niedziela, 15 września 2013

Rozdział 31

- Co ty do jasnej cholery tu wyprawiasz! - wrzasnęłam na bruneta, stojącego przede mną. Miał lekką zadyszkę i roztrzepane włosy. Przez tego kretyna omal nie dostałam zawału.
- Biegam, ale co ty tutaj robisz w nocy?
- Zwiedzam okolice.
- W nocy? - Sano spojrzał na mnie pytająco i pokiwał głową. - Moja mama zawsze mówiła, że jak kobieta wychodzi w nocy z domu, to możesz być pewien, że wróci z pochodnią.
- Pochodnią? Chyba nie chciałabym spotkać na swojej drodze twojej mamy.
- Oczywiście symboliczną.
- Serio, chcesz mnie w w środku lasu w nocy uczyć przenośni? - spytałam.
- Dobra, nie wściekaj się - uniósł ręce w geście obrony i uśmiechnął się. - Odprowadzę cie do domu.
- Nie chce! Sama dojdę - ruszyłam szybko w stronę Anubisa. Po chwili chłopak zrównał się ze mną.
- Będę spokojniejszy, kiedy będę wiedział, że siedzisz bezpiecznie w Anubisie.
- Masz szczęście, że nie mam pochodni, bo bym cie spaliła - warknęłam. Przecież potrafię sama dojść do domu.
- Lubię sobie pobiegać wieczorami - zmienił nagle temat. - To mnie trochę uspokaja.
- Dobrze wiedzieć.
- Mogłabyś być milsza.
- Nikt ci nie każe mnie odprowadzać!
- Ludzie, z tobą się nie da się wytrzymać!
Westchnął i ruszył nagle biegiem. Wołałam go, ale nie reagował. Jakoś nie uśmiechało mi się zostanie tu samej w nocy, więc pobiegłam szybko za nim. Musiałam się nieźle namęczyć, żeby dotrzymać mu kroku, ale jakoś się udawało. Może nie było, aż tak źle z moją kondycją? Kiedy dotarliśmy pod dom Anubisa ledwo trzymałam się na nogach. Łapałam łapczywie powietrze, próbując jednocześnie udawać, że wcale się tak nie zmęczyłam. Sano przyglądał mi się z rozbawieniem. Wyglądał jak po krótkim spacerku.
- Świetnie się bawisz, co? - spytałam, widząc jego uśmiech.
- Tak - przytaknął i odwrócił się do mnie tyłem. - Gdzie mamy jutro pierwszą lekcję?
- Gabinet obok twojej szafki.
- Dzięki.
Nie robiąc najmniejszego hałasu, chłopak odbiegł. Po chwili ciemność go pochłonęła, a ja cicho pociągnęłam za klamkę drzwi. Było już dawno po kolacji, więc tak jak się spodziewałam klucz w zamku był przekręcony. Od razu widać, że Victor w domu. Podpierając się ściany, małymi krokami przechodziłam do okna w pokoju. Ból poczułam dopiero po chwili leżenia na ziemi, twarzą w dół. Potknęłam się o jakiś kamień. Po chwili uświadomiłam sobie, że w sumie jest ich mnóstwo wokół mnie. Kompletnie zapomniałam, że Alfie rzucał je Fionie. Dopiero przy setnym doszedł do wniosku, że nasz dywan nie przepada za aportowaniem. Był tym strasznie zawiedziony, ale jakoś się pozbierał. Mi jednak trudniej teraz wychodziło pozbierani się i wstanie na nogi. Musiałam mocno przywalić, bo ciągle czułam tępe pulsowanie w głowę. Korzystając z rąk wstałam jakoś na nogi. Otrzepałam spodnie i przyklejona do ściany przesuwałam się do okna. Tym razem dokładnie badałam podłoże nim postawiłam nogę. W końcu wymacałam uchylone okno. Wepchnęłam w szparę dłoń i pociągnęłam za małą klamkę. Drzwiczki od razu ustąpiły, otwierając się z cichym skrzypnięciem. Wgramoliłam się do środka, zamykając od razu za sobą okno. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam się w stronę kanapy. Blondyn wpatrywał się ze mnie z zaciekawienie.
- Można wiedzieć, co ty robisz? - spytał cicho, przekrzywiając lekko głowę.
- Prywatna spraw...
- Byłaś na randce - przerwał mi szybko. Na jego twarzy wymalowało się oburzenie, aż chciało mi się śmiać.
- Na spacerze, jeśli już musisz wiedzieć. - Chciałam go minąć, ale w jednej chwili chłopak znalazł się na przeciwko mnie. Spoglądał mi badawczo w oczy, zapewne żeby się przekonać, czy kłamię.
- Nie wierze ci.
- Nie musisz, Eddie.
- No, ale... - zaciął się, szukając jakieś wymówki.
- Chce iść spać - oświadczyłam dosadnie. Eddie wyciągnął w moim kierunku rękę i przejechał po czole. Na jego palcu została krew. Cholera, musiałam nieźle przywalić.
- Co ty robiłaś na tym spacerze? Zawsze jak znikasz mi gdzieś z oczu, to wracasz poszkodowana - stwierdził, kiwając głową. Nie zaprzeczyłam, bo w sumie miał rację. - To moja wina.
- Co ty gadasz? - Nie potrafię go zrozumieć. Patrzyłam na jego oczy zwrócone na podłogę. Zadręczał się czymś, a mi  z każdą chwilą robiło się go coraz bardziej żal. Uśmiechnęłam się. - Przesadzasz. Przecież, to nie twoja wina.
- Ile razy miałaś już przeze mnie rękę potłuczoną? To moja wina.
