Kim jestem? Co za durne pytanie. Potomkiem. Dziewczyną, którą nawiedzają wizje z przeszłości. Amnezja? Chyba tak, ale na pewno nie spowodowana przez chorobę. Kim jeszcze? Osobą, która rozmawia z dawno nie żywym strażnikiem Zguby Anubisa. Również świadek morderstwa przez jakąś postać wyjętą prosto z koszmaru. Dziewczyną, która gdzie nie spojrzy widzi krew, a w każdym śnie zabija swoją przyjaciółkę. Człowiekiem, który kontaktował się z Królem świata błąkających się, któremu zależy wyłącznie na zdobyciu serca i na dodatek zaprasza do Rady. Cóż, istna fikcja, a może moje życie? To, co dla innych nie istnieje dla mnie stanowi całe życie. Może jeśli mocno zacisnę powieki i otworze ja już tego nie będzie? Oczywiście, że nie, bo to prawda. Choć i tak nikt by mi nie uwierzył.
W tej pracy nie ma miejsca na napisanie po prostu uczennica, albo mieszkanka domu Anubisa. Więc, czy na pewno ze mną wszystko w porządku? Gdyby ktoś to przeczytał uznałby mnie za walniętą i od razu zawiózł do psychiatryka. Prychnęłam zirytowana i odsunęłam białą kartkę oraz długopis. Co jak co, ale tego na pewno nie napiszę. Po co się męczyć. Mam jeszcze pół dnia na napisanie tej pracy. Zdążę na pewno... chyba, raczej. Eh kogo ja oszukuje? I tak nie zdążę. Odłożyłam wszystko na komodę i zwlekłam się z łóżka. Mara podniosła głowę znad biurka oraz swojej zapisanej już pracy. Westchnęła i pokręciła z politowaniem głową, wracając do pisania. Na szczęście oszczędziła mi komentarzy i wykładów. Wyszłam z jej pokoju, zamykając cicho drzwi. Nie miałam nic do roboty. Zeszłam znudzona do salonu i rozejrzałam się. Nakatsu leżał rozwalony na kanapie i rzucał w górę niebieską piłeczką, a przy stole siedział Eddie. Nie wyglądał najlepiej.
- A gdzie Anna? - spytałam. - Ostatnio trudno was osobno zobaczyć.
- Oj Gaduło, Gaduło - westchnął, nawet na mnie nie patrząc. - Pewnie jest u siebie.
- Tak się zastanawia, czy będę mogła być druhną na waszym ślubie? - Jakoś nie mogłam się powstrzymać, żeby go nie powkurzać. Podniósł na mnie swoje niebieskie oczy. - No co? Fabian mi pozwolił.
- Żeni się z Marą?
- Niee z drzwiami - odpowiedziałam i prychnęłam. - Jak możesz nie wiedzieć o ślubie własnego przyjaciela.
- Serio, Patricia nie ma ochoty na twoje dyskusje. - Oj powiedział, Patricia. Naprawdę musi mieć mnie dosyć. Nie obchodzi mnie to. Nic a nic. Ani trochę.
- Masz mnie dosyć? - wyrwało mi się. Miałam ochotę walnąć głową w stół. Jedno myślę, drugie robię. - Nie, lepiej nie odpowiadaj - dodałam szybko. - Chyba nie chce znać odpowiedzi. Choć pewnie byłaby ona twierdząca, a wtedy... - ucięłam, zdając sobie sprawę, że chciałam powiedzieć ,,byłoby mi strasznie źle". Ludzie, Patt ogarnij się. Co ja gadam!
- Wtedy co? - drążył chłopak. Wyglądał na zaciekawionego moimi słowami. Ja za to wolałam się wycofać z tej rozmowy.
- Byłabym szczęśliwa - skłamałam i uśmiechnęłam się.
- Cóż za sztuczny uśmiech.
- Jesteś idiotą - stwierdziłam waląc go po głowie i przechodząc do kuchni.
