróciłam snop światła od towarzyszy, żeby ich nie obudzić. 
- Hamlet - wyszeptałam. 
Mała, szara mysz siedziała w koncie i w skupieniu spoglądała na mnie. Kiedy wstałam przeskoczyła do ściany i wspięła się, aż do samej rzeźby. Małymi pazurkami zahaczyła o wgłębienia. Zawisała tak, machając szybko tylnymi łapkami. Podeszłam do niej i postawiłam ją na ziemi. Na dłoni pozostała mi mała czerwona plamka krwi. 
- Widzę, że ty też już długo nie pociągniesz, Hamlet - szepnęłam. - Nie martw się, ja też nie.
Przyjrzałam się jeszcze raz rzeźbie, ale to nic nie dało. Jak miałam nakarmić tego ptaka nadzieją życia? To tylko rzeźba. On nie żył... Rozglądnęłam się po wokół. Kamienie, którymi została wysadzona ściana były ostre. Właśnie o nie pokaleczył się Hamlet. 
- Wiesz już co robić? - odezwał się w mojej głowie, głos Lavreia. 
- Dlaczego nie powiedziałeś im tego od razu? - spytałam. Koleś zaczynał mnie coraz bardziej irytować.
- Nie mogłem. To musi być twoja decyzja. Nie chce być odpowiedzialny za twoje życie - powiedział i umilkł na chwilę. - To nie jest wybudowane przez Frobishera. Powstało bardzo nie dawno. 
- Sugerujesz, że ktoś specjalnie zastawił na nas pułapkę? Nikt nie wie o tych tunelach.
- Zdziwisz się ile osób o nich wie. 
- Nie rozumiem sensu tej pułapki - przyznałam. 
- Czyją krew chce zdobyć Henot? Zguby Anubisa - odpowiedział na swoje pytanie. - Może liczył, że to ona odda swoją krew. 
- Więc nie mam wyboru. Moim obowiązkiem jest ochrona Zguby Anubisa. 
Przełożyłam w drugą rękę latarkę i z całej siły przycisnęłam dłoń do ściany. Ostre szpikulce wbiły mi się głęboko w dłoń. Zjechałam nią w dół, rozcinając sobie jeszcze bardziej skórę. Oderwałam dłoń od kamieni i przyłożyłam ją do rzeźby. Wgłębienia szybko zapełniły się na czerwono. Przetarłam tak całego ptaka, żeby krew, moja nadzieja życia wypełniła go całego. Jego skrzydła zaczęły się składać. Bolało jak cholera, ale lekceważyłam ból. Przecież jeśli bym tego nie zrobiła oni wszyscy by zginęli. Albo co gorsza Eddie zrobiłby to za mnie. Jego cierpienie bolałoby mnie bardziej niż moje. Zacisnęłam usta by nie krzyczeć. Krew nie chciała przestać lecieć. Powoli zaczęła ogarniać mnie ciemność, ale nie była ona straszna. To uczucie znałam. Ciemność opatulała mnie swoim kocem. Z dłoni wypadła mi latarka i zgasła. 
- Przepraszam Hamlet - powiedziałam, poruszając tylko ustami. Na słowa nie miałam już sił. - Nie umiem ci pomóc... Przeproś jeszcze za mnie Eddiego...

----------------------------------------------------------
Nie wiem, co ja brałam przed napisaniem tego -.- 
Po szóstej zmianie zakończenia w końcu dodałam ^^
Mam nadzieję, że aż tak źle nie wyszło.