- Eddie, Eddie - westchnęłam. - Nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za moją głupotę.
Chłopak podwinął rękaw czarnej bluzy i starł krew spływającą po moim czole na  policzek. Odepchnęłam szybko jego dłoń. Nie chciałam, żeby poplamił sobie bluzę. Lubiłam ją. Poszłam do kuchni i wyjęłam z szafy nową ścierkę. Księżyc wyłonił się spod ciężkich chmur i wpadał przez okno do kuchni. Jego delikatna poświata była przyjemna dla oczu. Odkręciłam ciepłą wodę w kranie i zamoczyłam ciemno niebieską ścierkę. Dopiero teraz, kiedy wyciągnęłam przed siebie dłoń zobaczyłam jak się trzęsie. Choć psychicznie potrafiłam ukryć strach nawet przed samą sobą, to niestety nie miałam takiej kontroli nad moim ciałem. Ciepła dłoń Eddiego zacisnęła się na moim nadgarstku, a druga zabrała ścierkę. Czułam się żałośnie. Nie miałam nawet odwagi odwrócić się i spojrzeć mu w oczu, więc musiał to zrobić sam. Przyłożył do mojego czoła szmatkę, a drugą rozmasowywał moją dłoń. Dreszcze powoli mijały. Ciągle miałam przed oczami tą skuloną postać w rogu. Odpychałam ją ciągle na dno myśli, ale ona wracała. Jeśli ja mam zginąć, to nie powinnam się do nikogo przyzwyczajać. Nie chcesz, żeby ktoś cierpiał, kiedy mnie zabraknie. Może powinnam przyśpieszyć swoją śmierć?
- Jestem strasznie ciekawy o czym myślisz - odezwał się Eddie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ciągle patrze w jego oczy. Biło od nich ciepło i opiekuńczość. Czułam się bezpiecznie, a ostatnio to naprawdę rzadkość.
- Przypomniało mi się jak się spotkaliśmy pierwszy raz.
W twarz buchnęła mi gorąca para. Zmrużyłam oczy i ledwie złapałam lecącą na podłogę ścierkę. Eddie puścił ją wyłączając szybko czajnik. Nawet nie zauważyłam, kiedy wstawił wodę. Zalał dwa kubki i podał mi jeden z obrazkiem misia, trzymającego w łapkach czerwoną poduszkę. Odstawiłam poplamioną od krwi ścierkę i wzięłam w obie dłonie kubek. Nagrzałam sobie dłonie, wdychając zapach malinowej herbaty. Było ciemno, a przez parę jeszcze bardziej nie mogłam dostrzec twarzy Eddiego. Mimo, to czułam jego bliską obecność. Bardzo bliską. Im bardziej się zbliżał, tym bardziej był widoczny. Jego sterczące włosy, niebieskie oczy i usta, które były coraz bliżej. Para wylatująca z herbaty owinęła jego twarz. Jego ciepłe usta dotknęły moje. Nasze ciała dzielił tylko gorący kubek. Było mi tak dobrze. Byliśmy sami, nikt nam nie przeszkadzał. Cóż, przynajmniej przez chwile.
- Herbatę zaraz wylejecie - odezwał się Jerome, wyjmując z lodówki sok.
Odsunęłam szybko głowę do tyłu. Eddie warknął coś pod nosem odsunął się ode mnie. Chwycił w dłoń kubek ze swoją herbatą i zacisnął na niej dłoń. Wyszedł do salonu i stanął przed oknem, popijając napar. Jerome, podszedł do wiszącej szafki i wyjął z niej przezroczystą szklankę. Nalał do niej soku i odstawił go do lodówki. Wychodząc zerknął jeszcze na mnie.
- Co ty wyprawiasz, Trixie? - spytał cicho i pokiwał głową. - Całujesz się z kolesiem, który ma już dziewczynę i to od razu po zerwaniu z tobą. Będziesz nie szczęśliwa. Uwierz mi, że nie warto wchodzić dwa razy do tej samej rzeki - powiedział i wyszedł z sokiem w dłoni. Czy właśnie dlatego nie chciał wrócić do Mary?
Wiem, że ma rację, ale nie przeszkadzało mi, kiedy Eddie mnie całował. Poza tym potrzebowałam go. Po tym wszystkim, chciałam poczuć choć przez chwile trochę czyjegoś ciepła i poczuć się bezpieczna. Odstawiłam z żalem kubek i ruszyłam w stronę holu. Po drodze zaczepił mnie Eddie.
- Idziesz już? - spytał zrezygnowany. Napięcie, które przed chwilą znikło znowu wróciło.
- Jestem padnięta. Dobranoc.
- Dobranoc.
Weszłam na schody i i stanęłam. Eddie przechodził przez hol do swojego pokoju. Widać było, że nad czymś myśli. Nagle nasunęła mi się dziwna myśl. - Eddie? - Chłopak stanął i spojrzał na mnie pytająco. - Ty chyba nie czekałeś na mnie? - spytałam, choć ledwo przeszło mi to przez usta.
- No coś ty. Ja tylko liczyłem plamy na kafelkach - powiedział szybko i poszedł do swojego pokoju.
Głupio wyskoczyłam z tym pytaniem, ale już trudno. Jak w ogóle mogłam pomyśleć, że on na mnie czekał?
- Ale zdajesz sobie sprawę, że on na ciebie czekał? - usłyszałam w myślach rozbawiony głos Lavreia
- Sam powiedział, że liczył plamy na kafelkach.
- Eh jakaś ty głupia.
Zmarszczyłam czoło, stojąc przed drzwiami do swojego pokoju. Przecież w salonie nie ma kafelek.

