sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 37

- To co chcesz obejrzeć? - spytałem Anny, zerkając na laptopa.
- Co chcesz Eddie - odpowiedziała cicho, nawet nie patrząc w moją stronę. Wzrok miała utkwiony w podłodze.
Westchnąłem  i dalej przeszukiwałem listę filmów w celu znalezienia czegoś interesującego. Dziewczyna zachowywała się dziwnie od wyjazdu Patrici z domu Anubisa. Unikała mojego wzorku i trzymała dystans, jednak mimo to, nadal do mnie przychodziła. Zerknąłem ponownie na małą szarą kropeczkę przy imieniu mojej byłej dziewczyny. Za każdym razem liczyłem, że zapali się ona i napisze coś. Cokolwiek. Były to jednak złudne nadzieje. Bez niej  było tak przerażająco pusto. Starałem się na wszystkie sposoby zająć sobie czas i myśli. Każde wspomnienia z nią związane były bolesne i poszerzały pustkę. Zacząłem nawet grać z Fabienem w szachy, aby tylko się czymś zająć. ,,To była jej decyzja" - pomyślałem ponownie. Ostatnio często, to sobie powtarzałem. Może była to kwestia poczucia winy, że nawet nie wiedziałem o jej wyjeździe? Wyszła i nie wróciła. Nawet nie zabrała swoich rzeczy, nie pożegnała się. Ze mną. Dopiero na drugi dzień przy śniadaniu Trudy powiadomiła nas o jej wyjeździe. Nie potrzebnie tylko czekałem na nią całą noc i martwiłem się.
- Cholera - mruknąłem, zdając sobie sprawę, że znowu o niej myślę.
- Co jest? - odezwała się w końcu Anna zerkając na mnie.
- Nie, nic - zapewniłem szybko.
- Myślisz o jej wyjeździe prawda? - Nie odpowiedziałem. - Nie uważasz, że to takie nagłe? Wiesz, wychodzi z domu i znika. Trochę jak porwanie, albo jakby coś się jej stało - mówiła niepewnie z wyczuwalną udręką w głosie.
Chciałem coś powiedzieć, ale musiałem przyznać, że trafiła idealnie. Na wszystkie sposoby chciałem odrzucić od siebie tę myśl. Przecież gdyby coś się jej stało, to kompletnie bym się załamał. Kochałem ją. Nadal i pomimo tego wszystkiego, co przeszliśmy. Nie miałem pojęcia jak można kochać i nie chcieć z kimś być. To głupie.
- Przepraszam Eddie - wyjąkała przez łzy Anna.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Po jej bladych policzkach spływały pojedyncze łzy. Dziwiłem się, że w ogóle ona sama bierze pod uwagę taką możliwość. Nie ukrywajmy, Anna jej nie lubiła.
- Daj spokój. Pewnie miała mnie dojść i wyjechała - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem.
Przysunąłem się do dziewczyny i objąłem ją. Kiedy tylko to zrobiłem rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie spodziewałem się, że akurat ona będzie, aż tak przeżywać jej odejście.



Czy możne nam brakować czegoś, co mieliśmy tak krótko? Zastanawiam się nad tym od dwóch miesięcy, od kiedy to się stało. Niby nic się nie zmieniło. Chodzę do szkoły, a później akademik. Nigdy nie lubiłem monotonności, która właśnie teraz mnie dopadła. Ludzie wokół denerwują mnie jeszcze bardziej niż zawsze. Uśmiechają się do siebie nawzajem, a w oczach mają wypisaną pogardę, fałszywość. Kroczyli za sobą, jak owce na rzeź. Ja nie chciałem za nimi ślepo podążać. Nie obchodziły mnie problemy tego świata.
- Co ty tu jeszcze robisz Sano? Jest już po dzwonku! - Głos dyrektora rozniósł się po korytarzu. Przełożył do drugiej ręki jakieś stos papierów i minął mnie wskazując palcem klasę. - No już, idź.
Nie czekając, czy aby na pewno pójdę, dyrektor minął mnie szybkim krokiem. Stałem przez chwile w miejscu patrząc na drzwi wejściowe, w których zniknął. Spojrzałem za okno. Ciepłe promienie słońca wpadały przez nieskazitelnie czyste szyby. Kiedy stanęło się na wprost można było zauważyć, że biały parapet jest lekko krzywy z prawej strony. Wiele razy waliłem w niego głową, kiedy ciepły głos budził mnie z drzemki.
- Co ja ci mówiłam o spaniu pod parapetem? Czy ty nie masz łóżka? - wybudził mnie wesoły głos. Słyszałem, jak ciężkie krople deszczu uderzają o szybę i jej lekkie kroki. 
- Nie, nie mam, Patrico. Jakiś ociężały hokeista na nim śpi - mruknąłem do dziewczyny, która kucnęła obok mnie.  
- Trafili ci się naprawdę paskudni współlokatorzy. Nie zmienia to jednak faktu, że nie możesz spać pod parapetem i unikać co tydzień lekcji z Korkiem. 
- Oj daj spokój. Nie dość, że koleś ma dziwne nazwisko, to jeszcze uczy chemii. Nie cierpię jej.
-  Przesadzasz, to miły gość. - Westchnęła i wstała wyciągając w moim kierunku dłoń. - Chodź na lekcje. Sweet zaraz będzie szedł i znowu będzie się sapał, że nie jesteś na lekcji. 
- Gdyby była pogoda, to poszlibyśmy na spacer - powiedziałem zrezygnowany. Miałem już po dziurki w nosie tej ponurej pogody. - Nie chce mi się tutaj siedzieć i patrzeć na tych ludzi.
- Po prostu jesteś aspołeczny - wytknęła mi, unosząc lekko kąciki ust. 
- A ty to co?
- Nie ważne. - Zsunęła torbę z ramienia i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na przeciwko mnie pod parapetem. - Jak podoba ci się szkoła?
- Jedynym plusem jest duża przestrzeń. Mam gdzie biegać. 
- No tak i wałęsać się jak pedofil po lasie w nocy - zaśmiała się cicho. 
- A co ty robiłaś w lesie? - spytałem, unosząc jedną brew do góry. - Też jesteś pedofilem.
- Ja? - zdziwiła się i obrzuciła oburzonym spojrzeniem. - Szukałam jednorożców - powiedziała i wytknęła mi język, jak małe dziecko. - Willow uważa, że jak dziewica pójdzie w nocy do lasu i położy się na trawie w świetle księżyca, to jednorożec przyjdzie do niej poleżeć na kolana...
Przestała mówić widząc moje spojrzenie. Nie byłem pewien, czy mam puknąć ją w głowę, czy przestać się hamować i wybuchnąć śmiechem. Patt spojrzała na mnie pytająco, choć raczej doskonale wiedziała o co mi chodzi. 
- Willow, to ta w czarnych włosach? - spytałem. Czasami bywałem w Anubisie, ale rozmawiałem tylko z nią i moim bratem. 
- Nie,nie - zaprzeczyła szybko. - To Mara, ona nie wierzy w jednorożce. 
- Jedyna mądra - mruknąłem. 
- Ej słyszałam to! 
- Miałaś słyszeć. 
- Cham - stwierdziła odwracając teatralnie głowę  w bok omal nie waląc w ścianę. Trwała przez chwile w takiej pozycji. 
- I jak ci się ogląda ścianę? - spytałem. 
- Bardzo dobrze. Jest taka prosta i ...
W tym samym momencie spojrzeliśmy na korytarz. Kroki dyrektora niosły się po całym korytarzu. Tylko jego buty wydawały taki śmieszny dźwięk, kiedy chodził. Podniosłem się szybko, chwytając w rękę torbę i waląc się głową w parapet od spodu. Jęknąłem cicho i spiorunowałem wzrokiem Patricie, która nie próbowała ukryć śmiechu i wytarmosiła mi włosy. 
- Śmieszny z ciebie pedofil - ledwo powiedziała nie przestając się śmiać. 
Złapałem ją za nadgarstek i wybiegliśmy ze szkoły nim dyrektor zdążył wyjść zza zakrętu. 

