czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 27

Drzwi jak zawsze cicho zaskrzypiały, chociaż starałam się otwierać powoli i ostrożnie. W budynku było cicho. Ta wizyta różniła się od poprzednich. Bez burzy za oknem i deszczu uderzającego o parapet było o niebo lepiej. Ruszyłam się w kierunku gabinetu. Nawet w ciemności dokładnie znałam drogę. Minęłam gabinet z akwarium. Małe, delikatne światełko oświetlało rybki. Z tej odległości i tak ich nie wiedziałam. Lavrei za to bardzo zaciekawił pływające stworzonka. Czasami zapomniałam, że on nie jest z tych czasów. Szczególnie teraz. Jedyna osoba, która wiedziała, co się dzieje i była po mojej stronie. Minęłam jeszcze kilka gabinetów i rząd szafek. Droga jeszcze nigdy mi się tak nie dłużyła. W końcu doszłam i zaczęłam szukać po omacku zamka. Kiedy go wymacałam, włożyłam klucz i przekręciłam. Zardzewiały zamek, szybko ustąpił i wślizgnęłam się do środka. Przez duże okno, wpadało wystarczająco światła, abym nie zabiła się o jakiś mebel. Tak, dopiero teraz wypominałam sobie, że nie pomyślałam o żadnej latarce, chodź chyba Baltazar wszystkie wyrzucił. Mniejsza z tym. Rozglądnęłam się po gabinecie, nie wiedząc od czego zacząć. Gdybym chociaż wiedziała, czego szukam. Lavrei dopadł małe okrągłe akwarium z małą niebieską rybką w środku. Włożył do wody plec i robił wir. Biedne ziewrzątko schowało się w maleńkim zamku, otoczonym jakimś zielskiem.
- Nie włamaliśmy się do szkoły, żeby malteretować rybki - zwróciłam mu uwagę, a on tylko szeżej się uśmiechnął.
- Kup sobie takie do pokoju. Nie będę się nudził, kiedy śpisz.
- No chyba cie porypało człowieku. Przestań się znęcać nad rybą i mi pomóż.
- A spytasz się dyrektora jak ma na imię?
- Nie no jasne! Zaraz do niego zadzwonie i powiem mu, że włamałam mu się do jego gabinetu w szkole, a mój kolega się pyta jak ma na imię jego rybka!
- O świetnie, to dzwoń - ucieszył się.
- Nie masz pojęcia, co to jest sarkazm, prawda? - Pokiwałam z politowaniem głową. Dobra, trzeba się ogarnąć. - Szukamy - zarządziłam.
Minęłam tablcie na rzutki i dopadłam komody. W srebnej ramce widzniało zdjęcie pana Sweeta i Eddiego. Wyglądali na szczęsliwch. Przecież nie mogłambym tego popsuć. Nie mogę iść i powidzieć mu, że jego ojciec znowu jest w coś wmieszany. Zresztą, nawet nie byłam tego pewna. Otwrzyłam pierwszą szufladę. Pilnowłam, żeby odłożyć wszystko na swoje miejsce.
Przekopałam już z połowe gabinetu i wszędzie tylko jakieś dokumenty. Zajrzałam do małej szuflady w biórku . Jak zwykle kilka długopisów. Ludzie, one były wszędzie. Czy on się na apokalipse długopisową szykuje? Szybko przeleciałam tylko wzrokim jakieś zapiski. Lista zakupów... fuj gorszek! Jakieś liczby i układy. Na końcu, zagrzebany w papierach jakiś list. Po ciemnku nie widziałam adresata. Wygrzebałam kopertę i podeszłam z nią do okna. List był zaadresowany do... Patrici Williamson.
- To ode mnie do mnie - powiadomiłam Lavreia, który zamiast mi pomagać dalej znęcał się na rybką.
- Pewnie coś ważnego skoro przechwycił go dyrektor szkoły.
- Chyba tak, ale nie przypominam sobie, żebym wysyłała samej sobie list.
- Może wysłałaś go przed utratą pamięci.
 - I teraz by doszedł?
- Może schowała go gdzieś, a dyrektor znalazł.
 Stałam przed oknem z listem w ręku. Koperta nie była otwarta, co mnie dziwiło. Obróciłam ją kilka razy. W środku była tylko kartka. Spojrzałam za okno. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Tam mogło być rozwiązanie tego, co się dzieje. Roztaczający się blisko las był uśpiony. Bez wiatru, ani jedna gałąź się nie poruszała. Te ciemne drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron. Co za debil wpadł na pomysł, budowania szkoły w środku lasu? Chociaż, kiedyś zawsze mi się to podobało.
