Drobne płatki białego śniegu osadzały się na kasztanowych, długich do pasa włosach, którymi wiatr doskonale się bawił. Długi, czarny płaszcz okalające dokładnie ciało małej dziewczynki był już mokry. Dłonie, opatulone w grube, czerwone rękawiczki, trzęsły się z zimna i strachu. Do małych kropel deszczu dołączyły łzy, spływające po zaczerwienionych policzkach. Ciemne, pochmurne i zimowe niebo, ciążyło nad polaną, otoczoną łysymi drzewami. Na środku niej, w grubej warstwie śniegu leżał człowiek. Ten sam, co widniał na fotografii znalezionej w drzewie. Dziadek małej dziewczynki patrzył na nią swoimi brązowymi oczami. Próbował się uśmiechnąć, ale wychodził mu tylko niezrozumiały grymas. Jego krew, wsiąkła w zimny śnieg, tworząc wokół niego coś na kształt kałuży. Postać stojąca nad nim również zerkała na dziecko. Jedyne, co było widać, to sylwetka dobrze zbudowanego mężczyzny, który jakby palił się czarnymi płomieniami. Mała Williamson starała się nie spoglądać na tą postać, choć fascynowała ją w pewnym stopniu. Jej ciemne tęczówki był skupione na człowieku leżącym na śniegu. I choć starsza Williamson, przyglądająca się temu z boku dzięki wizji, nie pamiętając go, to czuła do niego miłość. Dziadek wyciągnął w kierunku małej swoją dłoń, a w niej zaciśniętą z całej siły pozłacaną busolę. I choć Williamson chciała podejść, to jej drobne nóżki nie pozwalały ruszyć się z miejsca. Postać otoczona płomieniami zabrała przedmiot i powolnym krokiem podeszła do dziecka, nie zostawiając za sobą ani jednego śladu kroków. Kucnęła przed przestraszoną twarzyczką i wcisnęła w drobne dłonie, osłonięte rękawiczką, busole. W tym momencie na przodzie skarbu wyrył się mały ptak, który uniósł swoje czarne skrzydła, zatrzepotał nimi klika razy i zniknął w środku. Starsza dziewczyna, przyglądająca się z boku od razu rozpoznała ptaka, który towarzyszył jej, kiedy zgubiła się w lesie. Ciemna postać, wróciła do mężczyzny w śniegu i przyłożyła dłoń do serce. Nawet z tej odległości dziewczynka, mogła zobaczyć ostatni oddech swojego dziadka.
Wszystko się ucięło i zamiast polany, okrytej białym śniegiem, znalazła się w grobowcu Frobishera, ale tą część już znała. Przyśniła jej się pierwszej nocy, kiedy to wszystko się zaczęło. Oglądała z boku swoją podróż, spotkanie Lavreia i dojście do Anubisa, gdzie przywitał ją Victor. Człowiek, którego doskonale znała i człowiek, z którym przyjaźnił się jej dziadek. Mężczyzna przygarnął ją i otulił ciepłym kocem. Wiedział, co się stało, nawet nie pytając.
- Poradzimy coś na to - szepnął do dziewczynki, która od kilku minut już płakała w jego płaszcz.
Potem były tylko urywki. Jak budzi się co noc z krzykiem i płacze. Victor, który za każdym razem przybiega z kubkiem gorącej herbaty, a czasem i książką do poczytania. Kolejna wizja zatrzymała się, kiedy to siedziała z przyszłym dozorcą w gabinecie. Był środek nocy, a jednym źródłem światła były świeczki rozstawione w kółko na środku biurka. Corbier spoglądał na to wszystko swoimi martwymi, czarnymi ślepiami ze swojego miejsca, na brzegu. Starszy mężczyzna mówił coś pod nosem, zerkając, co jakiś czas na księgę leżąco mu na kolanach. Kiedy przyszła odpowiednia pora, mała Williamson wypowiedziała tylko jedno słowo, które miała powiedzieć.
- To teraz? - spytała towarzysza, nastoletnia Patricia, która przyglądała się swojej młodszej wersji ze smutkiem.