Boleśnie poczułam podłogę. Pościel wylądowała na mnie i zakryła, ale nie narzekałam. Opatuliłam się nią i dalej poszłam spać. Nawet przez grubą pierzynę, promienie porannego słońca dochodziło do mnie i drażniło oczy. Niestety pościel brutalnie została mi zabrana przez Joy, stojącą nade mną w mundurku szkolnym z paniką na twarzy. Łóżko Kary było już puste i dokładnie pościelone.
- O co chodzi? - spytałam zaspana, nie ogarniając świata wokół mnie.
- Jak to co!? Pierwsze lekcja się za dwie minuty zacznie! - wrzeszczała, szukając po pokoju torby. - Spóźnimy się jak nic.
- Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłaś - wymamrotałam.
- Budziłam cie kilka minut wcześniej i poszłam się ubrać. Nie moja wina, że zamiast wstać poszłaś sobie spać!
- Dobra idź. Ubiorę się i przyjdę.
Dziewczyna pokiwała głową i zniknęła z pokoju. Odwróciłam się na drugi bok i owinęłam szczelnie kołdrą na podłodze. Wystarczyło kilka sekund, żebym zasnęła.

Nienawidziłam poniedziałków. Nie dojść, że całą niedziele przeleżałam w łóżku, męcząc się z bólem głowy i Nakatsu, który kazał mi zgadywać jakie zwierze udaje, to teraz musiałam męczyć się w szkolę. Zaspałam na pierwszą lekcję. Teraz była już połowa drugiej, a ja dopiero szłam do szkoły. Oczy same mi zamykała, a nogi wlokły leniwie. Słońce i ciepło wcale nie pomagały mi w wybudzeniu się. Weszłam do szkoły. Nie było sensu iść na połowę lekcji, więc chciałam zajrzeć do auli. Zrobiłam kilka kroków i moją uwagę przykuła postać śpiąca pod parapetem, oparta o ścianę. Miała ona na sobie szkolny mundurek, ale bez krawatu. Białej koszuli przydałoby się prasownie, ale mimo wszystko do chłopaka, to pasowało.
- Ej Sano, wstawaj - uklękłam przy nim i trzepnęłam go w ramię. Chłopak od razu otworzył oczy i napiął mięśnie. Jak zobaczył, że to tylko ja, rozluźnił się i oparł wygodniej o ścianę. Ledwo mieścił się pod tym szerokim parapetem. - Nie powinieneś być na lekcji?
- Nie mogłem znaleźć gabinetu.
- Przecież jest obok twojej szafki. Gdzie szukałeś?
- Wszedłem do szkoły. Spojrzałem na prawo, a tam ściana. Więc, sobie myślę, że nie ma co szukać, bo się zgubię, zestarzeje i umrę bez żony i potomków, a później dzikie zwierzęta mnie zjedzą i zostaną szczątki, a kiedy przyszli archeolodzy mnie odkopią, to nie chce, żeby ludzie uważali, że zginąłem przez zgubienie się w szkole. To hańba! Więc poszedłem spać.
- Ah... w porządku... chyba. A gdzie zgubiłeś krawat? To cześć mundurka, więc musisz nosić.
- Ja nic nie muszę - powiedział z lekkim oburzeniem, że w ogóle zasugerowałam coś takiego. Po chwili dodał z niesmakiem: - Nie mogłem zawiązać.
- Bez krawatu też ci do twarzy - pocieszyłam go, uśmiechając się.
- To nie ludzkie, żeby w taką pogodę siedzieć w szkole - zmienił szybko temat.
- Wiem, ale co ja ci poradzę? Choć na lekcję. - Wstałam i czekałam, aż chłopak zrobi to samo. On jednak ani drgnął. Miałam już odchodzić, kiedy nagle zerwał się i z uśmiechem zadowolenia stanął na przeciwko mnie. Wiedziałam, że to nie świadczy o niczym dobrym. Spojrzałam na niego pytająco.
- Masz przy sobie sportowy strój? - spytał z wielką nadzieją w głosie.
- Mam w szafce.
- Idziemy po niego.
Nie miałam serca mu odmówić, a na lekcję też nie koniecznie chciało mi się iść. Miał rację, że szkoda marnować taką pogodę na siedzenie w szkole. Poszliśmy do szafki i wyjęłam strój. Szare dresy z zielonym paskiem ciągnącym się od biodra do nogawki i czarną bokserkę. Do tego trampki, idealne do biegania i byłam gotowa. Sano strój miał przy sobie, co wcale mnie nie zdziwiło. Coś czułam, że on od początku nie miał w planach siedzenia dzisiaj na lekcjach. Na korytarzach panowała pustka. Mijając gabinet dyrektora usłyszałam jego rozmowę z Alfiem. Coś o tym, żebym nie przychodził z psem do szkoły i dlaczego nie ma kagańca. Lewis tłumaczył się, że nie mieli rozmiaru Fiony. Hitori patrzył na mnie niezrozumiale. Zaszliśmy jeszcze do łazienki się przebrać. Sano narzucił na siebie luźną białą koszulkę z czarnymi paskami na rękawach i czarne dresy. Ze szkoły wyszliśmy bez problemu. Chłopak zaprowadził mnie na tyły budynku. Była tam polana trochę mniejsza niż boisko do gry w nogę. To chyba tutaj ćwiczył Mick przed wyjazdem. Sano od razu poprawił się humor. Przeciągnął się i omiótł wzrokiem teren.