- Otworzysz? - usłyszałam za plecami, cichy szept mojego towarzysza.
- Chyba tak. Nie mam wyboru.
Przejechałam palcem po otwarciu koperty. Wystarczyło pociągnąć, a papier się porwie. Tylko, że nagle zrobiło się to bardzo trudne. Może ze strachu, którego nie chciałam pokazać? Ścisnęłam mocno papier i już miałam ciągnąć, kiedy coś huknęło. Moje palce zesztywniały na kopercie. Dźwięk bitego szkła poniósł się po szkolę, a zaraz za nim głośne przekleństwo. Lavrei obdarzył mnie spokojnym spojrzeniem, ale przecież jego i tak nikt nie widzi, oprócz mnie! Stałam bez ruchu nasłuchując. Serce bilo mi w piersi tak głośno, że miałam wrażenie, jakby było je słychać w całej szkole.
- Wynośmy się - szepnął, Lavrei.
Pokiwałam twierdząco głową. Jeżeli to dyrektor, to wystarczy, że zniknę z gabinetu, on wejdzie, ja tym czasem przemknę do wyjścia. Nic trudnego. Wyszarpałam z zamka klucz i uchyliłam lekko drzwi. Spojrzałam przez szparę. Od razu ujrzałam cień osoby. Właśnie minęła sale teatralną,a  to znaczy, że zaraz wyjdzie zza zakrętu i potem tylko prosta droga do gabinetu. Prześlizgnęłam się przez drzwi, modląc się po cichu, żeby nie wydały, żadnego dźwięku. Na szczęście mnie posłuchały. Zamknęłam je i przebiegłam do pierwszego, najbliższego gabinetu. Pociągnęłam za klamkę i wpadłam do środka. Oparłam się o zamknięte drzwi i kucnęałm, próbując uspokoić oddech i przyśpieszone bicie serca. Może i to głupie, ale nawet fajnie się czułam. Adrenalina pulsowała w mojej głowie, kiedy próbowałam analizować sytuacje. Uśmiechnęłam się do samej siebie. Nigdy nie lubiłam spokojnego życia, a teraz, chodź byłam w kiepskiej sytuacji, to czułam się jak ryba w wodzie. Poza tym miałam jeszcze przy sobie Lavreia. Mężczyzna stał obok mnie i rozglądał się po sali. Poszłam za jego wzrokiem. Wielkie mapy na ścianach i atlasy na półkach. Telewizor w rogu klasy. Dudniące kroki na korytarzu wskazywały na mężczyznę, który wcale nie miał zamiaru kryć się ze swoją obecnością. Szarpnął za klamkę, a odgłos jego kroków ucichły, stłumiony przez dywan w gabinecie dyrektora. Może to faktycznie tylko Sweet, ale coś mi nie pasowało. Wstałam i podeszłam do biurka. Lavrei, nie odzywając się, wskazał mi ostry ołówek. Chciałam go wyśmiać. Nie byłam bohaterką, żadnego filmu, ani książki, aby walczyć ołówkiem. Poza tym, to nie wampir, żeby przestraszył się ostrego, drewnianego zakończenia. Tak, tak wychodzi mi teraz oglądanie filmów z Joy. Spojrzenie mężczyzny skłoniło mnie jednak do wzięcia ołówka. Najwyżej będę miała, czy, rysować w domu. Drgnęłam, słysząc dźwięk upadającej komody. To na pewno nie był Sweet. Tylko, czy ta osoba znalazła się tu przypadkiem, czy właśnie mnie szuka? Mężczyzna zbliżał się do gabinetu. Jego kroki odbijały się echem po całym korytarzu. Cień rzucony na drzwi powoli mnie minął. Wypuściłam z płuc mimowolnie wstrzymywane powietrze. Oparłam się o biurko, zamykając na chwile oczy. Wystarczyła sekunda, żeby do moich uszu dotarło ciche stuknięcie, spadającego długopisu. W tym momencie na korytarzu również zapanowała cisza. Poczułam jak oblewam się czerwienią na twarzy. Mężczyzna zawrócił i podszedł do drzwi. Spanikowana ominęłam biurko i kucnęłam za nim. Marna kryjówka, ale lepszej nie miałam. Drzwi uchyliły się. Nawet z tond mogłam dosłyszeć jego ciężki oddech. Dzięki odbiciu w szybie, mogłam dostrzec każdy jego ruch. Omiótł spojrzeniem klasę, zatrzymując swój wzrok na sporej szafie. Podszedł do niej. Postanowiłam wykorzystać tą sytuacje. Wstałam cicho i ruszyłam powoli do otwartych na roścież drzwi. Walczyłam sama ze sobą, żeby nie zacząć biec. Już prawie wyszłam, kiedy postać w szerokim kapturze pojawiła się obok mnie.