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 19

Z perspektywy Willow
Siedziałam na łóżku i bawiłam się kwiatami, które nazbierałam. Wstałam specjalnie o szóstej rano, żeby je nazbierać,  a potem musiałam czekać, aż wyschną z porannej rosy. Teraz w końcu mogłam wziąć się za swoją pracę.
- Chciałam je dać Alfiemu w prezencie - powiedziałam do czarnego ptaka stojącego na parapecie. Sterczał tam, od wczoraj i co chwilę przelatywał na parapet pokoju Joy, Patrici i KT. Zostawał tam na kilka minut i wracał. Jego spojrzenie ciągle było zwrócone w tamtą stronę. Jakby na coś czekał. Podrzuciłam mu trochę chleba, ale nawet go nie tknął. Czułam od niego podejrzaną aurę. Znowu poleciał na sąsiadujące okno. Wzięłam kolejnego kwiatek. Tak jak poprzednie był zwiędnięty, jakby leżał w pokoju kilka dni. Otaczała je czarna aura. Mimo to i tak robiłam ten wianek. Po kilku minutach nie mogłam już wytrzymać tej atmosfery i wyszłam z pokoju. Jak tylko przekroczyłam próg poczułam się jeszcze gorzej. W całym swoim życiu nie czułam tak ciemnej aury. Przyprawiała mnie o dreszcze. Po drodze na dół, spotkałam Patricie. Stała i patrzyła się na zamknięte drzwi do swojego pokoju. Coś nie przyjaznego unosiło się wokół niej.

Z perspektywy Patrici
Stałam przed zamkniętymi drzwiami i z dłonią na klamce. Słyszałam jak KT się wierci na łóżku. Jeszcze spała. Z pokoju obok wyszła Willow. Spojrzała na mnie dziwnie i powoli minęła szerokim łukiem. Nie wiem o co jej chodziło, ale nie obchodziło mnie to teraz. Powoli otworzyłam drzwi. Poczułam lekki powiew wiatru na twarzy. Okno było otwarte, a zasłona unosiła się i opadała. Obok łóżka KT stała dziewczyna. Jak weszłam, odwróciła się w moją stronę. Przez chwilę patrzyłam w jej, a raczej swoje oczy. Próbowałam coś z nich wyczytać, ale to nic nie dawało. Patrzyła na mnie z pogardą i wyższością. W prawej dłoni ciągle trzymała nóż, tylko że tym razem był poplamiony przez czerwoną ciecz. Pojedyncze krople krwi spadały na dywan. Zamiast coś zrobić stałam tylko i patrzyłam się na to. Nie mogłam się ruszyć. Dziewczyna z uśmiechem na ustach podeszła do mojej szafki i włożyła do środka nóż. Zaklaskała w dłonie jak mała dziecko, któremu udało się schować wysoko zabawkę. Nagle przeniosła wzrok na coś za mną. Zauważyłam błysk w jej oczach. Odwróciłam się i zobaczyłam Eddiego. Wyglądał tak samo jak podczas naszego pierwszego spotkania w szkole. Uśmiechał się lekko, ale nie do mnie, tylko do niej. Patrzył przez mnie jakbym w ogóle nie istniała. Moja paranoiczna wersja podeszła do niego leniwym krokiem. Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
- To się musi tak skończyć - powiedziała do mnie. - Jestem tą częścią ciebie, która wie że to jedyne wyjście i chce to zrobić. Jestem twoją przyszłością. - Znowu klasnęła w dłonie. - Pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego tak się dzieję?
Spojrzałam na Eddiego. Stał i patrzył się na otwarte drzwi do pokoju, jakby ta rozmowa w ogóle go nie obchodziła. KT też spała w najlepsze. Znowu spojrzałam na samą siebie, stojącą teraz na przeciwko mnie i czekającą na odpowiedź. Zapewne nawet gdyby była przecząca ona i tak by mi powiedziała. Pokiwałam tylko głową. Tylko na tyle było mnie stać.
- Z czasem będzie tylko gorzej. Im bardziej on słabnie, tym bardziej my jesteśmy narażone - mówiła z uśmiechem, jakby opowiadała bajkę na dobranoc. - Henot mógłby ci pomóc. Jak myślisz, czego jeszcze nie pamiętasz?
Ominęła mnie i podeszła do okna. Rozsunęła zasłonę, wpuszczając do pokoju słońce. Wystawiła rękę do czarnego ptaka, który siedział spokojnie na parapecie. Dziewczyna lekko przejechała palcami po jego skrzydłach. Dało się usłyszeć cichy warkot wydobywający się z małego dzioba ptaszyska.
- Teraz masz już wszystko. Krew i przewodnika - nuciła, gładząc czubek głowy zwierzęcia i jednym sprawnym ruchem wskoczyła na parapet. - Mnie tu nie ma. Ja jestem w tobie - dokończyła i dostała nagle dreszczy. Po chwili wyskoczyła przez okno.
- Nic ci nie jest? - spytał Lavrei, stając obok mnie. - Wybacz, spóźniłem się, ale miałem pilną sprawę do załatwienia w innym świecie.
Odwróciłam się do Eddiego. Chciałam się go spytać, czy on też to widział, ale jego wzrok było nie obecny. Koszula na klatce piersiowej była poplamiona od krwi. Jego krwi.
- Eddie?  - wyszeptałam, ale on nie reagował. - Eddie?!
- Jeśli ma ci to pomóc...- wyszeptał, przenosząc wzrok na mnie.
- Patricia! - Lavrei złapał mnie za ramiona i potrząsnął. - Musisz się obudzić.

