wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 42




Kiedy pierwszy raz tu weszłam na tronach zasiadali radni. Leniwie siedzieli na swoich pozłacanych siedziskach i debatowali. Gęsto rosnące drzewa nie pozwalały ponieść ich słów poza wysokie, zasłonięte gałęziami mury. Na najwyższym tronie, wyróżniającym się na tle innych, zasiadał Król. Półbóg, który mógł wszystko i to czego najbardziej pragnął go zabiło. Moja krew, która była jak trucizna dla niego. Słabo pamiętam tamten moment. Wszystko rozegrało się bardzo szybko i gwałtownie. Hiroki zasłonił mnie własnym ciałem, przez co omal nie stracił życia. Ja sama zemdlałam, tracąc za dużo krwi. Palce Henota, które wbił w kierunku mojego serca, uszkodziły żyły. Relacje z tamtego dnia składał mi Sano, kiedy już wybudziłam się po kilku dniach. Hirokiemu zajęło to trochę dłużej, ale był silny. Do teraz jednak wciąż leży w swojej sypialni. Kilka razy próbował wstać, ale kończyło się to zawrotami głowy i upadkiem po kilku krokach, więc Luck i Neith pilnowali go na okrągło. Byli jak rodzina. Troszczyli się o siebie i byli gotowi narażać życie. Chciałam należeć do tej rodziny...
Teraz stałam tu znowu po środku i oddychałam głęboko. Od godziny stałam tu sama i czekałam. Wreszcie poczułam energię, która była jak delikatny wiatr w upalny dzień, doskonale ją znałam, bo była częścią mnie.
- Moja potomkini - odezwał się potężny głos za mną. - Jesteś tu, przetrwałaś.
Odwróciłam się, ale nikt za mną nie stał. Czułam jedynie mrowienie na skórze. Aura, jakby to powiedziała Willow, biła we mnie z ogromną mocą, a moja skóra wchłaniała ją.
- Anubis - powiedziałam tylko. Nie czułam skrępowania obecnością Boga, a raczej uspokajała mnie.
- Cieszy mnie, że moja potomkini, córka, dotarła tak daleko.
- Ale co teraz? - spytałam, przechodząc do sedna tego, co nie dawało mi spokoju od tak dawna.
- Kiedy raz zostawiłem ten świat bez opieki Rada przejęła władzę i zaczęli ingerować w twój świat. To nie może się powtórzyć, więc zniszczę go razem z tym co tu istnieje.
Zmarszczyłam czoło myśląc nad tym, co mi powiedział. Nie był to zły pomysł. Wróciłabym do siebie, do domu, i mogłabym zapomnieć o tym co tu się działo. Ale czy to w ogóle możliwe? Czy chciałam zapomnieć? Wszystko rozwiązałoby się samo.
- A co z ludźmi? - spytałam po chwili.
- Ludźmi? - zdziwił się. - To nie ludzie, są martwi.
Przypomnieli mi się wszyscy, których widziałam na ulicach. Dzieci biegające wokół rodziców, przyjaciele Hirokiego, których poznałam wracając z mojego pierwszego spotkania Rady i ... właśnie Luck, Neith, Keith.
- A co z tymi co żyją w zamku? Oni nie są martwi.
- Patricio, każdy kto tu przebywa jest martwy. W pewnym sensie ty też jesteś martwa. Jako potomkini boga śmierci już od początku byłaś martwa.
- Nie - zaprzeczyłam szybko i stanowczo. Jednak wiedziałam, że coś  w tym było, ale za nic nie przyznałabym się. Nawet jeśli mojej serce biło trochę wolniej, to przecież biło. - Co z nimi będzie?
- Zginą - odpowiedział bez zawahania.
- Nawet Hiroki? Przecież jest zastępcą Henota. Jestem pewna, że dobrze sprawiłby się jako nowy władca...
- Myślisz, że gdybym zostawił mu władzę, to ktoś by go tu słuchał? Rada znowu by wróciła, zasiadła na tych tronach i spiskowała przeciwko mnie i twojemu światu. Poza tym on jest jeszcze za młody, sam nie da rady.
- Nie można inaczej?
- Nie, ten świat zostanie zniszczony. Był pomyłką.
- Musi być jakieś wyjście! Oni nie zginą...
Nie mogłam przetrawić tego, że oni mogli by zginąć. Zawsze szczęśliwi Luck i Neith oraz Keith, zawsze zgrywający twardziela, ale opiekuńczy. Hiroki, który poświęcił wszystko dla tego miejsca i Sano. Przybył za mną, aż tutaj. Chciałam teraz spojrzeć prosto w twarz Anubisowi, ale nie widziałam go. On jednak wydawał się wyczuwać mój gniew.
- Zawsze możesz tu zostać - powiedział cicho. - Nikt nie śmie sprzeciwić się twoim słowom, a ja zawszę będę pilnował twoich pleców. Ale wtedy już nigdy nie wrócisz do swojego świata.
- A co z rodziną? W końcu zaczną się zastanawiać. Rodzice nadal myślą, że jestem w szkole, a dyrektor, że wyjechałam.
- Zapomną o tobie. Jakby cie nigdy nie było.
Zrobiło mi się gorąco. Decydowanie o swoim życiu, a innych było ogromną różnicą. Ja... kochałam tych ludzi. Lucka, Neitha, Hirokiego i nawet zawsze sceptycznego Keitha. I to tutaj czułam się jak w domu.
- Pomogę ci dokonać wyboru - szepnął do mojego ucha. - Zobacz czego pragnie twoje serce.
Moje stopy zaczęły się zapadać w ziemi. Jak bagno, ziemia pochłaniała mnie w całości, aż w końcu pochłonęła mnie całą.