Przyłożyłem dłoń do głowy i jakaś mała część mnie chciała poczuć jej drobne palce na swoich włosach. Nie mogłem zrozumieć tej potrzeby, a już na pewno nie chciałam jej odczuwać.
- Sano! Miałeś iść na lekcję - wrzasnął dyrektor wchodząc z powrotem do szkoły, a raczej wbiegając i wyrywając mnie z rozmyślań. Miałem ochotę mu za to podziękować. - Już mi do klasy, bo wyszorujesz wszystkie podłogi w szkole szczoteczką do zębów.
- Ludzie, jaki pan jest irytujący - mruknąłem przez co zostałem obdarowany piorunującym spojrzeniem, której bardziej mnie śmieszyło. - Idę już, idę.
Zniknąłem za najbliższym zakrętem i stanąłem opierając się o ścianę. Nie miałem najmniejszego zamiaru iść na lekcje tej głupiej chemii. Nie daleko mnie znajdował się gabinet Sweeta. Dyrektorek wszedł tam i równie szybko wyszedł trzymając przy uchu telefon, którego najwidoczniej zapomniał. Nagle tupnął nogą, przeklął i zatrzymał się w połowie korytarza do wyjścia. Wychyliłem się zza ściany, aby sprawdzić co się stało.
- Nie rozumiem w czym widzisz problem, Victorze - mówił z irytacją do słuchawki. - Williamson nie żyje, więc nie odzyska wspomnień. Nikt się już nie dowie prawdy. - Zamilkł na chwile wsłuchując się zapewne w słowa rozmówcy. - Posłuchaj, wiem że ci na niej zależało, ale nie mogłeś nic zrobić. Jej śmierć nie jest ani dobra ani zła. Jeżeli chcesz, to możesz zwalić to na przeznaczenie. Zresztą gdziekolwiek teraz przebywa, to jest jej na pewno lepiej niż tutaj. - Znowu zamilkł na chwile i westchnął ciężko. - Możesz to...
Drzwi wejściowe do szkoły zamknęły się za nim z trzaskiem, a jego głos zniknął po drugiej stronie. Na korytarzu zapanowała wręcz irytująca cisza. Oparłem głowę o ścianę próbując wszystko sobie poukładać. Jeżeli Victor naprawdę nie chciał jej śmierci, to może wiedziałby kto jej chciał i powiedział mi. ,,Więc teraz do pana Rodenmara w odwiedziny" - powiedziałem do siebie i ruszyłem do wyjścia. Miałem nadzieję, że gospodyni domu Anubisa wiedziała gdzie mogę go zastać. Gdzieś w połowie drogi do Anubisa zauważyłem idącą parę. Anna co kilka sekund spoglądała niepewnie na blondyna. Eddie zdawał się tego nie zauważać. Po wyjeździe Williamson chodził zawsze wesoły, jakby chciał każdemu udowodnić, że nie obchodzi go jej wyjazd. Ostatnio jednak coraz częściej można było zobaczyć go samego. Byłem ciekaw, kiedy pęknie i przyzna się przed samym sobą, że za nią tęskni. Chyba każdy to widział, ale on uparcie twierdził inaczej. Zresztą to nie moja sprawa. W ogóle, czy w tej szkole nikt nie chodzi na lekcje Korka?
- Miller, wiesz gdzie mogę znaleźć waszego dozorce? - spytałem, kiedy przechodzili obok.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział zatrzymując się. - Może Trudy będzie wiedziała.
- Pewnie tak. Pójdę do niej.
Chłopak przytaknął głową i poszedł dalej. Nie przepadałem za nim już wcześniej, a teraz moja niechęć się pogłębiła. Miał przy sobie świetną dziewczynę, a wybrał jakąś małą, czarną wiedźmę. Trudno było mi się w to nie mieszać. Najchętniej wszystko bym mu wygarnął.

- Ja rozumiem, że ten cały Eddie nie jest tak piękny jak ja, ale nie musisz się z tego powodu tak w niego wpatrywać. - powiedziałem i przysiadłem się do siedzącej na przerwie w auli Williamson. Uśmiechnąłem się, a po chwili na jest zamyślonej twarzy również pojawił się lekki uśmiech. Nie koniecznie szło jej maskowanie smutku. - Co jest? Zabić debila? - spytałem zerkając znacząco na blondyna. 
- Nie ma co zawracać sobie nim głowy - mruknęła bardziej do siebie. - Eh jestem beznadziejna. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy już nie będę miała chłopaka. - Zaśmiała się, choć nadal nie spuszczała wzroku z Eddiego, który podpierał z Anną ścianę. Co jakiś czas on również zerkał w stronę szatynki, ale ona wtedy szybko odwracała wzrok. 
- Co za dziecinada - skomentowałem, kiedy znowu raptownie odwróciła wzrok w moją stronę.
- Nie drąż tematu - powiedziała szybko, przeczesując drobnymi palcami włosy. 
- Posłuchaj, to nie tak, że żaden chłopak cie nie chce. Po prostu jesteś wyjątkowa. Za wyjątkowa dla tych zwykłych ludzi. Dlatego musisz poczekać na kogoś kto będzie równie wyjątkowy jak ty. 
Na jej ślicznej twarzy pojawił się uśmiech skierowany wyłącznie do mnie. Nie umknęły mojej uwadze również lekkie rumieńce na policzkach. To było takie nie w jej stylu, że aż sam nie mogłem powstrzymać uśmiechu. 
- Dziękuje Sano - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. Miała ciepłe i miękkie usta, których nie da się zapomnieć. 

