sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 29

Drobne płatki białego śniegu osadzały się na kasztanowych, długich do pasa włosach, którymi wiatr doskonale się bawił. Długi, czarny płaszcz okalające dokładnie ciało małej dziewczynki był już mokry. Dłonie, opatulone w grube, czerwone rękawiczki, trzęsły się z zimna i strachu. Do małych kropel deszczu dołączyły łzy, spływające po zaczerwienionych policzkach. Ciemne, pochmurne i zimowe niebo, ciążyło nad polaną, otoczoną łysymi drzewami.  Na środku niej, w grubej warstwie śniegu leżał człowiek. Ten sam, co widniał na fotografii znalezionej w drzewie. Dziadek małej dziewczynki patrzył na nią swoimi brązowymi oczami. Próbował się uśmiechnąć, ale wychodził mu tylko niezrozumiały grymas. Jego krew, wsiąkła w zimny śnieg, tworząc wokół niego coś na kształt kałuży. Postać stojąca nad nim również zerkała na dziecko. Jedyne, co było widać, to sylwetka dobrze zbudowanego mężczyzny, który jakby palił się czarnymi płomieniami. Mała Williamson starała się nie spoglądać na tą postać, choć fascynowała ją w pewnym stopniu. Jej ciemne tęczówki był skupione na człowieku leżącym na śniegu. I choć starsza Williamson, przyglądająca się temu z boku dzięki wizji,  nie pamiętając go, to czuła do niego miłość. Dziadek wyciągnął w kierunku małej swoją dłoń, a w niej zaciśniętą z całej siły pozłacaną busolę. I choć Williamson chciała podejść, to jej drobne nóżki nie pozwalały ruszyć się z miejsca. Postać otoczona płomieniami zabrała przedmiot i powolnym krokiem podeszła do dziecka, nie zostawiając za sobą ani jednego śladu kroków. Kucnęła przed przestraszoną twarzyczką i wcisnęła w drobne dłonie, osłonięte rękawiczką, busole. W tym momencie na przodzie skarbu wyrył się mały ptak, który uniósł swoje czarne skrzydła, zatrzepotał nimi klika razy i zniknął w środku. Starsza dziewczyna, przyglądająca się z boku od razu rozpoznała ptaka, który towarzyszył jej, kiedy zgubiła się w lesie. Ciemna postać, wróciła do mężczyzny w śniegu i przyłożyła dłoń do serce. Nawet z tej odległości dziewczynka, mogła zobaczyć ostatni oddech swojego dziadka.
Wszystko się ucięło i zamiast polany, okrytej białym śniegiem, znalazła się w grobowcu Frobishera, ale tą część już znała. Przyśniła jej się pierwszej nocy, kiedy to wszystko się zaczęło. Oglądała z boku swoją podróż, spotkanie Lavreia i dojście do Anubisa, gdzie przywitał ją Victor. Człowiek, którego doskonale znała i człowiek, z którym przyjaźnił się jej dziadek. Mężczyzna przygarnął ją i otulił ciepłym kocem. Wiedział, co się stało, nawet nie pytając.
- Poradzimy coś na to - szepnął do dziewczynki, która od kilku minut już płakała w jego płaszcz.
Potem były tylko urywki. Jak budzi się co noc z krzykiem i płacze. Victor, który za każdym razem przybiega z kubkiem gorącej herbaty, a czasem i książką do poczytania. Kolejna wizja zatrzymała się, kiedy to siedziała z przyszłym dozorcą w gabinecie. Był środek nocy, a jednym źródłem światła były świeczki rozstawione w kółko na środku biurka. Corbier spoglądał na to wszystko swoimi martwymi, czarnymi ślepiami ze swojego miejsca, na brzegu. Starszy mężczyzna mówił coś pod nosem, zerkając, co jakiś czas na księgę leżąco mu na kolanach. Kiedy przyszła odpowiednia pora, mała Williamson wypowiedziała tylko jedno słowo, które miała powiedzieć.
- To teraz? - spytała towarzysza, nastoletnia Patricia, która przyglądała się swojej młodszej wersji ze smutkiem.
- Tak. W tym momencie straciłaś pamięć i przytomność. Na drugi dzień Victor, odwiózł się do domu. Korzystając z tej samej sztuczki, podrobił wspomnienia twoich najbliższych - wytłumaczył Lavrei, przyglądając się jak dziecko osuwa się na ziemie. - Twój dziadek zabrał cie na wakacje tutaj na jakieś trzy miesiące. Zginął już w pierwszym tygodniu, więc resztę czasu spędziłaś w Anubisie, który przechodził mały remont. Wtedy jeszcze nie funkcjonował jako dom dla uczniów. Victor bardzo się z tobą zżył. Był zawsze sam, a nagle pojawiłaś się ty i zaczęłaś plątać pod nogami. Wiele cie nauczył i pokazał, choć ty tego nie pamiętasz. Nie chciał usuwać ci pamięci, ale bardzo cierpiałaś. Gdyby tego nie zrobił, to kto wie na kogo byś wyrosła. Ale od tego czasu byłaś u niego jeszcze kilka razy, ale to też wyciął. Również, to że przyjechałaś do tej szkoły rok wcześniej od reszty. - Tłumaczył cierpliwie. - Zabrał ci wspomnienia, ale tylko do swojej śmierci. Jeżeli zginie one wrócą. Miało mu, to zapewnić bezpieczeństwo. Osoba chcąca go zabić i zarówno bająca się, żeby nie wróciły twoje wspomnienia musiała odpuścić. Przegrała, ale się nie poddała.
- Więc, to wszystko, co się dzieje jest tylko dlatego, że on jest chory? - upewniała się.
- Im on jest słabszy, tym więcej wspomnień wraca. Jednak tylko, kiedy umrze, wrócą wszystkie.
- Nie chce, żeby umierał.
- Myślę, że teraz zdajesz sobie sprawę, dlaczego ta busol miała być w twoim posiadaniu. Ona należy do ciebie. Victor ją zabrał, bo obawiał się, że w twoich rękach jest w niebezpieczeństwie. Tamta postać zabrała twojego dziadka ze sobą dopiero, kiedy własnowolnie oddał busole tobie i utracił ochronę przed tymi istotami.
- Skoro nie mógł mu zrobić fizycznie krzywdy, to dlaczego krwawił?
- Nie zrobił mu krzywdy fizycznie, ale psychicznie. Sam doprowadził się do takiego stanu. Pewnie wcześniej, czy później popełniłby samobójstwo, dlatego chciał ostatni chwile spędzić z tobą...  Żałuj, że go nie pamiętasz. Był to wspaniały człowiek.  Ale, to samo dzieje się z tobą. Jestem tu, żeby tego uniknąć, ale chyba nie najlepiej mi idzie - Lavrei zaśmiał się gorzko, pokazując rząd białych zębów. - Pokazałem ci, to co mogłem. Teraz już wracajmy...

Spokój, czyli to, co było mi teraz najbardziej potrzebne. Nawet jeżeli siedzie teraz sama na kanapie w sali teatralnej, zamiast na lekcji matematyki i wsłuchuje się w spokój i własne myśli. Cóż, skończyłam tak nie odrabiając znowu pracy domowej i nie mając ochoty na słuchanie kazań nauczyciela. Po prostu miałam lepsze rzeczy do robienia niż pisanie wypracowania. Przymknęłam na chwile oczy. Znowu przerabiałam w myślach tamtą wizję, którą pokazał mi Lavrei. Mimo, że była bolesna, to miło było ją mieć. Na pewno wszystko nabrało teraz większego sensu. Tylko ciekawi mnie skąd Lavrei wiedział jaki był mój dziadek. Przecież mówił mi, że jestem jedyną osobą. w której życie ingeruje. No i Victor... Chce wierzyć, że zrobił, to dlatego, żebym wyrosła na pewno siebie dziewczynę, a nie płaczliwą dziewuchę. Nie uważam, żeby zrobił słusznie, ale rozumiem jego intencje. Teraz jednak chciałam odzyskać busole. Za wszelka cenę. Ciepłe słońce ogrzewało moją skórę i oślepiało żółtawym światłem. Tak było idealnie. Cisza i spokój. Tak bardzo mi tego brakowało ostatnio. Cztery dni szkoły minęły mi w mgnieniu oka, a od weekendu i wolnego od szkoły, dzieliły mnie tylko dwie godziny. Lavrei gdzieś przepadł. Pewnie siedział i łowił ryby. Ważne, że jest w tym świeci i mogę być spokojna. Od czasu do czasu się pojawiał, żeby ze mną pogadać. A co do Eddiego, to nasze rozmowy polegały tylko na docinkach. Każdy z nas unika poważnej rozmowy, bojąc się do czego może ona doprowadzić. Z tego co dowiedziałam się od Jeroma, Fabian już zaczął misje szukania dla niego dziewczyny. Pewnie robi to w bibliotece. Westchnęłam z niesmakiem, kiedy ktoś brutalnie odebrał mi moje słońce. Otworzyłam oczy z chęcią mordu stojącej naprzeciwko mnie osoby. Chłopak przyglądał się mi swoimi ciemnymi, prawie czarnymi oczami z powątpiewaniem. Na ramieniu miał zarzuconą sportową torbę, a jego czarne włosy opadały z tyłu na kark.
- Wiesz, może gdzie jest gabinet dyrektora? - spytał. W jego głosie można było usłyszeć spięcie, ale pomimo tego miał on bardzo przyjemną nutę.
- Nowy? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Tak.
- I rozmowny - dodałam, uśmiechając się mimo woli. Koleś mnie rozbrajał. - Jesteś spięty, jakbyś szedł na szubienice. Uspokój się - poradziłam mu, na co on tylko kiwnął głową. - Dobra, skręcasz tutaj na prawo i idziesz prosto. Filozofii nie ma.
Chłopak chciał coś powiedzieć, ale dzwonek kompletnie go zagłuszył. Ludzie wypadli z klas i zapełnili korytarze, robiąc przy tym nie mało hałasu. Szatyn spoglądał na to wszytko ze zmieszaniem. Postanowiłam się nad nim zlitować. Wstałam z wygodnej kanapy i pociągnęłam go za sobą za rękę. Przechodząc pomiędzy ludźmi minął mnie Alfie z dywanem na plecach i wrzaskami. Tratował przy tym innych, a Willow biegła za nim z miską wody dla psa. Po chwili zza zakrętu wyskoczył dyrektor i przepychając się przez uczniów, biegł za Lewisem ze smyczą.
- Panie Sweet! Nowy uczeń - zaczepiłam go, kiedy przebiegał obok nas.
- Tak, tak. Jest przydzielony do domu Izydy! - wrzasnął i pobiegł dalej, wrzeszcząc coś o oddaniu psa do schroniska.
Chłopak spojrzał pytająco na mnie. Nagle naszła mnie myśl, że wygląda jak zagubiony szczeniak. Było w nim coś sprzecznego. Nie szukał pomocy, ale mimo, to człowiek sam chciał mu pomóc. Zapytałam go o numer szafki i zaprowadziłam tłumacząc, że nie codziennie po szkole biega chłopak z dywanem i dyrektor każący zaprowadzić go do schroniska. Czekając, aż schowa jakiś worek do szafki spostrzegłam Eddiego po drugiej stronie. Znowu stał z Anną i rozmawiał. Dziewczyna co jakiś czas przeczesywała czarne jak smoła włosy, sięgające do łopatki. Wycieniowana grzywka zasłaniała czoło, a pojedyncze kosmyki opadały na okulary z czarnymi oprawkami. Pod nimi iskrzyły zielone oczy, które mimo, że wesołe, zawsze były poważne. Szkolny mundurek okalał jej drobne ciało. Jakaś część mnie chciała jej nienawidzić, ale niestety dane mi było ją poznać. Robiłam z nią kiedyś projekt naukowy i musiałam przyznać, że dziewczyna jest miła i sympatyczna. Uczyła się dobrze i umiała genialnie malować. Jeżeli już Eddie miał z kimś być, to wolałam, żeby nie była to pierwsza lepsza lafirynda. A wygląda na to, że wszytko między nimi idzie w dobrym kierunku. Anna przebywa już w naszym domu codziennie. Często też gdzieś razem wychodzą. Ze mną nie wychodził...
- Zazdrosna? - głos czarnowłosego wyrwał mnie z zamyślenia.
- Nie! - zaprzeczyłam szybko, czując się trochę skrępowana.
- Widać, że jesteś - nie dawał za wygraną.
- Zamkniesz się w końcu, kretynie?
- Znasz mnie kilka minut i już wyzywasz?
- Znasz mnie kilka minut i już wkurzasz?
- Podejdź do niego - kontynuował.
- Koleś, ja sama pozwoliłam mu szukać dziewczyny i jestem szczęśliwa, że jakąś znalazł.
- Tak, tak tłumacz się.
- Ludzie, jak ty mnie wkurzasz.
- Ale i tak mnie odprowadzisz do domu Izydy? - Uśmiechnął się prosząco. Westchnęłam i pokiwałam głową z politowaniem.
- To idziemy - zarządziłam i ruszyłam do drzwi, ciągnąc za sobą chłopaka.
- A lekcje?
- Jebać lekcje!
Zadzwonił dzwonek. Uczniowie ustawili się pod klasą lub już do niej wchodzili. Na korytarzy zrobiło się luźno, więc puściłam rękaw bluzy chłopaka. Tak w ogóle nawet nie wiedziałam jak ma na imię, a robię za przewodniczkę. Na dobrą samarytankę mi się zebrało. Czarnowłosy przepuścił mnie w drzwiach. Dżentelmen od siedmiu boleści.  Ledwo wyszliśmy ze szkoły, a napadł nas jakiś koleś z miodową czupryną. Zaczął skakać przed nami podekscytowany i wrzeszczeć.
- Stary, byłem w tym domu i nie uwierzysz! Mają tam krokodyla! Chciałem go wziąć na spacer, a wtedy jakiś stary dziad wyskoczył na mnie ze zmiotką i zaczął czesać po głowie. Muszę przyznać, że moje włosy wyglądają lepiej, ale mam sińca na czole... - chłopak przerwał i zmierzył mnie wzrokiem. - Jak, to jest, że ty idziesz szukać dyrektora i wracasz z laską, a mnie jakiś stary dziad odgania od krokodylka?
- Z laski będziesz musiał korzystać jak złamię ci kręgosłup - warknęłam.
- A ze złamanym kręgosłupem będę mógł zabrać krokodylka na spacer? - spytał z wielką nadzieją w głosie. W sumie wyglądali oni dojść podobnie...
- Jesteście braćmi? - spytałam, zerkając na chłopaka stojącego obok mnie z grobową miną.
- Niestety - odburknął pod nosem.
- Słyszałem to! Jestem Nakatsu - zwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem i podał dłoń. Ścisnęłam ją i spojrzałam pytająco na brata, stojącego po mojej prawej. Nadal mi się nie przedstawił.
- Sano - wydukał.
Postanowiłam go dłużej nie męczyć i odprowadzić do domu Izydy. Nakatsu wybrał się z nami, a potem obiecał wrócić ze mną. Myślę, że od razu znajdą wspólny język z Alfiem. Cóż, lepszy taki idiota niż jakiś ponurak z wielkim ego. Po drodze dowiedziałam się od bardziej rozmownego brata, że urodzili się w Japonii, ale później przyjechali do Niemiec, aż w końcu wylądowali w szkole z internatem. Jak jakiegoś obleje, to nie będę mogła zwalić na amerykańskie pochodzenie. Trudno, wymyśli się, co innego. Odprowadziliśmy Sano, który całą drogę milczał i oddaliśmy pod opiekę tamtejszego opiekuna. Chłopak podziękował i zniknął za drzwiami, a jego brat dalej nawijał i skakał. W połowie drogi zaczął śpiewać jakąś wojskową piosenkę i maszerować, wysoko unosząc nogi. Po chwili nakłaniania dołączyłam się do zabawy i w tak pięknym stylu dotarliśmy do Anubisa. Tam już pod swoje skrzydła wzięła go Trudy, która od razu wytarmosiła mu włosy. Dowiedziałam się także, że powstał nowy pokój na strychu na dwie osoby. Zmyłam się z holu chcąc uniknąć pytać gospodyni, co ja robię o tej porze w domu. Schowałam się w swoim pokoju. Nie było mi jednak dane długo siedzieć samą, bo zaraz do środka wpadł Nakatsu z dwoma talerzami frytek, jakąś grą i szerokim uśmiechem. Spojrzałam na chłopaka z politowaniem, ale w końcu udało mu się mnie przekupić ładnie pachnącym jedzeniem.

