- Fabian, można wiedzieć dlaczego śpiewasz drzwiom kolędy? - spytałam, podchodząc bliżej. Chłopak spojrzał na mnie spod łba.
- Przeszkadzasz mi w randce - warknął cicho, jakby bojąc się że drzwi to usłyszą. - Spłoszysz mi dziewczynę.
- Kto normalny śpiewa na randce kolędy?
- No ale spójrz jak się cieszy.
- Tylko stoi.
- Nie! - zaprzeczył szybko, energicznie kiwając głową. - Ona delektuje się muzyką. Ogólne jest małomówna
- Boże, broń mnie przed takimi idiotami - powiedziałam i spojrzałam wymowie w sufit. Fabian prychnął i położył kanapkę na klamce drzwi.
- Proszę jedz - wyszeptał romantycznie.
Obserwowałam to wszystko nawet nie zauważając, kiedy koło mnie pojawił się blondyn. Przekrzywił głowę i przez chwile oboje spoglądaliśmy na zakochaną parę. Czekałam, aż zada mi w końcu, to oczywiste pytanie. Tymczasem Rutter nadal śpiewał kolędy.
- Patt, dlaczego świeczki palą się w dzień? - spytał zamyślony i palcami przeczesał włosy.
- Nie interesuje cie, dlaczego Fabian śpiewa kolędy drzwiom?
- E tam . - Machnął ręką. - Zdarza się.
- Ale on jest na randce z drzwiami! Może jakiś psycholog?
- Oj Gaduło, Gaduło. - Chłopak spojrzał na mnie litościwie i pokręcił głową. - Pokarzę ci jak to się robi.
Odskoczyłam jak oparzona od chłopaka, kiedy ten nagle krzyknął imię Mary obok mojego ucha. Aż ciarki przeszły po plecach. Obrzuciłam go oskarżającym spojrzeniem i pchnęłam z całej siły. Spodziewał się tego i złapał mnie za nadgarstek. Zobaczyłam na jego twarzy zaskoczenie, kiedy robiąc krok do tyłu, potknął się o nogę stołu i runął na ziemie, a ja poleciałam prosto na niego. Po chwili zbiegła do nas Mara. Najpierw spojrzała pytająco na nas, a później na Fabian. Przytaknęła głową.
- Hm rozumiem sytuacje, nie musicie nic mówić - powiedziała, marszcząc czoło. - Zaraz wracam.
Mara zniknęła z naszego zasięgu wzroku. Słyszałam jak skacze po schodach, a później trzaska drzwiami.. W tym czasie zdążyłam zwlec się z Eddiego, który tylko wylegiwał się na ziemi nie racząc mi pomóc. Usiadłam na kolanach obok niego i pchnęłam go w ramię, żeby otworzył oczy. On jedynie się uśmiechnął i chwycił mnie za rękę nie otwierając oczy ani na chwile. Otwierałam już usta, żeby go opieprzyć, kiedy do salonu z pełnym rozpędem wpadła Mara. Obiegła stół i oparła drzwi o krzesło obok drugich drzwi, a sama usiadła obok Fabiana.
- Podwójne randki są takie romantycznie - wyznała, opierając głowę na dłoni i kiwając nią w rytm kolędy. Te drzwi były jakieś...
- To drzwi od mojego pokoju? - spytałam, prawie krzycząc. - Kobieto!
- Moje nie chciały ze mną iść - broniła się. - Powiedziały, że wychodzą za chwile i nie mogą przełożyć spotkania.
- Spotkania?
- Biznesowego - powiedziała z satysfakcją. Duma odmalowywała się na jej szczęśliwej twarzyczce. Sięgnęła po brzoskwinie i położyła na klamce, życząc smacznego. - Twoje i tak by się z tobą nie umówił, więc je wzięłam. To chyba nie jest problem?... Chyba nie jesteś zazdrosna? Masz Eddiego.
- Właśnie! - krzyknął blondyn, otwierając raptowne oczy i podnosząc się na łokciach.
- I na choler wołałeś Mare? - spytałam, waląc go po głowie otwartą dłonią.
- Ej no! Nie wiedziałem, że twoje drzwi zgodzą się iść z nią na podwójną randkę. - Spojrzał na mnie badawczo i uśmiechnął się cwaniacko. - Przynajmniej cie uświadomiła, że masz mnie.