Miałem ochotę walnąć głową w ścianę, ale na swoje szczęście żadnej tutaj nie było. No chyba, że w drzewo. Dziwnie by to jednak wyglądało. Nie chciałem o niej myśleć, a ciągle krążyła mi po głowie. Dla mnie nie była osobą wyjątkową. Ona po prostu była i już. Od mojego pierwszego przyjazdu tutaj, a teraz kiedy znikła było jakoś pusto. Może mimowolnie, bez mojej zgody stała się moją przyjaciółką? I może właśnie myślenie o niej poprowadziło mnie prosto do krypty. Jakbym wiedział, co mam robić wszedłem do środa całkowicie pewny swojej decyzji. Nie obchodziło mnie, że to nie ją powinienem chronić. W środku było o wiele chłodniej niż na zewnątrz, a ostre promienie słońca nie męczyły bezlitośnie oczu. Usiadłem na podłodze opierając się plecami o zakurzoną ścianę. Wyczekująco wpatrywałem się przed siebie. Nie mogłem powstrzymać nikłego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
- Jesteś tego pewien? - odezwał się męski głos po kilkunastu minutach.
- Tak - odpowiedziałem krótko, ale po chwili dodałem. - Proszę, pozwól mi chociaż spróbować zawalczyć o jej duszę. Ty już miałeś swoją szansę, więc teraz moja kolej, jako kolejnego strażnika Zguby Anubisa.
- Tam jest inaczej....
- I tak nie pasuje do tego świata.
Ciemna postać wpadła na mnie, jak dzikie zwierze na ofiarę. Poczułem jak zapadam się w podłogę, a później w mokrą ziemie. Tlen przestał docierać do płuc, ale nie dusiłem się. Wszystko wokół mnie wirowało, a ja zapadałem się z ogromną szybkością w dół. Jakbym chciał dokopać się do samego jądra ziemi. Był to niekończący się wir.

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 36

Nie czekałam długo. Nie minęła minuta, a do łazienki gwałtownie zapukał chłopak. Kręciłam kilka razy gałką nim udało mi się otworzyć drzwi. Eddie nie pytał o co chodzi. Po prostu wszedł do środka, zamknął drzwi i objął mnie, a ja jak skończona kretynka schowałam twarz w jego białej koszulce. Nigdy w życiu nie czułam się tak żałośnie. Cała moja duma uleciała w jednej chwili.
- Przepraszam, że zadzwoniłam - powiedziałam cicho, bo miałam wrażenie, że zawracam mu tylko głowę.
- Jejku Pat. Nie przepraszaj mnie za takie rzeczy. Cieszę się, że zadzwoniłaś.
- Czuje się przy tobie żałośnie - wyznałam nim zdążyłam się powstrzymać.
- Nie masz do tego powodu - powiedział uspokajająco i przeczesał moje włosy palcami. - Powiesz mi co się stało?
- Ja... Nie mogłam znaleźć długopisu - powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Wiedziałam, że mi nie uwierzył, ale nie drążył tematu. Widząc, że nadal się trochę trzęsę zabrał mnie do pokoju. Była pora kolacji, więc nikogo nie było. Zresztą cały dzień w tym pokoju byłam tylko ja. Usiadłam na swoim łóżku, opierając plecami o ścianę i przyciągając nogi do siebie. Opatuliłam się kołdrą i patrzyłam jak Eddie podnosi z ziemi półkę, a później siada obok łóżka na podłodze.
- Idź na kolację - powiedziałam, a chłopak odwrócił w moją stronę głowę i uśmiechnął się.
- Nie zostawię cie.
Westchnęłam chcąc pokazać mu swoją frustracje, ale on tylko uniósł kpiąco brew i dalej siedział w miejscu. Było zimono, a za oknem nadal padał deszcz. Widziałam na jego skórze ciarki. Jego głowa powoli przechylała się w dół, jakby miał zaraz zasnąć, albo już spał. Odkryłam się i wstała z łóżka. Usiadłam na ziemi obok niego i sięgnęłam po kołdrę. Przykryłam nią siebie i chłopaka opierając głowę na jego ramieniu i wsłuchując w jego spokojny oddech. Był dla mnie jak błogosławieństwo.