- Tak. W tym momencie straciłaś pamięć i przytomność. Na drugi dzień Victor, odwiózł się do domu. Korzystając z tej samej sztuczki, podrobił wspomnienia twoich najbliższych - wytłumaczył Lavrei, przyglądając się jak dziecko osuwa się na ziemie. - Twój dziadek zabrał cie na wakacje tutaj na jakieś trzy miesiące. Zginął już w pierwszym tygodniu, więc resztę czasu spędziłaś w Anubisie, który przechodził mały remont. Wtedy jeszcze nie funkcjonował jako dom dla uczniów. Victor bardzo się z tobą zżył. Był zawsze sam, a nagle pojawiłaś się ty i zaczęłaś plątać pod nogami. Wiele cie nauczył i pokazał, choć ty tego nie pamiętasz. Nie chciał usuwać ci pamięci, ale bardzo cierpiałaś. Gdyby tego nie zrobił, to kto wie na kogo byś wyrosła. Ale od tego czasu byłaś u niego jeszcze kilka razy, ale to też wyciął. Również, to że przyjechałaś do tej szkoły rok wcześniej od reszty. - Tłumaczył cierpliwie. - Zabrał ci wspomnienia, ale tylko do swojej śmierci. Jeżeli zginie one wrócą. Miało mu, to zapewnić bezpieczeństwo. Osoba chcąca go zabić i zarówno bająca się, żeby nie wróciły twoje wspomnienia musiała odpuścić. Przegrała, ale się nie poddała.
- Więc, to wszystko, co się dzieje jest tylko dlatego, że on jest chory? - upewniała się.
- Im on jest słabszy, tym więcej wspomnień wraca. Jednak tylko, kiedy umrze, wrócą wszystkie.
- Nie chce, żeby umierał.
- Myślę, że teraz zdajesz sobie sprawę, dlaczego ta busol miała być w twoim posiadaniu. Ona należy do ciebie. Victor ją zabrał, bo obawiał się, że w twoich rękach jest w niebezpieczeństwie. Tamta postać zabrała twojego dziadka ze sobą dopiero, kiedy własnowolnie oddał busole tobie i utracił ochronę przed tymi istotami.
- Skoro nie mógł mu zrobić fizycznie krzywdy, to dlaczego krwawił?
- Nie zrobił mu krzywdy fizycznie, ale psychicznie. Sam doprowadził się do takiego stanu. Pewnie wcześniej, czy później popełniłby samobójstwo, dlatego chciał ostatni chwile spędzić z tobą... Żałuj, że go nie pamiętasz. Był to wspaniały człowiek. Ale, to samo dzieje się z tobą. Jestem tu, żeby tego uniknąć, ale chyba nie najlepiej mi idzie - Lavrei zaśmiał się gorzko, pokazując rząd białych zębów. - Pokazałem ci, to co mogłem. Teraz już wracajmy...
Spokój, czyli to, co było mi teraz najbardziej potrzebne. Nawet jeżeli siedzie teraz sama na kanapie w sali teatralnej, zamiast na lekcji matematyki i wsłuchuje się w spokój i własne myśli. Cóż, skończyłam tak nie odrabiając znowu pracy domowej i nie mając ochoty na słuchanie kazań nauczyciela. Po prostu miałam lepsze rzeczy do robienia niż pisanie wypracowania. Przymknęłam na chwile oczy. Znowu przerabiałam w myślach tamtą wizję, którą pokazał mi Lavrei. Mimo, że była bolesna, to miło było ją mieć. Na pewno wszystko nabrało teraz większego sensu. Tylko ciekawi mnie skąd Lavrei wiedział jaki był mój dziadek. Przecież mówił mi, że jestem jedyną osobą. w której życie ingeruje. No i Victor... Chce wierzyć, że zrobił, to dlatego, żebym wyrosła na pewno siebie dziewczynę, a nie płaczliwą dziewuchę. Nie uważam, żeby zrobił słusznie, ale rozumiem jego intencje. Teraz jednak chciałam odzyskać busole. Za wszelka cenę. Ciepłe słońce ogrzewało moją skórę i oślepiało żółtawym światłem. Tak było idealnie. Cisza i spokój. Tak bardzo mi tego brakowało ostatnio. Cztery dni szkoły minęły mi w mgnieniu oka, a od weekendu i wolnego od szkoły, dzieliły mnie tylko dwie godziny. Lavrei gdzieś przepadł. Pewnie siedział i łowił ryby. Ważne, że jest w tym świeci i mogę być spokojna. Od czasu do czasu się pojawiał, żeby ze mną pogadać. A co do Eddiego, to nasze rozmowy polegały tylko na docinkach. Każdy z nas unika poważnej rozmowy, bojąc się do czego może ona doprowadzić. Z tego co dowiedziałam się od Jeroma, Fabian już zaczął misje szukania dla niego dziewczyny. Pewnie robi to w bibliotece. Westchnęłam z niesmakiem, kiedy ktoś brutalnie odebrał mi moje słońce. Otworzyłam oczy z chęcią mordu stojącej naprzeciwko mnie osoby. Chłopak przyglądał się mi swoimi ciemnymi, prawie czarnymi oczami z powątpiewaniem. Na ramieniu miał zarzuconą sportową torbę, a jego czarne włosy opadały z tyłu na kark.