                                    ------------------------------------------------

Nogi ugięły się pode mną i opadłam plecami o drzewo. Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, kiedy zobaczyłam w półmroku dom Anubisa. ,,Darmowy teleport, co Anubis?" - pomyślałam i wyprostowałam się. Oszołomienie szybko minęło i pobiegłam prosto do drzwi. Wpadłam do salonu jak burza, szukając jednej osoby. Nie wiedziałam ile mam czasu.
- Paaaaat! - wrzasnął Alfie widząc mnie w progu. - Myślałem, że już nie wrócisz. Fiona bardzo tęskniła.
- Czemu nie dzwoniłaś? - spytała Joy, wychylając się z kuchni.
- Zaraz do was wrócę, dobrze? - spojrzałam na Fabiana, który siedział na kanapie.
- Jest w pokoju - powiedział nie czekając na pytanie. - Pogadaj z nim w końcu.
Kiwnęłam głową i od razu skierowałam się do drzwi. Nie chciałam się zastanawiać, czy czekać, aż dopadną mnie wątpliwości. Bez pukania weszłam do pokoju. Eddie stał do mnie tyłem, chowając podręcznik od chemii do szafki. Zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam nie wiedząc co powiedzieć.
- Pukania nie nauczono, czy jak - warknął zamykając szafkę.
Odwrócił się w moją stronę i patrzył na mnie przez dłuższą chwilę zdezorientowany. Nie obchodziło mnie, co powie po prostu podeszłam do niego i objęłam kładąc głowę na jego piersi. Przez chwile ani drgnął, ale w końcu objął mnie i przycisnął do siebie. Tak naprawdę, to bardzo się bałam, że mnie odepchnie. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Chłopak uśmiechnął się. Było w tym coś dziwnego, jakby wcale nie zdziwił go mój powrót.
 - Wróciłaś jak obiecałaś - powiedział ze spokojem, jakby nigdy nie wątpił, że nie przyjdę. I nagle przypomniałam sobie coś, co powiedziałam podczas wielu z naszych kłótni. Głównym jej powodem, jak i innych późniejszych kłótni, była Anna.
,,- Jeżeli kiedykolwiek z nią będziesz, to wrócę do ciebie tylko po to żeby cie ukatrupić. 
- Zgoda, ale najpierw mnie pocałujesz. 
- Zabije!
- Dobrze, ale najpierw pocałujesz."
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. On nadal pamiętał. Nie mogąc się już powstrzymać wpiłam się w jego usta.
- Teraz możesz mnie zabić - mruknął między pocałunkami.
- Wole cie całować.
Zatopiłam się w tej chwili, zapominając o wszystkim. Za bardzo tęskniłam za dotykiem jego ust, aby teraz się odsunąć. Moja historia miała zakończyć się szczęśliwie. To było egoistyczne, ale wybrałam. Moje serce tłumiło nawet ciche, znajome szepty w mojej głowie.
- Zostawi nas...
- Nie, Keith! Nie zostawi nas... ona nas kocha... nie odejdzie.
- Luck, pogódź się z tym. To jest jej świat.
- Wróci do nas... Prawda, Neith?
- Chce żeby wróciła... musi wrócić. Dla Hirokiego, Sano... dla nas wszystkich. 
- Zostawi nas.
- Wiem Luck, wiem...