Moje poszukiwania Alfiego, zaprowadziły mnie do jego pokoju. Nie uszło moje uwadze wczorajsze zniknięcie członków Sibuny po kolacji. Lewis był moim łącznikiem między klubem. Wystarczyło, że się go zapytałam, a on wszystko mi mówił. Nie koniecznie miałam wyrzuty, że go wykorzystuje do swoich celów. Zapukałam do drzwi i nie czekając na odpowiedź weszłam do środka. Łóżku chłopaka było puste za to Jerome wylegiwał się na swoim z książką w ręku. Oderwał od niej wzrok i spojrzał pytająco na mnie.
- Nie udawaj, że umiesz czytać - powiedziałam, próbując dostrzec tytuł, ale z marnym skutkiem. - Wiesz gdzie jest Alfie?
- Nie, a sprawdzałaś w zamrażarce?
- Tak.
- A lodówce?
- Też.
- Hmm a pod dywanem?
- Patrzyłam nawet w muszli klozetowej.
- To może śmietnik?  - podsunął pomysł.
- Tam jeszcze nie sprawdzałam - przyznałam i uśmiechnęłam się do Clarka. - A co tam u ciebie, Jerome?
- Odwracasz się, otwierasz drzwi, wychodzisz i zamykasz za sobą drzwi - powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- I znowu jestem dla mnie wredny! Co ja ci człowieku zrobiłam!? - darłam się na niego, choć nie na poważnie. Lubiłam się z nim przekomarzać. To tak jak z Eddiem... Cholera!
- Ja wredny dla Trixie? Nie ma takiej opcji. A tak w ogóle gdzieś ty znalazła naszego nowego domownika? - spytał ze śmiechem. Nakatsu dał się poznać przy obiedzie z dobrej strony. Zabrali z Alfiem swoje talerze i poszli jeść pod stół z dywanem. Po chwili Fabian poszedł w ich ślady i przytargał pod stół drzwi.
- Od biedy może być - stwierdziłam, choć tak naprawdę bardzo go polubiłam. Był wesoły i zwariowany jak Alfie. Nie dało się nudzić w jego towarzystwie.
- Nie chce cie wypraszać, ale ja się tu edukuje, czytając inteligentne książki.
- Pornosy?
- Nie! O sposobach czesania włosów - powiedział dumnie, pokazując mi okładkę książki. Jakiś koleś stał w ogrodzie i czesał włosy grabiami.
Postanowiłam nie przeszkadzać mu w dalszej edukacji i wyszłam z pokoju. Zrobiłam kilka kroków i znalazłam się w kuchni. W sumie, to nie sprawiedliwe, że oni mają tak blisko. Weszłam do środka i otworzyłam szafkę ze śmietnikiem w środku. Nie było tam jednak ani śladu chłopaka. Chciałam już udać się do pralni zobaczyć, czy aby nie siedzi w pralce, ale z piekarnika dobył się jakiś jęk. Drgnęłam nerwowo i spojrzałam na nią nie pewnie. Wyjęłam tasak z szuflady obok i podeszłam powoli do drzwiczek. Uchyliłam je, a moim oczom ukazał się zwinięty Alfie. Z cichym westchnieniem opuściłam broń.
- Co ty wyprawiasz?
- No, a co można robić w piekarniku?! - spytał  i spojrzał na mnie jak na największego idiotę. - Marynuję się w przyprawach.
- Co? - Przyznam, że się trochę zdziwiłam, ale przecież nie codziennie spotyka się chłopaka w piekarniku leżącego w przyprawach.
- Willow, powiedziała, że czuję się zniesmaczona moim towarzystwem, więc pomyślałem, że jak polerze w przyprawach, to się zesmacze.
- Jej chyba nie o to chodziło.
- Jak to, nie! Polałem się nawet olejem pełnoziarnistym!
Do kuchnio wszedł Eddie ze słuchawkami na uszach. Sięgnął do lodówki i wyjął mleko. Kiedy w końcu nas zauważył, stał przez chwile zerkając, to na mnie, to na Alfiego. Powoli wyjął słuchawki.
- A ty uważasz, że to ja jestem głupi - skomentował blondyn.
- Bo jesteś. Alfie, przynajmniej polał się olejem pełnoziarnistym. Ty byś pewnie użył tego zwykłego.
- Zacznijmy od tego, że ja bym w ogóle nie wlazł do piekarnika.
- Uwierz mi, że gdybym goniła cie z nożem po kuchni, to nie pogardziłbyś nawet taką kryjówką.
- Czyżbyś miała, to w planach? - spytał, zerkając na tasak w mojej dłoni.
- Cóż, nie można odrzucić takiej możliwości.
- Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym spalił się w piekarniku, prawda?
- No coś ty! Dodałabym jeszcze rozmarynu, żeby nie śmierdziało spalenizną w kuchni.
- Czuję się zapomniany... - wtrącił cichy głos, Alfiego.
- Ty siedź cicho i się piecz - zwróciłam się do niego.
Przeniosłam wzrok z powrotem na Eddiego, których korzystając z mojej nie uwagi, przysnął się do mnie. Stał na przeciwko i próbował zabrać tasak. Chwyciłam go mocniej i schowałam za plecy. Chłopak objął mnie w pasie, próbując dosięgnąć moją zabawkę. Cwaniak, chciał mnie zdezorientować buziakiem w czoło, ale nie dałam się. Położyłam jedną rękę na jego torsie i próbowałam odepchnąć. Droczyliśmy się tak ze sobą kilka dobrych minut. Naszą zabawę przerwał nam dopiero Victor, który zapewne przyszedł nas ochrzanić za głośne zachowanie. Stanął w progu zmieszany i zdziwiony. Spojrzał na Alfiego, później na mnie, aż w końcu zatrzymał wzrok na tasaku który ciągle trzymałam w dłoni. Uniósł pytająco jedną brew i zrobił krok do tyłu.
- No co? - odezwałam się pierwsza. - Robię kolacje.
- Ah radzę ci dodać sok z cytryny. Wtedy będzie lepszy smak - doradził mi Victor, bardzo zadowolony z mojej kolacji. - A przyniesiesz mi trochę? - spytał z nadzieją.
- Jasne! Wybiorę dla pana najsurowszy kawałek - zapewniłam.
Uradowany Victor wyszedł z kuchni. Spojrzałam na Eddiego z zadowoleniem.
- Mówiłam, że trzeba coś dodać.
- Chętnie ciebie bym wrzucił do piekarnika - powiedział z uśmiechem, zadowolony z pomysłu.
- Zostawiłbyś mnie tam samą? - spytałam śmiertelnie poważnie.
- Ciebie? Wepchałbym się tam z tobą choćby nie wiem co i siedział całe swoje życie.
- Nawet w przyprawach?
- Oczywiście. Dla ciebie, to polałbym się nawet olejem pełnoziarnistym.
- Jakie, to romantyczne - zaświergotał Alfie z piekarnika. - Czuję się taki zapomniany...
Momentalnie odsunęliśmy się od siebie. Nawet nie wiem jak, to się stało, że dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Eddie przeszedł na drugą stronę kuchni, kiedy do domu weszła Anna. Poczułam coś, ale nie wiem, co to było. Chciałam się tego jednak jak najszybciej pozbyć. Było, to paskudne uczucie. Dziewczyna weszła rozpromieniona do kuchni i przytuliła się na powitanie z Eddim. Porozmawiałyśmy chwile, choć myślałam tylko o ulotnieniu się z tond. Nie mogłam znieść tej jej doskonałości. Idealnie do niego pasowała.
- Dobra, zostawię was i pójdę powiadomić Willow, że znalazłam Alfiego. - Pożegnałam się z czarnowłosą i wyszłam powolnym krokiem z kuchni.
Weszłam do pokoju i walnęłam się na łóżko. Joy, tylko spojrzała na mnie przelotnie i wróciła do czytania książki. Kara siedziała na łóżku, machając w powietrzu nogami. Z licznych zadrapań leciała krew, spływając stróżkami na białą pościel. Jej pusty wzrok był skierowany na sufit. Zerwałam się z łóżka i wyszłam z pokoju, nie zamykając drzwi. Postałam chwile na korytarzu i zajrzałam z powrotem. Tatiana cała i zdrowa pisałaś coś na komputerze. Moje urojenia niszczyły mi psychikę, ale nie mogłam ich powstrzymać. Lavrei opierał się o przeciwną ścianę na korytarzu i zerkał na mnie z zaciekawieniem. Zamknęłam drzwi od pokoju i zeszłam na dół. W salonie na kanapie siedział Eddie ze Anną. Oglądali jakiś film w telewizji i śmiali się, co chwile. Rzygałam tym widokiem. Minęłam ich szybko i poszłam do kuchni po wodę. Piłam ją powoli, zerkając za blatu na tą dwójkę. Odstawiłam szklankę do zlewu i kiedy chciałam już wychodzić przede mną stanęła czarnowłosa. Wyszłyśmy przed dom porozmawiać. Słońce chowało się powoli za horyzontem.
- O czym chcesz gadać? - zacząłem od razu, nie mając ochoty stać tu z nią.
- Chce wiedzieć, czy nie jesteś zła na mnie. Wiesz... za to, że jestem z Eddiem - mówiła, patrząc mi prosto w oczy.
- On mnie nie interesuje.
- Daj spokój. Często o tobie mówi i widzę jak zerka, co chwile. Wiem, że...
- Posłuchaj - przerwałam jej szybko. Bałam się tej rozmowy. - Cieszę się, że jesteście razem. Zasługujesz na niego i nie, nie mam nic przeciwko waszemu związkowi.
- Dzięki.
Uściskała mnie, a jej czarne włosy zasłoniły mi na chwile cały świat. Widziałam po jej iskrzących, zielonych oczach, że jest szczęśliwa. Zniknęła za drzwiami domu. Zostałam na dworze z wiatrem wiejącym z każdej strony. Czułam się paskudnie, a przecież mam, to co chciałam. Miał znaleźć sobie dziewczynę i to zrobił. Jest z nią szczęśliwy, a nie ze mną...
- I jak się czujesz? - spytał Lavrei z małym uśmiechem zwycięstwa na ustach.
- Wiedziałeś, że tak się, to skończy.
- Wiedziałem. I co? Jesteś zadowolona?
- Tak... Tylko mam ochotę wyrzygać serce - wyznałam cicho. Nie wiedziałam, co to za uczucie, ale chciałam, żeby zniknęło na zawsze.



----------------------------------------------------------------------------------
Pierwsza sprawa: Podróż małej Patt, czyli z grobowca Frobishera do Anubisa, której nie opisałam jest w pierwszym rozdziale mojego opowiadania. Jakby ktoś chciał sobie przypomnieć, to zapraszam.
Druga sprawa: Trochę się wyjaśniło i starałam się, żeby wyszło to zrozumiale. Nie zdziwię się jednak jeżeli ktoś się pogubił w historii. Więc jeśli macie jakieś pytania, to śmiało pytać. Z chęcią odpowiem.
Trzecia sprawa: No i są nowe postacie. Bracia Hitori, których możecie już zobaczyć w zakładce z bohaterami.
Dziękuje za wszystkie poprzednie komentarze i mam nadzieję, że ten rozdział choć trochę wam się podobał.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział 28