Z perspektywy Willow
Nie byłam zadowolona. Nigdzie nie mogłam znaleźć Alfiego i to akurat teraz, kiedy go potrzebuję. No, ale trudno. Zrobiłam sobie zielonej herbaty i poszłam na górę. Musiałam chociaż na chwile wyjść z pokoju. Panowała tam strasznie zła energia. Szczególnie skupiła się wokół Patrici. Teraz jednak zniknęła. Powietrze znowu stało się czyste i przejrzyste. Przypomniała mi się piosenka, którą gdzieś zasłyszałam. Zaczęłam ją nucić idąc do pokoju. Weszłam po schodach, pilnując się, zeby nie wylać gorącego naparu. Ominęłam gabinet Victora. Nie zależnie od dozorcy, dla mnie to zawsze będzie jego gabinet. Kubek wypadł mi z ręki, kiedy zauważyłam Patricie leżącą na ziemi, obok swojego pokoju.
- Patt? - podbiegłam do niej i zaczęłam już szturchać.
- Co ty robisz, Willow?! - Zerwała się na nogi i szybko złapała komody, na której stał wazon.
- Leżałaś tu nie przytomna! Wszystko w porządku? - pytałam. - To pewnie przez tę energię - dodałam po chwili i ruszyłam biegiem do swojego pokoju.
- Gdzie leziesz? - spytała za mną Patricia.
- Po wiadro z olejkiem aromatycznym! Trzeba nakropić cały dom!

Z perspektywy Patrici
Willow pobiegła do pokoju, a ja nie wiedziałam co robić. Nie czułam się najlepiej. Drzwi od pokoju otworzyły się i wyszła KT. Spojrzała na mnie, a potem na resztki zielonej herbaty, na dywanie.
- Co to jest? - spytała, wskazując zielsko.
- Willow sadzi trawę - odpowiedziałam.
- Na korytarzu?
- Będzie bardziej zielono.
- Nie ważne. Eddie napisał, że mamy zebranie Sibuny za półgodziny.
Przypomniał mi się widok Eddiego z zakrwawioną koszulą. Poczułam ukucie w sercu. Gdyby mu naprawdę coś się stało... Nie! Nawet nie chciałam o tym myśleć. ,,To się nigdy nie stanie"  mówiłam sobie. Po chwili poddałam się jednak i zbiegłam na dół. Musiałam się upewnić, że jest cały. Weszłam do jego pokoju bez pytania, ale go nie było. Serce zaczęło mi mocniej bić.