Znowu poczułam to uczucie. Takie samo jak wtedy, gdy Henot kazał mi wybierać między tym światem, a światem błąkających się. Jakby sznurek w moim sercu znowu pękał. Podświadomie wiedziałam, że kiedy zerwie się, to tamten świat przestanie istnieć... razem z tymi ludźmi... razem z nimi. 
- Nie! - wyrwałam się z objęć Eddiego i opadłam na kolana. 
Szepty, które tłumiło moje serce teraz były słyszalne. Jakby stali nad moim ciałem w tamtym świecie i mówili. Wtedy Hiroki uratował mnie od wyboru, ale teraz musiałam go dokonać. Byłam rozdarta. Kochałam ich wszystkich. Wiem, że to była moja wina. Byłam na tyle nie ostrożna, żeby przywiązać się do tych ludzi, żeby ich pokochać, chcieć spełnić z nimi ich marzenia. 
- Gaduło? 
Eddie ukucnął obok mnie i chwycił za ramiona, które nie przestawały się trząść. Spojrzałam w jego oczy, ale nie zobaczyłam w nich paniki, tylko zrozumienie i ciche pozwolenie. 
- Wiem - powiedział tylko i wymusił lekki uśmiech. - Twój strażnik mi wszystko powiedział. 
- Jak to? 
- Przepraszam, że nie widziałem tego co się dzieje. Przepraszam, że nie umiałem i nadal nie wiem jak ci pomóc. Przepraszam, że zostawiłem cie samą i... - urwał i zamknął oczy. Czułam na swojej skórze jak jego ręce drżą. 
- Idioto, nie przepraszaj mnie - powiedziałam cicho, próbując wymusić uśmiech. Czułam jak łza spływa powoli po policzku. - To nie twoja wina, kretynie. 
- W takim momencie ty mnie jeszcze wyzywasz, Gaduło? - spytał drżącym głosem. 
- Wiesz, że nie umiem być romantyczna, kretynie - odpowiedziałam i tym razem uśmiech przyszedł naturalnie. 
- Nie będę umiał żyć bez ciebie, jędzo - wyznał i oparł swoje czoło o moje. - Proszę, daj mi zapomnieć o nas, abym mógł żyć. 
- Żebyś mógł bez poczucia winy zdradzać mnie ze ścianą? - spytałam, a  po chwili dodałam poważniej - Nie  chce cie zostawiać, Eddie. 
- Myślisz, że ja tego chce? Ale jestem jedyną rzeczą, która cie tu trzyma. Nie chce żebyś kiedyś tego żałowała, żebyś poczuwała się do obowiązku bycia ze mną. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale daj mi zapomnieć. Inaczej nie będę w stanie żyć. 
- Eddie... - czułam jakbym miała wybuchnąć płaczem, ale nie było już łez. Zresztą, czy one by cokolwiek zmieniły? - Przepraszam za ciągłe kłótnie i nazywaniem cie kretynem, idioto. 
- Nie żegnaj się kochanie - powiedział i uśmiechnął się. A ,,kochanie" odbijało się echem w mojej głowie i wiedziałam, że zostanie na zawsze. - Sto lat to bardzo mało jak na wieczność. Kiedy umrę, proszę, czekaj na mnie. 
- Ale nie będziesz mnie pamiętał - wyszeptałam. 
- Zawsze będziesz w moim sercu i kiedy cię zobaczę na pewno cie rozpoznam. 
- Kocham cię - szepnęłam, wtulając się w niego jak najmocniej. 
- Też cie kocham, Gaduło - opowiedział obejmując mnie. - Proszę, nie traktuj tego jako pożegnania, bo obiecuję ci, że znowu się spotkamy i wtedy ponowie powiem ci jak bardzo cie kocham. 