- Jesteś kundlem - przypomniałam mu, łapiąc go za kosmyk włosów i pociągnęłam. Jęczał, jakbym go szlachtowała. Uśmiechnęłam się. - Gardzę tobą.
- Dzięki, że mi przypomniałaś.
- Nie ma za co!
- Widzicie, jednak potraficie być dla siebie mili - wtrąciła Mara. - Kultura przede wszystkim.
- Oczywiście. Kochanie, kupić ci kostkę do gryzienia?
- Przecież ty nie chodzisz na zakupy - powiedział, próbując zabrać moją rękę z jego włosów. Nie ruszał się ani o centymetr, żeby tylko uniknąć pociągnięcia.
- Bo nie pomagasz mi ich nosić! Już ci to mówiłam!
- Pamiętaj Eddie - zaczął Fabian, nadal odgrywając na gitarze melodie kolędy. - Mężczyzna zawsze pomaga nosić kobiecie zakupy.
- Ale ona ich nie robi! - Bronił się zawzięcie.
- Eddie, to nie ma znaczenia. Mężczyzna pomaga kobiecie - dodała swoje Mara.
- Tylko, że Eddie to nie mężczyzna - powiedziałam, zerkając na chłopaka. - To pies. Zapchlony kundel.
- Aaaa to dlatego nie pomaga w zakupach. - Jeffrei pokiwała głową, jak gdyby naprawdę uważała Eddiego za psa. - Oh widziałam w sklepie taki fajny gryzak w kształcie pingwina! Chcesz Eddie?
- Dokup jeszcze środek na pchły - poprosiłam, patrząc z niesmakiem na blondyna. Biedak nie wiedział już, co mówić. Nagle zdziwienie na jego twarzy ustąpiło szerokiemu uśmiechowi.
- A więc uważasz, że jestem dla ciebie kundlem? - spytał. Zmarszczyłam delikatnie czoło. Coś mi tu nie pasowało, ale przytaknęłam ostrożnie widząc, że czeka na odpowiedź. - Dobra. Mi to pasuje. Więc o której masz zamiar mnie dzisiaj kąpać? - Zrobił minę niewiniątka i spoglądał na mnie ślepiami. Jak idiotka patrzyłam na niego, próbując wygrzebać się z sytuacji. Eddie musiał to dostrzec, bo drążył temat. - Sama mówiłaś, że jestem zapchlonym kundlem. Więc jako moja właścicielka musisz o mnie dbać i kąpać.
- Kto powiedział, że to ja jestem twoją właścicielką? Masz Anne.
- To ty nazwałaś mnie psem, więc należę do ciebie.
- Należysz... - powtórzyłam i spojrzałam na drzwi. - Dobra. Idź liż drzwi. W końcu jesteś psem.
- Nie!
- W takim razie do schroniska - stwierdziłam obojętnie, choć wkładałam dużo wysiłku, żeby się nie uśmiechnąć.
- Nie możesz!
- Czyżby? Albo schroniska, albo liżesz drzwi.
Wstałam i pociągnęłam Eddiego za włosy w kierunku drzwi, czyli dziewczyny Fabiana. Chłopak jęczał i wrzeszczał, że chce go oddać do schroniska. Bezlitośnie ciągnęłam go po ziemi za kudły. Fabian zaczął śpiewać nową kolędę, a Mara klaskała równo w dłonie, bujając się na wszystkie strony.
- Co to ma być? - Spojrzałam na właściciela głosu. Jerome stał w progu i spoglądam na wszystko ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Fabian i Mara są na randce z drzwiami - wytłumaczyłam. - Rutter śpiewa kolędy, a Eddie wtóruje mu jęczeniem.
- Wcale nie! - Zaprzeczył blondyn. - Grozisz mi oddaniem do schroniska.
- Chętnie pomogę! - Zgłosił się Jerome, widocznie szczęśliwy z pomysłu.