- Wiesz, może gdzie jest gabinet dyrektora? - spytał. W jego głosie można było usłyszeć spięcie, ale pomimo tego miał on bardzo przyjemną nutę.
- Nowy? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Tak.
- I rozmowny - dodałam, uśmiechając się mimo woli. Koleś mnie rozbrajał. - Jesteś spięty, jakbyś szedł na szubienice. Uspokój się - poradziłam mu, na co on tylko kiwnął głową. - Dobra, skręcasz tutaj na prawo i idziesz prosto. Filozofii nie ma.
Chłopak chciał coś powiedzieć, ale dzwonek kompletnie go zagłuszył. Ludzie wypadli z klas i zapełnili korytarze, robiąc przy tym nie mało hałasu. Szatyn spoglądał na to wszytko ze zmieszaniem. Postanowiłam się nad nim zlitować. Wstałam z wygodnej kanapy i pociągnęłam go za sobą za rękę. Przechodząc pomiędzy ludźmi minął mnie Alfie z dywanem na plecach i wrzaskami. Tratował przy tym innych, a Willow biegła za nim z miską wody dla psa. Po chwili zza zakrętu wyskoczył dyrektor i przepychając się przez uczniów, biegł za Lewisem ze smyczą.
- Panie Sweet! Nowy uczeń - zaczepiłam go, kiedy przebiegał obok nas.
- Tak, tak. Jest przydzielony do domu Izydy! - wrzasnął i pobiegł dalej, wrzeszcząc coś o oddaniu psa do schroniska.
Chłopak spojrzał pytająco na mnie. Nagle naszła mnie myśl, że wygląda jak zagubiony szczeniak. Było w nim coś sprzecznego. Nie szukał pomocy, ale mimo, to człowiek sam chciał mu pomóc. Zapytałam go o numer szafki i zaprowadziłam tłumacząc, że nie codziennie po szkole biega chłopak z dywanem i dyrektor każący zaprowadzić go do schroniska. Czekając, aż schowa jakiś worek do szafki spostrzegłam Eddiego po drugiej stronie. Znowu stał z Anną i rozmawiał. Dziewczyna co jakiś czas przeczesywała czarne jak smoła włosy, sięgające do łopatki. Wycieniowana grzywka zasłaniała czoło, a pojedyncze kosmyki opadały na okulary z czarnymi oprawkami. Pod nimi iskrzyły zielone oczy, które mimo, że wesołe, zawsze były poważne. Szkolny mundurek okalał jej drobne ciało. Jakaś część mnie chciała jej nienawidzić, ale niestety dane mi było ją poznać. Robiłam z nią kiedyś projekt naukowy i musiałam przyznać, że dziewczyna jest miła i sympatyczna. Uczyła się dobrze i umiała genialnie malować. Jeżeli już Eddie miał z kimś być, to wolałam, żeby nie była to pierwsza lepsza lafirynda. A wygląda na to, że wszytko między nimi idzie w dobrym kierunku. Anna przebywa już w naszym domu codziennie. Często też gdzieś razem wychodzą. Ze mną nie wychodził...
- Zazdrosna? - głos czarnowłosego wyrwał mnie z zamyślenia.
- Nie! - zaprzeczyłam szybko, czując się trochę skrępowana.
- Widać, że jesteś - nie dawał za wygraną.
- Zamkniesz się w końcu, kretynie?