- Ej wstawajcie - powtarzał ciągle dobrze znany mi głos.
- Joy, co jest? - spytałam zaspana.
- Śniadanie już jest. Poza tym nie mogę dostać się do szafki.
Słyszałam jak po chwili odchodzi i zamyka drzwi. Otworzyłam oczy. Chwile zajęło mi przyzwyczajenie się do ostrych promienie słońca wpadających przez okno. Było mi bardzo ciepło, jakbym spała przytulona go grzejnika, a na dodatek ten grzejnik mnie obejmuje. Tylko od kiedy grzejnik obejmuje? I dlaczego śpię na podłodze. Zamrugałam kilka razy chcąc odpędzić sen. Spojrzałam na prawo, prosto na twarz Eddiego i jego potargane włosy. Opuszkami palców pogładziłam jego policzek.
- Eddie, wstawaj - powiedziałam cicho, mając małą nadzieję, że nie obudzi się i zostanie ze mną.
Niestety po chwili otworzył swoje brązowe oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Nie chce wstawać - oznajmił i przysunął się bliżej mnie. - Chce z tobą tak leżeć cały dzień.
- Pech. Wypad!
- Co innego mówisz, a co innego widzę w twoich oczach.
- Na filozofa ci się zebrało - burknęłam i wstałam szybko. - Jesteś idiotą.
Spałam we wczorajszym ubraniu, tak jak Eddie, który powoli gramolił się na nogi. Chętnie bym z nim jeszcze poleżała.
- Pogadamy po śniadaniu, więc nie uciekaj, dobra?
- Nie obiecuje - powiedziałam obojętnie. Cokolwiek mnie wczoraj wzięło już minęło. - Nie jesteś godzien mojego czekania.
- Ludzie, jak kobieta w ciąży - powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Co za humorki.
- Wynocha z pokoju. Idź do Luciana.
- Zazdrosna o Luciana? - spytał z uśmiechem.
- Mam być zazdrosna o nietoperza wiszącego w windzie, której nawet nie mam? Taa jasne.
- Wiedziałem!
- Jaki z ciebie kretyn.
- A ty jak zwykle dużo gadasz.
- Widocznie lubię.
- Ale zlutuj się nade mną.
- Nikt nie każde ci ze mną siedzieć.
- Eh zwariować można.
- Nienawidzę cie - warknęłam zirytowana.
- Też cie kocham - powiedział z szerokim uśmiechem.
- Serio myślisz, że jestem taka głupia, żeby w to uwierzyć? Więc dlaczego jesteś z Anna?
- Właśnie - powiedział damski głos zza pleców Eddiego.
Anna stała w drzwiach i z uniesioną brwią przyglądała się nam. Sądząc po grymasie niezadowolenia na twarzy raczej nie była szczęśliwa. Ale co się dziwić? Jej chłopak łazi ciągle za mną i wyznaje mi miłość.
- Nie przejmuj się Anna, on żartuje - powiedziałam mijając zakłopotanego blondyna. - On nigdy mnie nie kochał i nie kocha. Kompletnie mu na mnie nie zależy, ale za to uwielbia się mną bawić. Jestem parszywym dupkiem i nie wierze, że mogłam z nim kiedykolwiek być.
- Patricia... - zaczął Eddie, ale przerwałam mu szybko.
- Zapomnij o wczoraj. Miałam kiepski dzień i tyle.
- Zdradziłeś mnie z nią wczoraj?! - krzyknęła Anna. Na jej twarzy odbijało się zdziwienie. Nie wiedziała, co się dzieje.
- Nie - odpowiedziałam jej. - Pomagał mi tylko wczoraj szukać długopisu, który pożarła szafa. Poza tym przecież Eddie cie kocha, więc nigdy by cie nie zdradził - dodałam mijając ją. - No chyba, że z nieistniejącym nietoperzem w windzie.
Wyszłam z pokoju nie oglądając się na nich. Nie miałam powodów, żeby nastawiać Anne przeciwko niemu, a przecież byłoby to w tej chwili wyjątkowo łatwe. Tak bardzo chciałam ją nie lubić, ale nie miałam powodów. Związała się z Eddie, kiedy ja już z nim nie byłam i nie mogę ją winić za to, że jest zazdrosna. Tylko dlaczego ten kretyn musi ją zwodzić. Niech z nią będzie, albo nie robi głupich nadziei. Nienawidziłam go i siebie za tą wczorajszą chwile słabości. Czułam obrzydzenie do swojej osoby.
Bojowo nastawiona poszłam prostu do pokoju Jeroma i Alfiego. Ten pierwszy właśnie wychodził z niego idąc pewnie na śniadanie, na którym już prawie wszyscy byli. Wciągnęłam chłopaka z powrotem do pokoju i zatrzasnęłam drzwi.
- Co ty odwalasz?! - Krzyknęłam, nie chcąc tracić animuszu.
- Głody jestem! - Bronił się. - Mam cie prosić, czy mogę iść na śniadanie?
- Nie o to chodzi, idioto! Mam na myśli wczorajszą akcję.
- Aaa chcesz kontynuować. - Jerome spojrzał na mnie spod czupryny z małym uśmieszkiem.
- Jesteś z Joy, Joy, Joy - powtarzałam, licząc że wbije mu to do łba. - Co cie napadło? - spytałam już spokojnie, wiedząc, że wrzaskami nigdzie nie zajdziemy. Usiadłam na jego łóżku, a on stał obok mnie.
- Wiesz, nie odsunęłaś się. Poza tym z Joy nie mogę się tak świetnie bawić.
- Jerome... To moja przyjaciółka - przypomniałam mu i niedosłyszalnie westchnęłam.
- Tak? To powiedz mi gdzie ona jest. Czy interesuje się, co u ciebie? - Pokręcił przecząco głową nie oczekując mojej odpowiedzi. - Nie. To nie jest przyjaźń.
- O co ci chodzi?
- Próbujesz zgrywać niedostępną i trzymać wszystkich na dystans. Grasz osobę, która dba tylko o siebie, a tak naprawdę jest inaczej. Choć tego nie okazujesz zawsze przejmujesz się innymi zamiast sobą.
- Na łeb ci padło? - spytałam.
Przeczesał palcami włosy i usiadł obok mnie, obejmując ramieniem.
- Gdybyśmy to my byli razem, to nie byłoby tylu problemów.
- Insynuujesz coś? - Zerknęłam na niego nie mogąc powstrzymać unoszących się kącików ust w uśmiechu.
- Ja? - Udawał zdziwionego. - Uśmiechnęłaś się, a to mi wystarczy.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Nie mogłam przyjąć do świadomości, że ktoś by mógł się o mnie troszczyć, martwić. Mimo wszystko zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Dlaczego ci na tym zależy? - odezwałam się w końcu.
- Dlaczego? - Zastanowił się. - Lubie jak się uśmiechasz. Uwielbiam cie z tamtych czasów, kiedy kradliśmy krasnale z ogródka obcych ludzi.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Niektóre krasnale były przerażające. Szczególnie, kiedy było ciemno, a ich czerwone ślepia wpatrywały się tępo w przestrzeń.
- Oj Jerome. - Pokręciłam głową. - Lepiej pilnuj Joy, bo utnę ci łeb i wrzucę do rzeki, jak jej coś zrobisz.
- Moja kochana Patunia - mruknął.
Zaśmiał się, a jego śmiech był wręcz zaraźliwy. Po chwili poszliśmy na śniadanie. Kiedy wchodziliśmy do jadalnie moją uwagę przykuł Alfie. Stał na oparciu kanapy i dłońmi trzymał sufit, jakby miał zaraz spaść mu na głowę. Jego wyciągnięty język był przyklejony na taśmę do sufitu.
- Co robi Alfie? - spytałam, siadając na swoje miejsce.
- Uznał, że skoro nietoperz Lucian może wisieć na języku w windzie, to one też może. A skoro nie ma windy, wisi na suficie - wytłumaczyła Mara, sceptycznie spoglądając na Lewisa.
- Myślałam, że trzyma sufit - pożaliła się Willow. - Albo go liże.
Śniadanie długo się ciągnęło. Nie było szkoły, więc nikomu się nie śpieszyło. Czułam na sobie spojrzenie Eddie, które dosadnie mówiło ,,siedź w miejscu, pogadamy po śniadaniu". Przewróciłam oczami i wstałam od stołu. Szybkim krokiem wyszłam z domu. Nie było gorąco, ale też nie tak zimno jak wczoraj. W cieniu, gdzie promienie słońca nie dosięgały, trawa wciąż była lekko mokra przez co błyszczała się z daleka. Zwolniłam tępa i spokojnie szłam w głąb lasu oddychając świeżym powietrzem.