Nagle nie wiadomo z kont wyskoczyła Willow. Jej żółtka sukienka falowała, kiedy podbiegła do Eddie. Zaczęła coś wrzeszczeć o tym, że nie mogę oddawać tak bezlitośnie psów do schroniska. Wyjęła z ledwie widoczniej kieszeni w sukience smycz i zbliżała się powoli do blondyna. Zdezorientowana wypuściłam jego włosy i chłopak zerwał się na nogi. Uciekał podczas gdy Willow biegała za nim cmokając jak do prawdziwego psa. Nie minęło kilka minut, a w salonie pojawiła się Trudy. Nagle zapanowała kompletne cisza. Wszystkie pary oczu były zwrócone ku opiekunce. Nawet nie spostrzegłam, kiedy Eddie pojawił się obok mnie i oparł głowę na moim ramieniu.
- Trudy, wychodzę na spacer z Fioną! - krzyknął z korytarza Lewis, zakłócając ciszę. Willow podbiegła do niego bezgłośnie i ciągnąć za sobą dywan wyszli z domu.
- Może zmieńmy nazwę domu Anubisa na psychiatryk? - zaproponował Jerome, obserwując jak Fabian i Mara wychodzą z domu, ciągnąc za klamkę drzwi.
- I teraz nie mam co lizać - skwitował Eddie z udawanym smutkiem. Bo w końcu kto chciałby lizać drzwi?
Siedziałam na swoim łóżku szorując nogami po podłodze. Mieliśmy wolne od szkoły na dwa tygodnie, czyli tak jak co roku. Jak to mówią nauczyciele ,,Będziecie mieli czas na nadrobienie zaległości w nauce i odrobienie zaległych prac". Prawda była jednak okrutna. Uczniowie, a przynajmniej ogromna większość, kompletnie nic nie robiła. Na te dwa tygodnie szkoła odchodziła w zapomnienie znudzonych, zmęczonych nią uczniów i nikomu do głowy by nie przyszło zajrzeć do zeszytów. Nawet dotknięcie ich było jak zaraza dżumy. Oczywiście należałam do tego grona. Joy i Kara siedziały u Mary próbując wytłumaczyć jej, że nie powinna się teraz uczyć. A ja? Cieszyłam się spokojem i brakiem szeptów w głowie oraz dziwnych myśli. Podrzucałam w ręku busole. Od Tatiany można było zobaczyć na kilometr otaczające ją szczęście. Odżyła. Oddała mi również busole. Patrzenie na nią przyprawiało ją o bolesne wspomnienia nocnych koszmarów, a przecież teraz już jej nie potrzebowała. Henot dotrzymał słowa.. Nie protestowałam, przyjmując ją. Przecież należała w sumie do mnie. Członkowie Sibuny oczywiście o niczym nie wiedzieli, nadal szukali czegoś więcej o Zgubie Anubisa. Jednak teraz bardziej skupili się na szkole i swoim życiu. Dobrze. Mimo wszystko czułam się dziwnie bez obecności Lavreia było... dziwnie pusto. Nawet jeżeli tylko wykorzystywał mnie do swoich celów, to jego obecność wcale nie była ciężarem. Z drugiej strony nie chciałam go widzieć i słuchać jego kazań.
Czy żałowałam swojej decyzji?
Zadawałam sobie, to pytanie już kilka razy w ciągu tej godziny, ale zawsze dochodziłam do wniosku, że za każdym razem zrobiłabym tak samo. Niczego nie żałowałam. Nawet nie wiem, w którym momencie moje życie straciło dla mnie samej znaczenie. Tej nocy, kiedy zaczęły wracać mi strzępki pamięci i zbiłam to lustro. Wszystko się wtedy diametralnie zmieniło. Wszystko wokół mnie i we mnie.
- O czym ja myślę... - jęknęłam cicho, zamykając na chwile oczy.Byłam taka sfrustrowana tym wszystkim.
Rozkoszowałam się ciepłymi promieniami słońca opadającymi na moją twarz. W tym świetle można było dostrzec kurz osadzony na meblach i różnych przedmiotach. Odwróciłam głowę, kiedy drzwi cicho zaskrzypiały. Najpierw do pokoju wpadł mocy, męski zapach perfum, dopiero później wszedł Jerome. Wyglądał poważnie, jakby kroiła się jakaś dłuższa, poważna rozmowa. Skrzywiłam się na samą myśl.
- Już się krzywisz, a jeszcze się nie odezwałem - zauważył chłopak, zamykając drzwi i siadając obok mnie na łóżku.