- Znasz mnie kilka minut i już wyzywasz?
- Znasz mnie kilka minut i już wkurzasz?
- Podejdź do niego - kontynuował.
- Koleś, ja sama pozwoliłam mu szukać dziewczyny i jestem szczęśliwa, że jakąś znalazł.
- Tak, tak tłumacz się.
- Ludzie, jak ty mnie wkurzasz.
- Ale i tak mnie odprowadzisz do domu Izydy? - Uśmiechnął się prosząco. Westchnęłam i pokiwałam głową z politowaniem.
- To idziemy - zarządziłam i ruszyłam do drzwi, ciągnąc za sobą chłopaka.
- A lekcje?
- Jebać lekcje!
Zadzwonił dzwonek. Uczniowie ustawili się pod klasą lub już do niej wchodzili. Na korytarzy zrobiło się luźno, więc puściłam rękaw bluzy chłopaka. Tak w ogóle nawet nie wiedziałam jak ma na imię, a robię za przewodniczkę. Na dobrą samarytankę mi się zebrało. Czarnowłosy przepuścił mnie w drzwiach. Dżentelmen od siedmiu boleści. Ledwo wyszliśmy ze szkoły, a napadł nas jakiś koleś z miodową czupryną. Zaczął skakać przed nami podekscytowany i wrzeszczeć.
- Stary, byłem w tym domu i nie uwierzysz! Mają tam krokodyla! Chciałem go wziąć na spacer, a wtedy jakiś stary dziad wyskoczył na mnie ze zmiotką i zaczął czesać po głowie. Muszę przyznać, że moje włosy wyglądają lepiej, ale mam sińca na czole... - chłopak przerwał i zmierzył mnie wzrokiem. - Jak, to jest, że ty idziesz szukać dyrektora i wracasz z laską, a mnie jakiś stary dziad odgania od krokodylka?
- Z laski będziesz musiał korzystać jak złamię ci kręgosłup - warknęłam.
- A ze złamanym kręgosłupem będę mógł zabrać krokodylka na spacer? - spytał z wielką nadzieją w głosie. W sumie wyglądali oni dojść podobnie...
- Jesteście braćmi? - spytałam, zerkając na chłopaka stojącego obok mnie z grobową miną.
- Niestety - odburknął pod nosem.
- Słyszałem to! Jestem Nakatsu - zwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem i podał dłoń. Ścisnęłam ją i spojrzałam pytająco na brata, stojącego po mojej prawej. Nadal mi się nie przedstawił.
- Sano - wydukał.
Postanowiłam go dłużej nie męczyć i odprowadzić do domu Izydy. Nakatsu wybrał się z nami, a potem obiecał wrócić ze mną. Myślę, że od razu znajdą wspólny język z Alfiem. Cóż, lepszy taki idiota niż jakiś ponurak z wielkim ego. Po drodze dowiedziałam się od bardziej rozmownego brata, że urodzili się w Japonii, ale później przyjechali do Niemiec, aż w końcu wylądowali w szkole z internatem. Jak jakiegoś obleje, to nie będę mogła zwalić na amerykańskie pochodzenie. Trudno, wymyśli się, co innego. Odprowadziliśmy Sano, który całą drogę milczał i oddaliśmy pod opiekę tamtejszego opiekuna. Chłopak podziękował i zniknął za drzwiami, a jego brat dalej nawijał i skakał. W połowie drogi zaczął śpiewać jakąś wojskową piosenkę i maszerować, wysoko unosząc nogi. Po chwili nakłaniania dołączyłam się do zabawy i w tak pięknym stylu dotarliśmy do Anubisa. Tam już pod swoje skrzydła wzięła go Trudy, która od razu wytarmosiła mu włosy. Dowiedziałam się także, że powstał nowy pokój na strychu na dwie osoby. Zmyłam się z holu chcąc uniknąć pytać gospodyni, co ja robię o tej porze w domu. Schowałam się w swoim pokoju. Nie było mi jednak dane długo siedzieć samą, bo zaraz do środka wpadł Nakatsu z dwoma talerzami frytek, jakąś grą i szerokim uśmiechem. Spojrzałam na chłopaka z politowaniem, ale w końcu udało mu się mnie przekupić ładnie pachnącym jedzeniem.