Z perspektywy Eddiego
Patricia zmyła się od razu po śniadaniu, ignorując moją prośbę. Trudno było się z nią dogadać, kiedy nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Pozostało mi zająć się czymś w pokoju czekając, aż wróci. Nie wiem skąd mi się wzięło, to pilnowanie jej. Może trochę się bałem, że jak spuszczę ją z oczu, to już nie wróci? To było jak przeczucie. Anna weszła do pokoju. Zupełnie zapomniałem o jej istnieniu. Usiadła na łóżku obok mnie i pocałowała w policzek podając herbatę.
- Dzięki - powiedziałem przyjmując kubek. - Jak tam smoki? - spytałem, chcąc przerwać ciszę.
- Wysłałam je na wyprawę po czarne jagody potrzebne do eliksiru - odpowiedziała z uśmiechem, choć w jej głosie można było dosłyszeć smutek.
- Coś się stało? - spytałem.
- Nieee... Albo tak, chociaż może nie - jąkała się, przeczesując nerwowo czarne włosy.
- Mam trzy odpowiedzi do wyboru. - Uśmiechnąłem się przyjaźnie. - Mam wybrać?
- Przepraszam - wyszeptała i spojrzała w końcu na mnie. - Nie oczekuje, że będziesz mnie od razu kochał, ale chce wiedzieć, czy przynajmniej ci na mnie zależy.
Wpatrywałem się w nią jak głupi. Zdawałem sobie sprawę, że jej nie kocham, ale ciąglę liczyłem na zmianę w tym aspekcie. Anna była świetną dziewczyną, jednak mimo to nie potrafiłem jej pokochać. Może potrzebowałem jeszcze na to czasu?
- Oczywiście, że zależy - powiedziałem szybko, choć bez przekonania, którego nie mogłem z siebie wydusić.
- To zabrzmiało, jakbyś się przyznawał do morderstwa - zauważyła z uśmiechem na twarzy. - Wiesz, pójdę już, bo jeżeli tu zostanę prawdopodobnie ze mną zerwiesz, a ja tego nie chce.
Minęła się w drzwiach z Fabianem, który właśnie wchodził. Chłopak spojrzał na mnie pytająco. Przyzwyczaił się, że Anna siedzi tu zazwyczaj do późna.
- Wyszła, bo nie chciała, żebym z nią zerwał - wytłumaczyłem powoli, sam zastanawiając się nad jej słowami.
- Eh to kobieca logika, Eddie. Nie przejmuj się - powiedział wygrzebując spod pościeli laptopa.
- Alfie nadal udaje nietoperza? - spytałem, przyglądając się poczynaniom przyjaciela.
- Niestety. Skąd żeś w ogóle wytrzasnął tego nietoperza wiszącego na języku w windzie?
- Musiałem mieć jakąś wymówkę, żeby iść do Patrici - powiedziałem, jakby to było oczywiste.
- A od kiedy potrzeba ci wymówka?
- Cholera, kocham ją Fabian - wyznałem nagle. Dużo wysiłku kosztowało mnie przyznanie się do tego przed samym sobą.
- Anne? - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- No nie! - Zaprotestowałem szybko. - Patricie.
- Serio? - Uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. - Późno się skapnąłeś.
- Muszę jej to powiedzieć.
- I myślisz, że ci uwierzy? Szczególnie, że jesteś z inną dziewczyną?
- Przekonam ją jakoś - mówiłem z zapałem już myśląc, jak to zrobić.
- Wiesz, jednak dobrze, że Anna uciekła, bo faktycznie byś z nią zerwał - zakpił.
Muzyka dudniła w słuchawkach, ale prawie jej nie słyszałem. Wpatrywałem się w sufit leżąc na łóżku. Myślałem, jak przekonać znowu do siebie Gadułe... i czy na pewno tego chce. Kochać ją i być z nią, to w jej przypadku dwie różne rzeczy. Poza tym nic nie da, że podejdę do niej i powiem ,,Cześć Pat, kocham cie". Zabiłaby mnie, albo najpierw wykrzyczała, że nienawidzi, a później zabiła. Była święcie przekonana, iż tylko nią pogrywam. Nie umiałem dotrzeć do niej, ale miałem jeszcze czas. Muzyka rozbrzmiewała coraz to głośniej. Zmarszczyłem czoło. Spokojna melodia przechodziła w pisk, aż w końcu po moich uszach przebiegł piskliwy wrzask. Zerwałem z uszu słuchawki i rzuciłem nimi o ścianę, omal nie trafiając w Fabiana. Na środku pokoju pojawił się zarys kobiety z dobrze mi znaną porcelanową maską.
- Gdzie Zguba Anubisa? - spytała spokojnie, zerkając to na mnie, to na Fabiana.
- Nie wiemy - powiedziałem wstając.
- To się dowiedzcie - skwitowała i prychnęła. - Tylko szybko.
- A gdzie ci się śpieszy? Jesteś duchem - przypomniałem.
- Jestem Zgubą Anubisa - warknęła, a jej ciemne oczy usadziły mnie w miejscu. - Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, co to znaczy.
Fabian jednym ruchem zgarnął telefon z komody obok. Chwile czegoś szukał, poklikał w klawisze, a już po niecałej minucie odezwała się cicha melodyjka oznaczająca przyjście wiadomości. Rutter zmarszczył brwi przez co na jego czole pojawiła się ledwo widoczna zmarszczka.
- Jest niedaleko krypty Frobishera - powiedział zdziwiony.
- Czekaj, czekaj - wtrąciłem. - Co masz zamiar zrobić? - Zwróciłem się do kobiety.
- Obiecałam wam pomoc i to mam zamiar zrobić - odpowiedziała spokojnie. - Wiecie, co zrobiła pierwsza Zguba Anubisa, kiedy ją przywołałam błagając o pomoc? Pomogła mi, choć na swój własny chory sposób. Ona nie uratowała mnie, ale świat.