Z perspektywy Eddiego
Po powrocie z biblioteki Fabian od razu pobiegł na górę do Mary, pomóc jej w projekcie. Ci to mieli nudne życie. Zamiast iść na randkę, oni siedzą w pokoju i robią projekt. Chociaż kto wie co się dzieję, za zamkniętymi drzwiami. Przechodząc obok schodów zostałem nakropiony przez Willow. Biegała w ten i z powrotem, chlapiąc z białego, dużego wiadra czymś dziwnym i oleistym. Słyszałem też wrzaski KT. Coś o tym, żeby Willow nie sadziła trawy na środku korytarza. Wolałem uniknąć długich wywodów, więc nawet się nie pytałem o co chodzi. Chciałem spokojnie odpocząć w swoim pokoju, ale jak tylko zobaczyłem w środku Patricie, wiedziałem, że nic z tego.
- Patt? Co ty tu robisz? - spytałem, wchodząc do pokoju.
- Kretynie! Przez ciebie będę miała zawał! - krzyknęła, chodź na jej twarzy odmalowała się ulga jak mnie zobaczyła. Ciekawe co się stało.
- A oświecisz mnie chociaż co ja ci zrobiłem? - spytałem omijając ją i siadając na swoim łóżku.
- Nie było cie w pokoju - powiedziała i splotła ręce na piersi. Uśmiechnąłem się na ten gest.
- Nawet nie wiesz, jak śmiesznie teraz wyglądasz.
- Eddie! Ja się martwiłam...
- Wyszedłem na nie całą godzinę - powiedziałam zdziwiony. - Aż tak się martwiłaś?
- Noo... Tak - powiedziała cicho. - To takie dziwne?
- U ciebie bardzo. Szczególnie, że o mnie.
Uśmiechnąłem się do niej. Nie powiem, że nie chciałem tego usłyszeć, ale nie spodziewałem się, iż kiedykolwiek dożyję tego dnia. Widać było po niej, że coś się stało. Stała w miejscu ze splecionymi rękami i patrzyła uparcie w ścianę. Jakby powstrzymywała płacz.
- Patti? - Nie doczekałem się jakiejkolwiek reakcji. - Walnęłaś focha? Uroczo teraz wyglądasz - drażniłem się z nią. W końcu na mnie spojrzała.
- Gdybym się fochnęła, to już byś nie żył - odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Aż miło mi się na nią patrzyło.
- Co jest? - spytałem już poważnie.
- Mam kiepski dzień.
- Chodź.
Wyciągnąłem do niej rękę. Usiadła obok mnie i objąłem ją. Położyła głowę na moim ramieniu. Od razu się uspokoiła. Nie wiem co się stało, ale jeśli nie chciała mówić, to nie będę na nią naciskał. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w jej równy oddech.
- Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele - powiedziała, przesuwając głowę trochę wyżej.
- Trzeba było mi, to powiedzieć przy naszym pierwszym spotkaniu. Teraz, to już trochę za późno.