Do domu weszła, Trudy. Niosła z pięć dużych reklamówki z zakupami. Eddie wstał szybko i podbiegł do niej zabierając zakupy. Gospodyni odetchnęła i zaczęła gadać coś o zadziwiających kolejkach w sklepach. Doczłapała się zmęczona do kuchni i wlała wodę do czajnika. Ja obserwowałam zza blatu jak Eddie męczy się z doniesieniem zakupów do kuchni.
- Dlaczego mi nigdy nie pomagasz nosić zakupów? - spytałam, mierząc go zirytowanym wzrokiem.
- Bo nie chodzisz na zakupy?
- To cie wcale nie usprawiedliwia! Powinieneś mi pomagać z zakupami, których nie robię! - beształam go dalej, mając niezły ubaw ze zdziwionej miny chłopaka.
- Przecież ich nie robisz!
- Bo mi nie pomagasz!
- Jak pojedziesz na zakupy, to ci pomogę.
- Nie chodzę na zakupy.
- To w czym problem?!
- W tym, że nie pomagasz mi nosić zakupów, których nie robię! - odkrzyknęłam.
- Bo ich nie robisz!
- Szukasz wymówek dla swojego braku kulturalnego zachowania. Jestem pewna, że nawet gdybym je robiła, to ty nie pomógłbyś mi ich nosić.
- Skąd wiesz, skoro nigdy nie robiłaś?
- Nie robiłam, bo wiedziałam, że nie pomożesz mi ich nieść. - Eddie spoglądał na mnie z niedowierzaniem. - Co się gapisz, idioto.
- Słyszysz samą siebie?
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Trudy, ratuj! - krzyknął i spojrzał błagalnie na gospodynie, która wyjmowała zakupy z reklamówek. Kobieta, pokiwała tylko głową z szerokim uśmiechem.
- Pamiętaj Eddie, że kobieta ma własną logikę, której nie można podważać - powiedziała spokojnie i spojrzała na nas. - Więź między ludźmi nie znika z dnia na dzień.
- Więc nie podważaj mojej logiki, Miller - powiedziałam szybko, ignorując drugą część wypowiedzi, Trudy. Chłopak jednak spojrzał na mnie dziwnie, jakby rozmyślając nad tym, co usłyszał. - No i co pyskujesz!? - krzyknęłam, czując się jak pod mikroskopem.
- Przecież nic nie mówię - bronił się.
- Właśnie widzę. Dobra, weź wyjdź!
- Nie chce!
- Peszek. Wyjdź!
- Nie!
- Nie kłóć się ze mną.
- To ty się kłócisz!
- Ludzie, jakim ty jesteś idiotą.
- Z tobą się nie da wytrzymać.
- Ze mną? Nawet nie po....
- Mlekoooo!!! - krzyknął uradowany, Nakatsu wpadając do kuchni i rzucając się na mleko w kartonie, które przed chwilą wyjęła, Trudy. Odkręcił korek i napił się, skacząc w miejscy. Spojrzałam na Eddiego, napotykając jego wzrok. Wzruszyłam ramionami. - Oooo pyszne!
- Z biedronki - odezwała się opiekunka, wyjmując z szafki garnek. Nakatsu nagle zadrżał i przeskoczył do zlewu, wylewając mleko.
- Co ty robisz? - spytałam, przyglądając się chłopakowi z zaciekawieniem. Eddie stanął obok mnie, unikając kilku kropel mleka, które nie trafiły do zlewu.
- Wiecie ile biedronek musiało zginąć, żeby powstał ten karton mleka! - krzyknął zdesperowany. - Przecież nie można tak brutalnie doić biedronek. A co jeżeli wyginą?
- Nakatsu... - zaczął Eddie, ale nie dokończył.
- Nie. Żadne Nakatasu, Nakatsu. Wiecie ile biedronek straciło życia dla kartonu mleka?
- Biedronka, to sklep - powiedziałam, przez co chłopak podszedł do mnie ze śmiertelnie poważną miną.