Z perspektywy Patrici
Kiedy doszłam słońce padało prosto na kryptę. Wdrapałam się na nią i usiadłam na dachu pokrytym trawą. Po chwili po prostu się położyłam delektując ciepłymi promieniami słońca. Z pozoru było przyjemnie, ale w środku czułam się paskudnie. Może od początku źle, to wszystko rozegrałam? Może lepiej by było gdybym odpuściła i zginęła. Jeżeli już zawsze mam się czuć tak jak teraz, to chyba wolałabym nie żyć. Kiedy już wszystko się ułożyło i Henot dał, przynajmniej chwilowy, spokój to ci musieli wyskoczyć z jakimś przywoływaniem. To wszystko było chore. I nagle zapragnęłam własnej śmierci. Przerażało mnie, to uczucie. Westchnęłam głośno nie otwierając oczu.
- Co tak wzdychasz? - spytała Kara z dołu.
Z niezadowoleniem otworzyłam oczy i podniosłam się. Zerknęłam na dziewczynę, która stała ze splecionymi na piersi rękoma.
- Co jest?
- Wiesz, jak pierwsza Zguba Anubisa pozbyła się drugiej? - Przekrzywiła z niesmakiem głowę. - To wcale nie była pomoc.
- Przejdź do sedna - powiedziałam i zeskoczyłam do niej.
Nie wiem ile czasu tak leżałam, ale słońce zmieniło już swoją pozycję na niebie i zostało przykryte w połowie przez białe, puszyste chmury. Zrobiło się też chłodniej. Widziałam to po lekko zaczerwienionych od ostrego wiatru policzków Kary i dreszczy na skórze. Schowałyśmy się w krypcie. Od kurzu zaczęło drapać mnie w gardle, ale ignorowałam to.
- Przywołaliście Zgubę Anubisa i nie wiecie nawet, co ma w planach? - spytałam rozgoryczona.
- Powiedziała nam, że załatwi sprawę, bo była na naszym miejscu - tłumaczyła. - Również przywołała Zgubę Anubisa szukając pomocy. Była już wtedy bliska popełnienia samobójstwa. Henot doprowadził ją do fatalnego stanu.
- Skąd to wiesz?
- W nocy przyszedł do mnie mężczyzna. Wyglądał jak średniowieczny podróżnik, wojownik. Powiedział mi, jak powstrzymano Henota przed zdobyciem serca i kazał cie ostrzec. Mówił, że nie może do ciebie dotrzeć, bo podświadomie go zablokowałaś.
- Dobra i jak jej się to udało? - spytałam. Od razu wiedziałam, że mężczyzna, o którym mówi Kara, to Lavrei.
Momentalnie zgięłam się w pół. Miliardy małych igieł wbijało się w moją skórę, a przynajmniej tak czułam. Kara upadła na kolana i jęczała jak zranione zwierze. Od razu przypomniał mi się dawny ból, kiedy miałam ochotę ukrócić go śmiercią. Było ono bardo podobne. Trudno było wziąć duży chłyst powietrza, bo nagle stało się ono gęste, jakby można było je pokroić nożem. Otworzyłam oczy, nawet nie zdając sobie sprawy, że z bólu je zamknęłam, i spojrzałam prosto w porcelanową maskę postaci stojącej naprzeciwko mnie. Czarna mgła nadal ją otulała, ale była już bardziej przejrzysta. Jej długa do podłogi złoto żółta suknia błyszczała się. Od pasa w dół miała kształt klosza, ale u góry już się zwężała dokładnie przylegając do szerokich bioder i płaskiego brzucha. Uwydatniała spory biust dekoltem z drobnymi zdobieniami. Nie wyglądała jak potwór, czego w sumie się spodziewałam.
- Byłam wtedy sama w domu - powiedział melodyjny głos. Był bardzo przyjemny, ale z nutką goryczy. - Odcięłam się od świata, a moje myśli bez przerwy kręcił się wokół skończenia tej męki. Gdybym tak zrobiła, to Henot by wygrał i zdobył moje serce. Spróbowałam więc przywołać pierwszą Zgubę Anubisa i zarówno moją poprzedniczkę, której udało się go oszukać. Przyszła do mnie i obiecała pomoc. Zaufałam jej, bo nie miałam nikogo kto by mną wtedy potrząsnął i pomógł dostrzec prawdę. Poszłam do kuchni i wyciągnęłam z szafki duży, kuchenny nóż mojej mamy. Chyba już wiecie, co zrobiłam? Przebiłam nim sobie serce. Na wylot. Dzięki temu zniszczyłam zarówno siebie jak i serce, a Zguba Anubisa zabrała moje ciało z tego świata. Henot potrzebuje całego serca, a ja własnoręcznie je zniszczyłam. - Umilkła na chwile, jakby utonęła we wspomnieniach. - To cały sekret. Jedynym sposobem na wygranie jest zranienie swojego serca.
Ból utrudniał mi myślenie, ale każde jej słowa wbijały się we mnie i tam już zostawały. Szukaliśmy pomocy, a znaleźliśmy kolejny koszmar. Szloch Kary wcale nie ułatwiał sytuacji. Słuchanie go doprowadzało mnie do szaleństwa. Chciałam podejść do niej i zabrać od niej cały ten ból.
- Która z was jest Zgubą Anubisa? - spytała poważnie, jakby również miała już dojść tej sytuacji.
Kara podniosła głowę na kobietę. Otworzyła usta, a kilka łez wślizgnęło się do środka. Nim zdążyła się odezwać zrobiłam krok do przodu i zasłoniłam ją.
- Ja nią jestem - powiedziałam oddychając coraz głośniej. Spojrzałam na Kare i bezgłośnie powiedziałam jej, żeby stąd wyszła.  - Naprawdę nie ma innego sposobu?
- Przykro mi, ale nie.
Kobieta nawet nie drgnęła, ale czułam jak ogromna siła pchnęła mnie do tyłu. Prawym udem nogi uderzyłam w coś twardego. Straciłam równowagę i runęłam do tyłu. Głową walnęłam w jakiś róg. Chciałam przesunąć rękę w prawo, ale natrafiłam na ściankę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że leże w trumnie, w której sam Frobisher udawał własną śmierć. Panka uderzyła do mojej głowy przyprawiając mnie o zawroty. Kilka centymetrów od mojej twarzy pojawiła się maska. Słyszałam niepokojące dźwięki zasuwania czegoś, ale nie mogłam przekręcić głowy. Wysiliłam wzrok i spostrzegłam jak betonowa płyta powoli mnie zakrywa. Szła od stóp w górę.
- Nie możesz nic zrobić - wydusiłam z siebie drżącym głosem. - Ty nie żyjesz.
Pogrzebanie żywcem wcale mi się nie podobało, ale nie mogła mnie zabić. Jej sytuacja przedstawiała się jak Lavreia. Kontaktowała się z innymi, jednak fizycznie nie mogła nic zrobić.
- Wiem, dlatego ściągnęłam tu kogoś - powiedziała i spojrzała wyczekująco na wejście do krypty. Jej ciemne, długie, brązowe włosy opadły na maskę. Chciałam wstać, ale nie byłam zdolna do żadnego ruchu. Wszystko mnie bolało nie pozwalając nawet skupić wzroku. Doskonale jednak poznałam chód i głos osoby, która weszła do środka.
-  W końcu - odezwała się Anna i podeszła do mnie ukazując swoją twarz. Jak zawsze była blada, a czarne włosy okalały policzki. Na iskrzące oczy, szczególnie widoczne w ciemniejszym pomieszczeniu, opadały pojedyncze kosmyki wycieniowanej grzywki.
Na chwile straciłam przytomność, żeby znowu ją odzyskać. Po drugim razie czułam na piersi coś zimnego. Dokładnie gdzie biło moje serce. Może i wolniej, ale wciąż biło. Nie chciałam tego widzieć, więc nie otwierałam oczu. Cierpliwie czekałam, aż nóż przejdzie przez skórę i dojdzie do serca. Byłam ciekawa, czy moje imię już zniknęło z piersi tego człowieka w korytarzach. W głowie słyszałam głos. Był spokojny, jakby chciały ułatwić mi tą sytuacje. Nawet w tym momencie Lavrei mnie nie opuścił. Nie doczekałam się bólu, bo znowu straciłam przytomność i podświadomie wiedziałam, że już jej nie odzyskam.


Narrator
Na zewnątrz, pod rozłożystym drzewem o grubym pniu, siedział chłopak. Zimny wiatr targał czarnymi włosami przez co czasami musiał przeczesać je skostniałymi od chłodu palcami. Ciemne wręcz czarne oczy były skupione na wejściu do krypty. Jego twarz była nieruchoma i wyrażała smutek zmieszany ze złością spowodowaną bezsilnością. Sano wiedział, co dzieje się w środku i wiedział także, że nic z tym nie może zrobić. Za późno się dowiedział. A szkoda, bo polubił tą chodzącą po nocach dziewczynę. Była na swój sposób wyjątkowa. Dlatego też nie dziwiło go to, że właśnie ona poświęciła życie za przyjaciółkę. Było mu jej żal. Jedyna osoba, z którą lubił rozmawiać, i która go rozumiała.Gardził innymi. Nawet tą dziewczyną siedzącą obok niego z podciągniętymi do brody kolanami i zalaną łzami. Nie pocieszał jej, nie objął ramieniem choć trzęsła się z zimna. Nawet nie patrzył w jej kierunku. Wystarczająco irytujący był jej szloch. Kiedy czarnowłosa dziewczyna wyszła z krypty chłopak przyłożył dłoń do ust Tatiany, chcąc ją uciszyć. Czekał, aż zniknie za drzewami i wstał sprawnie.
- Chodź - zwrócił się do dziewczyny, która tylko przytaknęła głową.
Weszli do krypty. Panował w niej półmrok męczący oczu. Nawet cisza była nienaturalna. Dziewczyna stanęła przy wyjściu nie chcąc podchodzić bliżej. Chłopak za to nie wahał się. Bez większego wysiłku podniósł płytę, ale w środku nikogo nie było. Jej ciało zostało zabrane. Spodziewał się tego. Po obecności dziewczyny zostały tylko ślady krwi. Westchnął cicho i podszedł do mieszkanki Anubisa.
- Już wszystko w porządku - powiedział spokojnie i położył dłoń na głowie ciemnowłosej. - Po prostu zapomnij, bo już nic nie zrobisz. Twoi przyjaciele zaraz tu będą.
- Ale... Co ja mam im powiedzieć?
- Że wyjechała, bo jeżeli powiesz prawdę, to zniszczysz im życie, a tego nie chcesz?
- Nie chce.
- Ty też zapomnij.
Sano wyszedł zostawiając dziewczynę samą. ,,Takie życie" pomyślał i wtopił się w czerń lasu. Szedł na spacer, choć doskonale wiedział, że boi się ciemności. Ale przecież każdy człowiek się czegoś boi. Trzeba z tym walczyć. Może ta dziewczyna, która już nie żyła bała się śmierci, ale potrafiła to ukryć za swoim własnym murem? On też miał swój mur. Był wysoki i niedostępny dla każdego. Chłopak przeklął cicho, chcąc pozbyć się swoich myśli. Nie warto zaprzątać tym głowy. Jej śmierć będzie dla innych tylko kolejną tajemnicą, jakich wiele. Kolejną głupią historyjką.