Moje poszukiwania Alfiego, zaprowadziły mnie do jego pokoju. Nie uszło moje uwadze wczorajsze zniknięcie członków Sibuny po kolacji. Lewis był moim łącznikiem między klubem. Wystarczyło, że się go zapytałam, a on wszystko mi mówił. Nie koniecznie miałam wyrzuty, że go wykorzystuje do swoich celów. Zapukałam do drzwi i nie czekając na odpowiedź weszłam do środka. Łóżku chłopaka było puste za to Jerome wylegiwał się na swoim z książką w ręku. Oderwał od niej wzrok i spojrzał pytająco na mnie.
- Nie udawaj, że umiesz czytać - powiedziałam, próbując dostrzec tytuł, ale z marnym skutkiem. - Wiesz gdzie jest Alfie?
- Nie, a sprawdzałaś w zamrażarce?
- Tak.
- A lodówce?
- Też.
- Hmm a pod dywanem?
- Patrzyłam nawet w muszli klozetowej.
- To może śmietnik? - podsunął pomysł.
- Tam jeszcze nie sprawdzałam - przyznałam i uśmiechnęłam się do Clarka. - A co tam u ciebie, Jerome?
- Odwracasz się, otwierasz drzwi, wychodzisz i zamykasz za sobą drzwi - powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- I znowu jestem dla mnie wredny! Co ja ci człowieku zrobiłam!? - darłam się na niego, choć nie na poważnie. Lubiłam się z nim przekomarzać. To tak jak z Eddiem... Cholera!
- Ja wredny dla Trixie? Nie ma takiej opcji. A tak w ogóle gdzieś ty znalazła naszego nowego domownika? - spytał ze śmiechem. Nakatsu dał się poznać przy obiedzie z dobrej strony. Zabrali z Alfiem swoje talerze i poszli jeść pod stół z dywanem. Po chwili Fabian poszedł w ich ślady i przytargał pod stół drzwi.
- Od biedy może być - stwierdziłam, choć tak naprawdę bardzo go polubiłam. Był wesoły i zwariowany jak Alfie. Nie dało się nudzić w jego towarzystwie.
- Nie chce cie wypraszać, ale ja się tu edukuje, czytając inteligentne książki.
- Pornosy?
- Nie! O sposobach czesania włosów - powiedział dumnie, pokazując mi okładkę książki. Jakiś koleś stał w ogrodzie i czesał włosy grabiami.
Postanowiłam nie przeszkadzać mu w dalszej edukacji i wyszłam z pokoju. Zrobiłam kilka kroków i znalazłam się w kuchni. W sumie, to nie sprawiedliwe, że oni mają tak blisko. Weszłam do środka i otworzyłam szafkę ze śmietnikiem w środku. Nie było tam jednak ani śladu chłopaka. Chciałam już udać się do pralni zobaczyć, czy aby nie siedzi w pralce, ale z piekarnika dobył się jakiś jęk. Drgnęłam nerwowo i spojrzałam na nią nie pewnie. Wyjęłam tasak z szuflady obok i podeszłam powoli do drzwiczek. Uchyliłam je, a moim oczom ukazał się zwinięty Alfie. Z cichym westchnieniem opuściłam broń.
- Co ty wyprawiasz?
- No, a co można robić w piekarniku?! - spytał i spojrzał na mnie jak na największego idiotę. - Marynuję się w przyprawach.
- Co? - Przyznam, że się trochę zdziwiłam, ale przecież nie codziennie spotyka się chłopaka w piekarniku leżącego w przyprawach.
- Willow, powiedziała, że czuję się zniesmaczona moim towarzystwem, więc pomyślałem, że jak polerze w przyprawach, to się zesmacze.
- Jej chyba nie o to chodziło.
- Jak to, nie! Polałem się nawet olejem pełnoziarnistym!
Do kuchnio wszedł Eddie ze słuchawkami na uszach. Sięgnął do lodówki i wyjął mleko. Kiedy w końcu nas zauważył, stał przez chwile zerkając, to na mnie, to na Alfiego. Powoli wyjął słuchawki.
- A ty uważasz, że to ja jestem głupi - skomentował blondyn.
- Bo jesteś. Alfie, przynajmniej polał się olejem pełnoziarnistym. Ty byś pewnie użył tego zwykłego.