- Jak możesz traktować biedronki tak przedmiotowo.
- Biedronka, to nazwa sklepu - wytłumaczyłam spokojnie, mając przy tym niezły ubaw. Chwile zajęło nim, Nakatsu pojął, co powiedziałam. Spanikowany podbiegł do zlewu i zaczął go lizać.
- Nakatsu, co ty robisz? - spytała Trudy, która w końcu wygrzebała garnek.
- Wylizuje mleko ze zlewu - odpowiedział i wrócił do lizania.
Opiekunka westchnęła tylko i odstawiała na blat garnek. Podeszła do piekarnika. Otworzyła go i ze znudzoną miną, odsunęła się na bok.
- Alfie, wyłaź z piekarnika - powiedziała. - To już trzydziesty raz, kiedy znajduję cie w piekarniku.
- Bo zamrażarkę zajął Fabian z drzwiami, żeby mieć więcej prywatności! - krzyknął zrozpaczony i wybiegł z kuchni.
Oglądałam całą tą sytuacje z uśmiechem na ustach. Kochałam tych idiotów. Byliśmy rodziną, a Nakatsu szybko się zaaklimatyzował. Choć Sano, nie chciał tego przyznać, to widziałam, że martwi się o brata. Codziennie w szkole się o niego pytał. Ciekawe, co teraz robi. Zapraszałam go kilka razu do domu Anubisa, ale zawsze odmawiał. Rzadko też widziałam Sano z kimś u boku. Raczej nie był towarzyski. Moje rozmyślania przerwał orzeszek w miodowej polewie, który uderzył w mój policzek. Spojrzałam wkurzona na Eddiego. Stał, oparty o blat i trzymał w ręku paczkę orzeszków, którymi we mnie rzucał.
- Myślałem, że trafię - usprawiedliwił się i uśmiechnął. - Twoje ulubione.
- Jak w ciebie zaraz rzucę orzeszkiem, to stracisz głowę.
- Hm wątpię żebyś miała taką siłę rzutu. - Westchnęłam zirytowana i podeszłam do chłopaka, wyrywając mu paczkę orzeszek. - Ej!
- Masz jeszcze dwie w szafce - powiedziałam i ruszyłam w kierunku salonu. Wiedziałam, że Trudy zawsze kupuje kilka paczek orzeszek i w sumie wszystkiego. Usiadłam wygodnie na kanapie. - I czego się za mną przywlokłeś? - spytałam, kiedy zobaczyłam Eddiego na horyzoncie.
- Doszedłem do wniosku, że z tobą lepiej je mi się orzeszki.
- No, to już jak wyznanie miłosne - zaśmiałam się i rzuciłam orzeszkiem w kierunku blondyna. Chłopak zrobił krok do tyłu, a orzeszek wleciał mu prosto do ust. Prychnęłam i wystawiłam mu język, widząc jaki jest z siebie dumny. - To nic trudnego.
- Więc spróbuj - zaproponował i zabrał z opakowania kilka moich skarbów w miodowej polewie.
Wstałam z kanapy i oddaliłam się kilka kroków od chłopaka. Cela, to on jednak kompletnie nie miał. Pierwszy orzeszek wylądował za telewizorem. Drugi odbił się o szybę w oknie.Reszta wcale nie miała lepszego losu. Im głośniej się z niego śmiałam, tym bardziej był zdeterminowany, żeby w ogóle we mnie trafić.
- Tu nie ma się z czego śmiać - mówił, odkładając paczkę na stół. - Chyba już nie lubię orzeszków.
- A ja owszem. Szczególnie teraz - podeszłam do stołu i zabrałam z niego orzeszki. - Są pyszne.
- Dla ciebie, to mógłbym je jeść do końca życia - powiedział i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech. Coś mnie ruszyło.
- Eddie!