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 18

Z perspektywy Patrici
Chciałam iść na górę. Pobiec za tą dziewczyną, ale nie mogłam zmusić nóg do ruszenia się. Po prostu się bałam. Ze stresu rozbolał mnie brzuch i zrobiło mi się nie dobrze. Poczułam jakby ktoś włożył mi ten nóż w plecy. Mogłabym przysiąść, że słyszałam w głowie wciąż powtarzające się słowa tej dziewczyny. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę w co ja dałam się wciągnąć. Straciłam chłopaka, przyjaciół i za plecami Sibuny bawię się w detektywa.
- Patricia? - Usłyszałam głos Eddiego. Dobiegał gdzieś z daleka, a przecież siedział obok mnie.
Po schodach zeszła Joy. Szła spokojnie z ręcznikiem na głowie. Omiotłam ją wzrokiem, ale nic jej nie było. Weszła do kuchni i wyjęła coś z lodówki. Po chwili do stołu dosiadła się Mara.
- Ona medytuje - powiedział po chwili Alfie. - Albo liczy plamy na ścianie.
- Źle się czuję  - odezwałam się w końcu.
Poszłam usiąść na kanapie, tak żeby widzieć schody. Głupio się przyznać, ale bałam się iść do swojego pokoju. Widok samej siebie spacerującej z nożem po domu trochę mnie przeraził. Nie miałam zamiaru zbliżyć się choćby o centymetr do schodów. Naglę coś błysnęło i czyjaś głowa wychyliła się. ,,Jej tam nie ma" tłumaczyłam sobie. Ktoś zasłonił mi widok i podsunął szklankę z wodą i tabletką.
- Przeciwbólowe - zwrócił się do mnie Eddie.
Wzięłam od niego szklankę. Tabletka musowała w środku, tworząc zabawne bąbelki na powierzchni. Nie byłam pewna, czy woda sama się tak kołyszę, czy aż tak trzęsą mi się ręce. Pewnie, to drugie. Fabian z Marą gdzieś wyszli, a moja druga wersja ciągle wychylała głowę ze schodów z dziwnym uśmiechem na ustach. Miałam przez nią dreszcze.
- Nie będę ci przeszkadzał - powiedział blondyn, widząc że nic nie mówię.
Obrócił się, a ja nagle spanikowałam. Złapałam go za rękę. Po chwili uświadomiłam sobie co zrobiłam. Puściłam go, a on uniósł jedną brew do góry.
- Sorry - wybełkotałam jak idiotka. Naprawdę chciałam, żeby on został ze mną.
- Naprawdę musisz źle się czuć skoro mnie przepraszasz - zaśmiał się.
- To ostatni raz, więc ciesz się.
Eddie usiadł koło mnie z uśmiechem. Coś do mnie mówił, ale nie mogłam się skupić. To głowa na schodach nie dawał mi spokoju. Nie wiedziałam co robić. Może to tylko moja wyobraźnia? Jej usta zaczęły się poruszać. ,,Idę po jej krew" wyszeptała bezgłośnie i pomachała mi nożem.
- Patricia? Słuchasz mnie w ogóle? - odezwał się Eddie.
- Tak, tak... Znaczy nie. Źle się czuje.