- Zacznijmy od tego, że ja bym w ogóle nie wlazł do piekarnika.
- Uwierz mi, że gdybym goniła cie z nożem po kuchni, to nie pogardziłbyś nawet taką kryjówką.
- Czyżbyś miała, to w planach? - spytał, zerkając na tasak w mojej dłoni.
- Cóż, nie można odrzucić takiej możliwości.
- Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym spalił się w piekarniku, prawda?
- No coś ty! Dodałabym jeszcze rozmarynu, żeby nie śmierdziało spalenizną w kuchni.
- Czuję się zapomniany... - wtrącił cichy głos, Alfiego.
- Ty siedź cicho i się piecz - zwróciłam się do niego.
Przeniosłam wzrok z powrotem na Eddiego, których korzystając z mojej nie uwagi, przysnął się do mnie. Stał na przeciwko i próbował zabrać tasak. Chwyciłam go mocniej i schowałam za plecy. Chłopak objął mnie w pasie, próbując dosięgnąć moją zabawkę. Cwaniak, chciał mnie zdezorientować buziakiem w czoło, ale nie dałam się. Położyłam jedną rękę na jego torsie i próbowałam odepchnąć. Droczyliśmy się tak ze sobą kilka dobrych minut. Naszą zabawę przerwał nam dopiero Victor, który zapewne przyszedł nas ochrzanić za głośne zachowanie. Stanął w progu zmieszany i zdziwiony. Spojrzał na Alfiego, później na mnie, aż w końcu zatrzymał wzrok na tasaku który ciągle trzymałam w dłoni. Uniósł pytająco jedną brew i zrobił krok do tyłu.
- No co? - odezwałam się pierwsza. - Robię kolacje.
- Ah radzę ci dodać sok z cytryny. Wtedy będzie lepszy smak - doradził mi Victor, bardzo zadowolony z mojej kolacji. - A przyniesiesz mi trochę? - spytał z nadzieją.
- Jasne! Wybiorę dla pana najsurowszy kawałek - zapewniłam.
Uradowany Victor wyszedł z kuchni. Spojrzałam na Eddiego z zadowoleniem.
- Mówiłam, że trzeba coś dodać.
- Chętnie ciebie bym wrzucił do piekarnika - powiedział z uśmiechem, zadowolony z pomysłu.
- Zostawiłbyś mnie tam samą? - spytałam śmiertelnie poważnie.
- Ciebie? Wepchałbym się tam z tobą choćby nie wiem co i siedział całe swoje życie.
- Nawet w przyprawach?
- Oczywiście. Dla ciebie, to polałbym się nawet olejem pełnoziarnistym.
- Jakie, to romantyczne - zaświergotał Alfie z piekarnika. - Czuję się taki zapomniany...
Momentalnie odsunęliśmy się od siebie. Nawet nie wiem jak, to się stało, że dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Eddie przeszedł na drugą stronę kuchni, kiedy do domu weszła Anna. Poczułam coś, ale nie wiem, co to było. Chciałam się tego jednak jak najszybciej pozbyć. Było, to paskudne uczucie. Dziewczyna weszła rozpromieniona do kuchni i przytuliła się na powitanie z Eddim. Porozmawiałyśmy chwile, choć myślałam tylko o ulotnieniu się z tond. Nie mogłam znieść tej jej doskonałości. Idealnie do niego pasowała.
- Dobra, zostawię was i pójdę powiadomić Willow, że znalazłam Alfiego. - Pożegnałam się z czarnowłosą i wyszłam powolnym krokiem z kuchni.
Weszłam do pokoju i walnęłam się na łóżko. Joy, tylko spojrzała na mnie przelotnie i wróciła do czytania książki. Kara siedziała na łóżku, machając w powietrzu nogami. Z licznych zadrapań leciała krew, spływając stróżkami na białą pościel. Jej pusty wzrok był skierowany na sufit. Zerwałam się z łóżka i wyszłam z pokoju, nie zamykając drzwi. Postałam chwile na korytarzu i zajrzałam z powrotem. Tatiana cała i zdrowa pisałaś coś na komputerze. Moje urojenia niszczyły mi psychikę, ale nie mogłam ich powstrzymać. Lavrei opierał się o przeciwną ścianę na korytarzu i zerkał na mnie z zaciekawieniem. Zamknęłam drzwi od pokoju i zeszłam na dół. W salonie na kanapie siedział Eddie ze Anną. Oglądali jakiś film w telewizji i śmiali się, co chwile. Rzygałam tym widokiem. Minęłam ich szybko i poszłam do kuchni po wodę. Piłam ją powoli, zerkając za blatu na tą dwójkę. Odstawiłam szklankę do zlewu i kiedy chciałam już wychodzić przede mną stanęła czarnowłosa. Wyszłyśmy przed dom porozmawiać. Słońce chowało się powoli za horyzontem.