Zauważyłam tylko czarne włosy, które przemknęły obok mnie. Dziewczyna rzuciła się na Eddiego piszcząc jak mały piesek. Miała na sobie białą sukienkę w kwiaty i czarne baleriny. Ciekawe ile się stroiła na przyjście tutaj. Serio, miałam ochotę zwymiotować na ich widok. Czy mu naprawdę podobały się takie dziewczyny? Może i była ładniejsza ode mnie. Westchnęłam zirytowana i wyszłam z holu. Po prostu nie mogłam na nich patrzeć. Powolnym krokiem wdrapałam się na piętro. Będąc już przy drzwiach swojego pokoju, usłyszałam kroki za mną.
- Szukasz mnie, kochanie? - Odwróciłam się raptownie do tyłu. Dłoń Clarka wytarmosiła moje proste włosy. Warknęłam na niego i odsunęłam się.
- Aż tak głupia nie jestem.
- Powątpiewałbym.
- Mam zawołać Alfiego z dywanem?
- Poddaję się! - Uniósł ręce w geście poddania i podszedł do mnie bliżej. - Byłbym wdzięczny gdybyś porozmawiała z Joy. Nie potrafię jej zrozumieć.
- Po prostu jesteś za głupi.
- Jesteś wredna - poskarżył się posyłając mi jedno z tych jego spojrzeń.
- Ej sam chciałeś, to masz. Radź sobie ze mną.
- Czy ja coś mówię? Uwielbiam cię taką.
Podszedł do mnie i objął w pasie, kładąc podbródek na mojej głowie. Jego lekkie perfumy, którymi skrapia szyje drażniły przyjemnie moje nozdrza. Bliskość mi nie przeszkadzała. Zamknęła oczy i przyłożyłam czoło do jego szyi. Czułam jego puls i bicie serca. Właśnie tego potrzebowałam? Było tak spokojnie. Coś lepkiego zaczęło spływać po mojej dłoni, przyłożonej do klatki piersiowej chłopaka. Zapach również się zmienił. Zamiast męskich perfum czułam tylko metaliczny zapach krwi. Po mojej twarzy również spływała czerwona ciecz. Podniosłam głowę i spojrzałam na Clarka. Stróżka krwi ciekła z jego ust i spod gęstej czupryny. Oczy były zamknięte, a ręce bezwładnie opadły po jego bokach. Spojrzałam w dół na swoją dłoń. Trzymałam w niej nóż, który tak samo jak moja rękę, był cały we krwi, a spiczasty czubek wbity w skórę, Jeroma. ,,Nie teraz, proszę" - powtarzałam w myślach, zamykając oczy. To nie było prawdą. Powinnam się już przyzwyczaić, ale tak nie było. Za każdym razem bałam się, że tym razem, to dzieje się na prawdę. Przecież to wszy...
- To pogadasz z nią? Zrób, to dla przyjaciela, Trixie.
Otworzyłam raptownie oczy. Jerome głaskał mnie po głowie, nadal trzymając w objęciach. Westchnęłam cicho. Chciałam teraz pobyć sama. Właśnie to się dzieje, kiedy z kimś przebywam. Obrazy śmierci ludzi, na których mi zależy.
- Chyba tak. Pójdę się położyć.
Wyswobodziłam się z uścisku chłopaka. Dopiero teraz zauważyłam, że orzeszki były rozsypane na podłodze. Nawet nie wiedziałam, kiedy wypadły mi z ręki.
- Możesz zjeść - powiedziałam do Jeroma i weszłam do pokoju, zamykając za sobą szybko drzwi. Joy siedziała z Karą na łóżku, oglądając coś na laptopie. Nawet we własnym pokoju nie mogę pobyć sama.
- Wstawaj!