Ruszała się zadziwiająco szybko. Poczułam mocno zbudowaną dłoń na swoim ramieniu, a później tylko przeogromny ból, kiedy poleciała na biurko. Gruba warstwa drewna, złamała się pod moim ciężarem. Krzesło wylądowało na moim brzuchu. Mężczyzna zrobił, to z takim impetem i siłą, że czułam jakby, to ja pękła na pół. Sapnęłam głośno z bólu, który rozsadzał mnie od środka. Strach i adrenalina zadziałały od razu. Próbowałam wstać i kiedy już prawie stanęłam, mężczyzna walnął pięścią w mój brzuch. Siła uderzenia odrzuciła mnie do tyłu. Wpadłam na ławkę i usłyszałam dźwięk łamania kości. Ból omamił mnie kompletnie. Przestałam myśleć i zerwałam się na nogi. Cofnęłam się, podtrzymując się ławek. Postać w kapturze nie czekała na zaproszenie. Ruszyła w moim kierunku. Zaczęłam omijać ławki tak, aby znaleźć się po stronie drzwi. Kiedy był już blisko mnie, pchnęłam w niego ławką. Co prawda, ledwo ją ruszyłam, ale to wystarczyło, żeby go zdezorientować. Zebrałam w nogach całą siłę, jaka mi pozostała i wybiegłam z klasy. Słyszałam za sobą jego kroki. Nie miałam szans uciec przed nim. Biegłam za wolno, a nawet nie miałam, co liczyć, że dobiegnę do Anubisa, ale nie chciałam się po prostu poddać i dać zabić. Biegłam, a łzy lały się po mojej twarzy strumieniami. Doskonale czułam ich słony smak w ustach. Dopadłam drzwi i zaczęłam je szarpać. Ledwo je otworzyłam, ale przecisnęłam się przez małą powstałą szparę. Chłodne powietrze uderzyło we mnie z całej siły. Zaczęłam się trząść z zima i własnego, żałosnego szlochu. Na ślepo pokonałam kilka schodków. Postać zauważyłam dopiero, kiedy wpadłam wprost na nią, a jej ciepłe dłonie oplotły mnie. Kroki za mną ucichły, a ja schowałam twarz w brązowy płaszcz o miękkim materialne, który szybko wchłonął moje łzy. Nogi odmówiły mi dalszego posłuszeństwa. Nie mogąc ustać po prostu zsunęła się i opadłam na kolana. Tępy ból i głośny szloch tylko się spotęgowały. Postać szybko kucnęła obok mnie i zarzuciła na mnie swój płaszcz, po czym zamknęła w uścisku. Strach i adrenalina, czyli uczucia, które ciągle mi towarzyszyły i dzięki których biegłam, teraz mnie opuściły. Ten ciepły, ochronny uścisk zabrał mi je w jednej chwili. Podświadomie wiedziałam, że ta osoba jest moim najlepszym schronieniem.
Dopiero po chwili byłam wstanie podnieść głowę i spojrzeć w ciemne, opiekuńcze i pełnie współczucia oczy Victora. Był blady jak płótno, co doskonale wskazywało na to, że jeszcze nie wyzdrowiał. Chciałam się odezwać, ale nie miałam siły. Ból był nie do zniesienia. Poczułam na ramieniu dotyk. Wzdrygnęła się, ale już po chwili chociaż połowa bólu odeszła. Jakbym weszła do wanny z ciepłą wodą, pełnej pachnącej piany. Lavrei uśmiechnął się ze współczuciem.
- Dam radę - powiedziałam cicho, kiedy Victor chciał mnie wziąć na ręce. Jego czarne auto stojące za nami, zlewało się w tle nocy. Stękając, doszłam do drzwiczek. Victor pomógł mi wsiąść. Kiedy tylko położyłam głowę na oparci, odleciałam. Poczułam tylko lekkie szarpnięcie, kiedy ruszyliśmy, a potem sen zabrał mnie do swojego pustego świata.