- Masz taką poważną minę. Czyżby skończyła ci się Schauma?! - Omal nie krzyknęłam. Nawet nie chciałam myśleć, co tym razem zrobiłby, gdyby skończył mu się jego kochany szampon. Ostatnim razem walił Alfiego dywanem po twarzy wrzeszcząc, że ma na twarzy pająka. Podejrzewam, że był to pewien odwet za ostatnią taką akcje, kiedy to on obrywał dywanem na korytarzu. - Spokojnie Jerome! Oddychaj! Wdech, wydech, wdech, wdech.... eee znaczy wydech...!
- Już dawno bym się udusił - poskarżył się. Kąciki jego ust uniosły się w górę w uśmiechu. - Mam pod łóżkiem dwa kartony zapasowych Schaum - pochwalił się z dumą. - Wole być przygotowany. Ale nie po to przyszedłem.
- Więc po co? Zakłócasz moją pozytywną aurę.
- Twoja i tak już czarniejsza być nie może. Nawet Willow tak uważa.
- Nie prawda! - Zaprotestowałam z udawanym oburzeniem. - Moja jest mega różowa.
- Tsaaa jasne. Wmawiaj sobie, mała.
- Różowa!
- Czarna!
- Różowa!
- Czarna!
- Róż... W ogóle po co tutaj przylazłeś? - Spytałam, kończąc tą bezsensowną kłótnie o kolor mojej RÓŻOWEJ aury. Tak, moja była różowa, a wokół niej był rozsypany żółty brokat i biegały po niej jednorożce... Kurde, że co?! Naprawdę nie mam większych problemów, niż kolor aury?
- W sumie, to dlatego - szepnął chłopak blisko mojego ucha.
Na początku całowaliśmy się delikatnie. Lekko muskając się ustami. Jego ręka wsunęła się pod moje włosy i opadła na kark. Przesuwał opuszkami palców po skórze, powodując ciarki, a co jeszcze gorszę, ekscytacje.Nie chciałam go odpychać. Clark wpił usta w moją dolną wargę. Odsunął się na chwile, na nie więcej, niż jeden centymetr. Jego szybko oddech muskał moją skórę. Jakby chciał zobaczyć, czy zaraz nie wybuchnę i nie zepchnę go z łóżka. Po chwili, nie widząc żadnego sprzeciwu z mojej strony, zaczął znowu mnie całować. Intensywniej, z większą zawziętością. Podobało mi się to. Biło od niego pożądanie i równie zawzięcie oddawałam pocałunki. Czułam przyjemne mrowienie na ustach, kiedy wsunął język w moje rozchylone wargi. Wolną rękę położył na mojej tali i lekko popchnął na łóżko. Utonąłem w tych pocałunkach i w tym zatraceniu nawet nie zauważyłam, kiedy chłopak leżał już na mnie i całował jeszcze bardziej zawzięcie niż wcześniej, o ile to w ogóle możliwe. Moja dłoń powędrowała na jego brzuch. Ścisnęłam białą koszulkę, czując pod spodem napięte mięśnie. Zapach Jeroma łaskotał mnie w nozdrza. Czułam jak moje zmysły wariują, a namiętność buzuje we mnie i podgrzewa krew w żyłach. Byłam zachłanna. Chciałam mieć go jeszcze bliżej. Przejechałam czarnymi, ostrymi paznokciami dłoni po jego karku i jeszcze bardziej przysunęłam do siebie.