Ryk poniósł się po mojej głowie jak błyskawica. Moje mięśnie automatycznie się napięły, a zmysły rozbudziły. Zerwałam się na nogi ignorując zimno jakie przeszło przez moje ciało. Tutaj na prawdę przydałby się dywan. Omiotłam wzrokiem cały pokój i zatrzymałam na pustym łóżku Kary. Lavrei stał już przy drzwiach i mnie pośpieszał. W panującej ciemności bardzo trudno było go dostrzec. Nie myśląc, jak najciszej wybiegłam z pokoju. W białej bokserce na cienkich ramiączkach i krótkich, czarnych spodenkach zbiegałam po dwa schodki. Cud, że się nie wywaliłam. Wpadłam jak burza do salonu, a przez niego do kuchni. Spojrzałam pytająca na Lavreia, kiedy zatrzymaliśmy się w kuchni, a on ucichł.
- Co jest? - spytałam cicho.
- Czuje jej krew. - Zmarszczyłam brwi. Nie wiem dlaczego, ale nagle doszłam do wniosku, że mnie trochę przeraża. - Zguba Anubisa gdzieś tu jest.
Zamilkł, a ja nie wiedziałam, co robić. Mój umysł ciągle działał powoli i jak na złość nie chciał ze mną współpracować. Przeczesałam dłonią włosy. Czułam, że zaraz usnę na stojąco. Nagle do moich uszu dobiegł jęk. Posuwając się bosa po zimnych kafelkach weszłam do pralni. Było to małe, prostokątne pomieszczenie, które mieściło dwie pralki i suszarkę, na której wisiały ubrania. Na samym końcu znajdowały się ciemno brązowe drzwi na podwórze. Kolejny jęk zaprowadził mnie do rogu przy drugich drzwiach. Bez okien było za ciemno, żebym mogła coś dostrzec.
- Kara? - wyszeptałam i z wielkim ciężarem na sercu zrobiłam kilka kroków w kierunku skulonej postaci.
- Patt? Patt, to ty? - Od razu poznałam głos, Tatiany. Gdy tylko do niej podeszłam, rozpłakała się jeszcze bardziej, tym razem z ulgi.
Minęłam ją i przekręciłam gałkę w drzwiach na podwórze. Rozchyliłam je lekko, a do środka wdarła się poświata księżyca. Kucnęłam obok dziewczyny. Z rozcięcia na policzku ciekła jej krew. Czy to możliwe, że to tylko kolejna wizja? Jeśli tak, to powinnam odejść. Patrzyłam na dziewczynę nie wiedząc, co robić. Nawet jeżeli, to tylko kolejny koszmar to i tak nie potrafię jej zostawić.
- Co się stało? - spytałam i odgarnęłam za ucho jej włosy z twarzy. Bałam się, że jeżeli jej dotknę, to rozbije się na małe kawałeczki. - Poczekaj. Pójdę po chusteczki.
Po chwili wróciłam do dziewczyny z całym pudełkiem chusteczek. Usiadłam obok niej i wyrwałam jedną z błękitnego pudełka. Delikatnie przyłożyłam ją do policzka, Kary. Powoli robiła się czerwona. Przynajmniej nie krwawiła mocno.
- Co się stało? - powtórzyłam pytanie, choć nie chciałam jej zmuszać do mówienia, to musiałam wiedzieć, co się dzieje. Tatiana, spojrzała na mnie jak obolałe zwierze.
- Nie wiem, jak to się stało. Jakbym lunatykowała. Po prostu otworzyłam oczy i znalazłam się tutaj. Boje się, ale nie wiem czego. Patt, ja tak nie chce żyć. - Łzy na nowo zaczęły spływać po jej zaróżowionych policzkach. - Nie chce do końca życia nosić przy sobie tej głupiej busoli! Ja nie chce tak żyć! - Z każdym słowem, podnosiła głos. Objęłam ją.
- Cicho - szeptałam, jak małemu dziecku po nocnym koszmarze. Było mi jej tak bardzo żal. Miała racje, że nie może tak żyć i to tylko dlatego, że ja za bardzo się boję, aby cokolwiek zrobić. - Wymyślę coś. Obiecuję.