- Victor, używa twojego szamponu! - darł się Alfie, leżąc na ziemi z dywanem. Jerome uratował się, odsuwając szybko od drzwi. Biedny chłopak trafił w próżnie.
- Ale ja swoją Schaume wziąłem ze sobą. Wszędzie ją zabieram.
- Więc... to była Fabiana?
- M...Moja? - brunet pojawił się w holu ze łzami w oczach. Opadł z hukiem na podłogę i schował twarz w dłoniach. - Moja Schauma! Jak mogłeś, to zrobić, Victorze! Będzie miała traumę na całe życie!
Alfie przytargał do niego dywan i usiadł obok po turecku. Ze smutną miną, klepał Ruttera po plecach.
- Czułem się podobnie, kiedy odebrano mi Fione - pocieszał go. - Proszę, możesz się przytulić.
Podsunął mu pod nos dywan. Fabian rzucił się na ,,psa" i zamknął w objęciach. Wtulił w niego twarz i zaczął głośno szlochać. Eddie zaczął się śmiać, więc dostał ode mnie z łokcia. ,,To poważna sprawa, więc zachowaj trochę powagi" - szepnęłam do niego i zgromiłam wzrokiem. Twarz Alfiego rozpogodziła się. Zerwał się na nogi i podbiegł w podskokach do Jeroma. Szepnął mu coś na ucho. Clark wyszczerzył się i udał za chłopakiem na górę, po schodach. Podczas, gdy Fabian wypłakiwał się w dywan, a Victor przepraszał go i tłumaczył swoje zachowanie rozdwojonymi końcówkami, Alfie i Jerome znieśli ze schodów drzwi. Tak, drzwi z gabinetu dozorcy. Lewis znosił je na plecach. Szczęśliwy postawił przed Fabianem.
- Możesz obsmarkać, Sir Fredriga Victora Rodenmara Juniora - oznajmił zadowolony Lewis. - Fione mi oddaj. Jest moja!
Wyrwał chłopakowi psa, a Fabian nie mając już czego obejmować rzucił się na drzwi. Alfie je puścił i poleciały na bruneta, przygniatając go do podłogi. Mu to jednak wcale nie przeszkadzało. Oplótł rękoma i nogami drzwi i szlochał w klamkę.
- To moje drzwi! - wrzeszczał Victor, siłując się z chłopakiem. - Oddaj je! - Chłopak nie chciał odpuścić i zerwał się na nogi. Narzucił na plecy drzwi i wybiegł na dwór uciekając przed dozorcą.
- Uuu Victor jest zazdrosny - wtrącił Jerome.
Dopiero teraz wszyscy sobie o nim przypomnieli. Joy przytuliła go tylko i odeszła na górę. Chciałam do niej iść, ale nie mogłam się ruszyć. W końcu chłopak wszedł do salonu. Przywitał się z Eddim, uściskiem dłoni, a mnie pocałował w policzek. Blondyn nie był zadowolony i mocniej mnie objął. Miałam wrażenie jakby cały dom mógł usłyszeć moje pęknięte żebra. Ból przeszył mnie i nie wiele myśląc, pchnęłam Eddiego z całej siły. Chłopak spadł z impetem z kanapy i wylądował na ziemi. Spojrzał na mnie zdziwiony, Jerome siedzący na fotelu ryknął śmiechem.
- Wiedzę, że jesteś w formie, Trixie - śmiał się.
- Za co to było?! - spytał chłopak, rozmasowując plecy.
- No... Mrówka po tobie chodziła.
- Mrówka? - spytał ogłupiały.
- No wiesz, takie zwierzątko z oczami i kończynami - wytłumaczyłam.
- Tak. Wiem jak wygląda mrówka - warknął, gramoląc się na nogi.
- Ja bym tam wątpił - wtrącił swoje, Jerome.
- To jest nas dwóch, Jerome - dopowiedziała z uśmiechem. Eh jak dobrze jest mieć go z powrotem.
- To ja wam nie przeszkadzam - powiedział urażony blondyn i wyszedł z domu, narzucając przed tym skórzaną kurtkę.
- Walnął focha. - Zrobiło mi się trochę źle. No, ale przecież nie mówiłam tego na serio.
- A on co taki wyczulony się zrobił? - spytał mnie Jerome.
- Nie wiem.
Nie miałam ochoty na rozmowę. Jerome, to wyczuł i usiadł obok na kanapie, zgarniając po drodze pilot. Ucałował mnie w policzek i włączył telewizor. Ktoś stojący z boku mógłby nas uznać za parę.
- Czy ja dobrze słyszałem, że Stefani Victor Rodenmar została perfidnie zrzucona z Eddiem na podłogę?! - krzyknął ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, Alfie. Wpadł do salonu omal nie zabijając się o świeczkę Willow, leżąco prawie na środku pokoju. Ponoć odganiała złe duchy.
- Spokojnie, Eddiemu nic nie jest - wytłumaczył Clark.
- Co mnie Eddie obchodzi!? Ja się o mrówkę martwię! Co ona ci takiego złego zrobiła, Trixie!? - lamentował.
- Zabiera mi powietrze do oddychania.
- Ale ona ma małe płuca!
- Skąd wiesz jakiej wielkości mrówka ma płuca? - spytałam zaciekawiona.
- No wiesz... Zdiagnozowałem u Stefani gorączkę. Miała również drgawki i piane jej z ust leciała. Więc pomyślałem, że jak ją rozetnę na pół, to ta gorączka wyleci z niej.
- A nie pomyślałeś, że ona może mieć wściekliznę? - odezwał się Jerome. Pogładził się po brodzie, intensywnie nad czymś myśląc.
- Mrówka chyba nie może mieć wścieklizny - wtrąciłam.
- Powtórz, to jak przyjdzie do ciebie w nocy i pożre w całości ciebie i cały dom.
- Mrówka? - upewniłam się.
- No a jak! - krzyknął Alfie. - Ja raz widziałem jak wszamała wszystkie liście na drzewie. Sięgadła głową i skubała... A może to była żyrafa?... Zresztą jaka to różnica. Na szczęście mam jeszcze brata Stefani, Horacego Victora Rodenmara - oznajmił z dumą i uniósł wysoko głowę.
- Victorowi, raczej nie spodobają się te imiona - powiedziałam.
- Czyli nie mam co liczyć, że przyjdzie na ślub Horacego? - spytał smutnie.
- Racze nie.
Spojrzeliśmy po sobie z Jeromem, a później na kanapę, na której siedzieliśmy. Skoro tak naprawdę nie zabiliśmy Stefni, to znaczy, że ona ciągle tam jest. Clark zerwał się na równe nogi, ciągnąc mnie za rękę. Nie miałam siły utrzymać się na nogach i poleciałam prosto na chłopaka. Na szczęście, albo i nie, Clark mnie złapał. Objął w pasie i przytrzymał. Poczułam jak napiął mięśnie ramion i torsu.
- Uuu wiedzę, że na pocałunku się nie skończyło. - Alfie walnął uśmiech na pół gęby i w podskokach udał się na górę, zapewne do Willow. Na korytarzu minął Eddiego, który stał i przyglądał się nam. Jego twarz nie wyrażała kompletnie nic. Stał tylko i patrzył się na nas. Odepchnęłam Jeroma. Zachwiałam się, ale udało mi się ustać.
- Źle stanęłam i coś z nogą no i jakoś tak... - chciałam się jakoś wytłumaczyć, ale przerwałam. Niby czemu mam się tłumaczyć? Co to niby ma być! - Nie muszę ci się tłumaczyć!
Eddie nic nie mówiąc poszedł do pokoju. Byłam pewna, że usłyszę zaraz głośny huk drzwi, ale nic takiego nie nastąpiło. Do domu weszła Kara. Każdy jej krok pozostawiał za sobą brudne ślady błota na wypolerowanej przez Trudy podłodze. Przechodząc przez hol, zimne powietrze wbiło się w moją odsłoniętą skórę jak małe igiełki. Jutrzejszy dzień zapowiadał się mroźny i ponury. Warknęłam do Tatiany, żeby zamknęła drzwi i nie wpuszczała chłodu do domu. Pomimo bólu, dokuśtykałam do pokoju Eddiego. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Próbowałam postawić się w jego sytuacji i na nie moją korzyść doszłam do wniosku, że zabiłabym go. Przecież to zdrada... Cholera, zdradziłam Eddiego. Nie specjalnie, ale ja bym mu tego nie wybaczyła, więc jak mogę oczekiwać tego od niego? Postanowiłam porozmawiać z nim jutro. Musiałam się zastanowić, co mam mu powiedzieć. Odsunęłam się od drzwi, których Alfie jeszcze nie zajebał i poszłam w kierunku swojego pokoju. Minęłam Kare, która siłowała się ze zdjęciem zabłoconych butów. Dziewczyna, nawet na mnie nie spojrzała, ale i tak widziałam, że nie jest w dobrym nastroju. Nie, żeby mnie, to jakoś szczególnie interesowała, ale postanowiłam się zapytać o co chodzi.
- Kara? - zagadnęłam, a dziewczyna schyliła bardziej głowę. Jej burza kręconych włosów, opadła na twarz. Jedną ręką intensywnie miętoliła jeansową kamizelkę z kieszonkami na piersi. - Ej wszystko w porządku?
Tatiana drgnęła i raptownie wyciągnęła w moim kierunku dłonie. Złapała mnie za rękę i pociągnęła na zewnątrz. Zamknęła za nami drzwi. Stałyśmy przed domem, a żadna z nas nie chciała się odezwać. Dziewczyna dygotała z zima, ale nie tylko ona. Mnie również obejmował w swoje objęcia mróz i chłodny wiatr. Czekałam cierpliwie, nie chcąc jej pośpieszać. Zauważyłam, jak lekko rozchyla usta i bierze cichy chłyst powietrza. Nie spodziewałam się, że zaraz tak wybuchnie.
- To mnie wykończy! - jęknęła, zachrypniętym głosem. - Widziałam jak nas zabijasz... Mnie zabijasz. Podchodzisz do mnie i podkładasz mi nóż pod gardło. Moja krew była taka ciepła... - przerwała, łapiąc zachłannie powietrze. - To nie był sen. To się stanie, albo już stało. Widziałam ciebie, jak idziesz z moją krwią do lasu.
Zdrętwiałam. Miałam wrażenie jakby panujący wokół nas mrok stał się jeszcze bardziej gęściejszy, a zimno wbiło się we mnie. Prosto do serca. Nie mogłam jednak dać tego po sobie poznać, to by było jak przyznanie się. Podeszłam do dziewczyny i złapałam za ramiona, potrząsając lekko.
- Kara, to sen. Ja też czasem mam różne koszmary, ale przecież nie biorę tego na serio - próbowałam jej wytłumaczyć, chodź sama myślałam tylko o schowaniu się pod kołdrą w moim łóżku. - To tylko sen - powtórzyłam.
- Nie! Alfie też je miał! Ty tego nie rozumiesz. Jak tylko zamknę oczy, widzę te koszmary i nie mogę nic na to poradzić. Chciałam, to ignorować, ale nie potrafię - wyszeptała ostatnie zdanie, kładąc głowę na moim ramieniu. Czułam, jak po mojej skórze spływając powoli jej łzy. Wcale nie pomagał fakt, że to wszystko moja wina. Oni cierpieli przeze mnie. - Patt, ja się boję.
- Jesteś Zgubą Anubisa. Pewnie Henot chce cie wystraszyć - próbowałam wybrnąć z tej sytuacji. - Komu jeszcze powiedziałaś?
- Alfie też ma te sny i ostatnio Joy też się skarżyła na jakieś koszmary.
Pokiwałam głową. To był po prostu szantaż. Jeżeli nie pójdę do Henota, on ich wszystkich wykończy. Co z tego, że nie może im zrobić krzywdy fizycznej, jak zniszczy ich psychicznie? Ale Joy... Ona nawet nie jest w Sibunie, do cholery! Dlaczego własnie ona?! Nie może cierpieć... Tatiana odsunęła się powoli ode mnie i zaczerwienionymi oczami spojrzała na mnie.
- Mówię ci to, ponieważ nie wieże żebyś świadomie tknęła kogokolwiek z nas - powiedziała pewnie. - Brałam pod uwagę opętanie, czy inne takie rzeczy, więc chciałam cie po prostu ostrzec. Chodź może masz rację i to tylko koszmary, żebyśmy przestali sobie na wzajem ufać - dodała po chwili i uśmiechnęła się. - Posłuchaj, wiem że ostatnio zachowuję się dojść... paskudnie.
- Delikatnie powiedziane - wtrąciłam.
- Wiem, ale spróbuj mnie zrozumieć. Patt, ja się boję. Chce założyć w przyszłości rodzinę i mieć dzieci. Ja mam plany, a nie wiem nawet, czy dożyję kolejnego dnia.
- Ale, co to ma do bycia jędzą? - spytałam, zaciekawiona dokąd zmierza ta rozmowa.
- Pomyślałam, że jestem za słaba. Chciałam stać się taka jak ty i walczyć z nim. Skończyło się na tym, że otoczyłam się ludźmi, którzy mnie nienawidzą - zaśmiała się gorzko, odwracając ode mnie wzrok.
- Kara, to naprawdę głupi pomysł. Uwierz mi, że upodabniając się do mnie będziesz nieszczęśliwa. - Dziewczyna nadal stała, patrząc się w las. Nie wiedziałam, co mam jej jeszcze powiedzieć. Pomimo, że obie się trzęsłyśmy z zimna, żadna z nas nie chciała się ruszyć. - Polubiłam tamtą KT i chce żeby ona wróciła - odezwałam się po chwili. Szatyna podniosła na mnie wzrok. - Ale teraz już wracajmy, bo robi się coraz zimniej.
Weszłam pierwsza do Anubisa. Słyszałam jak za mną drepcze KT. Wchodząc po schodach, usłyszałam dźwięk bitego szkła dochodzący z pokoju Fabiana i Eddiego. Przyśpieszyłam, by jak najszybciej znaleźć się w pokoju. Tej nocy nie zabrzmiała szpilka, chodź Victor siedział w swoim gabinecie.

Nie mogłam tak wiecznie stać, oparta o drzwi, dlatego weszłam w końcu do pokoju. Usiadłam na łóżku Fabian, który zamknął się wczoraj w piwnicy z drzwiami i do teraz nie wyszedł. Blondyn leżał na łóżku z słuchawkami w uszach i nie odrywał wzorku od sufitu. Siedziałam tak kilka minut, bawiąc się skrawkiem bordowej koszulki. Zegar nad drzwiami zaskrzypiał cicho, oznajmiając godzinę jedenastą. Zaczynało mnie, to męczyć. Wstałam i przesiadłam się na łóżko Eddiego. Chciałam zdjąć mu z uszu słuchawki, ale on chwycił mnie za nadgarstki. Zaczęłam się z nim droczyć. Musnęłam delikatnie jego policzek. Odsunął głowę, ale nie dałam za wygraną. Przygryzłam jego dolną wargę i wpiłam się mocniej w usta. Blondyn przysnął do siebie moje moje nadgarstki i nie używając prawie w ogóle siły, przyciągnął do siebie. Wylądowałam na nim, a moje ciemne włosy opadły na jego policzek. Oddał mój pocałunek, po czym zepchnął mnie i wstał. Nie wyjmując czarnych słuchawek z uszów, wyszedł z pokoju. Pobiegłam za nim i chwyciłam go za rękaw bluzy.  - Co jest? - spytałam, odwracając go w swoją stronę.
- Wystarczyło jedno spojrzenie jakieś dziewczyny, żebyś dostawał szału, ale ty mnie zdradzasz i jest wszystko dobrze?!
- To nie tak...
- Przestań - przerwał mi. Jednym krokiem pokonał dzielącą nas odległość i pocałował mnie. Chciałam zapamiętać smak jego ust, bo wiedziała, że to ostatni raz. - Gaduło, kocham cie, ale nie będziemy razem.
Puściłam, ściskający z całej siły skrawek jego bluzy. Pokiwałam twierdząco głową i pozwoliłam mu odwrócić się ode mnie i odejść. Na zawsze. Patrzyłam jak otwiera drzwi i wychodzi, ani razu się nie odwracając. Czyjeś westchnienie, wybudziło mnie z melancholii. Spojrzałam w prawo, na wychylającą się z piwnicy głowę Fabiana.
- Tylko wybierz mu kogoś dobrego - zwróciłam się do niego i nie czekając na odpowiedź poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam się nim, jak w swoim kloszu. Opatulona kołdrą, czułam jakbym mogła tam spędzić całą wieczność.