Ból walnął we mnie jak piorun. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ciemny sufit. W całym domu są białe, a to oznacza, że wylądowałam w gabinecie dozorcy. Czułam na swoim brzuchu zimną maść. Czyjaś ciepła dłoń rozmasowywała ją. Nawet nie próbowałam wstać. Przekręciłam tylko głowę w prawo. Victor zerknął na mnie i wymusił pół uśmiech.
- Masz złamane żebro, potłuczony nadgarstek i masę innych ran. Wyciągnąłem ci, to z nogi - powiedział i wskazał na około sześcio centymetrowy, drewniany szpikulec, leżący na biurku. - Na razie się nie ruszaj.
- Co to był za koleś - spytałam od razu. Musiałam wiedzieć. - Baltazar?
- Nie, nie. Na pewno nie on - zaprzeczył. - Baltazar jest stary, ale przede wszystkim nigdy nie zrobiłby nikomu krzywy. Jest dobry tylko w zastraszaniu. Zresztą miał ci pomóc...
- Wpakował w kłopoty.
- Eh wiedziałem, że ma coś wspólnego z Henotem, ale nie brałem nawet pod uwagę, że może chcieć mu pomóc. Baltazar się boi, że jeżeli nie wykona polecania, to zginie.
- Dlatego chciał busole.
- Dałem ją tobie - spojrzał na mnie oskarżycielsko. - A ty ją oddałaś.
- Dałam ją KT! Potrzebuje jej.
- Ale jak widzisz, ty również. Wiedziałam, że Henot będzie chciał się zbliżyć do ciebie, dlatego ci ją dałem. Ochroniłaby cię.
- Po prostu powiedz mi wszystko! - Nie wytrzymałam. - Od samego początku, co się tu dzieje!
- Zaraz. - Victor wstał i zamoczył w misce, całą czerwoną od mojej krwi ścierkę. - Może zacznijmy od tego, że znam cię już od małej...
- Widziałam to - przerwałam mu. - Byliśmy w piwnicy, pokazywałeś mi jakieś probówki.
- Spędzaliśmy tam całe dni - uśmiechnął się szeroko na wspomnienia, a po chwili sposępniał. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się. - Posłuchaj mnie, Patricio. Chcesz, żeby twoja pamięć wróciła, ale pomimo dobrych wspomnień, jest tam również dużo złych. Jest w nich masa bólu i cierpienia. Nie powinnaś tego pamiętać. To może cie zmienić. Ty... znaczy tamta Patricia, chciała żebyś wiedziała, ale nie brała pod uwagę, że bez tych wspomnień będziesz bardziej szczęśliwa.
- Nie możesz takich rzeczy osądzać za mnie! - Wybuchłam. - To moja decyzja i tak, chce żeby moje wspomnienia wróciły. Myślisz, że teraz jestem szczęśliwa!?
- Uspokój się. Jest dziewiąta rano. Wszyscy w szkole. Powiedziałam Trudy, że źle się czujesz.
Normalnie jeszcze bym się pokłóciła, ale ta krótka wymiana zdań mnie zmęczyła. Nie byłam nawet w stanie przesunąć się o centymetr, żeby nie usłyszeć obijającego się żebra. Victor wyszedł na chwile, zostawiając mnie w grobowej ciszy. Przymknęłam na chwile oczy.