- Nie wymyślisz nic, nie wymyślisz - powtarzała, dławiąc się własnymi łzami. - Fabian, nie mógł. Czytał tyle książek, ale nic w nich nie ma. To jakieś piekło.
- Kara, ja coś wymyślę - mówiłam, upewniając się coraz bardziej w przekonaniu, że muszę coś zrobić. - Posłuchaj, to musi zostać między nami.
Przytaknęła głową. Nie była głupia i wiedziała, że mieszanie w to Sibuny nie jest najlepszym pomysłem. Oni już zaczęli żyć własnym życiem. Frobishera już nie ma i dla nich, to koniec. Chcą chodzić do szkoły i układać sobie życie. Mają swoje plany na przyszłość i nie chcą ich stracić. Choć myślę, że oni się boją. Kara, też to wiedziała. Nagle poczułam się jak starsza siostra, a przecież jesteśmy w tym samym wieku. Czy naprawdę byłam za nią odpowiedzialna? Pomogłam jej wstać, biorąc przy okazji paczkę chusteczek i zaprowadziłam ją do naszego pokoju. Uspokoiła się, ale dopiero, kiedy wcisnęłam jej w dłoń busole naprawdę doszła do siebie. Położyła się na łóżku, a ja usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę i przykładając, co jakiś czas chusteczkę do jej policzka. Nasza współlokatorka spała spokojnie, a Lavrei stał koło okna i wyglądał przez nie. Wiatr poruszał liśćmi, tworząc na ścianie różne kształty. Nie wiem, czy byłam już tak zmęczona, ale mogłabym przysiąc, że widziałam ludzki cień chowający się koło mojego łóżka.
Najpierw otworzyłam oczy, a dopiero po kilku minutach się rozbudziłam. Nadal było ciemno, więc nie spałam dłużej niż pół godziny. Przez spanie pod ścianą wszystko mnie teraz bolało. Nie byłam w stanie ruszyć mięśniami. Kara, spała do mnie tyłem, ściskając kurczowo w dłoni busole. Czułam mrowienie przechodzące przez moje dłonie i dalej ku górze. Zgięłam palce i poczułam stwardniały materiał. Chusteczka, którą nadal trzymałam w dłoni była przesiąknięta, wyschniętą już krwią. Krwią Zguby Anubisa. ,,Ironia losu" - pomyślałam i skrzywiłam się. W głowie zaczęło mi huczeć. Wsunęłam chusteczkę do kieszeni w dresowych spodenkach i wstałam. Momentalnie wszystko zaczęło się kręcić. Nie zważając na to, ruszyłam do kuchni po jakieś tabletki przeciwbólowe. Mijając gabinet Victora w oczy ukuło mnie ostre światło lampki. Ciekawiło mnie, co robi o tej godzinie, Victor. Cicho przekręciłam gałkę w drzwiach i uchyliłam je. Na widok białowłosej postaci, stojącej przy biurku od razu się rozbudziłam. Jego morskie oczy zadziałały lepiej niż cały dzbanek kawy.
- Gdzie Victor? - spytałam, gorączkowo omiatając cały gabinet wzrokiem.
- Blisko mu już na tamtą stronę. Próbują przedłużyć mu życie, ale jeżeli umrze dla ciebie to lepiej - kąciki jego czerwonych ust uniosły się ku górze. - Przypomnisz sobie wszystko, choć Henotowi to nie na rączkę.
- Ale co ty tutaj robisz?
- Skoro nie chcesz po dobroci oddać krwi Zguby Anubisa, to zabawmy się. Chce zobaczyć przy której z kolei zabitej osobie w końcu się poddasz. Zobaczymy kto wygra. - Wyjął z kieszeni czarnej kamizelki krótki nóż. Jego rękojeść była zdobiona w jakieś wzroki, a ostrze lśniło, odbijając światło lampki. Spojrzał na mnie. - Służy do obdzierania ze skóry. Sprawie, że twoje koszmary zmienią się w prawdę. Uwierz mi, że nie odróżnisz już nocnego koszmaru od twojego prawdziwego życia.