Nie mogę za wiele napisać, bo nie wiem w czyje ręce może wpaść ten list. Obiecałam mu, że się nie poddam, więc zostaw wszystko za sobą i idź naprzód. Jego śmierć przywróci ci wszystkie wspomnienia, ale to zbyt wysoko cena. Uważa, że jakiś król z innego świata ma plany, co do naszej osoby. Mam nadzieję, że odczytujesz ten list jeszcze przed tym, co musi nadejść. Zostałaś sama na tym boju i nie możesz oczekiwać pomocy. Masz swoją drogę i zrób to, co uważasz za słuszne. Więcej, nie mogę ci przekazać z powyższego powodu. Jeżeli naprawdę chcesz odzyskać pamięć, to zwróć się do Strażnika. Przyjdzie, jeżeli naprawdę będziesz tego chciała.
Patricia Williamson 

Odczytałam kolejny i ostatni raz. List, który wysłałam do samej siebie, kilka lat temu. Zawiodłam się. Liczyłam na jasne wskazówki, wytłumaczenie tej całej sytuacji, ale jak widać już wtedy byłam głupia. Złożyłam kopertę i wrzuciłam ją do pieca w piwnicy. Ogień od razu rzucił się na kawałek papieru i pochłonął w całości już po kilku minutach. Przypomniał mi o Alfiem.  Było już dawno po kolacji, na której nawet mnie nie było. Sama myśl o jedzeniu przyprawiała mnie o mdłości. Fabian, przywiązał za klamkę, drzwi do nogi stołu i poszedł wyspać się w swoim pokoju. Minęłam je i wyszłam z piwnicy. Cicho zamknęłam drzwi, chodź Victor jeszcze nie wrócił od dyrektora. Wolnym krokiem podeszłam do okna z widokiem na piaszczystą ścieżkę, prowadzącą do Anubisa. Pojedyncze krople deszczu uderzały o parapet, a ich dźwięk przynosił mi ukojenie. Przyłożyłam rękę do zimnej szyby. Noc zawsze jest piękna. Lavrei pojawił się obok, chodź wiedziałam, że był przy mnie cały ten czas. Zaglądał mi przez ramię, kiedy czytałam list.
- To jak Strażniku? Pomożesz mi? - zwróciłam się do niego, szeptem.
- Bardzo tego chcesz, a więc jestem tu, gotowy aby pokazać ci twój własny koszmar.
Pokiwałam głową i znowu spojrzałam na osobę opartą o mur. Deszcz w ogóle mu nie przeszkadzał. Z blond włosów ciekły stróżki deszczu. Nie wiedziałam tego z tej odległości, ale byłam tego pewna. Tak bardzo chciałam być teraz przy nim... Ale wybrałam. Nie chce mieszać innych, więc zostałam sama na tym boju. Nie poddam się.
- Jesteś tego pewna? - spytał mężczyzna. - Jeżeli już się wmieszasz, to wszystko runie jak domino.
- To wcześniej, czy później runie. Ja mam tylko nadzieję, że ominę dzięki temu przyszłe szkody.
- Nawet jeżeli czeka cie śmierć, na końcu tej drogi?
- Byle to była tylko moja śmierć.
Zabrałam dłoń z szyby i ostatni raz spojrzałam na Eddiego. ,,Nie kocham go" - powtarzałam sobie. Miałam zamiar, to robić dopóki sama w to nie uwierzę. On zasługuje na lepszą dziewczynę, która oddałaby za niego życie. Nawet jeżeli coś do niego czuję, to już się nie liczy. Oblizałam usta, pragnąc jeszcze raz poczuć smak jego ust, ale było za późno.
Nie kocham go.
Nie kocham go.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 27

Drzwi jak zawsze cicho zaskrzypiały, chociaż starałam się otwierać powoli i ostrożnie. W budynku było cicho. Ta wizyta różniła się od poprzednich. Bez burzy za oknem i deszczu uderzającego o parapet było o niebo lepiej. Ruszyłam się w kierunku gabinetu. Nawet w ciemności dokładnie znałam drogę. Minęłam gabinet z akwarium. Małe, delikatne światełko oświetlało rybki. Z tej odległości i tak ich nie wiedziałam. Lavrei za to bardzo zaciekawił pływające stworzonka. Czasami zapomniałam, że on nie jest z tych czasów. Szczególnie teraz. Jedyna osoba, która wiedziała, co się dzieje i była po mojej stronie. Minęłam jeszcze kilka gabinetów i rząd szafek. Droga jeszcze nigdy mi się tak nie dłużyła. W końcu doszłam i zaczęłam szukać po omacku zamka. Kiedy go wymacałam, włożyłam klucz i przekręciłam. Zardzewiały zamek, szybko ustąpił i wślizgnęłam się do środka. Przez duże okno, wpadało wystarczająco światła, abym nie zabiła się o jakiś mebel. Tak, dopiero teraz wypominałam sobie, że nie pomyślałam o żadnej latarce, chodź chyba Baltazar wszystkie wyrzucił. Mniejsza z tym. Rozglądnęłam się po gabinecie, nie wiedząc od czego zacząć. Gdybym chociaż wiedziała, czego szukam. Lavrei dopadł małe okrągłe akwarium z małą niebieską rybką w środku. Włożył do wody plec i robił wir. Biedne ziewrzątko schowało się w maleńkim zamku, otoczonym jakimś zielskiem.
- Nie włamaliśmy się do szkoły, żeby malteretować rybki - zwróciłam mu uwagę, a on tylko szeżej się uśmiechnął.
- Kup sobie takie do pokoju. Nie będę się nudził, kiedy śpisz.
- No chyba cie porypało człowieku. Przestań się znęcać nad rybą i mi pomóż.
- A spytasz się dyrektora jak ma na imię?
- Nie no jasne! Zaraz do niego zadzwonie i powiem mu, że włamałam mu się do jego gabinetu w szkole, a mój kolega się pyta jak ma na imię jego rybka!
- O świetnie, to dzwoń - ucieszył się.
- Nie masz pojęcia, co to jest sarkazm, prawda? - Pokiwałam z politowaniem głową. Dobra, trzeba się ogarnąć. - Szukamy - zarządziłam.
Minęłam tablcie na rzutki i dopadłam komody. W srebnej ramce widzniało zdjęcie pana Sweeta i Eddiego. Wyglądali na szczęsliwch. Przecież nie mogłambym tego popsuć. Nie mogę iść i powidzieć mu, że jego ojciec znowu jest w coś wmieszany. Zresztą, nawet nie byłam tego pewna. Otwrzyłam pierwszą szufladę. Pilnowłam, żeby odłożyć wszystko na swoje miejsce.
Przekopałam już z połowe gabinetu i wszędzie tylko jakieś dokumenty. Zajrzałam do małej szuflady w biórku . Jak zwykle kilka długopisów. Ludzie, one były wszędzie. Czy on się na apokalipse długopisową szykuje? Szybko przeleciałam tylko wzrokim jakieś zapiski. Lista zakupów... fuj gorszek! Jakieś liczby i układy. Na końcu, zagrzebany w papierach jakiś list. Po ciemnku nie widziałam adresata. Wygrzebałam kopertę i podeszłam z nią do okna. List był zaadresowany do... Patrici Williamson.
- To ode mnie do mnie - powiadomiłam Lavreia, który zamiast mi pomagać dalej znęcał się na rybką.
- Pewnie coś ważnego skoro przechwycił go dyrektor szkoły.
- Chyba tak, ale nie przypominam sobie, żebym wysyłała samej sobie list.
- Może wysłałaś go przed utratą pamięci.
 - I teraz by doszedł?
- Może schowała go gdzieś, a dyrektor znalazł.
 Stałam przed oknem z listem w ręku. Koperta nie była otwarta, co mnie dziwiło. Obróciłam ją kilka razy. W środku była tylko kartka. Spojrzałam za okno. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Tam mogło być rozwiązanie tego, co się dzieje. Roztaczający się blisko las był uśpiony. Bez wiatru, ani jedna gałąź się nie poruszała. Te ciemne drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron. Co za debil wpadł na pomysł, budowania szkoły w środku lasu? Chociaż, kiedyś zawsze mi się to podobało.
- Otworzysz? - usłyszałam za plecami, cichy szept mojego towarzysza.
- Chyba tak. Nie mam wyboru.
Przejechałam palcem po otwarciu koperty. Wystarczyło pociągnąć, a papier się porwie. Tylko, że nagle zrobiło się to bardzo trudne. Może ze strachu, którego nie chciałam pokazać? Ścisnęłam mocno papier i już miałam ciągnąć, kiedy coś huknęło. Moje palce zesztywniały na kopercie. Dźwięk bitego szkła poniósł się po szkolę, a zaraz za nim głośne przekleństwo. Lavrei obdarzył mnie spokojnym spojrzeniem, ale przecież jego i tak nikt nie widzi, oprócz mnie! Stałam bez ruchu nasłuchując. Serce bilo mi w piersi tak głośno, że miałam wrażenie, jakby było je słychać w całej szkole.
- Wynośmy się - szepnął, Lavrei.
Pokiwałam twierdząco głową. Jeżeli to dyrektor, to wystarczy, że zniknę z gabinetu, on wejdzie, ja tym czasem przemknę do wyjścia. Nic trudnego. Wyszarpałam z zamka klucz i uchyliłam lekko drzwi. Spojrzałam przez szparę. Od razu ujrzałam cień osoby. Właśnie minęła sale teatralną,a  to znaczy, że zaraz wyjdzie zza zakrętu i potem tylko prosta droga do gabinetu. Prześlizgnęłam się przez drzwi, modląc się po cichu, żeby nie wydały, żadnego dźwięku. Na szczęście mnie posłuchały. Zamknęłam je i przebiegłam do pierwszego, najbliższego gabinetu. Pociągnęłam za klamkę i wpadłam do środka. Oparłam się o zamknięte drzwi i kucnęałm, próbując uspokoić oddech i przyśpieszone bicie serca. Może i to głupie, ale nawet fajnie się czułam. Adrenalina pulsowała w mojej głowie, kiedy próbowałam analizować sytuacje. Uśmiechnęłam się do samej siebie. Nigdy nie lubiłam spokojnego życia, a teraz, chodź byłam w kiepskiej sytuacji, to czułam się jak ryba w wodzie. Poza tym miałam jeszcze przy sobie Lavreia. Mężczyzna stał obok mnie i rozglądał się po sali. Poszłam za jego wzrokiem. Wielkie mapy na ścianach i atlasy na półkach. Telewizor w rogu klasy. Dudniące kroki na korytarzu wskazywały na mężczyznę, który wcale nie miał zamiaru kryć się ze swoją obecnością. Szarpnął za klamkę, a odgłos jego kroków ucichły, stłumiony przez dywan w gabinecie dyrektora. Może to faktycznie tylko Sweet, ale coś mi nie pasowało. Wstałam i podeszłam do biurka. Lavrei, nie odzywając się, wskazał mi ostry ołówek. Chciałam go wyśmiać. Nie byłam bohaterką, żadnego filmu, ani książki, aby walczyć ołówkiem. Poza tym, to nie wampir, żeby przestraszył się ostrego, drewnianego zakończenia. Tak, tak wychodzi mi teraz oglądanie filmów z Joy. Spojrzenie mężczyzny skłoniło mnie jednak do wzięcia ołówka. Najwyżej będę miała, czy, rysować w domu. Drgnęłam, słysząc dźwięk upadającej komody. To na pewno nie był Sweet. Tylko, czy ta osoba znalazła się tu przypadkiem, czy właśnie mnie szuka? Mężczyzna zbliżał się do gabinetu. Jego kroki odbijały się echem po całym korytarzu. Cień rzucony na drzwi powoli mnie minął. Wypuściłam z płuc mimowolnie wstrzymywane powietrze. Oparłam się o biurko, zamykając na chwile oczy. Wystarczyła sekunda, żeby do moich uszu dotarło ciche stuknięcie, spadającego długopisu. W tym momencie na korytarzu również zapanowała cisza. Poczułam jak oblewam się czerwienią na twarzy. Mężczyzna zawrócił i podszedł do drzwi. Spanikowana ominęłam biurko i kucnęłam za nim. Marna kryjówka, ale lepszej nie miałam. Drzwi uchyliły się. Nawet z tond mogłam dosłyszeć jego ciężki oddech. Dzięki odbiciu w szybie, mogłam dostrzec każdy jego ruch. Omiótł spojrzeniem klasę, zatrzymując swój wzrok na sporej szafie. Podszedł do niej. Postanowiłam wykorzystać tą sytuacje. Wstałam cicho i ruszyłam powoli do otwartych na roścież drzwi. Walczyłam sama ze sobą, żeby nie zacząć biec. Już prawie wyszłam, kiedy postać w szerokim kapturze pojawiła się obok mnie.
Ruszała się zadziwiająco szybko. Poczułam mocno zbudowaną dłoń na swoim ramieniu, a później tylko przeogromny ból, kiedy poleciała na biurko. Gruba warstwa drewna, złamała się pod moim ciężarem. Krzesło wylądowało na moim brzuchu. Mężczyzna zrobił, to z takim impetem i siłą, że czułam jakby, to ja pękła na pół. Sapnęłam głośno z bólu, który rozsadzał mnie od środka. Strach i adrenalina zadziałały od razu. Próbowałam wstać i kiedy już prawie stanęłam, mężczyzna walnął pięścią w mój brzuch. Siła uderzenia odrzuciła mnie do tyłu. Wpadłam na ławkę i usłyszałam dźwięk łamania kości. Ból omamił mnie kompletnie. Przestałam myśleć i zerwałam się na nogi. Cofnęłam się, podtrzymując się ławek. Postać w kapturze nie czekała na zaproszenie. Ruszyła w moim kierunku. Zaczęłam omijać ławki tak, aby znaleźć się po stronie drzwi. Kiedy był już blisko mnie, pchnęłam w niego ławką. Co prawda, ledwo ją ruszyłam, ale to wystarczyło, żeby go zdezorientować. Zebrałam w nogach całą siłę, jaka mi pozostała i wybiegłam z klasy. Słyszałam za sobą jego kroki. Nie miałam szans uciec przed nim. Biegłam za wolno, a nawet nie miałam, co liczyć, że dobiegnę do Anubisa, ale nie chciałam się po prostu poddać i dać zabić. Biegłam, a łzy lały się po mojej twarzy strumieniami. Doskonale czułam ich słony smak w ustach. Dopadłam drzwi i zaczęłam je szarpać. Ledwo je otworzyłam, ale przecisnęłam się przez małą powstałą szparę. Chłodne powietrze uderzyło we mnie z całej siły. Zaczęłam się trząść z zima i własnego, żałosnego szlochu. Na ślepo pokonałam kilka schodków. Postać zauważyłam dopiero, kiedy wpadłam wprost na nią, a jej ciepłe dłonie oplotły mnie. Kroki za mną ucichły, a ja schowałam twarz w brązowy płaszcz o miękkim materialne, który szybko wchłonął moje łzy. Nogi odmówiły mi dalszego posłuszeństwa. Nie mogąc ustać po prostu zsunęła się i opadłam na kolana. Tępy ból i głośny szloch tylko się spotęgowały. Postać szybko kucnęła obok mnie i zarzuciła na mnie swój płaszcz, po czym zamknęła w uścisku. Strach i adrenalina, czyli uczucia, które ciągle mi towarzyszyły i dzięki których biegłam, teraz mnie opuściły. Ten ciepły, ochronny uścisk zabrał mi je w jednej chwili. Podświadomie wiedziałam, że ta osoba jest moim najlepszym schronieniem.
Dopiero po chwili byłam wstanie podnieść głowę i spojrzeć w ciemne, opiekuńcze i pełnie współczucia oczy Victora. Był blady jak płótno, co doskonale wskazywało na to, że jeszcze nie wyzdrowiał. Chciałam się odezwać, ale nie miałam siły. Ból był nie do zniesienia. Poczułam na ramieniu dotyk. Wzdrygnęła się, ale już po chwili chociaż połowa bólu odeszła. Jakbym weszła do wanny z ciepłą wodą, pełnej pachnącej piany. Lavrei uśmiechnął się ze współczuciem.
- Dam radę - powiedziałam cicho, kiedy Victor chciał mnie wziąć na ręce. Jego czarne auto stojące za nami, zlewało się w tle nocy. Stękając, doszłam do drzwiczek. Victor pomógł mi wsiąść. Kiedy tylko położyłam głowę na oparci, odleciałam. Poczułam tylko lekkie szarpnięcie, kiedy ruszyliśmy, a potem sen zabrał mnie do swojego pustego świata.