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 35

Z perspektywy Eddiego
Ciemne oczy iskrzyły się pod porcelanową maską. Była to jedyna rzecz, na której można było skupić wzrok. Jej kontury rozmazywały się, jakby targał nią wiatr. Była jak czarna mgła. Na ramiona obadały długie, lekko kręcone włosy. Sądząc po dziwnym kloszu na nogach miała na sobie sukienkę do samej ziemi. Przechyliła trochę głowę w bok, przyglądając się nam wszystkim po kolei
- Czuje coś nienaturalnego - odezwała się, a jej głos rozbrzmiał jak spokojna muzyka.
- Dzień dobry, pani - wyjąkała Kara. Jej zazwyczaj zaróżowione policzki zrobiły się dziwnie blade. - Jest pani...
- Zgubą Anubisa - dokończyła i skupiła wzrok na mnie, kompletnie ignorując Tatiane. - Osirion? Czego chcecie?
- Chcemy dowiedzieć się jak...
- Eh jak oszukałam Henota? - skończyła za Fabina. Wyglądała na zniecierpliwioną, jakby miała co robić, jako duch. - To samo zrobiłam ja. Przywołałam moją poprzedniczkę, której się to udało. Więc teraz moja kolej żeby wam pomóc, tak jak ona pomogła mi. Po prostu zostawcie wszystko w moich rękach i róbcie, co wam każde.
Znikła, od tak. W pokoju zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy nadal wpatrywali się w miejsce, gdzie przed chwilą stała. To w ogóle można nazwać pomocą? Raczej nie podobał mi się fakt, że jakaś zjawa lata po domu i nie wiadomo co ma w planach.
- Tak szczerze, to nie spodziewałem się, że nam się uda - wyznał Fabian po chwili.
- To chyba nie był dobry pomysł - mruknęła Kara. - Kompletnie mnie olała, a przecież cała ta sytuacja właśnie mnie dotyczy.
- Ej spokojnie - odezwałem się. - Powiedziała, że załatwi sprawę. Skoro jej się udało, to wie co robi. Zaufajmy jej.
- Serio? - spytał Alfie, zerkając na mnie jak na idiotę. - Chcesz ufać kobiecie, która pojawiła się z znikąd jak cień, dziwnej średniowiecznej sukni i porcelanowej masce? Eddie, to KOBIETA! Już sam ten fakt jest dowodem, że nie można jej ufać!
- Alfie... - odchrząknęła Tatiana, mordując chłopaka wzrokiem.
- Eee zgłodniałem.

Z perspektywy Patrici
Romans? Dramat? Komedia? Choć w sumie... nie. Niech będzie horror. Tylko jaki?
- Ludzie, jakie nudy - mruknęłam, odstawiając laptopa na łóżko. Nawet filmu nie chciało mi się oglądać.
Nie miałam nawet z kim pogadać, bo moje współlokatorki się zmysły. Joy, pewnie jest u Mary, albo z Jeromem. Właśnie, muszę z nim w końcu porozmawiać, choć kompletnie nie mam na to ochoty. Z nadzieją, że w salonie znajdę natchnienie do czegokolwiek skierowałam się do drzwi. Pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Zamknęłam je szybko i otworzyłam z powrotem. I tak kilka razy. Westchnęłam ciężko.
- Eh miałam nadzieję, że mam zwidy - powiedziałam do Eddiego, który stał w drzwiach i zerkał na mnie zaciekawiony.
- Oooo Patricio! To naprawdę ty?! Co za niespodzianka! Naprawdę, nie spodziewałem się, że cie spotkam. No ale skoro już tu jestem, to wejdę. Ah te niezapowiedziane wizyty.
Na chama wepchnął mi się do po pokoju i walnął na moje łóżko, szczerząc jak głupi. Sfrustrowana zamknęłam drzwi i splotłam ręce na piersi.
- Co ty wyprawiasz? Zapraszał cie tu ktoś?
- Ale to tak niespodziewanie! - Bronił się zawzięcie. - Przechodzę sobie obok, bo byłem w odwiedzinach, i na ciebie wpadłem. Co za przypadek!
- Niby u kogo byłeś w odwiedzinach?
- No wiesz... U Luciana.
- Luciana? - powtórzyłam, patrząc na niego podejrzanie.
- To nietoperz wiszący w windzie na języku, bo mu ten język do sopla lodu przykleił.
- Że co proszę? - Spojrzałam na niego, jak na skończonego kretyna, którym zresztą był. - Co z tobą nie tak? Poza tym tutaj nie ma windy!
- Czepiasz się szczegółów. Lucianowi byłoby przykro, że kwestionujesz jego istnienie - burknął, przewracając się w stronę ściany.
- Eddie, wypad z mojego łóżka. - Podeszłam do niego i popchnęłam w ramię.
- Tak traktujesz gościa? - Obrócił się w moją stronę i podniósł na łokciach.
- Pech! Jak chcesz spać, to na ziemi. Znaj swoje miejsce.
- Osz ty wredoto.
- To nie ja wepchałam ci się siłą do pokoju.
-  A szkoda, bo chciałbym. Nawet bym ci ugościł i pozwolił leżeć na swoim łóżku - powiedział znacząco nawiązując do obecnej sytuacji.
- Ta, ja nie wątpię.
Przyglądałam się chłopakowi. Leżał sobie w najlepsze i nic nie robił z mojego sprzeciwu. Nawet nie chciało mi się z nim kłócić.
- Nienawidzę cie - powiedziałam z westchnieniem.
Odgarnęłam włosy z twarzy i położyłam się obok niego. Blondyn od razu przysunął mnie bliżej siebie i objął.
- Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele.
- Wiem, wiem. Przecież i tak już nic do ciebie nie czuje - powiedział nie otwierając nawet oczy. Miałam wrażenie, że kłamstwo byłoby w nich zbyt widoczne. Poczułam jego ciepłe usta na moim czole i dłoń, która pogładziła mój policzek. Byliśmy przyjaciółmi, więc nie widziałam w tym nic złego.