Eddie przybliżył się do mnie. Zasłonił mi widok na schody. Znowu zaczął coś gadać, ale ja oglądałam jego twarz. Jego oczy mnie uspakajały. Czułam się przy nim tak dobrze. Miał delikatne rysy twarzy, a jego uśmiech był zniewalający. Mój wzrok zatrzymał się na jego ustach. Zerwaliśmy nie dawno, ale już tęskniłam za jego pocałunkami. Nie wiele myśląc nachyliłam się i go pocałowałam. Eddie bez wahania oddał mój pocałunek. Położył swoją dłoń na mojej szyi.  Nie chciałam, żeby ten moment się kiedykolwiek się skończył. Kompletnie się zatraciłam w jego pocałunkach. Do rzeczywistości przywrócił mnie cichy głosik, który rozbrzmiał w mojej głowie.
,,Idę po jej krew. Idę po jej krew. Idę po jej krew"
Zgubiłam kompletnie rytm i zerwałam się z kanapy. Dziewczyny nie było już na schodach. Jak ja mogłam w takim momencie całować się z chłopakiem?!
- Patricio... - zaczął Eddie, ale nie dałam mu dokończyć. Bałam się tego co może powiedzieć.
- Nic nie mówi. - Chłopak również wstał i stanął na przeciwko mnie.
- Masz gorszę humorki niż kobieta w ciąży.
- Może mam kogoś na boku.
- Ooo a który miesiąc? - spytał pół żartem.
- Piąty - odpowiedziałam mu bez wahania.
- Więc miałaś kogoś jeszcze za nim ze mną zerwałaś.
- Zmusiłeś mnie do zerwania z tobą! Naprawdę, masz mnie, aż za taką puszczalską?
- Daj spokój.... Nie o to mi chodziło - powiedział już spokojniej.
- Wiem, wiem. Ja też żartowałam - splajtowałam. Nie chciałam kolejnej kłótni i to z takiego błahego powodu.
- Zresztą chciałem, żebyś wróciła.
- Nie. Skończmy tę rozmowę.
Chłopak chciał jeszcze coś powiedzieć, ale minęłam go i wyszłam z salonu. Moja druga psychiczna, a przynajmniej bardziej psychiczna wersja ode mnie zniknęła. Niepokoiło mnie to. Szczególnie, że na górze była KT. ,,Ona istnieje tylko w mojej głowie" powtarzałam sobie, stojąc przed pierwszym stopniem. Postawiłam na nim jedną nogę. Po chwili jednak cofnęłam ją z powrotem. Bałam się tam wejść, ale musiałam. Ponowiłam próbę, jednak skończyła się ona tak samo.
- Trixi, co ty robisz? - spytał mnie Alfie, wychodząc z kuchni.
- Nie widzisz? Stępuje - powiedziałam, lampiąc się na pierwszy schodek z obawą.
- Wyglądasz jakbyś chciała zabić ten schodek. Co on ci biedny zrobił?
- Jest tutaj, to wystarczy - odburknęłam, dając do zrozumienia Alfiemu, że ma iść. Postawiłam nogę na stopniu. Westchnęłam i cofnęłam ją.
- Porwali cie kosmici? - spytał podejrzliwie i zmierzył mnie wzrokiem.
- Nawet gdyby mnie porwali, to przecież bym ci tego nie powiedziała. A teraz idź już sobie. Muszę się przełamać.
- Hmm racja, ale mogłaś zostać porwana, zmielona i posklejana z powrotem i nie wiedziałabyś, że jesteś kosmitką. Mogliby ta...
- Alfie! Wracaj mi do zamrażarki! - krzyknęłam i wskazałam ręką chłopakowi kuchnie.
- Nikt mnie nie kocha - powiedział zmarnowany i poszedł we wskazanym miejscu.