Ból walnął we mnie jak piorun. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ciemny sufit. W całym domu są białe, a to oznacza, że wylądowałam w gabinecie dozorcy. Czułam na swoim brzuchu zimną maść. Czyjaś ciepła dłoń rozmasowywała ją. Nawet nie próbowałam wstać. Przekręciłam tylko głowę w prawo. Victor zerknął na mnie i wymusił pół uśmiech.
- Masz złamane żebro, potłuczony nadgarstek i masę innych ran. Wyciągnąłem ci, to z nogi - powiedział i wskazał na około sześcio centymetrowy, drewniany szpikulec, leżący na biurku. - Na razie się nie ruszaj.
- Co to był za koleś - spytałam od razu. Musiałam wiedzieć. - Baltazar?
- Nie, nie. Na pewno nie on - zaprzeczył. - Baltazar jest stary, ale przede wszystkim nigdy nie zrobiłby nikomu krzywy. Jest dobry tylko w zastraszaniu. Zresztą miał ci pomóc...
- Wpakował w kłopoty.
- Eh wiedziałem, że ma coś wspólnego z Henotem, ale nie brałem nawet pod uwagę, że może chcieć mu pomóc. Baltazar się boi, że jeżeli nie wykona polecania, to zginie.
- Dlatego chciał busole.
- Dałem ją tobie - spojrzał na mnie oskarżycielsko. - A ty ją oddałaś.
- Dałam ją KT! Potrzebuje jej.
- Ale jak widzisz, ty również. Wiedziałam, że Henot będzie chciał się zbliżyć do ciebie, dlatego ci ją dałem. Ochroniłaby cię.
- Po prostu powiedz mi wszystko! - Nie wytrzymałam. - Od samego początku, co się tu dzieje!
- Zaraz. - Victor wstał i zamoczył w misce, całą czerwoną od mojej krwi ścierkę. - Może zacznijmy od tego, że znam cię już od małej...
- Widziałam to - przerwałam mu. - Byliśmy w piwnicy, pokazywałeś mi jakieś probówki.
- Spędzaliśmy tam całe dni - uśmiechnął się szeroko na wspomnienia, a po chwili sposępniał. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się. - Posłuchaj mnie, Patricio. Chcesz, żeby twoja pamięć wróciła, ale pomimo dobrych wspomnień, jest tam również dużo złych. Jest w nich masa bólu i cierpienia. Nie powinnaś tego pamiętać. To może cie zmienić. Ty... znaczy tamta Patricia, chciała żebyś wiedziała, ale nie brała pod uwagę, że bez tych wspomnień będziesz bardziej szczęśliwa.
- Nie możesz takich rzeczy osądzać za mnie! - Wybuchłam. - To moja decyzja i tak, chce żeby moje wspomnienia wróciły. Myślisz, że teraz jestem szczęśliwa!?
- Uspokój się. Jest dziewiąta rano. Wszyscy w szkole. Powiedziałam Trudy, że źle się czujesz.
Normalnie jeszcze bym się pokłóciła, ale ta krótka wymiana zdań mnie zmęczyła. Nie byłam nawet w stanie przesunąć się o centymetr, żeby nie usłyszeć obijającego się żebra. Victor wyszedł na chwile, zostawiając mnie w grobowej ciszy. Przymknęłam na chwile oczy.

Utknęłam na kanapie. Dosłownie. Victor sprowadził, a bardziej zniósł mnie na dół i zostawił. Chciał uniknąć pytać, co robię w gabinecie dozorcy. Postanowiliśmy, że zachowamy dla siebie, to co się stało. Bez przeszkód się zgodziłam. Nie mogłam się ruszyć i siedziałam tylko obserwując, jak mieszkańcy Anubisa wracają ze szkoły. Opatuliłam się szczelnie długim, szarym swetrem, próbując zakryć liczne zadrapania. Trudy na obiad przyniosła mi zupy, ale nie mogłam jej przełknąć. Lavrei siedział obok mnie i ględził mi coś o rybkach. Zaczynałam go mieć dojść. Kanapa obok mnie ugięła się. Eddie usiadł obok i walnął ten zadziorny uśmiech.
- Co powiesz na randkę? - spytał po chwili.
- Wiesz, może nie dzisiaj.
Blondyn westchnął, ale nie zrezygnował. Włączył telewizor i oparł się wygodnie, obejmując mnie w pasie. Jęknęłam cicho z bólu.
- Co jest? - spytał szybko, marszcząc czoło. - Coś cie boli?
- Wiesz, mam sińca - powiedziałam. W sumie, to prawda. Sińce miałam wszędzie.
Oparłam głowę na jego ramieniu. Starałam się tłumić ból. Chodź w porównaniu z dzisiejszym rankiem, to i tak było świetnie. Tylko ciekawe, kto mnie zaprowadzi wieczorem do pokoju.  Eddie opowiadał mi o dzisiejszym dniu w szkole. Nie ominął powiadomienia mnie, że ktoś rozwalił biurko i ławkę w klasie. Wolałam się nie odzywać, więc przytakiwałam tylko głową.
- Jesteś dziś mało rozmowna, Gaduło - zwrócił mu uwagę po kilkunastu minutach rozmowy.  Wetknął mi palec w żebra. Mój krzyk poniósł się po całym domu. Eddie spoglądał na mnie zdziwiony. - Co jest?
- Czyś ty zwariował do końca, człowieku?! Tak tykać kogoś! Ja już stara jestem i moje kości nie są takie mocne.
- Okey - powiedział ostrożnie, chodź widziałam jak zanosi się śmiechem.
- Tak, tak. Śmiej się z moich starych kości. Proszę bardzo.
- Daj spokój, słońce.
Poczułam jego ciepłe usta na swoich. W tej chwili nawet ból, gdzieś się ulotnił. Pozostała czysta przyjemność z każdym pocałunku.  Niestety Alfie nam przerwał, wpadając do kuchni z lampką.
- Gdzie ci kosmici!?Ja i Filemon pokonamy ich wszystkich! - Wrzeszczał, zaglądając do każdej szafki. Zaalarmowana wrzaskami Willow również zbiegła, a zaraz po niej Mara.
- Możecie ciszej? Ja tu próbuję czytać - tłumaczyła dziewczyna, ale każdy ją zignorował. Zrezygnowana rzuciła się na fotel z założonymi rękami na piersi.
- Daj spokój, Mara. Alfie się wyszaleje i zaraz przestanie - pocieszałam ją. - Co czytasz?
- Nie udawaj, że umiesz czytać - odezwał się do mnie Eddie.
- Akurat ty nie powinieneś mnie pouczać. Nigdy, żadnej książki nie przeczytałeś.
- Czytam sms'y od ciebie. To i tak już wielkie wyzwanie.
- Nie potraficie normalnie porozmawiać - marudziła dalej, Mara.
- A jak tam z Fabianem? - spytałam.
- Doobra, idę czytać.
Dziewczyna zerwała się i zniknęła na schodach. Eddie uśmiechnął się i wróciliśmy do przerwanej nam czynności. Nie minęła nawet minuta, kiedy do domu wpadł Victor. To co przyciągnął ze sobą, było wielkim zdziwieniem.
- Może mi ktoś wytłumaczyć, co mój dywan robił w schronisku!? - ryknął, rzucając go na hol.
- F.. Fiona? - spytał nie pewnie Alfie ze łzami w oczach. - Toż... toż to Fiona! - Rzucił się na dywan z pełnym rozpędem i wyściskał. Całował, mrucząc coś pod nosem. Nim się obejrzałam Willow również tarzała się po ziemi.
- Och przestań mnie lizać, Fiona! - krzyczała przez śmiech i łzy szczęścia. Hałas sprowadził również Joy i Mare.
- Nie, tylko nie ty, Joy - powiedziałam, kiwając ze zrezygnowaniem głową, ale dziewczyna już ściskała psa.
- Dlaczego wszyscy obmacują i rozmawiają z dywanem? - spytała nas Mara, biorąc chyba za jedynych normalnych.
- Przywitaj się z Fioną - powiedział Alfie, podstawiając mi dywan pod nos.
- Eee hej Fiona. Jak się masz - pogłaskałam ,,psa". Eddie spoglądał na mnie nie wiedząc kompletnie o co chodzi. - No pogłaskaj psa.
Blondyn przejechał ręką po miękkim materiale. Spojrzałam na Victora. Dozorca stał z uniesionymi brwiami i spoglądał na wszystkich po kolei, szukając wytłumaczenia. Już chciał się odezwać, kiedy do domu wszedł spokojnym krokiem Jerome. Alfie od razu rzucił się na niego z dywanem.

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 26

Z perspektywy Patrici
Dozorca przestał bawić się piórem, ale nadal ściskał go w dłoni. Jego niebieskie oczy, takie same jak Matta, wpatrywały się we mnie uporczywie. Początkowa złość minęła i pozostał tylko smutek i przygnębienie, wymalowane na jego zmęczonej twarzy. Zmarszczki były dokładnie widoczne na bladej cerze, a siwe włosy do łopatki, miał związane z tyłu w mocy kucyk. Mała lampka z epoki średniowiecza, stojąca na brzegu biurka, dawała przyjemne, delikatne światło. Na miejscu zajmowanym zawsze przez Corbiera, leżały jakieś książki. Prawie nic się nie zmieniło, ale to miejsce bez Victora nie było już takim samym.
- Victor się z tobą kontaktował? - spytał po chwili, rozluźniając się i opierając o oparcie fotela. Wiedziałam, że to wszystko, to gra. Żyłki na jego czole były napięte.
- Nie - odpowiedziałam pewnie siebie. Róg kartki z jego numerem, kuł mnie w skórę nawet przez materiał. - Niby dlaczego miałby się ze mną kontaktować?
- Pomyślałem... Zresztą, nie ważne - Patrzył się na wszystko oprócz mnie. - Potrzebuje tej cholernej busoli.
- Nie wiem, gdzie ona jest - skłamałam znowu.
- On mnie zabije.
- Wybacz, ale nie mogę ci pomóc - Chciałam już wstawać, ale jego spojrzenie usadziło mnie z powrotem.
- Słyszałaś o książce, której można się spytać, czy umrzesz w najbliższym czasie?
- Nie mam pojęcia, co to jest.
Baltazar pokiwał głową. Myślał nad czymś intensywnie. Zarzuciłam nerwowo nogę na nogę i czekałam na zakończenie wykładu. Dozorca odsunął fotel i zaczął chodzić po pokoju. Jego splecione za plecami dłonie, drżały lekko. Po chwili założył za ucho kilka pasm włosów.
- To siwe, czy farbowane? - spytałam, zaciekawiona.
- Ah siwe, ale pięknie utrzymane - Baltazar wydawał się dumny, że ktoś zwrócił uwagę na jego włosy. Zsunął z nich bordową gumkę i machnął w powietrzu. Zapachniało mi, czymś znajomym...
- Pachnie pan jak Jerome.
- Pan też używa Schaumy! - Do gabinetu wpadł Alfie. Drzwi omal nie wypadły z zawiasów, kiedy huknęły o ścianę. - Jerome o wszystkim się dowie!
- Ale o czym? - spytał, przerażony dozorca. Wyglądał jakby go przyłapano na kradzieży.
- Podkrada pan Jeromowi szampon do włosów!
- To nie tak! Wszystko wytłumaczę...
- Nie!
Lewis uniósł wysoko głowę i zgarnął z biurka lampkę. Brązowy kabel ciągnął się za nim, kiedy wychodził z gabinetu. ,,Chodź Filemon, chodź." mówił, głaszcząc klosz. Baltazar spojrzał na mnie szukając wytłumaczenie. Wzruszyłam ramionami.
- On tylko tęskni, proszę pana. Tęskni za Fioną...
- Boże, a ja zawsze myślałem, że to lampa. Przez cały ten czas miałem w swoim pokoju zapchlonego kundla! Ciekawe skąd te światło wychodziło...
- Idiota goni idiotę - stwierdziłam, kierując się do wyjścia.
- Ah panno Williamson. Może powinnaś poszperać w szkolnej dokumentacji? Myślę, że to dobrze zrobi na pamięć - powiedział obojętnie, jakby od niechcenia. - Radziłbym pójść w nocy. Nikogo nie powinno być. - Wyszperał z kieszeni klucz od szkoły i rzucił mi.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam na schody i stanęłam na chwile. Mało zrozumiałam z tej rozmowy. W sumie dowiedziałam się tylko, że Baltazar podbiera szampon do włosów. Nie miałam pojęcia, co to jest ta księga zmarłych, ale mniejsza z tym. Skąd Baltazar wiedział o mojej utracie pamięci? Jakaś lecąca latarka minęła mnie o centymetr i walnęła w ścianę obok.
- Ha myśleliście, że głupi Baltazar was nie znajdzie?! Już mi won z gabinetu, zapchlone kundle! - wrzeszczał z gabinetu, wyrzucając latarki i lampki.

Weszłam do salonu. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to Willow tańcząca wokół stołu i polewająca podejrzaną cieczą kanapkę w ręku. Na ciemniej kanapie, Eddie z słuchawkami na uszach i laptopie na kolanach, przyglądał się dziewczynie. Chłopak wrócił do korzystania z  żelu do włosów i lekkiej mani na skórzane kurtki. Wyglądał dokładnie tak jak go poznałam. Nie wiem skąd ta zmiana. Na pewno nie uległ jej jego charakter. Stał się bardziej spokojny i odpowiedzialny. Sibuna go tak zmieniła. Narzuciła na niego wszystkie problemy i oczekiwała, że zawsze znajdzie rozwiązanie z opresji. Jego zmiana miała swoje dobre i złe strony. A ja... ja nie mogłam wytrzymać sama ze sobą. Lokowane włosy szybko zaczęły mnie wkurzać i znowu je prostuje. Najgorsze, że nie potrafiłam odnaleźć w sobie, jak to mówi Jerome, tego dawnego charakteru. Te czasy, kiedy niczym się nie przejmowałam i liczyła się tylko dobra zabawa. Może i byłam lekkomyślna, ale życie było łatwiejsze. To rzeczy, których chyba nie tylko mi brakuje. Teraz... teraz wszystko się zawaliło.
- Gaduło? - zwrócił się do mnie Eddie. Ruszyłam się w końcu i usiadłam obok chłopaka, na kanapie. Objął mnie, ale jego dotyk wcale nie przyniósł przyjemności. Miałam ochotę strzepnąć jego rękę. - Co tam?
- Baltazar rzuca szczeniaczkami - powiedziała. - Idziemy popatrzeć?
- Co!? - Krzyk Willow poniósł się po całym domu. Wybiegła na schody i zaczęła zbierać lampki, ględząc coś o grzecznych pieskach.
- Patologia - westchnęłam. Chłopak nachylił się do mnie. - Patrz! Jaka prosta podłoga! - Eddie luknął na podłogę, a potem na mnie. Obrócił mnie w dwoją stronę i ponowił próbę pocałunku. Trzepnęłam go w ramię.
- Za co to?
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny.
- Wyjebane mam na taki związek - oznajmił, nawet na mnie nie patrząc. - Jutro przed szkołą mamy zebranie Sibuny.
- Nie należę do Sibuny.
- I tak masz przyjść.
- Dobranoc - powiedziałam, kiedy już wychodził z salonu.