- Biegam w kółko - wytłumaczył mi. - Ale ogólnie wole biegać po lesie, jednak trochę mi szkoda tego słońca, żeby się chować przed nim pod drzewami.
- Chyba nie oczekujesz, że będę biegać? - Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić mnie biegającej.
- Oczywiście ja mam lepszą kondycję, więc nie przejmuj się, że jestem bardziej wytrzymały - spojrzał na mój przerażony wyraz twarzy. Zaśmiał się, przez co obrzuciłam go wrogim spojrzeniem. - Przecież nie każe ci skakać z mostu. Sama zobaczysz ile to daje przyjemności. Biegniesz i nie musisz się niczym przejmować. Twoje myśli wolno krążą po głowie, a powietrze owija cie z każdej strony. Nie musisz przejmować się innymi, czy patrzeć gdzie jest piłka. Tylko biegniesz. Czuje się wtedy wolny. Biegniesz przed siebie ile chcesz i możesz spokojnie pomyśleć lub po prostu cieszyć się każdym krokiem.
Spoglądałam na niego, kiedy tak mówił. Widziała na jego twarzy rozmarzenie, jakby już nie mógł się doczekać, kiedy zacznie biec. Byłam ciekawa, czy naprawdę jest tak jak mówi. Dla mnie bieganie oznacza tylko ból mięśni i późniejsze zakwasy, ale może to wynik podejścia. Gdy patrze na kogoś tak zaangażowanego, to sama mam ochotę zacząć biec i przekonać się, czy poczuję to wolność. Uśmiechnęłam się i przeciągnęłam. Sano spojrzał na mnie zadowolony.
- Nie zmuszaj się do biegu, bo wtedy nie poczujesz tej przyjemność. Biegnij tyle ile chcesz - pouczał mnie. - Nie przejmuj się niczym. Tu nie ma sposobów na bieg, które musisz opanować. Po prostu biegnij.
- W porządku. Chce spróbować.
Sano przytaknął zadowolony głową i ruszył najpierw powolnym truchtem. Lekko stąpał po ziemi nie robiąc w ogóle hałasu. Obserwowałam jak się rozluźnia i odchodzi od rzeczywistego świata. Patrzył się przed siebie, ale nie zauważył by pewnie nawet samolotu, który przeleciałby przed nim. Zrobił jedno kółko i przyśpieszył trochę. Dołączyłam do niego. Postanowiłam wziąć z niego przykład i zacząć powoli. Później trochę przyśpieszyłam, aż doszłam do tępa, które najbardziej mi odpowiadało. Nie biegliśmy koło siebie, ponieważ każde z nas miało inne tępo. Od czasu do czasu, Sano spoglądał na mnie i uśmiechał się. Słońce przyjemnie głaskało moją skórę, a leciutki wiatr łaskotał ją. Biegłam uśmiechając się sama do siebie. To naprawdę było przyjemnie uczucie. Nie mam pojęcia ile biegłam. Nogi ciążyły mi, ale nadal biegłam. Kompletnie o niczym nie myślałam. Patrzyłam przed siebie i czułam, że mogłabym tak biec całą wieczność. ,,Jakbym uciekała przed problemami" - pomyślałam i spojrzałam na Sano. Ciekawe, czy on również ucieka przed problemami.
Biec przestałam dopiero, kiedy omal się nie wywaliłam. Nogi zaczęły mi się plątać i nie mogłam już ich nawet podnieść. Zatrzymałam się i zgięłam w pół wdychając łapczywie powietrze. Sano, to zauważył i również przystanął przy mnie. Nie sapał jak ja, ale jego klatka piersiowa  również unosiła się szybko i opadała. Mimo to oboje byliśmy zadowolenie. Ze szkoły dobiegł nas dzwonek.
- Przebiegaliśmy całą lekcję? - spytała zdziwiona. Wydawało mi się jakbym biegła tylko kilka minut.
- To dzwonek na koniec lekcji. Zmywajmy się zanim ktoś zauważy, że zamiast siedzieć na lekcji biegaliśmy.