Szłam, choć tego nie czułam i nie ruszałam kończynami. Nie mogłam nawet przekręcić głową. Wiatr poruszał liśćmi na piaszczystej drodze przede mną, ale kompletnie nie czułam go na skórze. Ilustrowałam, to co było w moim zasięgu wzorku. Po obu stronach rozciągały się barierki sięgające mi do pasa. Odpadająca, zielona farba i zardzewiałe, krzywe pręty zapewne były wynikiem starości. Szłam drogą, która po kilku metrach opadała w dół i znikała w gęstym, czarnym lesie. Most. Zwykły most w środku lasu. Najbardziej przerażała mnie bezwładność własnego ciała. Kiedy doszłam do barierki po prawej stronie spojrzałam w dół, zaciskając palce na poręczy. Czułam pod nimi chropowatą, złuszczoną farbę. Dojść szeroka, zielonkawa od zanieczyszczeń rzeka płynęła pode mną swoim własnym, powolnym nurtem. Drzewa rosnące na jej brzegu chyliły się ku niej wystawiające swoje konary spod nieprzejrzystej wody. Sama się zdziwiłam, kiedy napięłam mięśnie ramion pod skórzaną kurtką i sprawnie wskoczyłam na barierkę. Kucnęłam na piętach i spoglądałam przed siebie. Czarne niebo z pojedynczymi gwiazdami nie pozwalało na podziwianie widoków. Otaczał mnie tylko las i ciemność oraz moje szalejące emocje. Byłam rozpalona, a skóra mnie łaskotała. Nim zdążyłam pojąć, co się dzieje już skakałam. Zimno wstrząsnęło konwulsyjnie moim ciałem, kiedy wpadłam do lodowatej wody. I jeszcze tylko rozdzierający buł w okolicy łopatki, metaliczny posmak krwi w ustach i już nic nie czułam. Przez mniej niż sekundę po prostu mnie nie było.
Czyjś język łaskotał mnie wewnątrz moich ust. Ugryzłam go delikatnie, ale kiedy to nie poskutkowało ugryzłam mocniej. Jednak dopiero po chwili Jerome zrozumiał przekaz i odsunął swoje usta na kilka centymetrów, żeby móc spojrzeć mi w oczy. Ciężar jego ciała przygniatał mnie do łóżka, a jego dłoń muskała opuszkami palców moją skórę na plecach niebezpiecznie blisko rozpięcia stanika. Oddychał głośno i szybko jak ja. Spoglądałam w jego oczy i pozwalałam, żeby adrenalina odeszła ustępując miejsca zdrowemu rozsądkowi. Dopiero teraz, choć już trochę za późno, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, co ja właściwie robię. Odwróciłam wzrok i próbowałam odepchnąć chłopaka. Nie protestował, chyba również zdając sobie sprawę, że za daleko się posunęliśmy. Wstał ze mnie i pomógł mi się podnieść do pozycji siedzącej.
- Pójdę już - powiedział cicho, wkładając ręce do kieszeni. Nie podobał mi się ten gest. - Przepraszam... trochę za daleko, to zaszło...
Umilkł raptownie, a ja powędrowałam za jego spojrzeniem. W drzwiach stał chłopak, którego przez cały ten czas próbowałam zepchnąć w zakamarki mojego umysłu. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żeby podskoczyło mi ciśnienie. Nawet nie musiał pchać mi języka do ust, jak to robił Jerome. Ten drugi zresztą od razu się ewakuował mijając szerokim łukiem blondyna w drzwiach.
- Czeeeść Eddie - przywitałam się z uśmiechem. W sumie naprawdę się cieszyłam, że go widzę tylko dlaczego w takich okolicznościach?
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy tylko zamknął drzwi. Stanął na przeciwko mnie i zilustrował całą wzrokiem, jakby sprawdzając, czy jestem cała. - Mam go zabić?
- Co by miało być nie w porządku? - spytałam, udając że nie wiem, co ma na myśli. - Wszystko dobrze. A co u ciebie?
- Serio? - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Właśnie zabawiałaś się z tym jełopem, a teraz się mnie pytasz co u mnie?!
- Nie wyobrażaj sobie za wiele - sprostowałam szybko. - Zazdrosny jesteś? Przecież ja musiałam patrzeć, jak liżesz się z Anną. A może robiliście coś więcej?
- Zgłupiałaś do reszty? Nie tknąłbym jej za nic.
- Więc wyjaśni mi w końcu po jaką cholerę z nią jesteś? - Próbowałam nie krzyczeć. Nie chciałam, żeby ta rozmowa zamieniła się w kolejną kłótnie.
- Bo nadal mi na tobie zależy. - Uśmiechnął się i usiadło obok mnie na łóżku. - To jak? Kąpiesz mnie dzisiaj?
- Kompletnie cie pojebało? - zaśmiałam się i wytarmosiłam jego włosy. - Mój pieseczek.
- Ej! No bez przesady!
- Chciałeś być psem, to nim bądź - stwierdziłam.
- Dobra.