Skończyłam śniadanie i chciałam już wstać. Czyjaś dłoń chwyciła mnie szybko pod stołem. Eddie spojrzał na mnie dziwnie i szepnął ,,Sibuna". Z głośnym westchnieniem, usiadłam z powrotem i czekałam, aż Mara i Joy wyjdą już do szkoły. Dzisiaj czwartek i został tylko jeden dzień szkoły. Wolność, jak to mówi Alfie. Ja za to, ani trochę nie ruszyłam się ze swoimi sprawami, co działało mi na nerwy. Oprócz wspomnień, które nawiedzały mnie od czasu do czas, nic nie chciało mi pomóc. Jakby wszystko było przeciwko mnie. Musiałam znaleźć jakieś dowody, że byłam w tej szkole przed rozpoczęciem nauki. Niestety wszystko sprowadzało się do nocnego wyjścia do szkoły. Może Baltazar faktycznie jest po mojej stronie? Chciałam wczoraj skontaktować się z Victorem, ale nie odbierał telefonu.
- Mamy już jakąś poszlakę - zaczął Fabian, kiedy przy stole zostali sami członkowie dennego klubu. - Baltazar mówił wczoraj coś o księdze zmarłych...
- Podsłuchiwaliście!? - krzyknęłam oburzona. Myślałam, że to tylko Alfie tam stał.
- Możesz nie przerywać, Patricio? - uciszył mnie Eddie.
- Nie, nie mogę, bo...
- Wracając do tematu - wtrącił szybko Rutter. - Słyszałem już o księdze zmarłych, kiedy szukaliśmy w bibliotece Frobishera wiadomości o kielichu. Są tam zapisane osoby, które umrą w najbliższym czasie.
- Czyli przepowiada przyszłość? - spytała Kara, bawiąc  się w ręku pustą szklanką.
- Dokładnie - opowiedział jej Fabian. - Ponoć pojawia się, kiedy osoba szukająca chce się dowiedzieć, czy w najbliższym czasie czeka ją śmierć.
-Ale obejmuje tylko kilka tygodni - wtrącił Eddie. Współlokator musiał mu już wcześniej wszystko  powiedzieć.
- Czekajcie, chyba nie wierzycie w tą bajeczkę? - przerwałam szybko. - Księga nie może się pojawić od tak, z powietrza.
- Księga ma na okładce czarnego ptaka... - zrobił dramatyczną pauzę. Przewróciłam oczami. - Taką samą jak na drzwiach w tej komnacie. Tak, Patt mam na myśli tego ptaka, którego umazałaś krwią - dodał widząc, że chce się odezwać. Przytaknęłam głową. Poczułam jak Eddie ściska moją dłoń. Rana prawie już nie było widać. Ten gest jednak mnie irytował. Nie potrzebuję jego opieki. - Myślę, że ta komnata jest drogą do księgi.
- Więc, kiedy tam idziemy? - spytałam.
- Poszukam jeszcze trochę informacji i wtedy pójdziemy.

Przymulałam na lekcji francuskiego. To dopiero trzecia lekcja, ale ja i tak mam już dojść. Zajęłam jak zawsze, moją ulubioną ławkę przy oknie. Joy siedziała ze mną i zapisywała dokładnie wszystko, co mówiła nauczycielka. Mi nawet nie chciało się podnieść długopisu. Słońce, wpadające przez okno wprost na mnie, usypiało. Zerknęłam na swojego chłopaka. Siedział równie znudzony, co ja. Rozwalił się na krześle i pisał coś w telefonie.
- Wiesz, kiedy przyjedzie Jerome? - spytałam cicho Joy. Na chwile przestała pisać i spojrzała na mnie. Coś ją martwiło. Wiedziałam, to po jej spojrzeniu.
- Nie wiem - odpowiedziała szybko. - Wiesz... ostatnio jakoś mi tak dziwnie z nim. Sama nie wiem, co do niego czuje.
- Chyba nie chcesz z nim zerwać?
- Lubię go, ale chyba bardziej jako przyjaciela. Wole zostawić go tobie.
- Co?! - Omal nie spadłam z krzesła. Wszyscy w klasie się na mnie spojrzeli. Nauczycielka uniosła pytająco jedną brew. Wyglądała jeszcze głupiej niż Alfie, kiedy tak robi. - Już bym wolała się rzucić z wieżowca, albo zadławić słoniem!
- Patricio, to bardzo interesujące, ale lekcja jest ważniejsza.
- Cóż, niech tak będzie. Nie będę pani wyprowadzać z błędu - odpowiedziałam i podparłam ręką głowę.
- Ciekawe jak, to jest się zadławić słoniem - myślał na głos Alfie, głaskając lampkę, leżąca mu na kolanach.
- Droga wolna. Jedź do zoo i spróbuj - powiedziałam z uśmiechem.
- Daj spokój. Pojedzie i nie wróci. Zamkną go w klatce - wtrącił Eddie.
- Ej no! - oburzył się Lewis i walnął focha.
- Oh Alfie, nie martw się. Obiecuję przyjeżdżać raz na miesiąc. Będę rzucać ci orzeszki - pocieszałam go.
- Taa chyba zatrute - dodał Miller.
- Po prostu mi zazdrościsz, że będę mogła karmić słonia w zoo!
- Ta jasne, bo ja o niczym innym nie marze, jak karmienie Alfiego zatrutymi orzechami w zoo.
- Trixi, a kokosy też dostanę?! - pytał uszczęśliwiony ,,słoń"
- Słonie nie jedząc kokosów... chyba
- A to czasem wielebłądy nie jedzą kokosów?
- Popatajałabym sobie na wielebłądzie po puchatych obłokach - odezwała się rozmarzonym głosem Willow.
- Wielbłądy, a nie wielebłądy - kłóciła się Mara, chodź raczej nikt jej nie słuchał.
- Słoniobłond - pochwalił się nowym słowem Alfie.
- Byłbyś wspaniałym słoniobłondem, Alfie.
- Dojść! - wrzasnęła na całe gardło nauczycielka. Zrobiła się cała czerwona na twarzy. - Alfie, zabierz z ławki lampkę, a reszta cicho siedzieć. To nie jest lekcja biologi!
- To Filemon, proszę pani - odezwał się Lewis.
- Ściągnij go z ławki!
- Najpierw Fiona, teraz mój kot Filemon - Alfie był bliski płaczu. - Jak tak można! On też ma uczucia!
- Panie Lewis!
- Może wyrazi pani trochę współczucia - wtrąciłam. - Biedak jest załamany po utracie psa.
- Eh no... A co się stało z Fioną? - spytała już spokojniej. - Musiałeś naprawdę kochać tego psiaka.
- Całym serce - chlipał Alfie. - Tak pięknie się poznaliśmy. Leżał w gabinecie i przygniatał go stół i komoda. Ludzie po nim chodzili i prali w perwolu! Te nasze wspólnie spacerki... - wspominał chłopak.
- Fiona, to dywan - oświeciłam ją.
- A ty nadal swoje, Patricio! Nie kochałaś Fiony! - skomlił.
Mina nauczycielki była przekomiczna. Zerkała, to na mnie, to na Alfiego i resztę klasy. Nie wiedziała, co powiedzieć i stała tylko w miejscu, próbując wszystko sobie poukładać. W końcu zadzwonił dzwonek. Wyszliśmy z gabinetu, zostawiając zdębiałą nauczycielkę z problemami psychicznymi.

Stałam przed wielkimi drzwiami szkoły i obracałam w dłoni klucz. Była prawie północ. Na szczęście Baltazar nie rzucał żadnymi szpilkami i nie robił obchodów. Z pokoju wymknęłam się jak tylko dziewczyny zasnęły. Jak się któraś obudzi, to najwyżej powiem, że poszłam do Eddiego.  W ogóle, czy to można zaliczyć do włamania? Nigdy bym nie pomyślała, że będę aż tak bała się wejść do szkoły. Noc była spokojna i ciepła. Żadnego wiatru i chmur. Tylko Lavrei muskał oddechem moje ramie. Cierpliwie, nie poganiając mnie czekał, aż będę gotowa. Chyba bałam się zobaczyć, to co może znajdować się w gabinecie. Jednak nie mogłam bez końca tak stać i marnować czas. Może ktoś mnie zobaczyć, chodź w okolicy ani żywego ducha. No, może nie licząc, Lavreia. Byłam niespokojna. Moje ostatnie wizyty kończyły się tragicznie. ,,Dobra, Patricio chcesz się czegoś dowiedzieć, to musisz coś zrobić" - mówiłam sobie w myślach. Przez chwile szukałam w ciemności zamka. Kiedy go znalazłam szarpałam się z otworzeniem go. Cholera, bałam się.
- Spokojnie - odezwał się Lavrei. Jego spokojny, kojący głos podziałał. Przecież nie byłam sama. Miałam go.
- Dzięki. - Nie musiałam mu mówić, co mam na myśli. Przytaknął głową i wszedł za mną do szkoły.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 25

Z perspektywy Patrici
- Eee Patt? - usłyszałam za sobą męski głos. - Co ty tu robisz?
Jak tylko usłyszałam za sobą jego głos z nową energią zaczęłam szarpać klamką. Ta jednak nie chciała ustąpić. Nie ma mowy, żebym się odwróciła, za żadne skarby. Zamknęłam oczy, aby chodź trochę się uspokoić. Oparłam głowę o drewniane drzwi, nie odrywając ręki od klamki. Nie odwrócę się. Nie ma takiej opcji.
- Zabije, Alfiego. Utopie go w chochli od zupy i spale, a potem sproszkuję i wypuszczę własną sieć zupek ,,Flaki a'la Alfie z przyprawami" - powiedziałam, a raczej bardziej krzyknęłam, nie odrywając się od drzwi.
- Jak bym kupił.
- Nie mówiłam do ciebie.
- Jesteśmy tu tylko we dwoje.
- Mówiłam do drzwi, więc nie wtrącaj się w prywatne rozmowy!
- Z drzwiami?!
- Tak!
Wzięłam głęboki wdech. Od razu poczułam lekki zapach wiśniowego żelu pod prysznic z mieszanką porzeczki, zapewne szamponu. Było dojść parno i gorąco. Też zawsze lubiłam kąpać się w gorącej wodzie. Nie rozumiałam ludzi, którzy woleli zlewać się zimną. Zero przyjemności.
- Gaduło? - Eddie, przerwał dłużącą się cisze.
- Czego? - warknęłam, przyciskając czoło do drzwi.
- Mogłabyś się chociaż odwrócić jak z tobą rozmawiam. - Wyczułam w jego głosie lekko irytacje.
- Wole tak zostać.
- Ale mi , to przeszkadza.
Poczułam jego ciepły dotyk na swoim ramieniu. Odwrócił mnie w swoją stronę. Trzeba przyznać, że chłopak ma siłę. Stał przede mną w samych jeansowych spodniach. Zmierzyłam go szybko wzrokiem. W nosie miałam, co on sobie pomyśli, ale musiałam wiedzieć. Przyjrzałam się uważnie jego torsowi. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy nie spostrzegłam, żadnej rany. Cholera, ma mega łady tors. Wyrzeźbiony brzuch z napiętymi mięśniami. Jakoś nigdy nie widziałam, żeby ćwiczył, a tu proszę.
- Napatrzyłaś się? - odezwał się raptownie, rozbawiony głos. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ciągle lampię się na jego brzuch. Przeniosłam wzrok na jego figlarny uśmiech.
- Wiesz, pomyślałam jak ty możesz być tak chudym, tak dużo jedząc - odpowiedziałam szybko, speszona.
- Treningi robią swoje - powiedział z wyraźną dumą.  - A z tobą wszytko w porządku? Jak tak dalej pójdzie, to porwie cie wiatr.
- Nie twoja sprawa.
Musiałam wydostać się z tej łazienki, a potem dopaść Alfiego. Nie ma mowy, żebym siedziała tu z Eddiem. Opierał się o zlew. Łazienka nie była duża. Wanna w prawym rogu i zlew, nad którym wisiało lustro na przeciwko drzwi. Po lewej wieszaki i półki. Podłoga i ściany były wyłożone białymi kafelkami, pękniętymi już,  w nie których miejscach.  Odwróciłam się do drzwi nie mogąc wytrzymać ilustrującego mnie spojrzenia blondyna. Wróciłam do szarpania klamki. Co prawda, wiedziałam, że nic mi to nie da, ale musiała się czymś zająć.
- To nie słychane, jak czujesz się przy mnie niezręcznie - oznajmił nagle z rozbawieniem w głosie.
- Powtórz, a nie wyjdziesz z tond żywy - warknąłem.
- To nie słychane jak...
Odwróciłam się i wpadłam prosto w Eddiego. Cwaniak, przysunął się, kiedy ja byłam zajęta klamką. Chciała go odepchnąć, ale on to przewidział. Złapał mnie za nadgarstki i przycisnął moje ręce do swojego torsu. Wyczułam pod opuszkami palców, jego napięte mięśnie. Nachylił się do mnie i wyszeptał do ucha:
- Zadowolona? - Jego ciepły oddech, muskał moją skórę. - Teraz jesteś lepsza od KT.
Chciałam wyrwać ręce z jego żelaznego uścisku, ale trzymał mnie mocno. Na pewno będę miała później ślady. Zaparłam się nogami i szarpnęłam z całej siły. Wpadłam na drzwi za mną i walnęłam w nie głową. Nie wiem, czy huk był tak głośny, że rozniósł się po całym domu, czy to w mojej głowie tak huknęło. Stawiałam na to drugie, bo zaćmiło mnie i zsunęłam się po drzwiach. Usiadłam na mokrych od pary kafelkach i oparłam plecami o drzwi. Jakaś czarna plama od razu pojawiła się przed mną, zasłaniając mi światło lampki, wiszącej na suficie. Po chwili wszystko się zaostrzyło i zobaczyłam przed sobą Eddiego. Był tak blisko mnie, a nie mogłam się do niego nawet przytulić. Nie mogłam go dotknąć od tak, ani przeczesać te jego blond włosy. Oczy mnie zapiekły, więc szybko mrugnęłam, ale przyśpieszyłam tylko spłynięcie pojedynczej łzy. Dokładnie czułam, jak spływała po moim policzku, brodzie i dalej po szyi. Tak bardzo chciałam, żeby Eddie jej nie zauważył.
- Idź sobie - wybełkotałam cicho. Patrzenie na niego, sprawiało mi niezrozumiały ból.
- Ludzie, kobieto nie strasz mnie tak - powiedział głośno i wyraźną ulgą. Po chwili dodał: - Jesteśmy zamknięci.
- To przez okna - mówiłam coraz ciszej.
- Tu nie ma okna - tłumaczył cierpliwie.
- Też masz problem! - krzyknęłam nagle, zirytowana. - Wydłub sobie tunel, albo spłyń po róże ze zlewu!
Chłopak położył mi ręce na głowie i zaczął tarmosić mi włosy. Odepchnęłam jego dłonie, kiedy poczułam ból.
- Jeżeli szukasz pcheł, to od razu ci mówię, że ich nie mam - warknęłam na niego. W sumie, to robię to dojść często.
- Głupia, patrze czy nie rozwaliłaś sobie głowy.
- Nie, ale odetnę, Alfiemu i spuszczę w kiblu - oznajmiałam, dumna z pomysłu.
- Myślałaś kiedyś nad izolatką?
- Wyjdź! - krzyknęłam i znowu huknęło mi we łbie. Nie myśląc, przyłożyłam prawie bezwładną głowę na  ramie Eddiego.
- Właśnie w tym problem. Zawsze, kiedy dochodzimy do sedna rozmowy ty ode mnie uciekasz.
- Nie uciekam - zaprzeczyłam sennie. Powoli odpływałam. Chłopak, to wyczuł, bo odsunął się od de mnie kawałek. Obrzuciłam go niezadowolonym spojrzeniem. - Teraz ci się zabrało na poważne, życiowe rozmowy?
- Wiem, że jesteś zła o tą sobotę, ale Fabian tylko żartował z tym poszukiwaniem dziewczyn.
- Nie zabraniam ci mieć dziewczyny.
- Zapewne, ale długo to by ona nie pożyła.
Ból roznosił się po mojej głowie, jak za uderzeniem młotka. Eddie coś tam gadał, ale nie mogłam się skupić. Ile można ględzić? Mówił coś o braniu na siebie królików... a może wielorybów... albo odpowiedzialności. Ciekawe jakbym wyglądała z wielorybem na głowie. Moje ważne rozmyślanie przerwało chrząknięcie. Przeniosłam wzrok ze zlewu z powrotem na chłopaka. Może zadławił się tym wielorybem? Musiałam się spytać. Najgorsze, że nie umiem udzielać pomocy w takich wypadkach.
- Zadławiłeś się wielorybem? - spytałam troskliwie. - Jeśli tak, to mamy mały problem. Nie miałam na lekcji, ratowania ludzi przed zadławieniem wielorybem. Gdybyś zadławił się parawanem, to już tak... a może to była pastylka? - Nie mogłam sobie przypomnieć. - Co się tak dziwnie patrzysz na mnie? No tak, przecież ty się dławisz! Właź do wanny, to może wieloryb wypłynie i będzie po problemie. - Heh mam genialny pomysły. Nauczycielka, byłaby ze mnie dumna.
- Patt...? - spytał powoli Eddie, dziwnie się na mnie patrząc.
- Myślisz, że zające lubią pomarańcze? - spytałam, śmiertelnie poważnie. Chłopak zasłonił sobie na chwile dłonią oczy i westchnął. - Bawisz się z wielorybem w chowanego? Też chce!
Miller przysunął mnie do siebie i objął w pasie. Ułożyłam głowę wygodnie na jego torsie. Był bardzo wygodny. Czułam jak opuszkami palców gładzi moje plecy. To takie przyjemnie uczucie.
- O co ci chodzi z tymi wielorybami? - spytał rozbawionym głosem, opierając brodę na mojej głowie.
- Przecież sam zacząłeś - broniłam się.
- Powiedziałam, że cie kocham, głuptasie. Jakim cudem wyszedł ci z tego wieloryb.
- Kocham wieloryby - powiedziałam cicho. Sen już całkowicie mnie opatulił. - Ciebie też kocham - dodałam już przez sen.