Z perspektywy Eddiego
Chciałem pójść za Gadułom. Możliwe, że to było moja ostatnia szansa, aby mi w końcu wybaczyła. Niestety akurat wtedy zadzwonił do mnie Fabian. Ten to ma wyczucie czasu. Kazał mi szybko przyjść do biblioteki Frobishera. Właśnie dlatego wchodziłem właśnie do środka. Od razu uderzył mnie zapach starych książek i kurzu. Był to bardzo melancholijny zapach. Sprzyjał powolnemu rozmyślaniu, ale też i spaniu. W sumie, to własnie na to miałam teraz ochotę. Usiąść na równie starej kanapie i po prostu pomyśleć. Półmrok panujący w środku był przyjemny dla oczu. Uspokajał i wprowadzał w przyjemny stan. Przyszedłbym tutaj z Patricią.
- W końcu jesteś Eddie - powiedział Fabian, wychodząc zza półki.
- Gdzie Mara?
- Minąłeś się z nią. Wzięła kilka książek do swojego projektu i poszła.
- Dobra, mów o co chodzi.
- Chodź.
Fabian zaprowadził mnie do półki z książkami. Tej samej przez, którą wychodziliśmy z tuneli. Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale nie odzywałem się. Rutter otworzył przejście i wślizgnęliśmy się do środka.
- Mogłeś mi powiedzieć, że tu przyjdziemy. Wziąłbym latarkę - powiedziałem, kiedy przejście się zamknęło i utknęliśmy w ciemnościach.
- W szafce biurka jest zawsze latarka - odpowiedział mi i włączył latarkę, dając mi drugą.
Szliśmy chwile, krótkim korytarzem. Nic się nie zmieniło od naszych ostatnich odwiedzin. Kurz i pajęczyny zajmowały każdą powierzchnie tego miejsca. W połowie długości zatrzymaliśmy się. Dalej znajdowała się komnata, w której omal nie odcięto mi głowy. Patricia wszystko mi opowiedziała. Nagle przypomniało mi się co jej wtedy mówiłem. Było to tak dawno.. Tak wiele się zmieniło od tego czasu.
- Eddie! - krzyknął Fabian, celując na mnie światłem latarki. Przymrużyłem oczy.
- Co?
- Pomóż mi. Później będziesz o niej myślał.
-  Skąd wiesz, że ja o niej myślę?
- Bo lampisz się z miną męczennika na ścianę - Położył latarkę na ziemi. - No już pomóż mi.
Włożyłem swoją latarkę do kieszeni i razem z Fabianem zaczęliśmy pchać ścianę. Coś zadrżało, ale na tym koniec. Fabian odsunął się do ściany z tyłu i z krótkiego rozbiegu wpadł na nasze niby drzwi. Odbił się od niej i wylądował na ziemi.
- To był durny pomysł - stwierdziłem.
- Sam chciałeś to zrobić.
- Ale ja mam lepszy rozbieg.
Pomogłem mu wstać i wyjęliśmy z powrotem latarki. Oświetliliśmy miejsce, gdzie powstała mała szpara. To na pewno były drzwi, ale otworzenie ich kosztowało wiele siły. Sami nie damy sobie rady. Nawet z całą Sibuną będzie trudno.
- Nawet szczur się nie prześlizgnie przez tą szparę - powiedział zrezygnowany Fabian, rozmasowując sobie bark.
- Przyjdziemy tu z całą Sibuną i zobaczymy - pocieszałem go, chodź chciało mi się śmiać z jego miny.
Wyszliśmy z korytarza. Oczy zapiekły mnie od nagłej zmiany oświetlenia. Chwile zajęło mi przyzwyczajenie się i pozbycie dziwnych białych plamek, które pojawiał się gdziekolwiek patrzyłem. Fabian przetarł kilka razu twarz.
- Skąd wiedziałeś o tym przejściu? - spytałem go.
- Pomagałem Marze szukać tych książek na projekt i z jednej wypadła mi kartka.
Wyciągnął z kieszeni złożoną, pożółkłą kartkę papieru. Rozśmieszyło mnie jak ją rozwijał. Z namaszczeniem jakby miała się zaraz rozpaść w jego dłoni. Podał mi ją. Był to ołówkowy szkic tunelu, w którym przed chwilą byliśmy z zaznaczonym czerwonym kółkiem drzwiami. Pod spodem był mały napis, którego nie potrafiłem przeczytać. Literki był zamazane i starte. Starość nie przeoczyła nawet tej kartki. Zresztą, tutaj wszystko było stare, więc czego się spodziewałem?
- Myślisz, że ukrył więcej takich kartek w różnych książkach? - spytałem przyjaciela, oddając mu kartkę.
- Chyba domyślił się że kiedyś będzie tutaj stała jego biblioteka. Całkiem możliwe, że pochował tutaj jeszcze kilka rzeczy.
- Przydałoby się coś o Zgubie Anubisa - stwierdziłem, kiedy wychodziliśmy.
- Wiesz... Mara do mnie przyszła rano i powiedziała, że śniła jej się właśnie ta książka, z której wypadła kartka i właśnie w tej bibliotece.
- Pokazałeś jej tę książkę?
- Nie. Nie chce żeby myślała, że ten sen mógł być dla nas wskazówką.
- Sądzisz, że ktoś pokazał jej to, żeby znaleźć tą wskazówkę? - spytałem zdziwiony.
- Brałem pod uwagę pomoc domu, ale dlaczego akurat Mara?
- Może to przypadek.
Resztę drogi przeszliśmy w ciszy. Fabian wyglądał na zamyślonego i nie chciałem mu przeszkadzać. Zresztą sam nie byłem skory do rozmowy. Wszystko było takie skomplikowane.

----------------------------------------------------------------

W końcu dodałam ten rozdział. Przepraszam, że musieliście tyle czekać. Rozdział 19 jest już napisany, więc pojawi się szybciej ;).

Skończyłam nareszcie zakładkę z bohaterami oraz  ,,Słownik". Przypominam również o zakładce z pytaniami ;*