Z frustracją oglądałam jak krople deszczu spływają po szybie i uderzają w parapet. Nie miało dzisiaj padać, ale padało. Gdzie tu sprawiedliwość? Rozpadało się od razu po obiedzie przez co moje plany spaceru rozpłynęły się w powietrzu. W ogóle dlaczego w tej chacie jest tak zimno?Mam na sobie bluzę i kurtkę, a i tak mi zimno. Przyłożyłam głowę do szyby.
- Walenie głową o szybę nie sprawi, że deszcz przestanie padać, Trixie - powiedział Alfie, który z Willow grał w karty na kanapie.
- Powale twoją głową i zobaczymy.
- Nie martw się Patti. Luciano, też jest sfrustrowany tą pogodą - wtrącił Eddie przez co obdarzyłam go morderczym spojrzeniem. Niedawno zwlekł się z mojego łóżka, a jego włosy ciągle były nie ułożone.
- Jaki Luciano? - spytał Lewis, nie odrywając się od kart.
- Nietoperz wiszący w windzie na języku - odpowiedziałam, przykładając z powrotem głowę do chłodnej szyby.
- Ah... Ale my nie mamy windy - zastanawiał się. - Mniejsza! Mogę z nim powisieć na języku w windzie?!
- Jasne - powiedziałam mając co raz większą ochotę walnąć głową Lewisa w szybę. - Nie krępuj się.
Chłopak uradowany pobiegł do swojego pokoju. Willow pozbierała opuszczone przez niego karty i poszła w jego ślady. Masakra, jaka patologia. Przymknęłam na chwile zmęczone oczy. W tym samym momencie poczułam jak pod moimi dłońmi powstają zgrubienia. Cienki linie poszerzały się, a ostre szpikulce wbijały w opuszki palców. Mozolnie otworzyłam brązowe oczy widząc w szybie ich bardziej iskrzące się odbicie. Ciemne oczy schowane za porcelanową maską spoglądały na mnie. Kiedy pochwyciła moje spojrzenie odsunęła się od szyby i wolnym krokiem cofała, aż pochłonęła ją ciemność. Odwróciłam się za siebie, ale nic nie świadczyło tym, żeby ktoś jeszcze ją widział. Z korytarza wychylała się Trudy i przywoływała mnie gestem dłoni. Sądząc po jej zniecierpliwionej minie robiła to już dojść długo. Otrząsnęłam się i podeszłam do niej. W drzwiach zobaczyłam osobę, której akurat teraz nie spodziewałam się zobaczyć. Victor, podpierając się laską z ciemnego drewna, chwycił mnie za nadgarstek i cicho zaprowadził do piwnicy. Mozolnym ruchem ręki wyciągnął z kieszeni ciężki klucz i przekręcił w zamku. Starając się nie robić żadnego hałasu wepchnął mnie do środka po czym zamknął za nami drzwi. Nie odzywał się dopóki nie usiadł na krześle, odstawił laskę, opierając ją o stół i westchnął. Spojrzał znacząco na krzesło obok. Usiadłam na nie przypominając sobie, jak siedziałam na nim, kiedy byłam mała. Wtedy było większe, albo to ja tak urosła. Pewnie to drugie.
- Jej obecność w tym domu jest wyczuwalna z daleka - mruknął bardziej do siebie.
- Kogo? - spytałam nic nie rozumiejąc.
- Poprzedniej Zguby Anubisa. Twoi przyjaciele ją przywołali - powiedział z niesmakiem. - Pewnie chcieli wiedzieć, jak udało jej się oszukać Henota. Gdyby znali prawdę...
- Jaką prawdę?
- Jak tak naprawdę udało się pokrzyżować plany Królowi. Bo tak już to działa. Każdy człowiek chce żyć i trzyma się tego życia kurczowo nawet jeżeli jest bolesne i skutkuje kolejnymi bliznami. Zresztą ty to wiesz... - uciął nagle i sposępniał.
- Nie, nie wiem. Bo odebrałeś mi pamięć - przypomniałam mu. Spojrzałam na niego z wyrzutem. - Właśnie dlatego to zrobiłeś? Zabrałeś mi pamięć, bo chciałeś żebym zapomniała o tych bliznach, które i tak już mam? Wiesz jak ja się teraz czuje? Moje obecne życie miesza się ze wspomnieniami, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze sprawa Zguby Anubisa. Za dużo tego.
- Może źle do tego podchodzisz? Może twoja przeszłość i Henot to całość. Szukasz prawdy, ale nie ma w niej nic dobrego. - Widziałam w jego oczach, że najlepiej by uciekł od tej rozmowy. - Nie, skończymy tę rozmowę. Przyszedłem tutaj w innym celu. Chce ci powiedzieć, jak pozbyć się z tego świata poprzedniej Zguby Anubisa.
- Pozbyć? Ona chce nam pomóc, a ja ma ją odesłać?
- Kiedy była na waszym miejscu zrobiła, to samo co wy. Przywołała swoją poprzedniczkę, czyli pierwszą Zgubę Anubisa, które pomogła jej, ale z fatalnym skutkiem.
- Jakim? - spytałam czując się nieswojo.
- Później się dowiesz. Na razie trzymaj przy sobie busole. Ona wie, że ty ją chronisz, dlatego będzie chciała się ciebie pozbyć.
Schowałam twarz w dłoniach. Byłam wykończona tym wszystkim. Nie miałam na to siły. Poczułam jak jego silna dłoń tarmosi moje włosy. Wiedziałam, że chce mi pomóc, ale nie mógł, a ja nie mogłam polegać na nim. Wierzyłam, że kiedy odebrał mi pamięć działał w dobrych intencjach. Dzięki niemu jestem, kim jestem. Ale kim tak naprawdę jestem? Słyszałam jak drzwi od piwnicy się zamykają. Podniosłam głowę, a mój wzrok przykuło kilka probówek, które leżały na stole przede mną. Były zakurzone, ale i tak można było dostrzec w nich cień osoby, która stała za mną. Twarz ukryta w porcelanowej masce była spuszczona w dół, a dłonie trzymała nie cały centymetr od moich barków. Zerwałam się z krzesła, które upadło na podłogę i wybiegłam z piwnicy omal nie wywalając się na schodach. Wpadłam na drzwi całym ciężarem ciała i mijając zdziwioną Mare na holu wbiegłam na górę do swojego pokoju.
Dopadłam półki między moim, a Joy łóżkiem. Szarpnięciem otworzyłam szufladę na samym dole szukając busole, którą tam rzuciłam. Nie mogąc jej znaleźć zaczęłam wyrzucać rzeczy z szafek. Spanikowana, czując za plecami jej obecność, zwalałam wszystko, co wpadło mi w ręce. Książki latały na drugą stronę pokoju.
- Gdzie to jest!?
Bałam się. Nigdy w życiu się tak nie bałam. Sfrustrowana pociągnęłam do siebie komodę licząc że coś z niej wypadnie, ale zamiast tego runęła na ziemie uderzając w moje ramię. Przyłożyłam rękaw kurtki pod oko nie chcąc czuć na skórze swoich własnych łez. Odgarniając z twarzy włosy, które ciągle przyklejały się do moich mokrych policzków, wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i ścisnęłam z całej siły blat zlewu, jakby miało mi to pomóc odgarnąć coś co teraz mnie dopadło. Nie wiedziałam, co to jest. Może mieszkanka strachu ze złością? ,,Najpierw zabije ciebie, a później Zgubę Anubisa" - szepnęła postać, która na ułamek sekundy pojawiła się w lustrze. Chwile zajęło mi wygrzebanie z kieszeni spodni telefonu, a jeszcze dłużej wyszukanie numeru telefonu do osoby, którą jaką jedyną chciałam teraz widzieć.