Ktoś szamotał się z zamkiem. Nie chciało mi się otwierać oczu. Było mi tak ciepło i wygodnie. Nawet przez powieki przebijało się ostre światło lampki, co irytowało mnie coraz bardziej. W końcu, jednak dopuściłam otaczający świat do moich oczu. Ogarnęłam szybkim spojrzeniem całą łazienkę i chłopaka, który nadal mnie obejmował w pasie. Jedną ręką bawił się moimi włosami. Siedział oparty o kafelki między zlewem, a półką na ręczniki. Ja wtulona w niego, siedziałam między jego nogami z niedawno opartą głową na jego nagim torsie.
- Co się dzieje? - spytałam, zwracając tym samym jego uwagę na siebie. Przestał bawić się moimi włosami, co nie koniecznie mnie zadowoliło. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy.
- Trudy dowiedziała się, że Alfie nas tu zamknął, więc próbuje otworzyć zapasowym kluczem odrzwi - wytłumaczył.
- Ile tu siedzimy?
- Jakąś godzinę.
Wstałam, chodź nogi mi zdrętwiały. Myślałam, że siedzimy tu dłużej. Jednak wygodnie mi się spało. Ważne, że głowa przestała mnie boleć. Co mi odwaliła, żeby kleić się do Eddiego?! Lavrei, opierający się o wannie, kręcił z politowaniem głową. Nie no, zero prywatności. Pogadałam jeszcze chwile z chłopakiem. Dowiedziałam się, że w łazience chłopaków pękła jakaś rura, a Baltazar idiota, nie potrafi naprawić. W końcu, Trudy otworzyła drzwi. Wypadłam z łazienki migiem. Od razu opatuliło mnie świeże i chłodne powietrze.
- Gwiazdko, Victor dzwonił - odezwała się Trudy. - Powiedział, żebyś do niego zadzwoniła od razu.
Wręczyła mi małą, kwadratową kartkę z numerem telefonu. Złożyłam ją szybko i wepchnęłam do kieszeni spodni. Postanowiłam zadzwonić, jak tylko coś zjem. Skierowałam się na dół. Będąc w holu, Eddie stanął na przeciwko mnie. Jedną ręka objął w pasie i przyciągnął do siebie.
- Zrobię nam coś dobrego i obejrzymy jakiś film - powiedział.
- Chcesz mnie zatruć?
- To będzie randka.
Poczułam jego ciepłe usta na swoich. Całował delikatnie, a później coraz bardziej namiętnie. Czułam się wspaniale. Miałam Eddiego, tylko dla siebie. Tylko na ile... Położyłam swoją dłoń na jego brodzie. Powoli zjechałam nią po szyi, aż na wciąż nagi tors. Chłopak, wsunął rękę pod moją koszulkę. Jego dotyk przyprawiał mnie o przyjemne dreszcze.
- W sumie, to odpuśćmy jedzenie i film - odezwał się Eddie, kierując mnie do swojego pokoju.
Nim wyszliśmy  z holu, drzwi wejściowe otworzyły się. Wieczorne powietrze, niesione wiatrem wpadło do domu. W drzwiach stanął Baltazar. Zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem i wskazał ręką. Jego oczu iskrzyły się ze złości.
- Do mojego gabinetu - wycedził przez zaciśnięte zęby. Usłyszałam jak Eddie wzdycha i wypuścił mnie z objęć.
- Trudno - zwróciłam się do chłopaka.
Musnęłam szybko jego usta i poszłam na górę. Za mną podążał dozorca. Deski schodów skrzypiały pod jego ciężarem. Wolałam jednak tym razem zostawić tę uwagę dla siebie. Weszliśmy do gabinetu. Usiadłam na fotelu przy biurku, a Baltazar po drugiej stornie. Przez chwile stukał piórem o blat. Wpatrywał się uparcie w małą plamę, zapewne od kawy.
- Odezwie się pan w końcu?  - spytałam, przerywając ciszę.
- Przejdźmy od razu do rzeczy - zaczął i spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.


--------------------------------
Nie jestem zachwycona z tego rozdział. Jakoś w mojej głowie wyglądało, to lepiej. Wyszło jakieś nudne romansidło, a to trochu nie moje klimaty
Miałam już kilka pomysłów z tą osobą w łazience, ale postanowiłam nie kombinować. Brałam nawet pod uwagę Baltazara ;p.
Mam nadzieję, że fani Peddie będą zadowolenie, bo w sumie cały rozdział o nich :)
A co do fanów Jeroma i Patrici, to nie martwcie się, nie zapomniałam o tym ^^.
Mam mnóstwo pomysłów i nadzieję, że uda mi się je jakoś przelać na papier.
I oczywiście dziękuje za komentarze. Za nic nie zamieniłabym takich czytelników jak wy :).


czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział 24

Z perspektywy Patrici
,,Pustkę w sercu, może zapełnić tylko twoja śmierć" - usłyszałam cichy, kobiecy szept, który drastycznie wyrwał mnie ze snu. Oczy mnie piekły, ale i tak je otworzyłam. Z trudem napięłam mięśnie. Nie bolały już, ale były zesztywniałe. W dłoniach i nogach czułam mrowienie. Pomimo tego wszystkiego, nigdy nie było mi lepiej. Ból ustąpił, a ja miałam wrażenie jakby otaczała mnie kojąca bariera. Busola w kieszeni Eddiego, jak zawsze była niezawodna. Tylko dlaczego, to on ją ma? Spojrzałam w prawo na chłopaka. Udawał, że śpi odwrócony do mnie plecami. Normalnie, zepchnęłabym go z łóżka i kazała się wynieść, ale jakby nie było pomógł mi wczoraj no i jest to jego pokój. Przeniosłam wzrok na zegar wiszący na ścianie. Wysiliłam wzrok, żeby dostrzec wskazówki. Przez zakurzoną, umazaną szybkę, oprawioną ciemnym drewnem, wskazówki wskazywały piątą rano. Wydawało mi się, jakbym leżała tu już kilkanaście godzin, a nie tylko dwie. Fabian spał sobie w najlepsze, owinięty byle jak kołdrą. Poduszka leżała na ziemi. Ciekawie, czy wiedział, że Eddie mnie tu przyniósł. Spojrzałam ponownie na blondyna. Spał w ubraniu, tak samo jak ja. Włosy były rozczochrane i trochę oklapnięte, bez kilograma żelu. Jak przystało na późne lato, już o tej godzinie, słońce chciało wedrzeć się do pokoju. Bordowe żaluzje zatrzymywały je jednak skutecznie za oknem. Właśnie dlatego w pomieszczeniu panował półmrok. Było mi dobrze. Wiedziałam z czego to wynikało. Miałam wszystko przy sobie. Eddiego, busole i Lavreia, który siedział opary o drzwi. Wygramoliłam się powoli spod ciepłej pierzyny. Musiałam przyznać, że chłopak ma wygodne łóżko. Spałam od strony ściany i musiałam jakoś ominąć Eddiego.
- Eddie, wiem że nie śpisz. Posuń się. Chce wstać.
- Skąd wiesz, że nie śpię? - spytał, odwracając się z uśmiechem w moją stronę.
- Po oddechu. Człowiek inaczej oddycha, kiedy śpi. A teraz już wstawaj. Zrobię ci jajecznice na śniadanie w ramach podziękowań - powiedziałam. Należało mu się, bo w końcu mi pomógł.
- Nie wstanę.
- Eddie... Wstawaj, dla własnego dobra. Mam przejść do drastycznych metod?
 - Nie uważasz, że ta była już dojść drastyczna. Żeby człowieka z samego rana, groźbą witać? A gdzie buziak?
 - Idź do KT, pewnie ci da. - Nie, nie mogłam przeboleć tego, co mi powiedziała w kuchni.
- Nie no, znowu foch? - spytał.
- Wstawaj bo ja cie wstanę i to nie będzie zabawne!
- A co możesz mi zrobić - zakpił i w tej chwili wydał na siebie wyrok.
Leżał na brzegu łóżka, więc wystarczyło porządne pchnięcie i już leżał na ziemi. Stłumił jęk, nie chcąc chyba budzić Fabiana, albo pokazać, że uraziłam jego męsko dumę. Z uśmiechem na ustach, wstałam z łóżka i zwaliłam na niego kołdrę.
- Powiedzmy, że mam dzień dobroci dla zwierząt i na tym skończę - oznajmiłam mu, kierując się do drzwi.
- Ta, bardzo śmieszne, Gaduło - skomentował. - Powiesz mi o co chodziło w nocy? - spytał, gramoląc się na nogi.
Zatrzymałam się w połowie drogi do drzwi. Lavrei wstał i spoglądał na mnie, ciekaw co powiem.
- Henot chce zdobyć serce Zguby Anubisa - powiedziałam zgodnie z prawdą i odwróciłam się do blondyna, siedzącego na łóżku. - Zrobi wszystko, żeby dojść do celu. Pewnie użył mnie jako groźby. Ten ból... był straszny, Eddie.
- Musze oddać  busole, KT. Ale co jeżeli, to się powtórzy? Nie chce patrzeć jak cierpisz. - Spuścił wzrok na podłogę. Widać było, że przeżywa to. Właśnie, dlatego milczałam. Nie chciałam nikogo obarczać tym ciężarem. Oni zasługują na normalne życie.
- Posłuchaj... ja chciałam umrzeć. I właśnie dlatego KT musi mieć, to przy sobie. Jest Zgubą Anubisa i nie może zginąć. Oddać mu swoje serce.
- Ale...
- To już się nie powtórzy - przyrzekłam stanowczo.
- Co busola robiła pod twoją poduszą? - spytał po chwili, odtrącając od siebie złe myśli.
- Znalazłam ją rano na ziemi. KT musiała wypaść - skłamałam. Wzięłam ją w nocy tylko na chwilę, by poczuć się lepiej, ale potem nie potrafiłam odłożyć na miejsce.
- Wtedy w nocy, miałem wrażenie, że ta busola chciała do ciebie iść. Zaprowadziła mnie do holu.
- Byłeś zmęczony. Wydawało ci się - powiedziałam szybko.
Przez chwile panowała cisza. Tak bardzo chciałam wierzyć we własne słowa. Jeżeli, to by się powtórzyło... Nie przeżyłabym.
- Która godzina ? - spytał chłopak, rozpogadzając się. Wstał z łóżka i przeczesał włosy.
- Czy ja ci na zegarek wyglądam?
- Wyglądasz mi na dziewczynę, która spała ze mną w łóżku - powiedział, czekając rozbawiony na moją reakcje.
- A ty wyglądasz na idiotę, czyli w sumie jak zawsze  - odburknęłam, chodź czułam jak moje policzki robią się czerwone.
- Rumienisz się.
- Kretyn.
- Za co mnie wyzywasz?
- Nie wyzywam. Uświadamiam ci prawdę.
- Ah no tak, dzięki - powiedział z sarkazmem. - Wracając do tematu spania...
- Jest chwila po piątej - warknęłam szybko, kończąc dyskusje.
- Rozumiem, że mam nie drążyć tematu? - droczył się dalej.
- Spróbuj tylko, a wyśle cie na Kostrynę i każę zająć nielegalną hodowlą ślimaków.
- Za duża czasu spędzasz z Alfiem - stwierdził.
- Bo z tobą się nie da.
- A no wybacz, jak zwykle moja wina, a  ty święta.
- Że niby moja wina...
- Przecież ty zawsze miałaś i masz mnie w dupie - przerwał mi.
- Skąd możesz to wiedzieć!? - podniosłam głos. Jak on mógł tak uważać?
Eddie wstał z łóżka i stanął na przeciwko mnie.
- Po prostu wyjdź z tego pokoju - powiedział, wskazując drzwi.
- Nie martwi się. Nie długo sobota i Fabian zacznie szukać ci dziewczyny. - Zobaczyłam w jego oczach zaskoczenie. Nie ruszyłam się z miejsca ani o centymetr. Patrzył na mnie ze złością, ale też i dystansem, czego nigdy u niego nie widziałam. Nie w stosunku do mnie.
- Kto ci powiedział?
- Serio, cenisz mnie tylko na marny tydzień?
- A czego się spodziewałaś?! Że będę chodził za tobą jak pies? Wyjdź z tego pokoju!
- Możecie się w końcu zamknąć! - krzyknął Fabian, sięgając po poduszkę i przyciskając sobie do twarzy. - Ludzie, jest dopiero po piątej.
Bez słowa wyszłam z pokoju. Mimo tej małej sprzeczki z Eddim, nie czułam się źle. Wiedziałam, że powiedział, to co myśli. Minęłam otwarte na roścież drzwi pokoju Alfiego i Jeroma. Nie miałam nawet jeszcze czasu, zastanowić się nad tym pocałunkiem. Miałam nadzieje, że Clark wyjaśni wszystko i będzie po problemie. Idąc w kierunku schodów zobaczyła, Alfiego. Stał na przeciwko sarkofagu i patrzył się na jego czarne ślepia, przekrzywiając lekko głowę.
- Alfie?
Chłopak oderwał zamyślone spojrzenie i przeniósł je na mnie.
- Nie lubię spać sam w pokoju - wyznał. Zdziwiłam się trochę.
- Nudno ci bez Jeroma, co? - Chciałam powiedzieć, że czuję się samotny, ale i tak by się pewnie nie przyznał.
- No trochę. Wiesz, śnił mi się dzisiaj ten sarkofag.
Chłopak schował dłonie w głębokich kieszeniach spodni i zmarnowany wrócił do oglądania sarkofagu. Zrobiło mi się go żal. Alfie zawsze był wesoły i zobaczenie go smutnego było dziwne. Nie potrafiłam teraz pójść do siebie. Nagle chłopak uśmiechnął się i pobiegł do kuchni krzycząc, żebym poczekała. Po chwili wrócił z tasakiem.
- Co chcesz nim zrobić? - Odsunęłam się kawałek. Alfie, jego głupota i wielki tasak nie wróży nic dobrego.
- Chce otworzyć sarkofag - powiedział jakby było, to oczywiste.
Włożył nóż w szparę po prawej stronie i zaczął się siłować. Zaparł się nogami i ciągnął z całej siły. Muszę przyznać, że odrobinę mnie, to bawiło. Nie czekaj, co ja mówię. Bawiłam się  świetnie. Alfie robił przy tym takie miny, że nawet nie wiedziałam o istnieniu takim mięśni twarzy.
- Będziesz miał umięśnioną twarz, Alfie - oznajmiałam mu z dumą. Chłopak spojrzał na mnie dziwnie, nic nie rozumiejąc.
Drzwi wejściowe otworzyły się raptownie, wpuszczając do środka promienie porannego słońca. Świerze powietrze wpadło i zawirowała wokół nas. Alfie wyszarpał tasak i stanął obok mnie, na przeciwko drzwi. Uniósł nóż w pogotowiu, na co ja tylko pokiwałam głową. Po chwili do holu wszedł Baltazar. Nagle zapragnęłam, żeby ten tasak wyślizgnął się z rąk Alfiego i poleciał na dozorce. Eh marzenia.
- Co wy wyprawiacie?! - krzyknął wkurzony. Zmęczenie wyraźnie malowało się na jego twarzy. - Biegacie po domu o piątej rano z tasakiem!
- Niee - zaczął Alfie, patrząc z przerażeniem na twarz dozorcy. Jego niebieskie oczu, wpatrywały się w nas uporczywie. - My... pokazujemy temu tu gościowi - wskazał na sarkofag - jak się kroi pomidory. - Miałam ochotę jebnąć Alfiego, młotkiem w łeb.
- A gdzie pomidory? - zapytał, mrużąc oczy.
- Alfie, robi za pomidora - wtrąciłam szybko, uśmiechając się.
- Ej, no.
- Zamknij się Alfie.
- Dlaczego, to ja mam robić za pomidora?
- Bo jesteś tak samo głupi - powiedziałam.
- No widzi pan, ona ciągle mnie obraża - zwrócił się do Baltazara. - Zero szacunku.
- Nie ważne. Do pokojów, a nie latacie z tasakiem po ....
- Aaaaaaaa - wrzasnął Alfie, wyrzucając do góry tasak i zakrywając rękoma buzie. - Ty mnie zagadujesz, a Trixi pewnie zdążyła już wypchać moją Fione!
- Fiona, to jego kochany dywan - wyjaśniłam, widząc zdziwione spojrzenie dozorcy.
Alfie uciekł z piskiem do swojego pokoju. Po chwili tasak wylądował u stóp dozorcy.
- Cholera, nie trafił - powiedziałam zawiedziona. Pokiwałam z litością głową. - No widzi pan, nie umie celować, ale to może lepiej dla pana?
- Panno Williamson! Jestem głęboko zniesmaczony ty...
- Tak, tak. Ja też jestem głęboko, a nawet głębiej zniesmaczona tym, że nie trafił. Ja rozumiem pana zawód.
- Marsz do pokoju! Pogadamy sobie później! - Wskazał mi schody.
- Hm czy ja tu słyszę lekko irytację? - spytałam, przekrzywiając lekko głowę. - Pan się trochę irytuje - stwierdziłam.
- Irytuje się ogromnie! - wrzasnął i wyszarpał wbity w podłogę tasak. - Jak mi zaraz nie pójdziesz do pokoju...
- Co tu się dzieje?! - Trudy, stanęła w połowie schodów i patrzyła na nas. Była jeszcze w piżamie. Długa do kostki, błękitna piżama na ramiączkach, okalała ją luźno. Czarne włosy sterczały na wszystkie strony.
- Pan Baltazar pokazuje sarkofagowi, jak się kroi pomidory. Obawiam się Trudy, że mu brakuje przyjaciół i biedak gada z przedmiotami nie ożywionymi. Ale robimy już duże postępy. Wyraża swoje uczucia.
- Ty smarkulo... - zaczął dozorca, ale nie dokończył.
- Baltazarze! Trzeba było tak od razu. Chodź poznam cię z moimi znajomymi! - Trudy wyglądała na zafascynowaną swoim pomysłem. Z wielkim uśmiechem zbiegła do dozorcy i poklepała przyjaźnie po plecach. - Musisz tylko zostawić tasak. Każdy ma jakiś przyjaciół, ale nie uważasz, że tasak, to zły przyjaciel.
- W pełni się z tobą zgadzam, Trudy - wtrąciłam, próbując zachować powagę. Było to mega trudne. Zanosiło mi się na śmiech.
Z pokoju wyszedł Alfie. Ciągnął na smyczy dywan. W podskokach szedł do drzwi. Podbiegłam do niego i zaczęłam ciągnąć do pokoju. Chłopak się zapierał.
- Muszę z nią wyjść na dwór. Skomli mi - marudził Lewis, z grymasem na twarzy.
- Czy, to jest dywan? - spytała Trudy, wskazując na niego ręką.
- Nieee... To Fiona - powiedziałam.
- To mój pies - dodał Alfie, dumnie.
- Przecież, to dywan! - upierała się.
- To pies! - kłócił się chłopak.
- Mówiłam ci Alfie, żeby go nie prać w perwolu - skomentowałam.
- Wypraliście psa w perowlu! - krzyknęła Willow, która wychylała się z balustrady. Szybko zbiegła ze schodów i upadła na kolana przed dywanem. - Biedny piesek, maleństwo pani - mówiła, głaskając długie włosy dywanu.
- Willow - zaczęłam powoli. - To dywan.
- Nie ważne kim jest, ważne na co się czuje! - bronił dywan Alfie.
- Dojść! - Ryknął Baltazar. Trudy, aż się od niego odsunęła. - Zabierać mi tego psa!
- Oooo jaki słodkie piesek - piszczała z góry Joy.
- Ludzie, co z wami?! To dywan, a nie pies! - Tłumaczyłam, ale nikt mnie nie słuchał. Joy zbiegłam na dół i zaczęła głaskać dywan.
- Ma dziwną sierść - oznajmiała po chwili.
- Bo wyprali go w perwolu - wytłumaczyła jej Willow.
- Co za sadyści piorą psa w perwolu! Trzeba zadzwonić na policje.
- I co im powiesz? - spytałam. - Że znęcamy się nad dywanem?
- Nie kochasz, Fiony - powiedział smutno Alfie.
Wszyscy rzucili się na głaskanie dywanu. Tylko ja stałam i patrzyłam się na nich jak na idiotów. Trwało to kilka minut, aż do domu weszła jakaś kobieta w średnim wieku. Miała na sobie formalny mundur, a na piersi zawieszkę ze znakiem pomocy dla zwierząt. Weszła ciężkimi buciorami do holu.
- Nie no, kto zadzwonił do pomocy dla zwierząt? - spytałam, zamykając na chwile oczy. Nie wierze w tych ludzi.
- Czy to ten pies? - spytała szorstkim głosem, kobieta. Stanęła obok Trudy i Baltazara. Spojrzała na tasak, trzymany przez dozorce i cmoknęła, kiwając głową.  - Znęcanie się nad psem. Zabieram go.
Minęła ich i podeszła do smyczy. Podniosła ją z podłogi, wypinając przy tym tyłek. Nie uszło mojej uwadze rozmarzone spojrzenie Baltazara. Wyszła ciągnąc za sobą Fione. Willow wybuchła płaczem za ,,psem" ,a Joy równie załamana, pocieszała ją. Alfie wybiegł za kobietą, potrącając dozorce, któremu wypadł z dłoni tasak. Wylądował między nogami.
- No cholera, znowu nie trafił - powiedziałam zniesmaczona. - Pan to ma pecha.
Pobiegłam na górę i walnęłam się na łóżko w swoim pokoju. Była już szósta, jeszcze godzinę mogłam pospać, a później porozmawiam z Lavreiem.
- Patologia - szepnęłam do siebie cicho, okrywając się kołdrą.