Blondyn obrócił się i położył głowę na moich kolanach po czym wziął moją dłoń i przeniósł na swoje włosy. Piesek chciał, żeby pani go pogłaskała. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Powoli przeczesywałam palcami jego kudły. Poczułam jak splata swoje palce z moją drugą dłonią. Czy naprawdę byłam, aż tak szczęśliwa, że tu jest? Nie z Anną... ze mną.
- Nie uważasz, że nasza relacja jest trochę niezdrowa? - spytałam, unosząc jedną brew.
- Niezdrowe, to jest to, jak mi na tobie zależy - powiedział cicho, jakby bardziej do siebie. Otworzył niebieskie oczy i spojrzał na mnie badawczo. - Co jest między wami?
- Nic - odpowiedziałam, choć nie byłam tak do końca pewna.
- Nie powinienem tu zostawać. - Westchnął puszczając moją dłoń i wstał. - Najpierw całujesz się z nim,a teraz siedzisz ze mną. - prychnął, kierując się do drzwi.
Wstałam raptownie i stanęłam na przeciwko niego. Nie wiem dlaczego. Może po prostu tak dawno z nim nie przebywałam, że stęskniłam się za nim?
- Wiesz, że tak nie jest. Jerome, to... Jerome - wypaliłam, nie mogąc znaleźć odpowiedniego wyrażenia. Eddie tylko westchnął i spróbował mnie minąć. Złapałam go za koszulkę na klatce piersiowej. - Nie masz prawa być zazdrosny. Ja znosiłam Anne, choć dobrze wiesz, że mnie to bolało! Cholera, dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że cie kocham?! Że wolałabym, żebyś to ty tutaj był wcześniej?!
Stałam tam jak idiotka z całej siły próbując powstrzymać łzy. Nie chciałam się przy nim rozkleić. Nie chciałam, żeby myślała, że aż tak mi zależy, kiedy przez cały ten czas udawałam, że wszystko jest w porządku. Okłamywałam jego i samą siebie. Choć jaki, to miało teraz sens? Właśnie mu powiedziałam, że go kocham...
- Jaka ja jestem głupia - powiedziałam cicho i ku własnemu zdziwieniu usłyszałam, jak głos mi się załamał. - Wyjdź z tond. Idź do Anny - zwróciłam się do chłopaka.
- Nie mogę, trzymasz mnie za koszule - powiedział z nutką rozbawienia, która jeszcze bardziej mnie zezłościło. Koleś świetnie się bawił. Puściłam skrawek materiału i od razu poczułam, jak jego sile ramię przyciąga mnie bez problemu do siebie. Pchnęłam go z całej siły i otwartą dłonią uderzyłam w policzek. Jednak wcale nie było mi lepiej, tylko gorzej. A ten cholerny idiota zamiast wyjść z pokoju, ponownie mnie do siebie przyciągnął i schował w ramionach. Ściskałam mocno powieki, żeby tylko powstrzymać łzy. Schowałam twarz w jego koszuli i nie chciałam puszczać za nic na świecie. Tak bardzo tęskniłam za jego dotykiem...
- Eddie!
Nie daleko pokoju rozbrzmiał znajomy głos Anny. Westchnęliśmy w tym samym momencie, a jego uścisk zelżał, aż w końcu po prostu mnie puścił.
- Teraz lecisz do Anny - stwierdziłam z niesmakiem. - Proszę cię bardzo, idź do niej. Leć!
- Oj Gaduło. - Pokręcił głową z uśmiechem. Spojrzał na mnie, jak na małe dziecko, które nie rozumie znaczenia nowo poznanego słowa. Złożyłam ręce na piersi. - Zaraz do ciebie wrócę i obejrzymy jakiś film. Okey?
- Nie. Wyjdź i nie wracaj! - Wróciłam na swoje łóżko i usiadłam, skupiają wzrok na oknie.
- Foch? Naprawdę, jak z dzieckiem. Zaraz wrócę.
Prychnęłam, kiedy wychodził z pokoju. Mam nie wiernego psa. A tu przecież mój pies. Mój chłopak. Nawet jeżeli ja nie chce z nim być, to nie znaczy, że może być z inną dziewczyną.
- Mam do niego prawa autorskie - powiedziałam na głos, przekrzywiając w złości głowę. Przejechałam opuszkami palców po małej bliźnie na łopatce. Bolała. Nawet nie pamiętałam skąd ją mam. Przynajmniej do teraz. - Wracają wspomnienia. Ciekawe czego jeszcze nie pamiętam - szepnęłam rozmasowując bliznę.