Baltazar podszedł do mnie i z uśmiechem na pomarszczonej twarzy, zamknął przede mną drzwi. Słyszałam jeszcze jak przekręca w nich klucz i zasłania żaluzje w małym okienku. ,,Masz kilka dni, nie więcej" - powiedział przez zamknięte drzwi i odszedł. Zbiegłam po schodach, omal się nie zabijając i wręcz rzuciłam na kanapę. Chwyciłam w dłoń najbliższą brązową poduszkę i zakryłam nią twarz. Nie płakałam. Nie chciałam dać mu tej chorej satysfakcji. Ale to wszystko mnie przerastało. Nigdy nie pogodziłabym się ze śmiercią kogokolwiek z nich. Mniejsza ze mną! Moja śmierć i tak była już przesądzona! Zapisana na piersi jakiegoś człowieka! Ale ich śmierć... Cholera, dlaczego wszystko spoczywa na mnie!? Co ja takiego zrobiłam! ,,Urodziłaś się" - wyszeptał mały głos w mojej głowię. Ktoś szlochał, blisko mnie. Był to żałosny dźwięk. Jakby ktoś ranił zwierze, a ono wiedziało, że nie może nic z tym zrobić. Jest za słabe, żeby wstać i walczyć, więc tylko to znosi, złudnie czekając na koniec tej męki, który nigdy nie nadejdzie. Bo nie może mierzyć się z Bogiem. Śmierć. Tylko to mu zostało. Ten szloch wbijał się w moje uszy i serce. Przechodził przeze mnie jak prąd i zadamawiał się w każdym zakątku moich myśli. Irytował mnie. Oderwałam nerwowo poduszkę z twarzy, ale nikogo nie było. Zasłoniłam sobie dłońmi usta, czując jak na mojej skórze osadza się woda. To był mój szloch. Moje łzy. Straciłam kontrole nad własnym życiem i co gorsze nad własnym sercem.
- Dlaczego płaczesz? - spytał Lavrei, siadając obok mnie. Kanapa nawet się nie ugięła pod jego ciężarem. Pierwszy raz tak bardzo czułam jego obecność.
- Ja nie płacze - powiedziałam, choć chyba tylko w myślach.
Ja nie płakałam. To tylko zwierze, które idzie na rzeź. To jego szloch oznaczał ostatnie bicie serca i doprowadzał mnie do szaleństwa. I tylko dzięki temu, że pohamowałam jakoś swój szloch, usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi. Drzwi, wychodzących na podwórze, które zapomniałam zamknąć.
----------------------------------------------------------------
Długo nie było, żadnego rozdziału, ale byłam za granicą bez zbytniego dostępu do internetu. Przyznam się, że niezbyt miałam pomysł na rozdział, jednak uznałam, iż przydałoby się coś w końcu napisać szczególnie, że ktoś czekał na nowy rozdział. Byłam dojść zdziwiona tym faktem, ale bardzo się z tego cieszę. Głównie, to właśnie to zmobilizowało mnie do napisania kolejnej części.
Mam nadzieję, że dało się jakoś, to czytać. Teraz idę nadrabiać zaległości w czytaniu innych blogów. Duuużo tego ;p.
Ale ty niesamowicie piszesz!! Lepiej niż znani pisarze!<33333
OdpowiedzUsuńKocham twoje opowiadania.
Niesamowity! Czekam na kolejny!<33
A już chciałam Cię ochrzanić ;D
OdpowiedzUsuńWeszłam dziś po południu na twój blog by zobaczyć czy nie dodałaś przypadkiem rozdziału. Niesety nie. Już pisałam komentarz z opierdzieleniem Cię ale moja przyjaciółka przyszła i na spowiedź poszłyśmy :D No i chciałam napisać ten komnatrz teraz. Wchodzę na twojego bloga na telefonie i od razu uśmoech na całej twarzy. Przeutalentowana Iluzjonostka dodała rozdział!! <333
Jest on... jest... Nie umiem dobrać słowa. Nie umiem opisywać uczuć słowami. Tobie, to oczywiście wychodzi perfekcyjnie.