- Czekaj, już koniec lekcji? - To jakieś żarty. - Biegaliśmy tak długo?!
- Szybko zleciał czas, co?
Z uśmiechem na ustach, chłopak ruszył w stronę domów. Poszłam za nim. Po drodze tłumaczył mi zasady odżywiania się i systematycznych treningów. Minęliśmy również Fabiana, który siedział na czerwonym kocyku w kratkę z koszykiem piknikowym i świeczką na środku. Obok leżały drzwi z gabinetu Victora, a Rutter grał im serenady na gitarze. Dobrze, że nasz dozorca załatwił sobie nowe drzwi, bo tych już raczej nigdy nie odzyska. Ciekawe jakby wyglądały ich dzieci.
Sano wrócił do siebie. Ja do domu miałam trochę dalej. Od razu po przekroczeniu progu pobiegłam do siebie i ze świeżymi ubraniami do łazienki. Potrzebowałam długiego prysznica. Później spowiedź przed Joy, gdzie byłam. Powiedziałam jej, że wstałam chwile przed ich powrotem i poszłam na spacer. Jakoś nie chciałam, żeby wiedziała, że byłam biegać. Pewnie konałby ze śmiechu. Po obiedzie siedziałam w salonie i spisywałam od Mary dzisiejsze notatki. Kanapa ugięła się, kiedy Eddie usiał obok mnie. Obrzuciłam go pytającym spojrzeniem.
- Możemy pogadać? - spytał zmieszany, zerkając na Willow biegającą w kółko po salonie, odprawiając jakieś podejrzane obrzędy.
- Jasne. - Poszliśmy do kuchni. Nasze rozmowy w tym miejscu zawsze się dziwnie kończyły. Coś czułam, że z tą nie będzie inaczej. - O co chodzi?
- Wiesz, myślę poważnie o Annie, a ten nasz pocałunek... - mówił, przeczesując dłonią włosy. - To było tak z przyzwyczajenie.
- Przyzwyczajenia... - powtórzyłam bezmyślnie. - Ludzie, jaki z ciebie kretyn - wypalił. - Nawet nie brałam tego na serio, więc nie masz czym się przejmować, ale jak możesz mówić, że całujesz mnie z przyzwyczajenia? - naprawdę bardzo się starałam, żeby nie zacząć drzeć się na cały dom. Moje dłoń automatycznie wylądowała z impetem na policzku chłopaka. - Wybacz, to tak z przyzwyczajenia - powiedziałam z sarkazmem.
Do kuchni wparowała Anna. Byłam ciekawa, czy słyszała naszą rozmowę. Może, to ona kazała mu ze mną porozmawiać. W sumie dziewczyna ma rację. Jej chłopak całuje się z inną z przyzwyczajenia. Nie no, szlak mnie trafi! Ratujcie mnie ludzie przed takimi idiotami!
- Co on znowu zrobił? - spytała, kiwając głową. Widocznie wiedziała, że z Eddiego, żadne niewiniątko.
- Nic - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się zadowolona. - To tak z przyzwyczajenia.
Wróciłam na kanapę, ale ktoś jednak nie chciał dać mi spokoju. Nakatsu leżał obok mnie z głową na moich kolanach i marudził coś o latających kotletach, a Lavrei stał przy oknie i walił głową w szybę.
- Nudzę cię - narzekał Lavrei, a jego znudzony głos odbijał mi się w myślach.
- Co ja ci na to poradzę? Zajmij się czymś.
- Chodźmy na spacer, poszukać wrogów.
- Ile razy mam ci powtarzać, że wiewiórki, to nie groźny batalion wrogich sił! Nie możesz na nie skakać z mieczem.
- Jedna miała granat ręczny!
- To był orzeszek!
- Nie znasz się. Ona miała granat w krwiożerczych zębiskach! Toż to na pewno była misja samobójcza!
- To tylko wiewiórka.
- Za moich czasów jedliśmy wiewiórki. To zapewne ich zemsta za tamte czasy.
- Poddaję się. Chodźmy na ten spacer - oznajmiałam, wstając z kanapy. - Przynajmniej się czymś zajmiesz.
- Tak! Śmierć krwiożerczym wiewiórkom!
Skończyło się na tym, że poszliśmy na spacer całą piątką. Alfie biegał w zwolnionym tępię z dywanem na smyczy i wielkim uśmiechem na twarzy, Nakatsu robił wypchanemu krokodylowi wykłady o sposobie pływania, ponieważ jak wsadził go do wanny, to poszedł na dno, Fabian biegał po okolicy ze śmiechem i drzwiami na plecach wrzeszcząc,  że nie długo ustalą datę ślubu, a Lavrei napadł na bezbronne wiewiórki.
- Wyszłam na dwór z całym psychiatrykiem - powiedziałam do siebie i westchnęłam.