Z perspektywy Eddiego
Anne spotkałem na schodach, kiedy już schodziła na dół. Usłyszała moje kroki i odwróciła się z uśmiechem. Jej czarne włosy były lekko zakręcone i przy każdym ruchu jej głowy podskakiwały jak sprężyna. Poprawiła szybko swoją czarną bokserkę i pobiegła do mnie. Uniosła jedną brew zauważając czerwony ślad na policzku. Pokiwała głową.
- Ciężko z nią - odezwała się i pogłaskała po policzku.
- Nie mam dzisiaj zbytnio czasu - powiedziałem. Miałem nadzieję, że nie zapyta dlaczego.
- Tylko nie zdradź mnie z nią - poprosiła cicho, spuszczając głowę. Zabrała dłoń i schowała ją do kieszeni spodni. Po chwili milczenia podniosła wzrok z powrotem na mnie.
- Nie zdradził by..
- Eddie, zrozum. Za każdym razem, kiedy ona uderza cię w twarz, czy mówi, że nienawidzi... To jakby mówiła , że cie kocha. - Odwróciła się i zeszła po schodach. - Mówiłam ci już. Mam czas. Poczekam, aż przestaniesz ją kochać i zaczniesz mnie. - Uśmiechnęła się machając mi drobną dłonią po czym wyszła z domu zamykając za sobą cicho drzwi.
Patrzyłem tępo w miejsce, w którym dziewczyna zniknęła. Zranienie jej było ostatnią rzeczą jaką chciałbym zrobić. Nie zasługiwała na to. Z zamyślenia wyrwało mnie wibrowanie telefonu w kieszenie spodni. Wygrzebałem go i już po chwili szedłem do mojego pokoju. Siedzieli tam wszyscy członkowie Sibuny. Zdeterminowanie patrzyli na czerwone kółko narysowane na środku pokoju. Tylko Fabian nachylał się nad książką i mamrotał coś pod nosem.
- Co wy wyprawiacie? - spytałem, a oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Rutter odchrząknął i zamknął książkę.
- Przyzywamy poprzednią Zgubę Anubisa - odpowiedział. Nie wyglądał na szczęśliwego z tego pomysłu. - Może to nie jest najlepszy pomysł, ale nie mamy innego. Nie możemy stać w miejscu. Wyjaśnimy tą sprawę i zakończymy. Skoro jej udało się nie oddać serca tej zjawie, to może nam wyjawi, jak to zrobiła.
- Może i nie oddała mu serca, ale umarła - przypomniałem.
- Nie, nie, nie - zaprzeczył szybko chłopak. - Może zginęła z innego powodu. Zresztą przywołamy ją i zobaczymy, co nam powie.
Nie podobało mi się to, ale Fabian miał rację. Nie mogliśmy stać w miejscu i czekać, aż Kara zwariuje. Nawet jeżeli teraz wydawało się, że już z nią w porządku, to musieliśmy mieć pewność, iż nigdy się to nie powtórzy.
Ustawiliśmy się wokół czerwonego kółka. Kara drżącą ręką wsypała do środka popiół, po który poszła do piwnicy. Alfie nerwowo bawił się swoimi palcami, wykręcając je i zginając w pięść. Nic się nie działo. Dopiero po chwili dało się poczuć, że powietrze w pokoju zgęstniało, a chłód wpadł do pomieszczenia po mimo szczelnie zamkniętego okna. ,,Obudziliście śmierć we własnej osobie" - szepnął zafascynowanie cichy głos w mojej głowie.
- Udało się? - spytał Alfie, rozglądając się po pokoju.
- Chyba tak - powiedział Rutter i dotknął swoich czerwonych od zimna policzków.
------------------------------------------------------------
Ten internet mnie wykończy. Ciągle jakieś problemy -.-
Anna. Tworzyłam tą postać z głowy, a nie ze zdjęcia jakieś np. aktorki. Dlatego trudno jest dobrać idealnie pasujące do moich wyobrażeń o niej zdjęcie. Jednak coś tam podobnego wygrzebałam w google i możecie ją już zobaczyć w zakładce z bohaterami ^^