Tak bardzo chciałam wierzyć w jego słowa, że znowu się spotkamy. Jednak sto lat to bardzo dużo jeżeli czeka się na kogoś. Teraz jednak moje serce uspokoiło się. Już nie byłam rozdarta. Czułam, jak ogromny kamień spada mi z serca. Czy Anubis widział, że tak się stanie, kiedy mnie tu wyśle? Zresztą to nie miało znaczenia. Bałam się przyszłości, ale miałam na co czekać.
- Lavrei - odezwałam się przerywając ciszę. Wiedziałam, że stał tam od początku, zawsze czułam jego obecność. Odsunęłam się powoli od Eddiego, który nic nie mówiąc wpatrywał się we mnie. - Zrobisz to?
- Jak sobie życzysz.
Po chwili wzrok chłopaka przeniósł się na coś za mną, a jego powieki powoli się zamykały. Wstałam z podłogi i spojrzałam na Lavreia stojącego przy oknie ze smutnym uśmiechem.
- Dziękuje, że mu powiedziałeś. Myślę, że dokonałbym tego samego wyboru, ale teraz jest o wiele łatwiej.
- To mój obowiązek mała.
- Anubisie, zabierz mnie z tond. Dokonałam wyboru - rzuciłam słowa w powietrze i zamknęłam oczy, czując jak znowu pochłania mnie ziemia.


                ------------------------------------------------------------------------
Leżałam na trawie w miejscu spotkań Rady. Słyszałam szloch, który zapewne należał do Lucka i czułam jak czyjaś dłoń szarpie moje ramię.
- Paaat! Obudź się! Nie zostawiaj nas. Przecież jesteśmy rodziną - powtarzał Neith.
- Dajcie spokój - przerwał Hiroki. - Myślicie, że zostawi dla nas swojego chłopaka?
- Och zamknij się już Hiroki - burknął Keith. - Wszyscy wiemy, że ci również na niej zależy nawet jeśli nie chcesz tego pokazać.
- Hiroki, miałeś nie wychodzić z łóżka - odezwałam się otwierając oczy i podnosząc do pozycji siedzącej. - W ogóle jak możesz sądzić, że bym was zostawiła?
Chłopak nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko.
- Wiedziałem, że nas nie zostawisz! - krzyknął Luck z szerokim uśmiechem. - W końcu jesteśmy rodziną. Możemy teraz zrobić imprezę!
Mój wzrok spoczął na czarnowłosym chłopaku, który siedział na trawie, oparty o siedzisko. Jego mina była zmęczona, a na twarzy malowały się troski ostatnich tygodni. Na jego ustach zagościł uśmiech, który bardziej przypominał grymas.
- Idźcie już do zamku. Dogonię was - powiedziałam i poczekałam, aż wszyscy znikną mi z oczu. Podeszłam do chłopaka i usiadłam obok niego podkurczając nogi.
- Nawet nie wiesz jak się bałem, że nie wrócisz - wyznał cicho. - Tego strachu nie da się opisać słowami.
- Ale wróciłam, Sano. Już w porządku.
- Boję się. Jutra. Kolejnego tygodnia. Miesiąca.
- Nie musisz się bać. Zawsze będę przy tobie Sano. Nie zostawię cię, nawet jeżeli ciebie nie będzie przy mnie.
- Dlaczego to brzmi jak pożegnanie? - spytał i spojrzał na mnie ze strachem.