Proszę o to jeszcze aby był szybciej rozdział bo nie umiem tak długo czekać <3333
Na ten sobie poczaliśmy troszkę xd
Fajnie tam była za granicą? Dokładnie w jakim kraju?
Ja jeszcze nigdy nie wyjeżdżałam z tej głupiej Polski. Miałam w te wakacje jechać do Niemiec ALEEE NIE! W ŻYCIU TAM NIE POJADĘ DOBROWOLNIE!
Życzę już miłej nocy i weny!!! Niech nie przesiaduje tyle z moim Stefanem ( o ile spędzają razem czas xd)
:****
Nigdy bym nie pomyślała, że mnie spowiedź przed opieprzem uratuje;p.
UsuńA w Berlinie byłam i dojść nudno było. Aż się cieszę z powrotu na ojczystą ziemię.
Myślę, że skoro ktoś czeka na kolejny rozdział, to szybciej go napiszę. Raczej nie myślałam, że ktoś czeka. Miła niespodzianka za którą bardo dziękuje ;**
Moja wena Morgarth (imię jak znalazł xp.) zawsze przesiaduje z Twoją. Chleją w jakim pubie,a potem się dogadać nie idzie z nimi. Przynajmniej wiem, że ma dobre towarzystwo ;p.
Cieszę się, że nazwałaś jakoś swoją wenę. Łatwiej operować imionami xd ( mój telefon nazywa się Elizabeth, tablet Eddie < Jakie cudowne imię <333 > A chora noga Zenek. Nie wiem dlaczego jak krzyczę ''Nie dotykaj mojego Zenka'' , każdy się patrzy na mnie ... )
UsuńJa zawsze nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Więc i ten dodawaj szybko :****
super kocham twoje opowiadania <3
OdpowiedzUsuńo matkoo , nawet nie wiesz jak smialam się z tej biedronki xd potrafisz rozsmieszyć człowiek :P pozdrawiam !! ;**
OdpowiedzUsuńHah, też się z tego nabijałam XDDD
Usuńxd
UsuńJezu, jezu, jezu. Jak zwykle genialny. *.*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i całusy.
Jesteś genialna. Rozdział cudny. Nakatsu jest rozbrajający. Napisz teraz jakiś wątek Patrome. Zrób to dla mnie. Zajrzysz czasem na mojego bloga? Prosze. tda-patrome.blogspot.com. Czekam z niecierpliwością na nexta. Nie karz nam tak długo czekać.
OdpowiedzUsuńCzemu ja tak nie piszę?
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze pobyt za granicą sie udał i teraz masz masę pomysłów na napisanie następnych rozdziałów. Ja jestem do kitu. Życie.
Fabian i drzwi. Prześlicznie, doprawdy, uzupełniają sie.
Leję z mleka z biedronki. Pięć minut się nie mogłam pozbierać, ha ha. Dys is dżinialne.
Eddie i podryw na orzeszki. To będzie długa i namiętna miłość. Znaczy orzeszki i Miller.
Ja ci nie dam Eddie obrażać inteligencji kobiety! JAK ŚMIESZ NIE NOSIĆ JEJ ZAKUPÓW, KTÓRE NIE ROBI!
Musze iść zbierać orzechy ( zrządzenie losu xd), napisałbym więcej i więcej. Ale wystarczy tylko tyle : jesteś niesamowita *u*
Fanka
xoxox
zajebiste :D jak zawsze oczywiście :D
OdpowiedzUsuńDziewczyno ! Mam dla Cb propozycję :)
OdpowiedzUsuńNapisz książkę ^^
Super rozdział!!! Czekam na next!!!:)
OdpowiedzUsuńFajny
OdpowiedzUsuń