Z perspektywy Eddiego
Cisze zakłócało tylko stukanie długich, pomalowanych na czarno paznokci Anny o klawiaturę mojego laptopa. Co jakiś czas mamrotała pod nosem wyzwiska skierowane do małego smoczka, któremu nie udało się pożreć rycerza w zbroi. Uważałem, że ta gra jest dojść głupia, ale dziewczynę kompletnie zafascynowała. Siedziała na moim łóżku zapatrzona w monitor, a ja leżałem obok z głową na miękkiej poduszczę. Było spokojnie... za spokojnie. Jakoś nie wyobrażałem sobie Gaduły, grającej w zielonego smoczka i to z taką uciechą. Czarne włosy Anny, zafalowały, kiedy odwróciła głowę w moją stronę. Promienie słońca padały prosto na jej bladą twarz i delikatne rysy. Spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami z wyrzutem.
- Przegrałam - oświadczyła rozpaczliwie. - Smoczek mi zmarł. To twoja wina! Spojrzał na ciebie i mu się żyć odechciało!
- Że niby, to moja wina? To ty go zagłodziłaś.
- Phi ja wiem lepiej.
- To tylko gra.
- A no tak. Ty masz większe problemy niż śmierć mojego smoczka - uśmiechnęła się przebiegle. - Na przykład taka jedna dziewczyna...
- Nie kończ.
- Oj daj spokój. Wiesz, że jak tak dalej pójdzie, to ona zniknie z twojego życia na zawsze? Już nie będziesz miał żadnej szansy.
- Ja już nic do niej nie czuję - protestowałem, ale to tak jakbym mówił do ściany. Anna cmoknęła ustami i pokręciła głową.
- Wiesz, ty chyba musisz po prostu doświadczyć tego na własnej skórze.
- Czego? - spytałem przez co dziewczyna obrzuciła mnie spojrzeniem mówiącym ,,jesteś idiotą".
- Straty Eddie, straty. Bo ty ją stracisz, a wtedy będziesz cierpieć i tylko od szczęścia zależy, czy będziesz mógł to naprawić. A uwierz mi, że będziesz chciał, bo mimo wszystko ty nadal ją kochasz.
- Anna...
- W porządku, Eddie. Ja poczekam licząc, że moje szczęście nie postawi was wtedy na swojej drodze - wstała z uśmiechem z łóżka, odkładając na komodę laptop. - Pójdę zrobić herbatę.
Dziewczyna zostawiła mnie samego w pokoju. W takich chwilach bardzo ją ceniłem. Inna by pewnie poszła, bo jakby nie było wiedziała, że po głowie ciągle chodzi mi inna dziewczyna. Ona jednak została przy mnie. Chciałem zaprzeczyć jej słowom, ale do niej i tak by to nie dotarło. Dlaczego wszyscy uważają, że wiedzą lepiej, co ja czuję?