W szkole, jak to w szkole. Nudne lekcje i unikanie Eddiego na przerwach. Ostatnie na co miałam ochotę, to rozmowa z nim. Na chemii pani rozdała nam małe fajerwerki na drewnianym, cienkim patyczku. Zapaliliśmy je i spisywaliśmy na kartkę obserwację. Muszę przyznać, że zafascynowało mnie patrzenie na iskrzący patyczek. Miałam wrażenie, jakby małe gwiazdki wyskakiwały z niego w pośpiechu. Może śpieszyły się na pociąg.... Taaa właśnie takie myśli towarzyszyły mi cały dzień. Nie wiem dlaczego, ale miałam dobry humor. Przerwy spędzałam z Alfiem. Pokazywał mi sztuczki, gadał o kosmitach. O dziwo można było też z nim normalnie pogadać. Widać było, że brakuje mu Jeroma. Sibuna zamknęła się w swoim towarzystwie. Zawsze tam gdzie KT, też oni. Ciekawe, czy do łazienki też z nią chodzili... Pewnie Eddie pchał się pierwszy. Alfie źle znosił ciągłe napięcia, więc odizolował się trochę od nich. Pewnie wkurzało go ciągłe uciszanie i brak przerw na jedzenie w pilnowaniu Rush. Obiad minął niezwykle spokojnie. Wszyscy zamknięci w swoich grupkach. To się robiło wkurzające zwłaszcza, że ja odeszłam od swojej i znalazłam się sama. No może z Alfiem, z którym rozmawiałam. Chociaż nigdy wcześniej o tym tak nie myślałam, to teraz obwiniałam o to Sibunę. Nasz dom podzielił się do należących do klubu i resztę domowników.
- Ponoć Jerome ma przyjechać dzisiaj - odezwała się podczas obiadu Joy. - Napisał mi, że bardzo mu się nudzi, więc może dzisiaj wieczorem już wróci.
Wymusiłam uśmiech dla Joy. Tak naprawdę, to wracał tylko jeszcze jeden problem. Chodź może i dobrze? Alfie na pewno się cieszy. Po prostu będę musiałam z nim poważnie porozmawiać i wiele wytłumaczyć. W końcu chyba mogę uznać, Jeroma za przyjaciela.
Dzień minął szybko. Byłam teraz w kuchni i myłam naczynia. Zimny wiatr wślizgiwał się przez szparę w oknie i pieścił mnie po odsłoniętym karku. Czułam na skórze, każdy mocniejszy podmuch, który wpychał na siłę wiatr do środka. Kiedy już dostałam dreszczy i zaczęłam się trząść, wytarłam ręce z piany o siwą ścierkę i zamknęłam dokładnie okno. Kurz, który wiatr co chwile unosił, opadł i tak już pozostał. Wróciłam do mycia talerzy. W salonie, który pełnił także formę jadali, nikogo nie było. Mogłam spokojnie porozmawiać z osobą, opartą o blat obok mnie.
- Pewnie chcesz wiedzieć, gdzie byłem, przez ostatni czas? - zaczął powoli, nie wiedząc jak zareaguję. Właśnie o to chciałam go spytać, tylko trochę głośniej. Pewnie zaczęłabym się drzeć, więc przytaknęłam tylko głową. - Byłem w świecie Henota. Miałem tam kilka spraw do załatwienia. Nie wiedziałem, że przez ten czas, przyjdzie do ciebie.
- Myliłeś się, Lavrei. - Nie obwiniałam go, ale... mógł pomyśleć, a nie zostawiać mnie na pastwę losu. - Wiesz jak, to bolało? Aż chciałam do niego pójść. Dać mu tą cholerną krew KT! - podniosłam głos. - Jak to się w ogóle stało? Czy nie mówiłeś, że nie może zadać mi fizycznego bólu?
- Brałem pod uwagę, że nie będę musiał cie zostawiać.
- Działasz jak busola, tak?
- Właśnie. Ale tylko jeżeli jestem blisko ciebie. Wtedy Henot nie może cie fizycznie tknąć. Może cie jedynie nękać psychicznie.
- O moją psychikę się nie martwi - powiedziałam, kończąc myć naczynia i wycierając dłonie o ścierkę.
- Dopóki ja tu będę, nie musisz mieć busoli.
- KT ją ma.
- Zostanę z tobą, więc się nie martw. Tylko musisz wziąć pod uwagę, że nie ochronie cie przed wszystkim.
- Jak będziesz chciał znowu sobie zniknąć, to mi powiedz z łaski swojej.
Lavrei przytaknął zadowolony głową. Wszystko sobie ustaliliśmy. Póki on tu będzie, nie potrzebuję busoli, a ten ból nie powinien wrócić. Pogadalibyśmy jeszcze, ale do kuchni wszedł Fabian. Wsadził głowę do lodówki, a po chwili wyciągnął z niej sok malinowy. Nie przepadałam za malinami, on zresztą też nie.
- Chcesz soku? - spytał, zerkając na mnie.
- Nie, ale ty chyba też nie lubisz malinowych.
- To dla KT - powiedział i westchnął. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Czyżbyś miał już jej dojść? Wysługuje się wami.
- Musimy jej pilnować. Jest Zgubą Anubisa, a ty jako potomek, również powinnaś do nas dołączyć.
- Fabian, ja nie zamierzam jej pilnować. To duża dziewczynka, sama sobie poradzi. Wiesz czemu odeszłam od Sibuny i nie ciągnijmy tematu.
- Może i dobrze zrobiłaś. Zostawiłaś problemy za sobą. - Odstawił sok do lodówki. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się myli. Jestem jednym, wielkim chodzącym problemem.
- Wiesz, jakbyś chciał z kimś porozmawiać, to jestem do twoich dyspozycji - uśmiechnęłam się do niego.
- Dzięki, Patt - odwzajemnił uśmiech. - Jeroma ma ponoć przyjechać.
- Nie wytrzymał długo z ....
- O mój sok. - Do kuchni wparowała KT. Wzięła od Fabiana sok i napiła się. No, przecież ona traktuje go jak służącego, a on się daje. Ciekawe, czy z Eddim też tak jest...
- A gdzie dziękuje, dla Fabiana? - zwróciłam jej uwagę. Spojrzała na mnie.
- Eddie, to robi bez podziękowań.
- Nie radzę ci mnie denerwować.
KT prychnęła, a ja postanowiłam wrócić do korzeni. Podeszłam do lodówki i otworzyłam szybkim szarpnięciem. Wyjęłam z niej sok malinowy. Fabian wiedział co się święci, więc powstrzymując uśmiech, przesunął się. Podeszłam do dziewczyny, stojącej tyłem i oblałam ją sokiem. Wzdrygnęła się, kiedy sok wlał się również za koszulę.
- Nie musisz dziękować - zaświergotałam miło i z uśmiechem wyszłam z kuchni. Fabian zrobił to samo.
Byłam już na pierwszym stopniu schodów, kiedy od tyłu podbiegł do mnie Alfie. Wetknął mi palce w żebra i nim się obejrzałam niósł mnie do damskiej łazienki na piętrze. Nawet nie wiedziałam, że ma tyle siły. Światło w środku było zapalone. Mimo moich głośnych protestów wsadził mnie do niej i zamknął drzwi na klucz. Szarpałam się przez chwile z klamką, ale nic to nie dało. Po chwili usłyszałam kroki z drugiej strony. Alfie sobie poszedł i zostawił mnie w łazience!
- Eee Patt? - usłyszałam za sobą męski głos. - Co ty tu robisz?
Zastygłam z ręką na klamce. Więc, to był plan Alfiego. Zabije go. Niech tylko wyjdę.