Utknęłam na kanapie. Dosłownie. Victor sprowadził, a bardziej zniósł mnie na dół i zostawił. Chciał uniknąć pytać, co robię w gabinecie dozorcy. Postanowiliśmy, że zachowamy dla siebie, to co się stało. Bez przeszkód się zgodziłam. Nie mogłam się ruszyć i siedziałam tylko obserwując, jak mieszkańcy Anubisa wracają ze szkoły. Opatuliłam się szczelnie długim, szarym swetrem, próbując zakryć liczne zadrapania. Trudy na obiad przyniosła mi zupy, ale nie mogłam jej przełknąć. Lavrei siedział obok mnie i ględził mi coś o rybkach. Zaczynałam go mieć dojść. Kanapa obok mnie ugięła się. Eddie usiadł obok i walnął ten zadziorny uśmiech.
- Co powiesz na randkę? - spytał po chwili.
- Wiesz, może nie dzisiaj.
Blondyn westchnął, ale nie zrezygnował. Włączył telewizor i oparł się wygodnie, obejmując mnie w pasie. Jęknęłam cicho z bólu.
- Co jest? - spytał szybko, marszcząc czoło. - Coś cie boli?
- Wiesz, mam sińca - powiedziałam. W sumie, to prawda. Sińce miałam wszędzie.
Oparłam głowę na jego ramieniu. Starałam się tłumić ból. Chodź w porównaniu z dzisiejszym rankiem, to i tak było świetnie. Tylko ciekawe, kto mnie zaprowadzi wieczorem do pokoju.  Eddie opowiadał mi o dzisiejszym dniu w szkole. Nie ominął powiadomienia mnie, że ktoś rozwalił biurko i ławkę w klasie. Wolałam się nie odzywać, więc przytakiwałam tylko głową.
- Jesteś dziś mało rozmowna, Gaduło - zwrócił mu uwagę po kilkunastu minutach rozmowy.  Wetknął mi palec w żebra. Mój krzyk poniósł się po całym domu. Eddie spoglądał na mnie zdziwiony. - Co jest?
- Czyś ty zwariował do końca, człowieku?! Tak tykać kogoś! Ja już stara jestem i moje kości nie są takie mocne.
- Okey - powiedział ostrożnie, chodź widziałam jak zanosi się śmiechem.
- Tak, tak. Śmiej się z moich starych kości. Proszę bardzo.
- Daj spokój, słońce.
Poczułam jego ciepłe usta na swoich. W tej chwili nawet ból, gdzieś się ulotnił. Pozostała czysta przyjemność z każdym pocałunku.  Niestety Alfie nam przerwał, wpadając do kuchni z lampką.
- Gdzie ci kosmici!?Ja i Filemon pokonamy ich wszystkich! - Wrzeszczał, zaglądając do każdej szafki. Zaalarmowana wrzaskami Willow również zbiegła, a zaraz po niej Mara.
- Możecie ciszej? Ja tu próbuję czytać - tłumaczyła dziewczyna, ale każdy ją zignorował. Zrezygnowana rzuciła się na fotel z założonymi rękami na piersi.
- Daj spokój, Mara. Alfie się wyszaleje i zaraz przestanie - pocieszałam ją. - Co czytasz?
- Nie udawaj, że umiesz czytać - odezwał się do mnie Eddie.
- Akurat ty nie powinieneś mnie pouczać. Nigdy, żadnej książki nie przeczytałeś.
- Czytam sms'y od ciebie. To i tak już wielkie wyzwanie.
- Nie potraficie normalnie porozmawiać - marudziła dalej, Mara.
- A jak tam z Fabianem? - spytałam.
- Doobra, idę czytać.
Dziewczyna zerwała się i zniknęła na schodach. Eddie uśmiechnął się i wróciliśmy do przerwanej nam czynności. Nie minęła nawet minuta, kiedy do domu wpadł Victor. To co przyciągnął ze sobą, było wielkim zdziwieniem.
- Może mi ktoś wytłumaczyć, co mój dywan robił w schronisku!? - ryknął, rzucając go na hol.
- F.. Fiona? - spytał nie pewnie Alfie ze łzami w oczach. - Toż... toż to Fiona! - Rzucił się na dywan z pełnym rozpędem i wyściskał. Całował, mrucząc coś pod nosem. Nim się obejrzałam Willow również tarzała się po ziemi.
- Och przestań mnie lizać, Fiona! - krzyczała przez śmiech i łzy szczęścia. Hałas sprowadził również Joy i Mare.
- Nie, tylko nie ty, Joy - powiedziałam, kiwając ze zrezygnowaniem głową, ale dziewczyna już ściskała psa.
- Dlaczego wszyscy obmacują i rozmawiają z dywanem? - spytała nas Mara, biorąc chyba za jedynych normalnych.
- Przywitaj się z Fioną - powiedział Alfie, podstawiając mi dywan pod nos.
- Eee hej Fiona. Jak się masz - pogłaskałam ,,psa". Eddie spoglądał na mnie nie wiedząc kompletnie o co chodzi. - No pogłaskaj psa.
Blondyn przejechał ręką po miękkim materiale. Spojrzałam na Victora. Dozorca stał z uniesionymi brwiami i spoglądał na wszystkich po kolei, szukając wytłumaczenia. Już chciał się odezwać, kiedy do domu wszedł spokojnym krokiem Jerome. Alfie od razu rzucił się na niego z dywanem.