,,- Dziękuje, że mu powiedziałeś. Myślę, że dokonałbym tego samego wyboru, ale teraz jest o wiele łatwiej. 
- To mój obowiązek mała. Ale chce czegoś w zamian. 
- Czego? - spytałam ciekawa. 
- Pozwól na to samo temu chłopakowi, który też pełni moją rolę Strażnika Zguby Anubisa. 
- Chcesz żeby zapomniał o mnie i wrócił do tego świata - dokończyłam z uśmiechem i pokiwałam głową. - Myślę, że tak będzie najlepiej dla niego. Choć przyznam, że myśl o straceniu go jest dla mnie bolesna. Ale przecież nie mogę być aż tak egoistyczna. Zabierz go Lavrei, ale postaraj się, żeby miał szczęśliwe życie. 
- Dobrze, obiecuję, że dopilnuję tego"

- To dla twojego dobra, Sano - powiedziałam. - Dziękuje ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Nachyliłam się do niego i delikatnie złączyłam nasze usta. Nie był to namiętny pocałunek o ile w ogóle można to nazwać pocałunkiem. Po prostu chciałam poczuć jego bliskość, nie żałować niczego, bo myślę, że w pewnym momencie go również pokochałam. Po chwili chłopak rozpłynął się w powietrzu, a ostatnie, co widziałam to ciemne oczy, które nagle zaszły się mgłą.
 - Dziękuje - odezwał się Lavrei siadając na miejscu Sano. Trudno było mi się przyzwyczaić, że teraz jest równie materialny jak ja. - Nie chciałem, żeby skończył tak jak ja. Błąkając się bez celu.
- Przecież masz cel. Miałeś dopilnować, żeby ten świat przetrwał i ocalić moje życie. Udało ci się. Nawet jeżeli nie wyszło to z moją poprzedniczką, to już nie ma znaczenia.
- Uważasz, że udało mi się cię ocalić? Jesteś w tym świecie i wiele wycierpiałaś. Nigdy nie będziesz całkowicie szczęśliwa, bo jakaś twoja część zawsze będzie należeć do tamtego świata.
- Udało się ocalić oba światy bez cierpienia innych ludzi. To zwycięstwo.
- A co z twoim cierpieniem? - spytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Jestem szczęśliwa mogąc czuwać nad ludźmi, których kocham.
- Luuuudzie - jęknął Lavrei i wstał. - Ta gada o poświęceniu i miłości do innych jest oklepana nie sądzisz? Trochę za bardzo wydoroślałaś. Wolę tę wersję ciebie gadającą z drzewami.
- Spokojnie, spędzę trochę czasu z Luckiem i Neithem i znowu wrócę do dawnej siebie - zaśmiałam się. -Przy tej dwójce naprawdę trudno być poważnym.
- Obejmiesz teraz władzę w tym świcie? - spytał poważnie.
- Nie ma mowy - zaprzeczyłam szybko i również wstałam. - Hiroki nadaje się idealnie do tej roli. Ja stanę gdzieś z boku i będę pilnować jego pleców.
- W takim razie myślę, że uda wam się stworzyć tutaj raj - uśmiechnął się i potarmosił moje włosy. - Żegnaj mała.
- Nie! - Złapałam go z całej siły za rękę. - Setki lat błądziłeś bez celu, ale teraz go masz. Ten zamek jest twoim domem Lavrei i możesz tu zostać. Już nie musisz pokutować za śmierć mojej poprzedniczki...