13 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Już się pogubiłam w ich uczuciach. Z niecierpliwością czekam na następny! ;) ilysm xxx

    OdpowiedzUsuń
  2. Zabiję cię za te drzwi! Zabiję! Myślałam, że Fabian się wyleczył. Ale sorry,że data ślubu? Fabian będzie mój, ha ha. Ale jest 2 strona : chyba już nie jest z Marą, skoro woli drzwi, hi hi :)
    Mam ciężki tydzień. Myślałam o różnych rzeczach. Ciężki tydzień. Najgorszy w moim życiu. Ale to nie ważne. Ja jestem nikim, więc nie jestem ważna.
    Ten pocałunek *u* Zaczynam lubić herbatkę malinową, omomomomomom ♥ Oh, Dżeruś, ależ tyś nie taktowny! Żeby tak ludziom w całowaniu przesadzać?
    Patricia : daje z liścia facetowi i mówi " To tak z przyzwyczajenia!" Fuck yeah! Chciałabym być taka silna jak ona. Ja jestem słaba i nic nie warta.
    Żeby tak powiedzieć dziewczynie, ze całuję się tak z przyzwyczajenia. Wstyd! Fabian, przywal mu drzwiami!
    Coraz bardziej lubię Annę ♥ Kocham normalnie, na początku za nią nie przepadałam, ale on jest genialna!
    Patt gratulacje. Jak ja zacz zaczęłam biegać, to nie mogłam przez pół minuty biec! A ty całą lekcję. Lol.
    Kto biega w nocy?Po lesie? Sam? Pedofile chyba tak robią....
    Annie smoczek umarł! Łeeeee *płaczę*
    Idę z Fabiankiem ustalać datę ślubu! Rozdział genialny, tak jak jego autorka nic dodać, nic ująć!