- O czym chcesz gadać? - zacząłem od razu, nie mając ochoty stać tu z nią.
- Chce wiedzieć, czy nie jesteś zła na mnie. Wiesz... za to, że jestem z Eddiem - mówiła, patrząc mi prosto w oczy.
- On mnie nie interesuje.
- Daj spokój. Często o tobie mówi i widzę jak zerka, co chwile. Wiem, że...
- Posłuchaj - przerwałam jej szybko. Bałam się tej rozmowy. - Cieszę się, że jesteście razem. Zasługujesz na niego i nie, nie mam nic przeciwko waszemu związkowi.
- Dzięki.
Uściskała mnie, a jej czarne włosy zasłoniły mi na chwile cały świat. Widziałam po jej iskrzących, zielonych oczach, że jest szczęśliwa. Zniknęła za drzwiami domu. Zostałam na dworze z wiatrem wiejącym z każdej strony. Czułam się paskudnie, a przecież mam, to co chciałam. Miał znaleźć sobie dziewczynę i to zrobił. Jest z nią szczęśliwy, a nie ze mną...
- I jak się czujesz? - spytał Lavrei z małym uśmiechem zwycięstwa na ustach.
- Wiedziałeś, że tak się, to skończy.
- Wiedziałem. I co? Jesteś zadowolona?
- Tak... Tylko mam ochotę wyrzygać serce - wyznałam cicho. Nie wiedziałam, co to za uczucie, ale chciałam, żeby zniknęło na zawsze.
----------------------------------------------------------------------------------
Pierwsza sprawa: Podróż małej Patt, czyli z grobowca Frobishera do Anubisa, której nie opisałam jest w pierwszym rozdziale mojego opowiadania. Jakby ktoś chciał sobie przypomnieć, to zapraszam.
Druga sprawa: Trochę się wyjaśniło i starałam się, żeby wyszło to zrozumiale. Nie zdziwię się jednak jeżeli ktoś się pogubił w historii. Więc jeśli macie jakieś pytania, to śmiało pytać. Z chęcią odpowiem.
Trzecia sprawa: No i są nowe postacie. Bracia Hitori, których możecie już zobaczyć w zakładce z bohaterami.
Dziękuje za wszystkie poprzednie komentarze i mam nadzieję, że ten rozdział choć trochę wam się podobał.
Super rozdział :D
OdpowiedzUsuńJest trochę Peddie i trochę Patrome z tego się cieszę :D
nie mam żadnych pytań ^^
Dawaj kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńJa się pogubiłam na początku, ale kit z tym :)
Mam nadzieję, że Pat i Eddie będą w końcu razem, bo jak (może) wiesz, to wciąż się focham za to, co im zrobiłaś! :'(
Jeśli ktoś tak jak ja, kocha Peddie niech zapali znicza! :D [*] [*] [*] [*]
xoxo,
Lid
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńa i kiedy dodasz zdjęcie anny
OdpowiedzUsuńŚwietny, jak dla mnie wszystko zrozumiałe, idealne wytłumaczone. A jak Alfie był w piekarniku-cóż, powinnaś pisać komedie xd Czasem się zastanawiam, kim tak naprawdę jesteś, że piszesz takie cuda. A i piękny szablon, oddaje nastrój opowiadań. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i zapraszam do mnie, też (choć nie tak dobre, jak twoje) opowiadania - http://house-of-story.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;)
Ps. Pomyśl, żeby w przyszłości zostać pisarką, doskonale umiesz przelać uczucia na klawiaturę.
Ojojo. Się porobiło xD. Eddie ma nową dziewczynę ;oooo. Tak nie noże być!