- Maleńka - przerwał mi i pogłaskał po policzku. - Wieczność jest bardzo długa. Pozwól mi odejść do kobiety, którą kocham. Ona tam na mnie czeka.
- A ja? - spytałam i zabrzmiało to bardzo żałośnie.
- Kocham cię jak własną córkę. Kiedyś i ty zrozumiesz, że wieczność trwa zbyt długo. Ale nie martw się, bo zawszę będę przy tobie. W twoich snach, myślach i sercu. Zawsze będziesz mogła ze mną porozmawiać, choć możesz nie usłyszeć jak odpowiadam.
Mężczyzna odwrócił się i odszedł w las. Cienie drzew od razu go pochłonęły. Łzy leciały ciurkiem, ale nie próbowałam ich zatrzymać. Już nie musiałam być silna. Wiedziałam, że powinnam być szczęśliwa w końcu może odejść w spokoju, ale przyzwyczaiłam się do jego obecności, która dawała mi bezpieczeństwo. Ktoś objął mnie od tyłu i zamknął w swoich ramionach.
- W porządku, Patricio - szepnął Hiroki. - To dla jego dobra.
- Wiem - powiedziałam tylko. Nie chciałam być teraz sama. Nawet jeżeli ktoś widziało jak płaczę, to nie przeszkadzało mi to. Chciałam poczuć czyjeś ciepło, czyjś dotyk. Odwróciłam się do Hirokiego i wtuliłam się w jego tors. Zdałam sobie sprawę, że był jedną z tych rzeczy, których nie mogłam opuścić w tym świecie. Gdzieś po drodze przywiązałam się nawet do niego.
- Zostaniesz ze mną, prawda? - spytałam cicho.
- Oczywiście, na zawsze.
Długo tak jeszcze staliśmy. W jego objęciach czułam się bezpieczna i odgrodzona od wszystkich światów. Kiedy pocałował mnie w czoło czułam przyjemne mrowienie. Obije byliśmy sami i może dlatego tak bardzo potrzebowaliśmy się wzajemnie. Rozumieliśmy ten rodzaj smutku, który kryje się za uśmiechem.

Nie widziałam go. Mojego szczęśliwego zakończenia. Może dlatego, że to nie był koniec? Tak wiele mnie jeszcze czekało. Wieczność jest bardzo długa i jeszcze wiele może się wydarzyć.
Będę czekać. Na niego. Na to co się stanie i gdzie zaprowadzi mnie wybrana droga.


                                             ----------------------------------------------


Niezły melodramat wyszedł xp
Naprawdę nie lubię zakończeń, czegokolwiek. Może dlatego tak ciężko było mi dodać ostatnią część tego opowiadania i zakończyć to wszystko. Jak widać po zakończeniu można by tu było zrobić jeszcze kolejne części, ale uznałam, że lepiej nie niszczyć tego co już jest. Możecie sobie sami dopisać zakończenie, czy nasza główna para bohaterów jeszcze się spotkała.
To mój pierwszy blog i cieszę się, że mogę mieć miłe wspomnienia z pisania tutaj.
Blog nadal będzie istniał i będę tu zaglądać, więc śmiało możecie tutaj pisać do mnie.
Wasze blogi oczywiście też będę odwiedzać jak to było dotychczas, choć ostatnio nie komentuje, to prawie zawsze jestem na bieżąco (min. chochliczka - ja nadal czekam na rozdział ;p).
Dziękuje wszystkim za czytanie, komentowanie i być może do zobaczenia w przyszłości na innym moim blogu :)
               Nooo nieee to brzmi jak pożegnanie, a chciałem tego uniknąć -.-