19 komentarzy:

  1. Nie no bomba!!
    Bardzo ciekawy ;****
    Ale na koniec z tym dywanem najlepsze <33
    Hahahah Jerome spokojnie wchodzi ;)
    Victorek oczywiście szuka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnee!
    Czekam na next!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, Victor wrócił ;* .
    Jak ja współczuje Patrici. Biedna, poturbowana. Ciekawe, co to był za gościu co ją bił.
    No i co z tym listem ? Pat go wzięła, czy zostawiła?
    Oo i ten pocałunek Peddie <33333, a nawet dwa ;***
    I współczuję Jeromowi. Wchodzi spokojnie do domu a tu na niego Alfie z Fonią lecą. Będzie poturbowany tak jak Trixi. Ciekawe kto jego zaniesie do pokoju. Joy?
    Zastanawia mnie jedno. Victor był w schronisku? Po co ? Chciał zwierzę, żeby je wypchać? Tylko niech nie tyka mojej Fiony!
    Tfa fanka ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. jej , mój Victor wrocił !! jak ja go kocham xD zastanawia mnie jedno , tylko jedno . Skąd Victor zna Patricię od dziecka ?! co to on jej ojcem jest czy co ? nie kumam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa nie mogę odpowiedzieć ^^. Wszystko w swoim czasie. W dalszych rozdziałach wszystko się wyjaśni :)

      Usuń
  5. Kocham! Dodaj szybko nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Vic wrócił.!!!!!!!!! :D
    No, jestem bardzo, ale to bardzo zaciekawiona kto bił Patricię.?! Może znów ten nauczyciel... Pocałunek Peddie. Jak zwykle opowiadanie cudowne, pełne emocji, miłości i tajemnic. No i jak zwykle jest też część, która była śmieszna, a konkretnie chodzi mi o ten duywan

    OdpowiedzUsuń
  7. Ryyybki! Też chciałabym mieć rybki. Ale raczej sobie daruje.
    A gdzie jest pan Dżeruś? Zapowiadałaś Patrome, chce trochę o tym poczytać. Lubię intrygi. He he.
    Dlatego JA nigdy się nie włamie do szkoły. Moje żebra nie są tego warte. I siniaki.
    Też mam stare kości. Ale Fabian tego nie rozumie ^^
    OOO Patricia zaczęła rozmowę o Mabian... Dobra Jaffray, gadaj. Co wy ta, robicie. Jakby moja klasa zaczęła głaskać dywan, to raczej bym się nie przyłączyła. Są tak po... kręceni, że to normalka. A swoją droga pod koniec roku szkolnego był u nas pies. Wtedy pierwszą lekcją była biologia, ja wpadłam do klasy oznajmiając, że Brad Kavanagh to słodziak i * tu następuje retrospekcja moich wzdychań* I to tyle :) Fajnie było.
    O i mam w klasie do biologi rybki. Moja ulubiona nazywa się.... Tak zgadliście, Fabian! Victor wróciła i Fiona też! Jeeej!
    Pisz słońce. Lubię opisy pocałunków, nw dlaczego. Świetna jesteś. Pisz dalej, bo nadajesz się do tego!

    xxxx

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakie to cuudne!! Oddaj kawałek swojego talenciku!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Cuuuddooowny! Kocham te opowiadanie!
    Ten pocałunek Peddie, Victor taki miły i wrócił! Fiona wróciła! KIm był ten człowiek który pobił Pat?! Jerome sobie spokojnie wchodzi! ha ha! Jesteś stworzona do pisania! Nie mogę się doczekać kolejnego!<33

    OdpowiedzUsuń
  10. Jesteś cudowna. Co ile będziesz wstawiać rizdziały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdziały staram się wstawiać, co 3-4 dni, ale nie zbyt mi to wychodzi. Pewnie jak napiszę, to wstawię ;). Kolejny rozdział już jest gotowy.
      Dziękuje za komentarz :)

      Usuń
  11. o boże świetny rozdział! Victor wrócił! Juhu! Jak masz czas zajrzyj do mnie odałam nawy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny rozdział jak zawsze.
    Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger Award
    Szczegóły u mnie na blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Zostałaś nominowana do Versatile Blog Awards! Więcej szczegółów u mnie na blogu!
    http://houseineddpeddie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. - Może mi ktoś wytłumaczyć, co mój dywan robił w schronisku!? - ryknął, rzucając go na hol.
    - F.. Fiona? - spytał nie pewnie Alfie ze łzami w oczach. - Toż... toż to Fiona! - Rzucił się na dywan z pełnym rozpędem i wyściskał. Całował, mrucząc coś pod nosem. Nim się obejrzałam Willow również tarzała się po ziemi.(pierwsze zd. najlepsze)



    Oooooo !! Jakie to urocze !! A Alfie chyba najbardziej !! Ooo Viktorek opirkuje się Patt !!

    OdpowiedzUsuń