OdpowiedzUsuńPatricia zaprzyjaźniła się z Japończykiem. Fajnoo.
Akcja z tasakiem mnie rozwaliła ;* .
Cwaniak pocałował ją w czoło... szkoda, że nie w usta ale ze znanych powodów....
Dobrze, że ją dalej kocha, bo to najważniejsze
Ajć no i nie wierzę, że to powiem, ale jeżeli Eddiemu dobrze z Anną to niech z nią będzie. Nie na zawsze (o zgrozo) tylko przez jakiś czas ;)
I te przewidzenia Patrici ;o.
Niezmiernie czekam na połączenie Peddie ( choć i tak wiem, że nie będzie to tak szybko :( )
Kocham <33333
Świetny!
OdpowiedzUsuńNieźle z tym tasakiem. Alfie w piekarniku?!
Kiedy będzie kolejny?<33
genialny , genialny , genialny ! szkoda trochę , że Eddie ma inną , no ale spodziewam się po tobie , że ty coś jeszcze wymyślisz :D Strasznie mi się podoba twój sposób opisywania ;) naprawdę miło się czyta ! ;**
OdpowiedzUsuńZaszalałaś dziewczyno! Japonia? Ha ha ♥♥ Japoński Alfie, omomom. Moja przyjaciółka będzie zachwycona ( lofcia Japonię, i wiele innych rzeczy, ale jeszcze z niej tego nie wydusiłam ).
OdpowiedzUsuńPrzeraził mnie początek, z tą krwią. Ale wspomnienie wyszło ci przecudne. Taki dreszczyk emocji. Twoja historia jest zajebiście interesująca. Nie to co moja - kilka zabójstw, Bóg wie co się dzieje, nie ogarniam nawet sama siebie, a to już jest przesada, hi hi.
No i szaboon *.* Genialny. Przyzwyczaiłam sie do tego jasnego, ale on nie pasował do opowiadania. A ten wręcz przeciwnie - tajemniczy, dodaje uroku twemu opowiadaniwi.
Jestem dumna z Ciebie, ze nie uległaś presji. Jak czytałam komentarze pod poprzednim rozdziałem, to niektórzy ( nie wytykam palcami, c'nie!) byli zniesmaczeni rozwojem wydarzeń i rozwaleniem Peddie. Proponuje tym osobom wsadzić się do piekarnika. Pisz tak jak ty sobie to wymyśliłaś i pod żadnym pozorem nie zmieniaj fabuły ze względu na fanów bo zamorduję. To twój blog i twoja opowieść ♥
Fabian, plis, tylko nie zaczynaj z tymi drzwiami ;;
Eddie i Anna... Czekaj, czyli parking będzie Enna czy Addie? Bo się pogubiłam. Biedna Patricia. Chce ją przytulić...
"-A lekcje?
-Jebać lekcje! "
Haha, kurczę tutaj mnie rozwaliłaś, ha ha ha. Biedny Alfie, czuje się zaponiany. Tak na marginesie, on ma 17 lat, więc jak mu sie do piekarnika udało zmieścić?
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, umiesz pisać jak mało kto ♥
Twoja Iluzjonators
Joylitte
xoxo
Miałam 3 rozdziały do nadrobienia. Tyle dobra. ^^
OdpowiedzUsuńJak zwykle wyszło Ci świetnie. :>
Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział. :)
hej , kiedy next :) ??? już się nie mogę doczekać ;** !
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Kocham, kocham, kocham!!
OdpowiedzUsuń- Chętnie ciebie bym wrzucił do piekarnika - powiedział z uśmiechem, zadowolony z pomysłu.
OdpowiedzUsuń- Zostawiłbyś mnie tam samą? - spytałam śmiertelnie poważnie.
- Ciebie? Wepchałbym się tam z tobą choćby nie wiem co i siedział całe swoje życie.
- Nawet w przyprawach?
- Oczywiście. Dla ciebie, to polałbym się nawet olejem pełnoziarnistym.
- Jakie, to romantyczne - zaświergotał Alfie z piekarnika. - Czuję się taki zapomniany...
Początek Super , ale puźniej mniej
Czasem sama mam ochotę wyrzygać serce :C
OdpowiedzUsuńSmutne troszkę.
Istnieje olej pełnoziarnisty? Wtf?
OdpowiedzUsuń