    Au revoir!
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Wchodzę sobie jakby nic na bloggera i patrzę. '' O Iluzjonistka dodała rozdział!'' Aż uśmiech pojawił mi się na twarzy.

    Eddie ją pocałował..... Tak z przyzwyczajenia. Ahh.
    Rozwaliło mnie to jak Pat uderzyła go także z przyzwyczajenia.
    Tak jakoś widzę, że Patricia zaczyna się przywiązywać do Sano. Ona biega? Ooooo
    Eddie ma mądrą dziewczynę ''mimo wszystko ty nadal ją kochasz.'' Ehh, no ja wiem że on kocha Patricie, ale nie chce tego przyjąć do wiadomości.
    I to takie słodkie, że Eddie na nią czekał. I zwala winę na siebie choć ta rana na czole to WINA ALFIEGO
    Ogółem to cały rozdział taki zarąbisty! Dużo się działo i wgl ;) <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej pocałunek Peddie!

    Fabian na pikniku z Drzwiami.
    Nakatus daje lekcje wypchanemu krokodylowi.
    Alfie z dywanem, a Fabian żeni się z drzwiami znaczy ustala datę ślubu. Ha Ha Ha! To najlepsze akcje jakie czytałam.
    Uwielbiam ten rozdział!<33

    A rozdział zarąbisty!<33

    OdpowiedzUsuń
  5. Maaaatko. Rozwalasz moją psychikę. :))
    Niech peddie bd RAZEEEM NA ZAWSZE :3
    Czekam na next !

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze nie przeczytała opowiadania, ale chcę napisać ten komentarza. Właśnie miałam dzisiaj męczący dzień. Teraz położyłam się wcześniej bo jestem chra. Wchodzę przez telefon na twojego bloga, biorę głęboki oddech i mówię sobie w myślach 'błagam niech chociaż ten blog mnie nie zawiedzie i podniesie mnie na duchu' i jednak się nie myliłam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłam się chociaż trochę przyczynić do Twojego lepszego samopoczucia. Dziwi mnie, że są tacy ludzie, którzy wchodzą na tego bloga i czekają na rozdział. Dla mnie to bardzo ważne, więc dziękuje i życzę szybkiego powrotu do zdrowia :).

      Usuń
  7. świetne opowiadanie , naprawdę <3 już sama nie wiem jak komentować , piszesz świetnie i po prostu wiedz , że ja cie bardzo doceniam i jestm twoja wierną fanką ;) ;**** !

    OdpowiedzUsuń
  8. Z jednej strony cię nienawidzę a z drugiej zakochałam się w tych opowiadaniach...
    Przeczytałam WSZYSTKO w 4 dni (dużo). Pomijając fakt iż... Można powiedzieć, że nie podoba mi się humor przez ciebie przedstawiany (te drzwi i dywan... nie ogarniam) Ale ja cię chyba ukatrupię! Prawie przez ciebie ryczałam! Choć może to mieć też coś wspólnego z moim... yy... przeziębieniem.
    W każdym razie... Jak można mieć tak zajebisty talent? Choć czytając tak wszystko jedno po drugim wyłapałam kilka błędów...
    Przepraszam za nieogarnięcie mojej wypowiedzi. Późna godzina i te sprawy... :)
    Czekam na next... Byle szybko, bo chyba umrę.

    PS. A! I przez twoje przecudowne opowiadania straciłam wenę twórczą :P

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy next ? bo już się nie mogę doczekać :) Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama chciałabym wiedzieć. Mam tylko krótki początek i pustą od pomysłów głowę ;p. Ale spokojnie. Może coś mnie najdzie, to w pół godziny napiszę rozdział ;**

      Usuń
  10. Hej nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Jak ci idzie pisanie?

    OdpowiedzUsuń
  11. Oooo Eddie słodziak !! Fajny rozdział !!

    OdpowiedzUsuń